- Rozmowa zafałszowana i autentyczna
Pierwszy ustęp Lacanowskiego tekstu Funkcje i pola mowy i mówienia w psychoanalizie nosi tytuł „Mówienie puste i mówienie pełne w psychoanalitycznym urzeczywistnianiu się podmiotu”. Tytuł ten konfrontuje przede wszystkim z problemem ułomności komunikacji międzyludzkiej, której wynikiem jest odizolowanie od siebie partnerów rozmowy i zamknięcie każdego z nich w granicach, jakie wyznacza jego partykularny punkt widzenia. Wyrazem tego są chociażby sytuacje, w których pacjenci przestają nagle mówić. Ta milcząca porażka słowa zdaje się zmuszać do tego, by to, co w oczywisty sposób jest niewypowiadalne, sprzeciwiające się regułom mowy, wyrażać poza jej granicami. Afekty, cechy charakteru, gesty, pozy i mimika stają się tym samym obiektem wnikliwej obserwacji. Nasuwa się pytanie: dlaczego nie przejść od razu na płaszczyznę „realności” i jej naturalnych znaków, zamiast męczyć się w świecie znaków językowych, które do tego okazują się często zwodnicze? Czemu pozostawać w świecie „znaczącego”, skoro jest ono tylko
czymś, co wyraża „znaczone”? Czyż pomysł, by innego pojąć w ramach „relacji przeżywanej” nie wydaje się być o wiele bardziej naturalny? Lacan występuje bardzo zdecydowanie przeciwko postulatowi nawiązywania tego rodzaju kontaktów, jaki pojawia się – w nieco subtelniejszej wersji niż ta przedstawiona powyżej – w pewnych nurtach psychologii intuicjonistycznej oraz niektórych filozoficznych (i psychiatrycznych) koncepcjach relacji pomiędzy Ja a Ty. Może i da się znaleźć jakieś przykłady potwierdzające słuszność tezy o efektywności komunikacji poza sferą języka. Nawet jednak jeżeli tak jest, nawet jeżeli przyjmiemy, że komunikacja odbywa się w jakimś wolnym od języka obszarze pomiędzy spotykającymi się indywiduami, jeżeli przyjmiemy, że „relacja przeżywana” zajmuje miejsce medium, jakim jest język, to i tak nie uda się nam tą drogą dotrzeć do zasadniczej wiedzy, do której dążymy. Aby to, co w taki czy inny sposób odczuwamy podczas „doznawanego kontaktu”, podnieść do rangi tejże wiedzy, i tak potrzebna nam będzie
rozmowa, ponieważ tamten rodzaj relacji sprzyja wszelkim nieporozumieniom, które mogą zostać wyjaśnione wyłącznie podczas partnerskiej rozmowy. Poza tym bezpośrednia relacja z całą jej narcystyczno-wyobrażeniową architektoniką, okazuje się być fiaskiem komunikacji. Zwróciliśmy zatem uwagę na to, że dopiero język umożliwia autentyczny kontakt, dając tym samym dostęp do sfery powszechności pozwalającej przezwyciężyć własną izolację. Powróćmy teraz na chwilę do momentu ciszy, która zapanowała pomiędzy terapeutą a jego pacjentem. Co próbuje nam „powiedzieć” to zamilknięcie? „Czym jednak było to wołanie podmiotu ponad pustką swojej wypowiedzi? […] Najpierw i od razu – wołaniem pustki w dwuznacznym rozziewie wypróbowanego na innym uwodzenia, kiedy podmiot używa sposobów sugerujących uległość i rzuca na szalę monument swego narcyzmu”.
