Ostatniego poranka na Ziemi nie zjadł śniadania. Bał się otwierać lodówkę. Tydzień temu wyłączono mu prąd i teraz spod drzwi wyciekał jakiś bury, cuchnący płyn. Nie wiedział, co to jest, i nie chciał wiedzieć. Zresztą i tak nie było tam nic godnego uwagi.
Zdjął z czujnika zwiędłą, zwulkanizowaną od upału prezerwatywę i zapalił skręta z przemycanego tytoniu.
Żegnaj, moje gniazdko.
Kiedy wychodził już na schody, nadal nie było słychać syren. Państwo zaczynało się sypać. Zostawił otwarte drzwi. Większość samotnych emigrantów tak robiła.
Żegnajcie.
Nie dostaną jego składek, ale za to będą mogli przebierać do woli w pustostanach. Bezrobocie przejdzie do historii, podobnie jak tłok w autobusach.
Chyba że Słońce jednak wybuchnie.
Żegnaj, Słońce.
Sąsiad stał na dole w bramie, kryjąc się w jej smrodliwym cieniu przed lipcowym, wściekłym upałem, i zastawiał swoim rozdętym cielskiem drzwi.
Celowo.
– A gdzie się sąsiad wybiera?
– Bo co?
– Bo mnie się, kurna, zdaje, że na stację. Bez obrazy, sąsiad, ale podobnież przez takich jak ty to ma zasiłków zabraknąć.
Siedlarski spojrzał na zegarek i stwierdził, że zostało mu trzy i pół godziny. Trzy i pół godziny na Ziemi.
– W telewizji mówili. Nie będzie komu robić, to i zasiłków nie będzie. Ja jestem inwalida, kurna. Pan, sąsiad, jesteś w porządku, na wino mnie dawałeś. Ale pojechać to, bez obrazy, nie pojedziesz. No bo każdy ma obowiązki, nie? A jak wszyscy pojadą, to co będzie?
– To będziesz musiał na siebie zarobić, inwalido – powiedział Siedlarski i ruszył do przodu. Na kiwające się w świetle bramy rozdęte cielsko, rozpychające od środka pasiastą podkoszulkę niczym kosmata plażowa piłka.
– Co... do mnie tak?! Ty, kurwa, cwelu, przecież cię zajebię! – zawarczał inwalida.
Obowiązkowa, tradycyjna gadka poprzedzająca wrzaskliwą, chaotyczną bójkę w bramie. Taka gra wstępna.
– Po pierwsze... – zaczął Siedlarski, nie zatrzymując się ani na chwilę – stoisz mi na drodze. Po drugie...
Sąsiad nigdy nie dowiedział się, co będzie po drugie. Siedlarski sam nie wiedział. Jedną z niepisanych zasad ulicznej gry wstępnej było zaczynanie bójki po zakończeniu kwestii. Haratanina zaczynała się, kiedy wyczerpano koncept. Tak samo było od paleolitu i tak samo odbywa się to zarówno wśród orangutanów, jak dachowych kotów. Dlatego Siedlarski powiedział „po drugie” i lewą dłonią chwycił zasłuchanego sąsiada za twarz.
Tamten poderwał odruchowo ręce i natychmiast odebrał potężne kopnięcie w krocze. Mocnym butem firmy 5.11, specjalizującej się w odzieży dla najemników i firm ochroniarskich. Wzmacniany kewlarem czubek buta wbił się pod brzuch sąsiada i zatonął na ułamek sekundy jak w worku tranu.
Bez większego efektu. Grubas stęknął tylko i ruszył naprzód jak rozwścieczony byk. Przez jedną okropną sekundę Siedlarski pomyślał, że już po nim. Jednak impuls nerwowy w mózgu sąsiada, który najwyraźniej utknął gdzieś po drodze w korku, przedarł się przez rzadko używane sieci neuronów, trąbiąc wściekle na wywołane alkoholem roboty drogowe, i wbiegł zdyszany do ośrodka bólu, kiedy wielkie pięści były już w drodze.
Sąsiad zatrzymał się nagle, jakby wpadł na przezroczystą ścianę, objął swój rozdęty brzuch i złamał się wpół jak rodząca foka.
Siedlarski opuścił uniesione obronnie ręce i spojrzał na sąsiada składającego mu coś podobnego do pokłonu. Grubas oparł dłoń o cementową posadzkę, uniósł się trochę i zwymiotował na schody.
Piotr podniósł plecak, obszedł grubasa z boku i dla pewności kopnął go jeszcze raz w żebra. Tamten zawył i padł ciężko na bok, jak zdychający bawół.
– Żegnaj, sąsiedzie – powiedział Siedlarski. – Przekaż moje pożegnanie wszystkim takim jak ty. Farewell.
Na ulicy trząsł się jeszcze ze złości i napięcia, ale nie wiedział, czy wywołała je bójka, czy wyjazd. Dziwnie było tak iść znajomymi ulicami, mając świadomość, że to ostatni raz. Absolutnie ostatni. To nie Australia. Tam, po tamtej stronie wielkiej pustki, będzie patrzył na Słońce, wypatrując go nocą wśród gwiazdozbiorów. I będzie to światło z czasów, gdy ludzie siedzieli w jaskiniach. Nawet nie dowie się, czy w końcu wybuchło. Jeśli zamieni się w supernową, zobaczą to za tysiące lat. Wszyscy jego przodkowie – Pizarro, Leif Eriksson albo Vasco da Gama mogli wrócić ze swoich nowych ziem. Siedlarski wybierał się w jedną stronę. I tak nie miałby do czego wracać.