Niezwykła miłość w Auschwitz. Wytatuował jej obozowy numer i nie mogli się rozstać
Był Żydem, który tatuuował innych Żydów w niemieckim obozie koncentracyjnym. Dzięki temu udało mu się przetrwać i znaleźć miłość na całe życie. Lale Sokolov, numer obozowy 32409 trafił do Auschwitz w 1942 r. w wieku 26 lat.
Lale Sokolov trzy miesiące po tym, jak trafił do obozu został tatuażystą. Przez lata ukrywał swoją historię. Postanowił ją opowiedzieć nowozelandzkiej pisarce, Heather Morris po śmierci ukochanej żony, Gity. Ona była nową więźniarką, on musiał wytatuować jej numer - 34902. Zwrócił uwagę na jej duże, ciemne oczy. Gita i Lale szybko nawiązali nic porozumienia. Między nimi zrodziło się silne uczucie, które przetrwało do końca życia. Po wyjściu z obozu odnaleźli się na Słowacji. Gita zmarła w 2003 r., Lale trzy lata później.
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk: Jak doszło do spotkania z Lale?
Heather Morris: Ja i Gary, syn Lalego mieliśmy wspólną znajomą. To ona powiedziała mi, że matka Gary'ego właśnie zmarła, a Lale szuka kogoś, komu chce opowiedzieć swoją historię. Bardzo mu zależało, żeby ta osoba nie miała nic wspólnego z historią żydowską.
Dlaczego Lale szukał takiej osoby?
Dla Lalego od samego początku było jasne, że zależy mu na osobie, która nie będzie miała bagażu związanego z Holocaustem, z historią rodziny. Przyznaję tutaj ze wstydem, ale w momencie, kiedy spotkałam się z Lalem, wiedziałam niewiele na ten temat. To dla mnie był powód do wstydu, on uważał, że jestem idealną osobą, aby spisać jego historię. A poza tym jego psy mnie polubiły i to wystarczyło.
Lale chciał również, żeby ta historia ujrzała światło dzienne po śmierci jego żony, Gity.
Gita nigdy nie mówiła o tym, co ją spotkało. Dla niej to, co działo się w obozie podczas wojny i potem, to były dwie oddzielne księgi. Ta obozowa była księgą zamkniętą. Ten temat nigdy nie był poruszany między nimi.
Jak wyglądało Pani pierwsze spotkanie z Lale?
Pierwsze spotkanie było dość okropne. Głównie dlatego, że słuchałam człowieka pogrążonego w żałobie do tego stopnia, że na pierwszych spotkaniach nawet na mnie nie spojrzał. Cały czas miał oczy wbite w podłogę i powtarzał mi tylko: "Szybciej, szybciej, pisz już moją historię". Wynikało to z tego, że on już chciał być z Gitą. Przyznam szczerze, że wiele tygodni starałam się zdobyć jego zaufanie, żeby on szczerze opowiedział mi to, co się w jego życiu wydarzyło. Pierwsze nasze spotkanie było przepełnione smutkiem. Zdarzało się też tak, że Lale się denerwował, kiedy próbowałam mu wejść w słowo albo z emocji mówił w języku, którego ja nie rozumiałam.
Trudno mi sobie wyobrazić, że w tak okropnych warunkach zrodziło się tak silne, przepełnione namiętnością uczucie.
Im dłużej rozmawialiśmy, tym większy ciężar z siebie zrzucał. Z osoby pogrążonej w żałobie zamieniał się w osobę, która odzyskała wolę do życia. Jak opowiadał o miłości, o swoim życiu, to widać było, że wraca mu radość. Cieszę, że miałam okazję znać go w momencie, gdy wrócił do swojego starego "ja". Kiedy na nowo był czarującym, ujmującym mężczyzną, który za każdym razem przedstawiał mnie jako swoją dziewczynę, wiedząc, że jestem mężatką.
Lale wielokrotnie ocierał się o śmierć. Ostatecznie zawsze spadał na cztery łapy.
Lale zawsze mówił o tych sytuacjach, że miał zawsze szczęście, szczęście i szczęście. To wszystko. Ja bym powiedziała, że oprócz tego był osobą, która jak tylko dostrzegała szanse na przeżycie, to zawsze ją wykorzystywała. Oczywiście próbując ocenić ryzyko. Lale był też manipulatorem, ale w takim pozytywnym sensie. Kiedy uważał, że może zrobić coś, co poprawi sytuację w obozie, chwytał się tego.
Ile razy można spadać na cztery łapy?
W przypadku Lalego było tak, że on miał postanowienie, aby chwytać się każdej okazji, która sprawi, że przeżyje. Oczywiście to były bardzo trudne okoliczności. On jednak nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że nie znajdzie takiej szansy, która pomoże mu przetrwać. Myślę, że w dzisiejszym świecie nazwalibyśmy to brawurą.
Lale był tatuażystą w obozie, ale starał się też pomagać innym więźniom. Często narażał życie swoje, ale też Gity.
To, jakim był człowiekiem i tego, że ma obowiązek wobec siebie i innych, nauczyła go matka. Trzeba też pamiętać o tym, że on był więźniem uprzywilejowanym. Przede wszystkim miał wolność i swobodę poruszania się po całym obozie, a to było dane jedynie niektórym. To bardzo wpływało na to, jak się zachowywał. Lale znał wiele języków, rozumiał, o czym rozmawiają ludzie w obozie. Wiedział, gdzie czają się niebezpieczeństwa, o czym można powiedzieć innym współwięźniom. Mając w ręku ten oręż, czuł, że spoczywa na nim większa odpowiedzialność, żeby pomagać innym.
