Trwa ładowanie...
fragment
27-05-2011 10:11

Napoleon 1. Pieśń wymarszu

Napoleon 1. Pieśń wymarszuŹródło: Inne
d28nx4e
d28nx4e

Uwertura

Ta równina byłaby wspaniałym polem bitwy

Rozdział 1

Był 4 kwietnia 1805 roku, tuż po świcie.
Napoleon Bonaparte, cesarz Francuzów, unosił się w strzemionach, ściągając wodze swego araba, który niecierpliwie grzebał kopytami. Caulaincourt, wielki koniuszy i adiutant, oraz oficerowie cesarskiego orszaku trzymali się w pewnej odległości. Konie dreptały, wpadały na siebie, szable pobrzękiwały.
Cesarz znajdował się na czele, sam. Patrzył na wyłaniające się z mgły ruiny zabudowań. Poznawał aleję lipową i na jej końcu klasztor franciszkanów. To wszystko, co pozostało po szkole wojskowej w Brienne, gdzie spędził pięć lat; trafił tam jako dziesięcioletni chłopiec, z którego inni się wyśmiewali, ponieważ nosił dziwne, cudacznie brzmiące cudzoziemskie nazwisko Napoleone Buonaparte, i aby go sprowokować, podśpiewywali rymowankę: "Napoleone Buonaparte, Paille-au-nez*".

