Część pierwsza
Wszystko przebiegło zgodnie z moimi rachubami
styczeń 1806 – 25 listopada 1806
Rozdział 1
Teraz jest panem.
Od 2 grudnia 1805 roku – kiedy to sławne potem słońce Austerlitz wzeszło nad zamarzniętymi stawami, w których mieli się potopić rosyjscy żołnierze, nieudolni sojusznicy pokonanej armii austriackiej – Napoleon powtarza to sobie stale: jest panem.
W sobotę 28 grudnia 1805 roku wyjeżdża z pałacu Schönbrunn koło Wiednia i kieruje się w stronę Monachium. Dzisiejszą noc Napoleon spodziewa się spędzić w opactwie Melk. Siedzi w toczącej się szybko berlinie z nogami okrytymi futrem.
Jest panem.
Od czasu do czasu przez okna powozu dostrzega sylwetki kawalerzystów eskorty. I jakby wybijane obrotami kół przypominają mu się słowa proklamacji, którą wygłosił w dniu zwycięstwa: „Żołnierze, jestem z was zadowolony. Potwierdziliście w dniu bitwy pod Austerlitz wszystko, czego się spodziewałem po waszej nieustraszoności. Okryliście swe orły nieśmiertelną chwałą. Mój lud powita was z radością, wystarczy, że powiecie: «Walczyłem pod Austerlitz», a usłyszycie: «Oto bohater»”.
Jest panem.
Wydaje mu się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jak powiedział do żołnierzy: rozbił bądź rozproszył stutysięczną armię dowodzoną przez cesarzy Austrii i Rosji. A król Prus uniknął natarcia uszu tylko dlatego, że po Austerlitz sam wolał się poddać bez walki.
Napoleon jest panem.
Przyjął Talleyranda w pałacu Schönbrunn. Minister spraw zagranicznych przywiózł postanowienia traktatu preszburskiego, który sankcjonuje porażkę Austrii i likwiduje jej wpływy w Niemczech.
– Sire – powiedział swym piskliwym głosem Talleyrand – możesz rozporządzać wszystkim, co dzięki zwycięstwu jest twoje, ale przecież jesteś wspaniałomyślny. Przeglądając klauzule traktatu, Napoleon stwierdził, że Talleyrand z własnej inicjatywy zmniejszył kontrybucje, których żądano od Wiednia.
– Podpisał pan w Preszburgu, panie de Talleyrand, traktat, który mnie bardzo ogranicza – rzekł cesarz, ciskając tekst traktatu na ziemię. Jest panem, Talleyrand powinien to zrozumieć. Minister, jak często w takich sytuacjach, ukrył się za maską grzeczności, przywołał na pomoc swą przebiegłość, pochlebstwa i argumenty.
– Cieszyłem się myślą – rzekł – że to ostatnie zwycięstwo Waszej Cesarskiej Mości pozwoli zapewnić spokój w Europie i chronić świat cywilizowany przed inwazjami barbarzyńców. Napoleon wysłuchał go, patrząc w ogień rozjaśniający boazerie i olbrzymie tapiserie Schönbrunn.
– Wasza Cesarska Mość może teraz złamać monarchię austriacką – podjął Talleyrand. – Albo ją podźwignąć. Jeśli zostanie ostatecznie zniszczona, to Wasza Cesarska Mość nie zdoła zebrać jej rozproszonych szczątków i utworzyć z nich jednorodnej całości. Tymczasem istnienie takiej całości jest konieczne dla przyszłej obrony cywilizowanych narodów. Austria niezbędnym i skutecznym przedmurzem przed barbarzyńcami.
Napoleon nie odpowiedział. Jest panem.
Później w swej berlinie pomyślał, że od wielu lat nie miał takiego poczucia niezależności, panowania nad swoim losem oraz losami cesarstw. Austerlitz było jego prawdziwą sakrą cesarską, tak jak pięć lat wcześniej, po bitwie pod Marengo 14 czerwca 1800 roku, stwierdził, że dopiero to zwycięstwo zapewniło mu władzę pierwszego konsula, która byłaby zagrożona w razie porażki na równinach Włoch. A cóż byłaby warta jego korona cesarska, gdyby pod Austerlitz to Austriacy wraz z Rosjanami pokonali Wielką Armię?
Jego korona potoczyłaby się na ziemię.
Ale odniósł zwycięstwo. Jest panem. I tak samo jak Karol Wielki może, jeśli tylko zechce, kształtować Europę według swego upo- dobania.
Marzy. Powóz unosi go w kierunku Monachium.