Przygotowując się do tej rozmowy, przeczytałam opinie o Pani książce. Nie jest tajemnicą, że temat Holocaustu jest bardzo ważny dla Polaków. Ci, którzy przeczytali "Tatuażystę z Auschwitz" wypowiadają się bardzo skrajnie. Jedni twierdzą, że czytali ze wzruszeniem historię Lalego i Gity, drudzy z kolei uważają, że to jest bardzo ugładzona wersja tego, jak wyglądało naprawdę życie w obozach. Zarzucają nawet Lalemu kolaborację i brak współczucia dla innych.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że takie skrajne opinie się pojawiają. I bardzo dobrze! Warto jednak zauważyć, że to jest historia Lalego. Ja nie uzurpuję sobie prawa do tego, aby nazywać moją książkę książką o Holocauście. To jest historia jednego człowieka. Absolutnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że nie pomagał czy nie miał współczucia dla innych więźniów, ponieważ do wielu z nich wyciągnął pomocną dłoń. Mówimy tutaj o setkach tysięcy ludzi, on nie był w stanie pomóc wszystkim. Muszę opowiedzieć Pani historię, której jeszcze nie mówiłam nikomu w Polsce. Lale nigdy nie wyjechał z Australii po tym, jak już raz tam osiadł. Niedługo przed jego śmiercią rozmawialiśmy o tym, że chciałby wrócić do Auschwitz. Zapytał, czy go tam zabiorę. Powiedziałam, że tak, ale musi mi powiedzieć, dlaczego. Lale zapytał, czy wiem, że przy krematorium jest taki betonowy schodek i że on pewnie się tam wciąż znajduje. On chciałby tam pojechać i stanąć na nim, aby przeprosić wszystkich, którym nie zdołał pomóc. Dla mnie to było niesamowite, że on czuje winę. W kwietniu bieżącego roku pojechałam do Auschwitz, stanęłam na tym schodku i przekazałam jego słowa.
W książce określa Pani obozy "fabrykami śmierci".
To były słowa, których użył sam Lale. On zdawał sobie sprawę, że to była fabryka, wręcz taka linia produkcyjna. Prawda jest taka, że to, co jemu pozwoliło tam przetrwać to to, że on wykonywał swoją pracę bardzo dobrze. Osoby, które nie wywiązywały się ze swoich zadań, były z miejsca zabijane. Wszystkie części tej "fabryki", które działały, przetrwały.
Chciałam powrócić jeszcze do wątku miłosnego. Historia skończyła się happy endem. Prawda jest jednak taka, że po wyjściu z obozu Gita i Lale również napotykali na swojej drodze wiele problemów.
Powiedziałabym nawet, że to nie happy end, ale takie prawdziwe, hollywoodzkie zakończenie. Samo życie je stworzyło, ja nic nie dodawałam. Oczywiście, że Gita i Lale mieli górki i dołki. Kiedy odnaleźli się już na Słowacji, po wyjściu z obozu, Lale przez swoje działania biznesowe popadł w kłopoty. Razem uciekli do Francji, gdzie sytuacja się powtórzyła. Postanowili z fałszywymi paszportami uciekać również stamtąd i dotarli do Australii. Tam zostali i otworzyli biznes, który zbankrutował. Poza tym powiedziano im, że po przeżyciach obozowych Gita nie będzie mogła mieć dzieci. Natomiast w 1962 r. urodził im się jedyny syn. Jak każda para mieli swoje dobre i złe momenty.
Czy Gary miał okazję przeczytać tę książkę? Jaka była jego reakcja?
Gary dostał do rąk scenariusz, ponieważ pierwsza wersja tej opowieści powstała w formie scenariusza. Ja ten scenariusz dałam Lalemu na urodziny. Przeczytaliśmy go wszyscy razem i nagle Gary powiedział do mnie, że jest jedna strona w tym scenariuszu, którą trzeba usunąć, ponieważ jest nieprawdziwa. Kiedy dowiedziałam się, o którą scenę chodzi, zapytałam Lalego, czy to się wydarzyło, czy nie. On spuścił głowę i potwierdził, że rzeczywiście było tak jak w scenariuszu. W tym momencie Gary żartobliwie szturchnął tatę i powiedział: "Jak mogłeś spać z mamą zanim byliście małżeństwem?". Scena dotyczyła ich zbliżenia na terenie obozu. Gary dostał również do ręki szkic książki, wersję zanim poszła do druku. Mógł zażądać zmian tego, co uzna za stosowne. Ostatecznie nie chciał zmienić ani słowa.
O czym jest to książka? O miłości czy trudnych wyborach?
To jest oczywiście książka o miłości, ale też o nadziei. Chciałabym, żeby książka dawała nadzieję czytelnikom, niezależnie od tego, w jakim momencie życia się znajdują. Żeby patrząc na Gitę i Lalego wiedzieli, że zawsze jest nadzieja. Marzę o tym, aby to była główna wartość, którą czytelnicy wyciągną z tej opowieści.