Trwa ładowanie...
fragment
22-03-2011 12:42

Nie zawrócę

Nie zawrócęŹródło: Inne
d493wi1
d493wi1

(…)

Po odejściu Carlosa dalekim łukiem omijałam puby. Wydawało mi się, że kobiecie samotnej, po pięćdziesiątce nie wypada tam wejść. Teraz zrozumiałam, że wypada mi wszystko! Przecież ja wcale nie jestem stara, mam tylko trochę więcej lat.

Z czasem przestałam obsesyjnie zajmować się wyglądem mapy życia w postaci zmarszczek na twarzy, kierując całą energię na poszukiwania pracy. Zżymałam się z bezsilności, wertując ogłoszenia prasowe. „Młodej, po studiach, z doświadczeniem, wiek do 25 lat, dam pracę”. Co za absurd! Jakie doświadczenie zawodowe może posiadać młody pracownik? Dlaczego nikt nie chce nas, kobiet po pięćdziesiątce, jakbyśmy nie istniały? Wpasowałam się znakomicie w rubrykę tak zwanych pracowników już niechcianych, w najlepszym wypadku zapomnianych, myślałam wystraszona, nie mając pomysłu na przyszłość.

Pewnego dnia przeczytałam ogłoszenie: „Manager PR ze znajomością języków obcych do pubu od zaraz”. Nie podano wymaganego wieku. Poszłam tam z marszu. Na schodach wpadłam na wychodzącą dziewczynę.

d493wi1

– Czy ogłoszenie o pracę jest nadal aktualne? – zapytałam z nadzieją.

– A… pani w sprawie pracy? – upewniła się, przypatrując mi się dyskretnie.

Potakująco kiwnęłam głową.

Podała mi dłoń.

– Ja jestem właścicielką – powiedziała tonem wyższości i umówiła się na spotkanie na następny dzień. – Proszę przynieść CV – dodała w pośpiechu i wyszła.

Przyszłam punktualnie. Było nas pięć kobiet i dwóch mężczyzn. Po krótkiej rozmowie otrzymałam tę posadę. Byłam niezwykle zadowolona z siebie. Wybrano właśnie mnie! – myślałam uszczęśliwiona. Wtedy jeszcze nieświadoma, że tę posadę uzyskałam wyłącznie dlatego, że właścicielka, notabene piękna dziewczyna, była chorobliwie zazdrosna o męża. A ja w przeciwieństwie do pozostałych kandydatek byłam tak zwaną kobietą dojrzałą i nic z mojej strony nie mogło jej zagrozić.

d493wi1

Dwa dni później zaczęłam pracę. Mijały miesiące. Padałam z nóg ze zmęczenia, wykorzystywana do maksimum. Oczywiście nikt mnie nie przywiązywał łańcuchem do knajpy. Miałam prawo wyboru. Mogłam zrezygnować w każdej chwili. Gdzie mnie zatrudnią? – myślałam coraz częściej przygnębiona.

Do moich obowiązków należało organizowanie koncertów. Każdego wieczoru odbywały się imprezy dla zróżnicowanej klienteli. Udało mi
się ściągnąć prasę i często bezpłatnie umieszczać informacje o imprezach. Znajomi, kiwając głowami, mówili:

– Lauro, działasz z takim oddaniem, jakby ta knajpa była twoją własnością.

d493wi1

– Za to mi płacą – zwykłam odpowiadać.

