Niesamowita historia trzech dziewczyn, które przetrwały ciąże w obozach koncentracyjnych
Jak przetrwać w obozie koncentracyjnym, ukrywając swoją ciążę? Czy seks i rozmowy o jedzeniu dawały więźniom poczucie komfortu? O książce „Urodzeni, by żyć” opowiada nam jej autorka, Wendy Holden. „Może wszyscy stajemy się źli, gdy dochodzimy do władzy?” - pyta angielska pisarka.
Jak przetrwać w obozie koncentracyjnym, ukrywając swoją ciążę? Czy seks i rozmowy o jedzeniu dawały więźniom poczucie komfortu?
* "Urodzeni, by żyć" to przejmująca opowieść o trzech ciężarnych Żydówkach, które nie dały się złamać w piekle obozów koncentracyjnych. Te dzielne dziewczyny ukryły swoje ciąże przed oprawcami, dzięki czemu uniknęły śmierci. Jak jednak udało im się wytrzymać w takim koszmarze, mimo ciężkiej pracy, głodu i nieludzkich warunków? Co dodawało im sił i otuchy? Jakie nieprawdopodobne i mrożące krew w żyłach wydarzenia miały miejsce w obozie? Czy ktoś im pomagał, czy musiały liczyć same na siebie? Na te i inne pytania odpowiada angielska pisarka Wendy Holden . *
Michał Hernes: Czy widziała pani film „Autor widmo” Romana Polańskiego?
Wendy Holden: (śmiech) Tak, ale nie wydaje mi się, żeby zawód ghostwritera był równie niebezpieczny.
Robi to pani dla pieniędzy, czy przyjemności?
Z obu tych przyczyn. To moje życie i praca. Przez osiemnaście lat byłam dziennikarzem. Pisałam przede wszystkim reportaże wojenne i nie ukrywam, że chciałam od tego uciec. Ciągnęło mnie do tworzenia dłuższych form literackich.
Chciała pani uciec od wojny, a napisała pani książkę „Urodzeni, by żyć”.
Patrzę na wojnę z perspektywy historycznej, nie przebywając w miejscach, w których aktualnie spadają bomby. Wcześniej napisałam między innymi powieść „Legionistka. Od śniegów Północy po piaski Sahary”. Opowiada ona o Susan Travers, mieszkającej we Francji Angielce, która służyła jako oficer w Legii Cudzoziemskiej. Była fascynującą i odważną kobietą.
Czasem, myśląc o wojnie, zapomina się o kobietach.
Zgadzam się. Dlatego postanowiłam napisać trzy książki o bohaterkach w wojennych czasach. Nie tylko o Susan Travers, ale też „Behind Enemy Lines” o Marthe Cohn, która była żydowskim szpiegiem. W „Urodzeni, by żyć” skupiłam się zaś na trzech wspaniałych dziewczynach, które zdecydowały się zajść w ciążę w trudnych obozowych realiach. Wojenna zawierucha ujawnia nasze najlepsze i najgorsze cechy. Poszukuję człowieczeństwa i humanitaryzmu w nieludzkich warunkach.
Na zdjęciu: wojska III Rzeszy wkraczają do Pragi
(img|592052|center)
Opowiada pani o miłości.
I nadziei. Od początku wiedziałam, że moja książkowa podróż będzie miała szczęśliwe zakończenie. Moi bohaterowie przetrwali i te doświadczenia wiele ich nauczyły. Nie chcę spędzić roku mojego życia na temacie, który jest wyczerpujący i emocjonalnie angażujący, a pod koniec nie mieć nic pozytywnego do powiedzenia.
Zanim jednak dotrzemy do finału „Urodzonych, by żyć”, znajdujemy się w jednej z paszczęk piekła.
Dużo płakałam w czasie jej pisania i rozmów z ludźmi, którzy przeżyli bądź są ich potomkami. Co prawda mieli po siedemdziesiąt lat, ale i tak nazywałam ich moimi dziećmi. Spędziłam z nimi dużo czasu i zauważyłam, że są pełni nadziei i optymizmu. Byli tacy nawet w trakcie opowiadania ponurych historii.
W wielu przypadkach to ostatnia szansa, by z nimi pogadać.
