W czasie toczących się na ulicach Warszawy walk placówki dyplomatyczne i konsularne wręcz ostentacyjnie podkreślały swoją eksterytorialność. Czyniono to ze względów bezpieczeństwa, wiele budynków dyplomatycznych znajdowało się bowiem w centrum miasta, w rejonie toczących się działań zbrojnych. Żołnierze nie zawsze honorowali nietykalność obcych przedstawicielstw. Poseł belgijski baron Bernard de l’Escaille skarżył się przełożonym: „Mimo mych gwałtownych protestów wojska Marszałka pięciokrotnie wdarły się do budynku naszego Poselstwa i przez kilka godzin z pokoju mojego szofera uczyniły sobie stanowisko dla karabinu maszynowego”. Nie był to wypadek odosobniony. Nic dziwnego, że od polskiego MSZ domagano się wyjaśnień i przeprosin. Już 14 maja do nuncjusza apostolskiego, będącego zarazem dziekanem korpusu dyplomatycznego, udał się dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ Stefan Przezdziecki i „dał odpowiednią satysfakcję”.
W trakcie walk na ulicach Warszawy na budynku połpredstwa przy ulicy Poznańskiej nie było flagi. Została ona zwinięta celowo. Najpewniej Wojkow obawiał się sprowokowania incydentów, które mogłyby zagrozić personelowi i biurom sowieckiej placówki. Zachował się zatem zupełnie inaczej niż jego koledzy z korpusu dyplomatycznego. Było to znamienne. Afiszowanie się w tych dniach z czerwoną flagą z sierpem i młotem mogło się okazać niebezpieczne. Okna na parterze budynku zostały zasłonięte drewnianymi okiennicami, a niektóre wręcz zastawione szafami. Na szczęście dla sowieckich urzędników podczas walk nikt nie wdarł się na teren placówki (…).
Pierwszy telegram, jaki dotarł do Moskwy, Wojkow wysłał z Warszawy o godzinie 14.00 w dniu 13 maja, a zatem prawie dobę od rozpoczęcia walk. Najpewniej korespondencja wysłana wcześniej zaginęła, bo trudno sobie wyobrazić, aby reakcja połpredstwa była tak spóźniona. Wojkow informował zwierzchników, że praktycznie całe miasto jest w rękach wiernych Piłsudskiemu oddziałów, a boje toczą się na „linii Belwederu”, gdzie przebywają członkowie rządu. Krótko zrelacjonował przebieg walk, począwszy od wieczora 12 maja, dodając, że wstrzymany został ruch pociągów i zawieszono łączność telefoniczną. Szczególnie dużo miejsca poświęcił spotkaniu prezydenta Wojciechowskiego z Marszałkiem na moście Poniatowskiego, które opisał następująco: „Przed rozpoczęciem starć, nim wojska Piłsudskiego przeszły przez most, Prezydent osobiście pojechał na most Poniatowskiego, podszedł do pierwszej linii wojsk Piłsudskiego i zapytał dowódcę pułku, czy podporządkują się Prezydentowi. Oficer oddał honory, lecz milczał. Prezydent oddał list
do Piłsudskiego z zaproszeniem na osobiste spotkanie. Piłsudski wyjechał naprzeciwko. Wedle informacji z «Rzeczpospolitej» Prezydent w grzecznej formie ukłoniwszy się, powiedział Piłsudskiemu: Panie Marszałku, żądam od Pana natychmiastowego złożenia broni. Ja wcale o tym nie myślę, odpowiedział Piłsudski. Czy są Panu znane konsekwencje Pańskiej odmowy, zapytał Prezydent. Tak, odpowiedział Piłsudski. Chwilę się namyślając, Prezydent uścisnął rękę Piłsudskiemu, mówiąc, że w takim razie muszą się rozstać, i odjechał. Rozmowa trwała trzy minuty. Po tym wojska rządowe otworzyły ogień”. Wojkow zacytował odezwę Witosa i tekst oświadczenia dla prasy wydanego przez Piłsudskiego nocą z 12 na 13 maja. Telegram zakończył informacją o stratach, które obliczano na około dziesięciu zabitych i ponad dwustu rannych, dodając, że wśród ofiar są cywilni mieszkańcy Warszawy. Nietrudno wskazać źródła informacji przekazanych przez Wojkowa do Moskwy. Była to przede wszystkim polska prasa. Świadczą o tym nie tylko odwołania do
dzienników, ale i nieścisłości zawarte w opisie spotkania Piłsudskiego z Wojciechowskim na moście Poniatowskiego. To Marszałek już po spotkaniu z Prezydentem podszedł do kordonu wiernych rządowi podchorążych i zapytał, czy zostanie przepuszczony.