31 grudnia 1805 roku przybywa do stolicy Bawarii. Jest zimno. Pada deszcz. Berlina mija surową fasadę pałacu królewskiego, którą przyozdabia jedynie posąg Madonny. Żołnierze gwardii otwierają bramy z brązu i o godzinie pierwszej czterdzieści pięć powóz wjeżdża do środka. Wolno przemierza cztery dziedzińce, okrąża fontanny i w końcu zatrzymuje się na podjeździe, z którego można się udać do apartamentów.
Spieszą oficerowie. U szczytu schodów stoją dwórki cesarzowej. Napoleon wysiada, rozgląda się dookoła. Przypomina mu się ostatni list, jaki napisał do Józefiny. Było to 20 grudnia w Schönbrunn. Nic nie było jeszcze rozstrzygnięte. Austria rozważała klauzule traktatu. Skreślił swym nierównym pismem kilka linijek do żony:
„Nie wiem, co zrobię, jestem zależny od wydarzeń; nic nie postanowiłem; oczekuję na to, co przyniosą wypadki. Zostań w Monachium, baw się; to nietrudne, kiedy ma się wokół tyle miłych osób i jest się w tak pięknym kraju. Co do mnie, to jestem dosyć zajęty. W ciągu kilku dni wszystko się zadecyduje. Żegnaj, moja przyjaciółko, tysiąc miłych i czułych pozdrowień”.
Wydarzenia wszystko rozstrzygnęły. Podpisano traktat. Jest panem. Wstępuje na schody. Wszyscy się kłaniają. Widzi w spojrzeniach mieszaninę podziwu i służalczości, a może także po raz pierwszy trwogi. Jakby olśniewające zwycięstwo nad koalicją Wiednia i Petersburga ukazało, że należy on do uświęconej rasy tych, którym nic się nie może oprzeć.
Przemierza szybko przedpokoje, salę audiencyjną, zapuszcza się w galerię ozdobioną ciemnymi obrazami szkoły włoskiej i flamandzkiej, po czym wchodzi do sypialni. Józefina stoi oparta o wielkie złocone łoże.
Nie widział jej od wielu tygodni. Ona nawet do niego nie pisała. Zbeształ ją za to listownie: czy świetne uroczystości w Badenii, w Stuttgarcie i Monachium kazały jej „zapomnieć o biednych żołnierzach pokrytych błotem i krwią”? „Wielka Cesarzowo, ani jednego listu od Ciebie. Racz, Pani, z wysokości swego stanowiska spojrzeć na swych niewolników”. Powabna i zarazem postarzała uśmiecha się zaciśniętymi ustami, by nie odsłaniać sczerniałych i zepsutych zębów. Na jego widok jednak i ona składa ceremonialny ukłon, choć nieco nonszalancki i ironiczny.
Jest panem.
Wszyscy muszą o tym wiedzieć i się z tym pogodzić. To on decyduje i muszą go słuchać. Czuje się silny, zdolny zdziałać cuda, które uczynią go Karolem Wielkim czwartej dynastii. W tym celu musi skupić państwa Europy wokół siebie i swojej rodziny. Uczynić swych bliskich królami.
Gdyby miał syna...
Ale go nie ma.
6 stycznia w operze monachijskiej, gdy na scenie śpiewacy wykonują Łaskawość Tytusa, Napoleon nie pozwala się porwać muzyce Mozarta. Ukradkiem spogląda na Józefinę. Nie mogła dać mu potomka, którego tak bardzo pragnął, syna tak potrzebnego, by założyć cesarską dynastię – inaczej całe jego dzieło rozpadnie się w dniu jego śmierci. Dlaczego gdy tylko uda mu się osiągnąć szczyt, natychmiast pojawia się przed nim nowe wyzwanie?
Nachyla się ku Józefinie. Postanowił, mówi, jak najwcześniej zaaranżować małżeństwo Eugeniusza, syna Józefiny, z Augustą, córką króla Bawarii. Będzie to pierwszy węzeł w tej sieci, którą wzorem Karola Wielkiego spodziewa się utkać od jednego krańca Europy do drugiego. Zaadoptuje Eugeniusza, wyłączając go z sukcesji tronu francuskiego. A później osadzi na tronach Europy swych braci. W Neapolu może Józef? Trzeba skończyć z tymi Burbonami, parą królewską Neapolu, która paktuje z Anglikami. Czyż królowa Neapolu, Maria Karolina, nie jest siostrą Marii Antoniny? Czy nie oświadczyła ambasadorowi Francji, że pragnie, by królestwo Neapolu było zapałką, która wywoła pożar niszczący cesarstwo Francji? Przekona się, że od zabawy z ogniem można sobie poparzyć palce.