Miałam sporo szczęścia, bo większość z nich z nikim na te tematy nie rozmawiało. Przykładowo pojechałam do czeskiego miasta Horní Bříza, gdzie zatrzymał się pociąg wiozący więźniów obozów koncentracyjnych. W lokalnej gazecie zapowiedziano mój przyjazd, dzięki czemu zgłosiło się do mnie dwóch mężczyzn, którzy w tamtych czasach byli młodymi chłopcami i, ukryci w lesie, przyglądali się pociągowi. Podzielili się ze mną swoimi opowieściami. To był szczęśliwy traf. Na tej samej zasadzie dowiedziałam się od kogoś innego o osiemdziesięciodziewięcioletniej mieszkance Pragi, która jechała tym pociągiem. Zadzwoniłam do niej. Początkowo nie chciała ze mną rozmawiać, więc na spokojnie wyjaśniłam jej, że doskonale to rozumiem i że spędzę dwa dni w jednym z praskich hoteli. Następnego dnia napisała do mnie, że jednak przyjdzie. Uznała, że czas najwyższy to z siebie wyrzucić. Mówiła przez dwie godziny, mając łzy w oczach. Podziękowała mi, a potem wyszła.
Interesująca byłaby rozmowa z potomkami niemieckich żołnierzy lub samymi oprawcami.
Nie szukałam ich, bo nazwiska większości z nich są nieznane. Na wielu osobach, które służyły w obozach we Freibergu i Mauthausen, wykonano później wyroki. Nie wiadomo, co stało się z resztą, chociażby z komendantem pociągu, który uciekł. Ale masz racje, ten punkt widzenia byłby interesujący. To byłoby ciekawe, gdyby zgłosił się do mnie ktoś mówiąc, że oprawcą był jego ojciec bądź dziadek. Kiedy odwiedzałam obozy, zaintrygowało mnie, że wielu przewodników jest potomkami z trzeciego pokolenia nie tylko byłych więźniów, ale też nazistów. W austriackim Mauthausen i w Auschwitz wnukowie strażników zostali przewodnikami, żeby odkupić winy swoich przodków. Są naprawdę troskliwymi ludźmi. Potrafisz wyobrazić sobie taką pracę? Trzy razy dziennie oprowadzasz turystów po obozie. Robią to między innymi dlatego, że nie mogli zrozumieć, jakim cudem doszło do tak okrutnej zbrodni. To bardzo przejmujące i niesamowite. Moją książkę napisałam z myślą o nowych pokoleniach. Opowiedziałam o ludziach, którzy przetrwali, choć
Hitler chciał ich śmierci.
Na zdjęciu: baraki w Auschwitz
(img|592050|center)
Agnieszka Holland powiedziała mi, że obawia się, że holokaust trwa jakby w zawieszeniu i w każdej chwili może się powtórzyć.
Takie wydarzenia wciąż mają miejsce, tylko na mniejszą skalę, w Darfurze i Bośni. Niestety, nietolerancja jest zjawiskiem wiecznym. Na szczęście żyjemy w czasach globalnej wioski i wszechpotężnych mediów. Wyobraź sobie, jak łatwo byłoby powstrzymać holocaust w epoce Facebooka i Twittera. Analogicznie, jak to miało miejsce w przypadku Arabskiej Wiosny.
Niestety, w Korei Północnej nie jest to takie łatwe.
To prawda, podobny problem dotyczy Darfuru. Komunikacja odgrywa kluczową rolę. Należy informować ludzi o pewnych sprawach i uprzedzać ich, co się stanie, jeśli tego nie zatrzymają. Dużym kłopotem jest też niewolnictwo, które dotyczy wszystkich zachodnich społeczeństw. Może to spotkać nawet jedną osobę, zamkniętą w piwnicy i zmuszaną do sprzątania domu. Na takiej samej zasadzie naziści mówili, że więźniowie są pod ich kontrolą. Moja książka to apel o tolerancję i edukowanie innych.
Nietolerancja jest częścią naszej natury, to efekt społeczny życia w grupach.
Rozmawiałam z siostrą Racheli, czyli polskiej matki, której losy opisałam. Ta kobieta miała wtedy 92 lata i mieszkała w Nashville. Gadałam z nią tylko przez dwa dni. Na dłuższą rozmowę się nie zgodziła, bo kolidowałoby to z jej grą w golfa. Mark, czyli syn Racheli, powiedział mi, że jego mama po wojnie była bardzo twardą i skoncentrowaną na pracy kobietą. Ciekawiło mnie, czy to wojna ją taką uczyniła. Jej siostra odparła, że nie, że Rachela była już taka wcześniej. Następnie poprosiła, żebym pomyślała o podwórku, na którym się wychowałam i ludziach, których znałam. W ten sposób można przewidzieć, kto będzie kolaborował, kto dojdzie do władzy, a kto będzie pomagał innym. Decyduje o tym twoja osobowość. W czasie wojny znikają bariery. Ludzie okrutni robią złe rzeczy, a dobrzy stają się bohaterami.