Jeszcze tego samego dnia o godzinie 21.00 Wojkow wysłał do Moskwy kolejny telegram, informując o próbach pośredniczenia marszałka sejmu Macieja Rataja między walczącymi stronami, a także torpedowanymi przez Witosa staraniami prezydenta Wojciechowskiego o powstrzymanie rozlewu krwi. Tym razem powoływał się na „informacje sztabu Marszałka dla przedstawicieli prasy”. Dodał, że wojskami rządowymi dowodzą generałowie Tadeusz Rozwadowski i Ostoja-Zagórski.
Obszerny telegram na temat sytuacji nie tylko w Warszawie, ale i w innych częściach Polski Wojkow wysłał do Stomoniakowa 14 maja o godzinie 10.00 rano. Zawarte w nim informacje pochodziły zasadniczo z dwóch źródeł: prasy polskiej (powoływał się na „Kurier Poranny”, „Nowy Kurier Poranny”, „Ekspres Poranny”) oraz własnych obserwacji poczynionych na ulicach polskiej stolicy, łącznie z zasłyszanymi tam pogłoskami czy plotkami. Wojkow pisał: „W tej chwili kanonada zaczęła się wzmagać. Jazgotowi karabinów maszynowych towarzyszą wystrzały armat polowych. Wojska Marszałka postępują naprzód, zajmując opuszczoną wczoraj linię frontu. Front ciągnie się przez całe miasto. Ofensywa Piłsudskiego zaczęła się od al. 3 Maja wzdłuż osi ul. Marszałkowskiej w kierunku pl. Zbawiciela, wzdłuż osi Nowego Światu w kierunku sejmu. Za budynkiem sejmu w kierunku Wisły operuje kawaleria Marszałka. Poprzednia linia frontu do Belwederu jeszcze nie została osiągnięta. Wczoraj w mieście w różnych miejscach słychać było oddzielne wystrzały
zwolenników rządu z okien domów. Takie domy były bezwzględnie ostrzeliwane. Z rozkazu komendanta miasta Dreszera nakazano ludności zamknąć okna wychodzące na ulice. Dziś niedaleko naszego Połpredstwa został zestrzelony samolot rządowy. W mieście CK PPS ogłosił strajk generalny. PPS proponuje strajkować aż do rezygnacji rządu Witosa. Wczoraj mityng komunistyczny został rozgoniony przez milicję PPS. Wedle pogłosek poseł [Jerzy Czeszejko] Sochacki został pobity”. W stolicy, także „wedle pogłosek”, miała zostać zdemolowana redakcja endeckiej „Gazety Porannej Warszawskiej” (…).