Minęło zaledwie dwadzieścia lat i oto 2 grudnia 1804 r. w katedrze Notre Dame przyjął z rąk papieża Piusa VII cesarską koronę, aby się nią samemu ukoronować. Był Napoleonem Bonaparte, cesarzem Francuzów. I wkroczył dopiero w trzydziesty szósty rok życia.
Przybył z Paryża poprzedniego dnia, gdyż chciał raz jeszcze zobaczyć te strony i szkołę wojskową; nie wiedział, że została po niej tylko kupa gruzu - świadectwo burzliwych wydarzeń ostatnich dwudziestu lat. Zamknięto ją w 1793 roku, sprzedano jako dobro narodowe i zamieniono w manufakturę jaszczy artyleryjskich, a później, po przeniesieniu warsztatów, odstąpiono za bezcen i w 1799 roku rozebrano na cegły. Spędził tu pięć najcięższych lat swego życia, sam jeden w kraju, gdzie praktycznie był obcy. Ale został Napoleonem Bonaparte, cesarzem Francuzów, choć minęło tylko dwadzieścia lat. 30 marca 1805 roku w Paryżu papież Pius VII złożył mu wizytę przed swym powrotem do Włoch. Napoleon poinformował go, że on także opuszcza Paryż i udaje się do Mediolanu, gdzie w katedrze kardynał Caprara nałoży mu na głowę koronę króla Włoch.
I Pius VII raz jeszcze skłonił głowę przed cesarzem, a niebawem także i królem.
Napoleon wyjechał z Paryża 31 marca, kierując się w stronę Troyes. Zgodził się spędzić jedną noc w górującym nad miasteczkiem zamku Brienne, traktując to jako pielgrzymkę do miejsc swego samotnego dzieciństwa i tamtych lat nauki w szkole wojskowej. Wzdłuż całej trasy z Paryża do Brienne rozbrzmiewały gromkie wiwaty. Napoleon wychylał się przez drzwiczki karety, a przy wjedzie do miast i miasteczek dosiadał swego araba i wyprostowany odpowiadał na powitania.
3 kwietnia 1805 roku, późnym rankiem, wjechał do Brienne. Tłum okolicznych wieśniaków zapełniał ulice. Napoleon rozpoznał podjazd prowadzący do otoczonego rozległymi ogrodami placu, na którym wznosił się zamek.
Pani de Brienne już czekała na schodach, by powitać go z honorami i pokazać mu apartamenty, które dla niego przygotowała i w których, jak ciszej dodała, zatrzymał się kiedyś książę Orleański.
Napoleon podszedł, otworzył okno i popatrzył na wiejski pejzaż Szampanii, który wydawał mu się taki wrogi, tak nieznajomy i obcy, kiedy znalazł się tutaj sam jako dziesięcioletnie dziecko.
W ciągu pięciu lat spędzonych w szkole wojskowej w Brienne setki razy słyszał opowieści o polowaniach i uroczystościach, jakie państwo de Brienne urządzali w zamku i należących do nich lasach. Często odgłosy muzyki i konnych kawalkad dobiegały aż do szkolnego dziedzińca. Ale raz tylko Napoleona wraz z kolegami zaproszono do zamku. Było to w dniu świętego Ludwika, 25 sierpnia 1783 roku. Pani de Brienne zwróciła uwagę na tego chudego ucznia o oliwkowej karnacji i tak dziwnym nazwisku: Napoleone Buonaparte, ale było to z jej strony jedynie przelotne zainteresowanie. Zagubił się wśród setki uczniów szkoły, owej anonimowej masy chłopców w mundurkach z błękitnego sukna, w kurtkach o białym podszyciu, z czerwonymi wyłogami, mankietami i kołnierzem oraz białymi guzikami z herbem szkoły wojskowej. W zamkowych ogrodach Napoleon chodził alejkami, gdzie cisnęła się cała ludność z sąsiedztwa, zaproszona przez gospodarzy z okazji królewskiego święta. Wzniesiono estrady dla akrobatów, śpiewaków i aktorów. Przeciągnięto
liny dla linoskoczków. A sprzedawcy pierników i napoju z lukrecji przeciskali się przez tłum, proponując swoje specjały. - Buonaparte przechadzał się w milczeniu, z rękami założonymi do tyłu.
To było dwadzieścia dwa lata temu.
Teraz Napoleon był cesarzem Francuzów, a pani de Brienne prosiła go, by zasiadł do stołu, a następnie przeszedł do salonu. Przybywali ludzie pragnący, by ich przedstawiono cesarzowi. Proboszcz z sąsiedztwa, ubrany w brązowy surdut, zbliżył się zgięty, utrzymując, że był jednym z profesorów Napoleona w szkole wojskowej, prowadzonej przez franciszkanów.
- Kim pan jest? - spytał cesarz, jakby nie dosłyszał.
Proboszcz powtórzył.
- Sutanna - odrzekł Napoleon - została księżom dana na to, aby ich zawsze rozpoznawano z bliska i z daleka, nie poznaję proboszcza w surducie. Proszę iść się przebrać.
Proboszcz zniknął, powrócił zmieszany i pokorny.
- Teraz księdza poznaję - rzekł Napoleon - i bardzo się cieszę, że księdza widzę.
Był przecież cesarzem Francuzów.
Przy obiedzie zaczął się niecierpliwić. Współbiesiadnicy umilkli. Ochmistrz z wrażenia przewrócił sosjerkę na obrus przed cesarzem. Napoleon wybuchnął śmiechem i atmosfera się rozładowała.
Goście odeszli od stołu wśród gwaru rozmów, potem cesarz udał się do siebie. Spał niewiele, już o świcie był na dziedzińcu, wsiadł na swego araba i opuścił zamek, aby raz jeszcze zobaczyć tę szkołę wojskową i stwierdzić, gdy tylko mgła się rozproszyła, że popadła ona w ruinę. Nie warto było nawet myśleć o jej odbudowie. Kosztowałoby to miliony. Nie można odbudować przeszłości. Nagle dwoma szybkim uderzeniami ostrogi pobudził konia i popędził samotnie przez miasteczko Brienne i dalej, drogą do Bar-sur-Aube. Po kilku minutach zniknął. Rumak, długo powstrzymywany, gnał pełnym galopem, przeskakując rowy, zapuszczając się w zagajniki, stukając kopytami po kamiennych drogach. A cesarz, zmieniając co chwila kierunek, rozpoznawał to jakiś widok, to znów jakąś wioskę. Sam, wciąż sam, ściga swoje wspomnienia po polach, wyobraża sobie Caulaincourta i zdenerwowanych oficerów, którzy usiłują go odnaleźć. Ciszę nasiąkniętą mgłą rozdarł wystrzał. To sygnał od Caulaincourta. Trzeba znów ruszać w drogę. Cesarz wrócił, wciąż
patrząc na wieże zamku Brienne. Galopował ponad trzy godziny. Nie wie którędy, mówi swym zdziwionym oficerom. Jego koń jest wyczerpany, pokryty potem, a z jego nozdrzy cieknie krew. Jeszcze tego samego dnia, 4 kwietnia, cesarz opuścił Brienne i wyruszył do Mediolanu, gdzie czekała go korona króla Włoch. Zanim zamek zniknął z oczu, cesarz wychylił się z okna karety i kazał się zatrzymać. Zamkowe wieże skąpane były w słońcu, które rozbłyskiwało także na pochwach szabli i ozdobach mundurów.
- Ta równina - mówi Napoleon - byłaby wspaniałym polem bitwy.