Nie była to prawda. W kontrakcie wyraźnie widniało: „manager public relation”, lecz wyłącznie na papierze. W rzeczywistości byłam na każde skinienie. Z czasem do moich obowiązków należało również zaopatrzenie i nadzór nad personelem, który stanowili mili młodzi ludzie dorabiający do studiów. Niestety, właścicielka traktowała ich przedmiotowo i często z pogardą. Chwytało za serce, gdy widywałam, jak ona powoli, konsekwentnie odbiera im godność. Któregoś wieczoru dobitnie powiedziałam:

– Jak pani nie wstyd tak traktować ludzi? – I pomyślałam: W czym jesteś lepsza? Interes się kręci dzięki wypchanemu portfelowi twojego męża (jej mąż rzadko bywał w pubie i nigdy nikomu nie uwłaczał; to była jej domena). Nowobogacki babsztyl! – pomstowałam w myślach.

d493wi1

W odpowiedzi przeszyła mnie wzrokiem bazyliszka i wyszła na zaplecze. Po godzinie, w czasie przerwy między koncertami, podeszła do mnie i głośno, tak aby usłyszano wokół, nakazała:

– Lauro, proszę iść do WC i umyć toalety. Natychmiast.

– A pani Wiesia? – zapytałam zbulwersowana.

Nie odpowiedziała od razu. Po chwili rzuciła w przestrzeń od niechcenia:

– Od dziś toalety należą do twoich obowiązków. Będę sprawdzać osobiście – ucięła kąśliwie.

d493wi1

Opuściłam bezradnie ramiona i udałam się do łazienki. Szorując muszlę klozetową, analizowałam: Przecież w ten sposób życia nie spędzę. Znam trzy języki obce. Ukończyłam studia, a ona każe mi pucować toalety. Nigdy nie uważałam się za kogoś ponad innych, jednak…

Wysprzątałam łazienkę i wróciłam na salę. Impreza się rozkręcała. Muzycy – znakomici.

– Lauro, jakim cudem udało ci się ich tu ściągnąć? – zapytała znajoma.

d493wi1

Ivier, basista kapeli, przysłuchiwał się nam z boku i odpowiedział:

– To czar pani Laury.

Dlaczego on ze mnie kpi? – pomyślałam urażona i z niechęcią odwróciłam głowę.

Zauważył moje zmieszanie.

– Chętnie bym cię zaprosił na wino po imprezie. Lauro, nie gniewaj się na mnie. Naprawdę uważam, że jesteś wyjątkowa.

Znaliśmy się od kilku miesięcy i lubiłam go. Często się zastanawiałam, czemu tak uzdolniony muzyk grywa w pubach.

Jeszcze raz podeszła właścicielka i poleciła:

– Jutro umyjesz okna. Wszystkie.

Nic nie odpowiedziałam. Po koncercie spakowałam drobiazgi należące do mnie i w towarzystwie Iviera opuszczałam pub, żeby tam już nigdy więcej nie powrócić. Na dworze odetchnęłam z wyraźną ulgą. Szliśmy w milczeniu. W najbliższej restauracji zamówiliśmy butelkę czerwonego wina i przegadaliśmy kilka godzin.

– Już dawno powinnaś odejść. Wszyscy tak uważaliśmy – podsumował.

– Wiem, ale nie mam dokąd – odparłam zniechęcona.

– Już masz – odpowiedział tajemniczo.

Spojrzałam zaintrygowana.

– Proponuję, abyś została moim managerem – wyjaśnił, uśmiechając się. – Oczywiście nie wymagam, żebyś pracowała wyłącznie dla mnie. Co do gaży… jakoś dojdziemy do porozumienia. To co, bierzesz?

– Jasne! – odparłam natychmiast. Byłam uszczęśliwiona.

Przedstawił mi swój plan promocji i działania. Nie wiedziałam, że kiedyś był wokalistą znanego w Gruzji zespołu bluesowego.

– Od kiedy zaczynamy? – zapytałam z jawnym entuzjazmem.

– Od zaraz.

Z czasem nasze relacje zawodowe przerodziły się w szczerą przyjaźń. Byłam jego managerem, a on moim gruzińskim bardem. O niczym prócz przyjaźni nie mogło być mowy. Dzieliła nas duża różnica wieku – piętnaście lat.

Z upływem czasu miałam się przekonać, że ten fakt dla niego nie stanowił problemu. Jednak wtedy dla mnie była to bariera nie do pokonania, aż do pewnego wieczoru.