Na zdjęciu:niewolnicza praca w łodzkim getcie
(img|592053|center)
Dobre osoby mogą się jednak obawiać o życie swoje i swoich bliskich.
Oczywiście, ale nigdy nikogo nie osądzam. Mieszkańcy Mauthausen codziennie widzieli dym wydobywający się z krematoriów i krzyki rozstrzeliwanych osób. Doskonale wiedzieli, co się tam dzieje. Wielu z nich pracowało w obozach, ucząc więźniów pracy w kamieniołomach i opowiadało potem o tym, co zobaczyli. W czasie pisania książki zastanawiałam się, czemu nie reagowali. Gdy bardziej zagłębiłam się w ten temat, dowiedziałam się, że tych, którzy pomagali więźniom, traktowano równie okrutnie. Do Dachau wysyłano nawet austriackich katolików! Zastanawiam się, jakbym się wówczas zachowała. Czy pomogłabym komuś obcemu, ryzykując życie swoje i swojej rodziny? Wolę myśleć, że tak, ale wcale nie jest to oczywiste. Właśnie dlatego nie zamierzam nikogo osądzać.
Więźniowie znajdowali się w potrzasku i nic dziwnego, że zdarzały się przypadki samobójstw w obozach.
Sporo osób zabiło się też po zakończeniu wojny. Powróciwszy do domu uświadamiali sobie, że nie mają niczego i nikogo. A wcześniej sens życia nadawały im myśli o powrocie w rodzinne strony i spotkaniu bliskich.
Jeszcze inni umierali z przejedzenia.
To było okropne. Wciąż mam w oczach obraz ludzi, którzy włamywali się do kuchni i jedli kwiaty. Trudno to sobie wyobrazić. Jako korespondent wojenny widziałam przerażające rzeczy, martwe ciała i sale tortur. Czasem moja praca polegała na tym, żeby podejść do bomby, która przed chwilą wybuchła. Bywało, że stchórzyłam i uciekłam. Raz uratowało mi to życie, chroniąc mnie przed kolejną bombą. Są chwile, kiedy jeden moment decyduje o tym, kim się stajesz - bohaterem, czy tchórzem.
W czasie wojny niespodziewanie rodzą się też uczucia i przyjaźnie. Opisała to pani w „Urodzonych, by żyć”.
Sposób, w jaki Priskę wspierała Edita, był niesamowity. Węgierka, która stała obok niej w wagonie, przyrzekła, że będzie się nią opiekować, jeśli ich drogi się nie rozejdą. Zdołała ukryć pieniądze i biżuterię, dzięki czemu miała dostęp do większej ilości jedzenia. W Terezinie można było natomiast uprawiać seks. To niewiarygodne, że Anka i jej mąż zdecydowali się na dziecko. Wychodzili z założenia, że wojna wkrótce się skończy. Od jej rozpoczęcia minęło wówczas sześć lat. Dowodzi to, jak przebiegła była niemiecka propaganda. Więźniowie nie spodziewali się, że najgorsze jest dopiero przed nimi.
Na zdjęciu: Anka, jedna z bohaterek książki
(img|592051|center)
Nie wiemy, ile jeszcze mieszkanek obozów zaszło w ciążę.
Wszystkie trzy matki, o których opowiedziałam w swojej książce, powtarzały, że przetrwały za sprawą przypadku, chociaż wewnątrz siebie miały dodatkowe powody, by walczyć o przeżycie. Na szczęście wysłano je do Auschwitz dopiero pod koniec wojny. Niemcy potrzebowali wtedy niewolników do pracy przy wyrabianiu broni i nie obchodziło ich, czy są kobietami, czy mężczyznami. Gdyby przeniesiono je tam wcześniej, zostałyby skierowane prosto do komór gazowych. Miały szczęście, że dostały luźne sukienki i buty. Ludzie bez butów nie przeżyli. Dobrze, że nie zachorowały na tyfus i że nie zwróciły na siebie uwagi strażników, którzy mogli je pobić na śmierć. Super, że trafiły do obozu Mauthausen, który został wyzwolony przez amerykańskich żołnierzy.
W obozach dużo rozmawiano o jedzeniu.