Przypomnijmy sobie: ujrzawszy siebie samego w lustrze i doświadczywszy wszystkiego, co się z tym wiąże, istota ludzka dzięki pośrednictwu ciała ma możliwość uchwycenia swojego obrazu jako jednolitej całości. Obraz ten, którego doświadczamy podczas „radosnego przyjęcia”, ukazuje się na tle tego pierwotnego rozdźwięku, którego świadectwem jest „obraz pokawałkowanego ciała”. W obliczu tej przerażającej świadomości, że wszystko jest w radykalny sposób wątpliwe, człowiek tworzy sobie iluzję jedności, urabia sobie maskę w postaci Ja. Wiecznie wystawiony na niebezpieczeństwo rozchwiania tej jedności, podmiot próbuje przeżywać cały czas na nowo to poczucie jedności w konfrontacji z tym, co inne. Historia podmiotu przebiega tym samym jako pasmo ciągłych, mniej lub bardziej udanych identyfikacji wyobrażeniowych. W tej perspektywie także i terapeuta stanowi tylko kolejne ogniwo tego wyobrażeniowego łańcucha. Terapeutyczne partnerstwo zdegradowane zostaje tym samym do poziomu pustej intersubiektywności, której granice
ustala Ja. Jeżeli terapeuta nie jest świadomy tego, że milczenie jest samo w sobie swoistą odmianą mowy, to nie będzie też wiedział, że „pustka jest równie znacząca jak pełnia” , a jeżeli uparcie będzie puszczał mimo uszu owo „zasadnicze wołanie o prawdę” , to – wątpiąc w możliwości języka – i on, i jego pacjent próbowali będą znaleźć wzajemne zrozumienie w bezpośrednim kontakcie „relacji przeżywanej”. Introspekcja i empatia stanowić wtedy będą pojęcia wyznaczające zasadnicze kierunki, w jakich rozwijać się będzie kontakt obydwu partnerów, tyle że – pozbawieni pośrednictwa języka – niebawem i zupełnie niepostrzeżenie zostaną obaj osaczeni natłokiem narcystycznych emocji, jako że „tam, gdzie ustępuje słowo, zaczyna się terytorium przemocy” . Triada: frustracja, agresja i regres, znajduje tu dogodną przestrzeń do rozwoju i ekspansji. Tak więc w tym tyglu afektów odnajdujemy tendencje uwodzicielskie i umizgi, które obliczane są wyłącznie na utrzymanie przy życiu owego „monumentu narcyzmu”.
Tendencjom tym wychodzą naprzeciw skostniałe i zamienione na teorie i techniczne banały zasady analizy. Zwulgaryzowane w międzyczasie pojęcia Freuda także przyczyniają się przemożnie do konserwacji status quo. I tak Ego, Id i Superego zostają uprzedmiotowione i uczynione instancjami psychicznymi, historię istoty ludzkiej przestaje się rozumieć jako każdorazowo niepowtarzalny ciąg zdarzeń, za to z powodzeniem przetwarza się ją na zestaw pewnych ogólnych praw rządzących rozwojem i przechodzeniem z jednego stadium w następne (stadium oralne, analne, genitalne). Dzieje pragnienia kurczą się i stają zaledwie teorią instynktów, rodzajem mechanicznej wiedzy o przepływie energii. Słownictwo psychoanalityczne zastyga tym samym w bezruchu, tworząc pewien kod czy słownik, który służy do tego jedynie, by kodyfikować oraz dawać możliwość sprawdzenia tego czy owego w razie wątpliwości co do znaczenia jakiegoś zdarzenia czy pewnej sceny, która się gdzieś rozegrała. Im silniej pacjent identyfikuje się z tego typu analizą
„Się”, im słabiej słyszalne staje się – co w tych warunkach nieuniknione – jego własne słowo i im bardziej wyznacznikiem oraz stymulacją tego, co się mówi, staje się nagromadzona z czasem wiedza terapeuty, tym wyraźniej komunikacja oscyluje w kierunku modelu opartego na sugestii i niezrozumieniu, który, będąc nastawiony na natychmiastowe zrozumienie pacjenta, a co za tym idzie zrozumienie innego, powoduje, że analiza radykalnie oddala się od prawdy i – zamiast tego – staje się kolejną skostniałą, wyobrażeniową relacją.