Napoleon wstaje. Nie czekając na koniec opery, powraca do pałacu królewskiego. Musi działać szybko. Czasu jest zawsze za mało. Pisze listy. Do Eugeniusza de Beauharnais, nakazując mu stawić się pilnie w Monachium. Wymusza na królu Bawarii zgodę na małżeństwo. Ma on hojnie wyposażyć swą córkę. Nazajutrz po zaślubinach Augusta Bawarska otrzyma 50 000 florenów, ma także obiecane 100 000 franków rocznie na swoje wydatki osobiste oraz majątek ziemski wart 500 000 franków w razie śmierci męża. Eugeniusz, wicekról Włoch, stawia się u cesarza. Ma długie, podkręcone wąsy pułkownika strzelców gwardii. Napoleon szczypie go w ucho, klepie lekko po plecach – to jego zwykłe oznaki serdeczności. Trzeba będzie, mówi cesarz, przyciąć te zbyt długie wąsy, aby spodobać się Auguście. To rozkaz.
Jest przecież panem.
Zwierza się Cambacére`sowi, że opóźni o kilka dni przybycie do Paryża, chcąc doprowadzić do końca sprawę małżeństwa Eugeniusza i Augusty. „Te dni będą się dłużyć memu sercu – mówi – ale po tym, jak bezustannie oddawałem się obowiązkom żołnierza, odczuwam miłe odprężenie, zajmując się drobiazgami i obowiązkami ojca rodziny”.
13 stycznia 1806 roku o pierwszej po południu w wielkiej galerii pałacu królewskiego Napoleon uczestniczy w oficjalnym podpisaniu kontraktu małżeńskiego. Nazajutrz o siódmej wieczorem w kaplicy królewskiej bierze udział w ceremonii zawarcia ślubu kościelnego i w uroczystej mszy dziękczynnej, po których następuje bankiet. Józefina promienieje u boku króla Bawarii. Jest jeszcze piękna. Napoleon podaje ramię Auguście.
– Kocham panią jak ojciec – mówi do niej – i liczę na to, że pani będzie mnie kochała jak córka.
Małżonkowie muszą się udać do Włoch.
– Niech pani dba o siebie w podróży i tam na miejscu, w nowym otoczeniu, proszę dużo wypoczywać – szepcze Napoleon. – Proszę pamiętać, że nie chcę, aby pani chorowała.
Po bankiecie Napoleon usuwa się do gabinetu.
Zmęczony hałaśliwym przepychem uroczystości, blaskiem sukni i mundurów, czarem urody kobiet, wdziękiem Augusty i radością Eugeniusza de Beauharnais, odnajduje tu ciszę nocy. Kocha swego pasierba, teraz przybranego syna. Dzięki temu małżeństwu ustanowiona została pierwsza więź z rodami panującymi Europy.
Ojciec Augusty, król Bawarii Maksymilian I Józef, jest z rodu Wittelsbachów, spokrewnionych ze wszystkimi dynastiami Europy. Jak inaczej mogę zapewnić przyszłość mojej dynastii, wywodzącej się z rewolucji, jeśli nie przez związanie jej z rodzinami królewskimi, posiadającymi legitymację, jaką daje upływ wieków? Muszę wejść do tych rodzin, choćbym miał forsować ich bramy siłą moich wojennych zwycięstw!
Niektórzy jednak nie rozumieją jego zamysłów.
Napoleon znajduje na stole list od Murata, niewątpliwie podyktowany przez jego żonę Karolinę, siostrę cesarza.
„Wynosząc Cię na tron – pisze Murat – Francja chciała znaleźć w Tobie przywódcę ludu uhonorowanego tytułem, który stawiałby go ponad wszystkich innych władców Europy. Dzisiaj składasz hołd obcym tytułom, które nie są Twoje, które stoją w sprzeczności z naszymi. W ten sposób pokażesz tylko Europie, jak wielką wagę przywiązujesz do tego, czego brakuje nam wszystkim: świetności urodzenia”.
Waleczny Murat oraz ambitna i zazdrosna Karolina sprzeciwiają się zatem mojej strategii – z przywiązania do zasad rewolucyjnych, z niepokoju czy ze złości? Co za różnica! To ja jestem panem.
„Drogi książę Murat – odpowiada Napoleon – zawsze patrzę na Pana z ufnością, kiedy stoi Pan na czele mojej kawalerii. Tutaj jednak nie chodzi o działania wojskowe, lecz o akt polityczny, i dobrze to przemyślałem. Małżeństwo Eugeniusza i Augusty Ci się nie podoba. Mnie ono odpowiada i uważam je za wielki sukces, równy zwycięstwu pod Austerlitz”.