Dokładnie, wymyślano przeróżne potrawy. Sama spędziłam osiemnaście miesięcy w Bagdadzie, w czasie konfliktu w Darfurze, i mieliśmy bardzo małe porcje. Żywiłam się jajkami i tuńczykiem z puszek, fantazjowałam więc o świeżych owocach. Miałam wizje związane z jedzeniem bananów, grejpfrutów i piciem soków pomarańczowych. Ich skonsumowanie było pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po powrocie do domu. Co prawda można pomyśleć, że wymyślanie przepisów sprawia, że stajesz się głodniejszy, ale więźniom obozów było to bardzo potrzebne jako forma ucieczki. Sparaliżowany autor książki „Skafander i motyl” tworzy w wyobraźni posiłki, których nigdy nie zje. Jedzenie i seks są źródłem komfortu.
Te małe chwile szczęścia niszczył chociażby doktor Mengele.
Przeraża mnie sposób, w jaki traktował kobiety. To okropne, że nigdy nie dosięgła go ręka sprawiedliwości. Polecam jego biografię napisaną przez Geralda Posnera, zatytułowaną „Mengele: Polowanie na Anioła Śmierci”. W wywiadzie, jaki przeprowadzono z nim dwadzieścia lat po zakończeniu wojny, wyznał, że nie ma żadnych wyrzutów sumienia. Dodał, że gdyby dano mu więcej czasu, dalej zabijałby Żydów. Frustrowało go, że nie może kontynuować swojej pracy, skoro był tak bliski dokonania przełomu w genetyce. Żona i syn odcięli się od niego, chociaż ten drugi odwiedził go w Ameryce Północnej. Widząc brak skruchy u taty, postanowił, że już nigdy się do niego nie odezwie. Czy Mengele był taki od samego początku? Być może, nigdy się tego nie dowiemy. Z drugiej strony pracował jako doktor, a tacy ludzie mają pomagać innym. Co się z nim stało? Może wszyscy mamy taką zdolność, która ujawnia się, gdy dochodzimy do władzy? Mam nadzieje, że nie.
Współczuję jego synowi.
To okropne być dzieckiem prawdziwego potwora. Z drugiej strony ta rodzina wciąż jest w posiadaniu dobrze prosperującej firmy, która produkuje maszyny rolnicze. W Niemczech dalej można zobaczyć traktory i kombajny, na których jest napis Mengele. Aż trudno uwierzyć, że to naprawdę ma miejsce.
Osobiście wolę wspominać takich ludzi jak sierżant sztabowy Albert J. Kosiek, który wraz ze swoimi żołnierzami wyzwolił więźniów obozów w Gusen i Mauthausen.
Odnalazłam jego syna za pomocą Facebooka. Wspólnie z dziećmi więźniów i wnukami sierżanta odwiedziliśmy jego grób w Chicago. W książce wspominam też o Antoninie Pavlíčku, który był naczelnikiem stacji w mieście Horní Bříza. Nie mógł uwierzyć w to, co wówczas zobaczył. Na jego oczach wyrzucono do lasu zwłoki 39 ludzi, traktując je jak śmieci. Zszokował go też widok pozostałych więźniów. Zmobilizował mieszkańców miasta, żeby przygotowali dla nich jak najwięcej jedzenia. Udało im się nakarmić prawie wszystkich pasażerów pociągu. Dyskretnie dostarczyli im także informacje, żeby się trzymali, bo Amerykanie i Rosjanie są blisko, więc koszmar nie potrwa długo. Dla wielu więźniów był to pierwszy akt dobroci, z jakim się spotkali od bardzo dawna. Pan Pavlíček błagał komendanta SS, by uciekł i zostawił tych ludzi, ale ten się nie zgodził. Do końca chciał wykonywać swoje zadania, zabierając ich do okrutnego obozu w Mauthausen. Zależało mu na zniszczeniu dowodów niemieckiej zbrodni. Nigdy go nie osądzono.
Na zdjęciu: dworzec w Radegast, z którego zabrano Rachel i 200 tysięcy Żydów
(img|592049|center)
Rozmawiamy o smutnych wydarzeniach. Czy mimo wszystko kocha pani świat?* *
Dzieci sprawiają, że świat staje się piękniejszy. W życiu zdarzają się również zabawne momenty. Anka dodawała sobie otuchy, powtarzając słowa wypowiadane przez bohaterkę „Przeminęło z wiatrem”, że jutro będzie lepiej. Po wojnie Rachela obejrzała ten film ze swoim wnukiem, Charliem. Gdy przyglądała się scenie cierpień spowodowanych przez wojnę secesyjną, zapytała retorycznie: „oni myślą, że to takie straszne?”. To niesamowity przykład poczucia humoru, który towarzyszył tej kobiecie po tych wszystkich dramatach.