Po południu lub wieczorem 15 maja do Stomoniakowa udał się poseł Kętrzyński, który zdążył już otrzymać telegram z MSZ na temat sytuacji w Warszawie po zakończeniu walk. Polski dyplomata poinformował stronę sowiecką o dymisji prezydenta Wojciechowskiego, który „wskazał marszałka Piłsudskiego jako swojego dostojnego następcę”. Kętrzyński popełnił przy okazji faux pas, mówiąc o „likwidacji” rządu Witosa, co zabrzmiało dwuznacznie i natychmiast zostało podkreślone w sprawozdaniu Stomoniakowa. Poseł poinformował o trwających właśnie w Warszawie rozmowach pomiędzy Piłsudskim a Ratajem na temat powołania nowego rządu. Dodał przy tym, że prawdopodobnie nowymi ministrami będą Knoll i Bartel, wychwalając zresztą przed sowieckim dyplomatą tego ostatniego. Wspomniał o „legalizacji” nowego rządu, jednakowoż bez rozwijania tego wątku. Kętrzyński zapewnił, że Marszałek będzie kontynuował dotychczasową politykę zagraniczną, szczególnie wobec ZSRS. Słowa te nie zrobiły żadnego wrażenia na Stomoniakowie, który celowo
powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. Dopiero pytany przez Kętrzyńskiego o stanowisko rządu sowieckiego wobec nowego polskiego gabinetu odpowiedział, że podstawą będzie zasada nieingerowania w wewnętrzne sprawy innego państwa. Cziczerin wydał taką dyrektywę już dwa dni wcześniej. Naciskany przez Polaka Stomoniakow dodał, że ZSRS poczeka na konkretne działania nowych władz w Warszawie, aby ostatecznie określić swój do nich stosunek. Zapewnił jednocześnie, że do osoby Piłsudskiego i tworzonego przez niego rządu w Moskwie odnoszą się bez uprzedzeń i są gotowi kontynuować politykę zbliżenia z Polską. Kętrzyński użył niezbyt szczęśliwego porównania, mówiąc, że „sześć–siedem lat temu, kiedy u nas [tj. w Rosji — M.W.] miały miejsce analogiczne wydarzenia wojny domowej, Piłsudski manifestował nieingerowanie Polski w wewnętrzne sprawy Rosji Sowieckiej”. Stomoniakow zapewnił również, że podana w prasie informacja o rzekomej koncentracji wojsk sowieckich przy granicy z Rzeczpospolitą nie ma pokrycia w
rzeczywistości i przypomniał o jej wcześniejszym zdementowaniu przez TASS. Sowiecki dyplomata nie szczędził przy tym ironicznych uwag pod adresem Kętrzyńskiego. Polak miał rzekomo w trakcie rozmowy bardzo często wstawać, ostentacyjnie kłaniać się rozmówcy i dziękować za wszelkie usłyszane deklaracje. 18 maja Kętrzyński był ponownie u Stomoniakowa i teraz już oficjalnie zapewnił, że nowy rząd będzie kontynuował politykę pokojową, a także prowadził rozmowy z rządem sowieckim „w rozmaitych kwestiach”. To prawda, że w LKSZ posła polskiego nie traktowano jako partnera do poważnych pertraktacji. Patrzono na niego z pobłażaniem i ironią, zarzucając mu brak autorytetu.
Do Moskwy docierały również relacje komunistów aktywnie uczestniczących w wydarzeniach, które w dniach przewrotu rozgrywały się na ulicach Warszawy. Jeden z nich, określony w źródle jako „znany działacz związków zawodowych”, przekazał informacje na temat działań komunistów oraz stosunku do nich piłsudczyków. Wedle jego relacji w dniu 13 maja około siedmiuset–ośmiuset członków związków zawodowych, w tym około dwustu komunistów, otrzymało od zamachowców broń, która została użyta przeciwko wojskom rządowym. Oddział „komsomolców” zbudował barykadę na ulicy Górnej i pod sztandarem swojej organizacji walczył z wojskami wiernymi oficjalnym władzom. W relacji zapisano: „Na ulicach, nie bacząc na barykady i ostrzał, był duży ruch. Jak tylko zaczynał się ostrzał, gapie chowali się w bramach, ale tłumy szybko pojawiały się ponownie na ulicy. Tym właśnie i powolnością Piłsudskiego wyjaśnić można ogromną liczbę ofiar. Zabitych i rannych wśród ludności cywilnej jest więcej niż wśród żołnierzy”. Autor relacji donosił, że
mimo dużego zaangażowania KPP działania były źle zorganizowane w porównaniu z akcją PPS. 13 maja mityng komunistów został rozpędzony przez uzbrojone bojówki socjalistów, a poseł Czeszejko-Sochacki pobity. W dniu następnym na kolejny komunistyczny mityng przyszło już tylko kilkaset osób. Tym razem spotkanie zostało rozpędzone przez policję. Pułkownik Jan Jur-Gorzechowski wydał nawet polecenie aresztowania czternastu członków KPP z Warskim i Czeszejko-Sochackim na czele, ale zostało ono cofnięte przez generała Składkowskiego jako komisarza miasta Warszawy. Z przedstawionego opisu wydarzeń jednoznacznie wynika, że komuniści starali się oddziaływać za pomocą haseł czy ulotek na walczących żołnierzy, akcja ta jednak nie przyniosła rezultatów. Nie udało im się również uwolnić więźniów z Pawiaka, chociaż próba taka została podjęta już 13 maja rano.