Wracaliśmy po jego koncercie, który przedłużył się o blisko dwie godziny. Była druga nad ranem. Lał ulewny deszcz. Odjechała mi kolejka. Liczyłam każdy grosz, więc przejazd taksówką był dla mnie znaczącym wydatkiem. Wyjęłam telefon z torebki i już miałam wybrać numer taxi, gdy Ivier ujął mnie pod ramię i zaproponował:

– Lauro, a może przenocujesz u mnie? Bez obaw – dodał, widząc moje wahanie.

Mieszkał niedaleko. Po dziesięciu minutach znaleźliśmy się w jego mieszkaniu. Przygotował nieziemski czaj w oryginalnym samowarze. Podał pyszne kruche ciasteczka, które trzymał na specjalne okazje w ozdobnym metalowym pudełku. Zapachniało rodzinnym domem, który utraciłam na zawsze. Może pod wpływem chwili, a może jego miękki, śpiewny akcent podziałał na mnie jak balsam na poszarpaną duszę – zapragnęłam wykrzyczeć rozpacz skrywaną przed światem. Słuchał w skupieniu, nie pytając o nic. Potem podniósł gitarę i zagrał pieśń Wysockiego o miłości. Miał piękny, aksamitny głos i przejmujące spojrzenie. I wtedy rozpłakałam się nad sobą i swoim losem.

– Rozliczenie z przeszłością – powiedziałam, ocierając łzy.

Przysunął się bliżej.

– A raczej może tajemnica lepszej przyszłości? – szepnął.

Objął mnie. Zadrżałam, zdziwiona jego zachowaniem, całkowicie zaskoczona. Zerwałam się z miejsca. Włączyłam jednocześnie telewizor i radio. Wodził za mną wzrokiem. Uśmiechał się. Po chwili wstał.

– Pościelę ci tutaj – powiedział i poszedł do przedpokoju po świeżą pościel.

– A ty? – zapytałam speszona.

– Spokojnie, położę się w kuchni, na materacu. Mam wprawę.

Popatrzył przed siebie. Jego oczy stały się bardzo smutne.

Dochodziła piąta rano. Poczułam się zmęczona. Wzięłam prysznic i wśliznęłam się pod ciepłą, puchową kołdrę.

– Dzięki – wyszeptałam sennie.

– Dobranoc – odpowiedział i wyszedł z pokoju.

Obudził mnie aromat świeżo parzonej kawy. Na stole ujrzałam świeże rogaliki maślane w wiklinowym koszyczku i dzbanuszek śmietanki. Po raz pierwszy od wielu miesięcy po przebudzeniu uśmiechnęłam się do świata. Za oknem świeciło słońce, po wczorajszym deszczu nie został nawet ślad.

– Dzień dobry – usłyszałam za sobą.

– Cześć, Ivier – odpowiedziałam, starając się ukryć w poduszce twarz pozbawioną makijażu.

Zauważył moje zmieszanie i roześmiał się ubawiony moim zachowaniem. Niespodziewanie, zdecydowanym krokiem podszedł i położył palec na moich ustach. Potem wziął mnie w ramiona. Nie opierałam się.

Śnię cudowny sen, pomyślałam.

Wtedy, przy nim, poczułam się piękna. W jednej sekundzie w pełni zrozumiałam, że miłości pragnie się w każdym wieku. Gdy zgłodnieliśmy, chciałam przygotować hiszpańskie omlety. Pokręcił przecząco głową.

Poszedł do kuchni. Wyciągnęłam się wygodnie na tapczanie. Jednak życie potrafi czynić cudowne niespodzianki.

Nagle zdałam sobie sprawę, że zostawiłam w domu kosmetyki upiększające. Znalazłam w torebce jedynie pomadkę, z którą się nigdy nie rozstawałam.