Był jej potrzebny.* *
Oczywiście, co innego pozostaje ci w obliczu takiego piekła? Na szczęście potrafili zachować optymizm. Humor jest bardzo ważny. Gdy stawiałam swoje pierwsze kroki w dziennikarstwie, najzabawniejszymi ludźmi, jakich spotykałam, byli policjanci i grabarze. To była ich forma ucieczki od codziennego zmagania się ze śmiercią i trupami. Dwie z trzech opisanych przeze mnie matek, Priska i Anka, dużo się uśmiechały. Co prawda nigdy ich nie spotkałam, ale obejrzałam na kasecie wideo fragmenty uroczystości, w której brały udział. Nie wyglądały jak kobiety z depresją. Anka zwróciła uwagę na fakt, że ten koszmar zdarzył się jej w najlepszym momencie, kiedy była młoda, zdrowa i wysportowana. Gdyby to zdarzyło się dziesięć lat później, nie miałaby tak łatwo.
Zastanawia mnie, czy Mengele miał poczucie humoru i jak zachowywał się w prywatnych sytuacjach.
Pewnego razu żona i syn odwiedzili go w Auschwitz. Przygotował dla nich prywatne pokoje i zabrał je do kantyny, gdzie jedli bardzo dobre posiłki i pili świetne wina. Tymczasem w ich sąsiedztwie tysiące ludzi umierało z głodu! Pierwotnie mieli przyjechać na dwa tygodnie, ale żona Anioła Śmierci zachorowała i na trzy miesiące wylądowała w miejscowym szpitalu, mając najlepszą opiekę. Szpital był tak dobry, że nie przenieśli jej do innego. Jak widać, nic nie jest czarne, ani białe. Zapewne Mengele bawił się ze swoim synem. Takie sytuacje świetnie pokazano w książce „Chłopiec w pasiastej pidżamie”.
Pisarz Isaac Asimow twierdził, że w historii nie ma szczęśliwych zakończeń, są tylko kryzysy, które przemijają.
Wydaje mi się, że moja książka ma szczęśliwy koniec. Owszem, byłaby radośniejsza, gdyby ojcowie tych dzieci przeżyli. Ich żony bardzo na to liczyły. Chciały wrócić do domów i pokazać im, czego dokonały. To smutne, że tak się nie stało i że nie wiadomo, jaki spotkał ich los. Wszyscy trzej zostali pochowani gdzieś w Polsce. W trakcie moich poszukiwań dowiedziałam się rzeczy, o których ich potomkowie nie mieli pojęcia. Odwiedziłam Muzeum Żydowskie w Pradze i spędziłam w nim kilka dni, przeglądając miejscowe archiwa. Ojciec Anki był niemieckim Żydem, który przeniósł się z Berlina do Pragi. Musiał więc napisać dużo listów do czeskich władz, tłumacząc powody swojego pobytu i prosząc o zgodę na pozostanie w Czechach. Odnalazłam listy jego autorstwa. Anka nigdy wcześniej ich nie widziała, nie znała charakteru jego pisma. Rozpłakała się na ich widok. Z kolei Rachela wierzyła, że jej mąż zginął w Auschwitz. Odkryłam, że rozstrzelano go w Łodzi. Priska podejrzewała natomiast, że jej męża, Tibora zabito w czasie marszu
śmierci. Wciąż pozostało jednak sporo niewiadomych. Czasem wyobrażam sobie, że uda mi się to wszystko ustalić. W Polsce działa niemiecko-polska grupa wolontariuszy, która podąża śladami marszów śmierci w poszukiwaniu ludzkich kości. Zbierają z nich DNA i próbują ustalić, do kogo należały. Może odnajdą ślady po mężach moich bohaterek? Ja szukałam w Auschwitz pierścionka Anki. Uparłam się, że uda mi się go znaleźć, ale to niemożliwe.
Mimo to, pisząc tę książkę, wykonała pani świetną robotę. Bardzo podoba mi się to, że porównała w niej pani dawną Łódź do Paryża.
Powinniście zrobić wszystko, by Łódź znów była przepiękna! Jej długie bulwary z niesamowitymi budynkami, balkonami i cała ta architektura mają w sobie dużo uroku. Gdyby zainwestować więcej pieniędzy w odbudowę tego miasta, mogłoby się stać turystyczną atrakcją!
Rozmawiał: Michał Hernes
(img|592054|center)