Jest panem.
A to małżeństwo jest dopiero pierwszym ruchem pionka na szachownicy. Myśli o zjednoczeniu Holandii, Szwajcarii i Włoch. „Moje sfederowane państwa – mruczy – a tak naprawdę cesarstwo francuskie”.
Postanawia, że Kodeks cywilny będzie stosowany w królestwie Włoch. Czyż nie był koronowany na króla Włoch w Mediolanie? Czy Eugeniusz nie jest wicekrólem Włoch?
19 stycznia 1806 roku proponuje Józefowi, swemu starszemu bratu, koronę królestwa Neapolu. Wojska francuskie mają zająć królestwo. Burbonowie uciekają na Sycylię. Tam chroni ich flota angielska.
We Włoszech został już tylko jeden wrogo nastawiony władca: papież Pius VII. Pisze on do Napoleona, aby wyrazić oburzenie z powodu zajęcia papieskiej Ankony przez żołnierzy francuskich.
„Uważałem się – odpowiada Napoleon – za obrońcę Stolicy Apostolskiej. Uważałem się, podobnie jak moi poprzednicy z drugiej i trzeciej dynastii, za najstarszego syna Kościoła, jedynego, którego miecz zdolny jest Go ochronić i obronić przed zbrukaniem przez schizmatyków i muzułmanów”.
Dlaczego papież tego nie rozumie?
Napoleon oburza się. Do swego wuja kardynała Fescha, który jest jego przedstawicielem w Rzymie, mówi: „Jestem religijny, ale bynajmniej nie jestem bigotem. Papież napisał do mnie list naprawdę śmieszny i szalony”. Napoleon grzmi, Pius VII musi się ugiąć.
„Dla papieża – dodaje cesarz – jestem Karolem Wielkim, ponieważ tak jak Karol Wielki połączyłem koronę Francji z koroną Longobardów, a moje Cesarstwo graniczy ze Wschodem. Spodziewam się więc, że papież uzgodni ze mną swoje postępowanie z tego punktu widzenia. Zachowam wszelkie pozory, jeśli będzie się dobrze sprawował, w przeciwnym razie sprowadzę papieża do roli biskupa Rzymu. Nie ma w istocie nic bardziej niedorzecznego niż kuria rzymska”.
Jestem panem.
Rządzić znaczy być nieubłaganym. Żadnej litości. Żadnych wahań. Generałowi Junotowi, który mianowany został gubernatorem Parmy i Piacenzy, radzi: „Spokoju we Włoszech nie utrzymuje się za pomocą frazesów. Niech Pan robi tak, jak ja robiłem w Binasco*: niech Pan spali dużą wioskę; niech Pan rozstrzela tuzin buntowników i sformuje lotne oddziały, które będą chwytać bandytów, dając przykład mieszkańcom tego kraju”.
Józef, wykrętny i niezdecydowany Józef: czy będzie umiał się wykazać stanowczością? Napoleon wzywa Miota de Melitto, który razem z nowym królem wyrusza do Neapolu.
– Powie pan mojemu bratu Józefowi – przykazuje mu surowo – że czynię go królem Neapolu, ale najmniejsze wahanie, najmniejsza niepewność zgubi go całkowicie. Żadnych półśrodków, żadnej słabości. Chcę, żeby mój ród rządził w Neapolu tak samo długo jak we Francji. Królestwo Neapolu jest mi bezwzględnie potrzebne. – Napoleonowi przypominają się wahania brata w chwili koronacji cesarskiej, jego odmowa przyjęcia tytułu wicekróla Włoch, zazdrość starszego brata o sławę młodszego. – Wszelkie uczucia muszą teraz ustąpić racji stanu – ciągnie. – Za krewnych uważam jedynie tych, którzy mi służą… Sam decyduję o tym, kto jest moim dzieckiem. Nie mogę już dłużej mieć krewnych pozostających w cieniu. Ci, którzy nie wzniosą się wraz ze mną, przestaną być moją rodziną. Tworzę rodzinę królów, czy raczej wicekrólów.
Kilka dni później Napoleon otrzymuje list od Józefa, króla Neapolu. „Raz na zawsze – pisze brat – mogę zapewnić Waszą Cesarską Mość, że wszystko, co zrobisz, uznam za właściwe. Proszę działać jak najlepiej i dysponować moją osobą tak, jak uznasz za najodpowiedniejsze dla siebie i dla państwa”.
Napoleon naprawdę jest panem.
(Opublikowano za zgodą Wydawnictwa Rebis)