Chciałabym zrobić się na bóstwo, a nie mam nawet kremu pod oczy, pomyślałam. Zerwałam się z pościeli i pobiegłam do łazienki. Zerknęłam w lustro. Wyglądałam upiornie. Podpuchnięte powieki, uzębienie w kolorze blue po wczorajszym czerwonym winie. A na głowie imponujące, perfekcyjne wronie gniazdo.

– Ivier, masz krem?! – wykrzyknęłam przez zamknięte drzwi.

– Stoi na stole – dobiegł mnie z kuchni jego głos.

– Nie, nie mam na myśli śmietanki do kawy. Krem do twarzy!

– Otwórz górną szafkę, tę po prawej stronie.

Wyjęłam z szafki wielką paletę do makijażu.

– Skąd to masz? – zapytałam zdumiona.

– Przez kilka lat byłem związany z aktorką. Nie rozstawała się z tym pudłem – skwitował z lekkim roztargnieniem w głosie.

– A co się z nią stało? – zapytałam zaciekawiona.

– Odeszła.

– Dlaczego? – Weszłam do kuchni ubrana w jego koszulę, która sięgała mi kolan.

– Wyglądasz uroczo – powiedział na mój widok, z zapamiętaniem mieszając w rondlu. Po chwili ciszej dodał: – Zakochała się w innym.

– A więc kobieta po przejściach i mężczyzna z odzysku – podparłam się sloganem. Westchnęłam przeciągle, przypominając sobie Carlosa. – Ciągle ją kochasz? – zapytałam nieśmiało.

Spojrzał mi w oczy.

– Nie wiem – odpowiedział po chwili zastanowienia.

Jak można tego nie wiedzieć? Nie rozumiem. Przecież zawsze się wie… – takie snułam rozważania, malując się kosmetykami po eks Iviera.

Nasz romans trwał do momentu jego wyjazdu z Polski. Niespodziewanie Ivier otrzymał intratny kontrakt w jednej ze znanych stacji radiowych w Gruzji.

– Jedź ze mną – namawiał mnie.

– Nie mogę – odpowiadałam. – Kiedyś przysięgłam sobie, że już nigdy nie zamieszkam w obcym kraju. Wszystko może się zdarzyć. I co wtedy stanie się ze mną?

Przyznał mi rację, ale mimo wszystko nalegał. Pewnej nocy przyłożył moją dłoń do swego serca i powiedział.

– Bije dla ciebie!

Na jego słowa i moje serce zabiło mocniej. Oparłam głowę na jego ramieniu. Zdałam sobie sprawę, że przy nim chwilowo zapomniałam o różnicy lat, która nas dzieli. Jednak w przyszłości drżałabym z niepokoju, że może kiedyś i on mnie zostawi dla młodszej, jak niegdyś Carlos.

Ivier wyjechał. Po dziesięciu miesiącach otrzymałam przesyłkę z Tbilisi. Odpakowałam i zobaczyłam srebrny samowar owinięty wycinkiem z gazety. Wywiad prasowy z jego zdjęciem na pół strony.

Następnego dnia spotkałam się z jego kolegą Gruzinem i poprosiłam szczerze zainteresowana:

– Przetłumacz mi dokładnie, co o nim piszą.

Prasa zachwalała Iviera, przepowiadając mu wielką muzyczną karierę. W pewnej chwili kolega uniósł głowę znad gazety i powiedział dobitnie:

– Ivier zapytany o uczucia odpowiedział: „Miała na imię Laura”.

Poczułam, że wilgotnieją mi oczy. Wspomnieniami cofnęłam się w przeszłość. Ujrzałam Iviera i moje znajome, które dowiedziawszy się, że jest ode mnie młodszy o prawie piętnaście lat, skwitowały: „Zwariowałaś!”. Czyżby miały rację? – pomyślałam wówczas i uśmiechnęłam się ciepło do wspomnień o nim.

Ivierze, nigdy się nie dowiesz, jak wiele ci zawdzięczam.

(...)

d493wi1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d493wi1