d28nx4e

Część pierwsza

Wulkan drzemiący
pod skałą

15 sierpnia 1769 - październik 1785

Rozdział 1

Chłopiec, który 15 maja 1779 roku wszedł do rozmównicy Królewskiej Szkoły Wojskowej w Brienne, nie ukończył jeszcze dziesięciu lat, gdyż urodził się 15 sierpnia 1769 roku w Ajaccio, jako syn Carla Marii Buonaparte i Letycji Ramolino. Ręce trzymał założone na plecy, był wyprostowany, miał szczupłą nieruchomą twarz o wystajšcym podbródku, kasztanowate bardzo krótko przycięte włosy i szare oczy, jego wątłe ciało wciąnięte było w ciemnoniebieskie ubranie. Wydawał się niewzruszony, niemalże obojętny, w tej wielkiej zimnej sali, gdzie się znalazł, czekając, aż przyjmie go pryncypał szkoły, ojciec Lelue, z zakonu franciszkanów, którzy zarządzali szkołą. Chłopiec wiedział jednak, że pozostanie w szkole przez wiele lat, nie mogąc jej opuścić ani na jeden dzień, i że będzie osamotniony w tym kraju, którego języka dopiero zaczął się uczyć.

d28nx4e

1 stycznia 1779 roku przyjechał do Autun z ojcem Carlem. Był to piękny wysoki mężczyzna o regularnych rysach twarzy, o wyglądzie zadbanym, a nawet wykwintnym, i pańskim sposobie bycia. Korsyka, uliczki Ajaccio, zapach morza, sosen, pistacji, drzew poziomkowych, mirtu - cały ten świat, który był dla chłopca wszystkim, teraz pozostał daleko, stał się intymnym sekretem. Trzeba było zacisnąć zęby i zagryźć wargi, kiedy ojciec odjechał, zostawiając w kolegium w Autun swoich dwóch synów, starszego Józefa, urodzonego 7 stycznia 1768 roku, i Napoleona - jednego przeznaczonego dla Kościoła, drugiego dla armii. W Autun w ciągu niespełna czterech miesięcy, od 1 stycznia do 21 kwietnia, należało się nauczyć francuskiego - języka obcego, języka, w którym wykrzykiwali zwycięscy żołnierze na ulicach Ajaccio. Ojciec władał nim, matka nie. Jedynym językiem, którego nauczono synów, był włoski.
Uczyć się, uczyć: dziewięcioletni chłopiec zaciskał pięści, ukrywał smutek, tęsknotę, strach i poczucie opuszczenia w tym kraju deszczu, zimna, śniegu i szarości, gdzie ziemię czuć było próchnicą i błotem, a nigdy nie pachniała ona gęstą, bujną roślinnością.
Nowy język należy opanować, ponieważ to język tych, którzy pokonali jego ziomków i okupowali wyspę. Natęża się. Czyta na głos. Powtarza, dopóki słowa się nie poddadzą. Ten język będzie mu pewnego dnia potrzebny, aby pokonać tych zarozumiałych Francuzów, którzy natrząsają się z jego nazwiska i do których nie chce się nawet zbliżać. Przechadza się samotnie po dziedzińcu kolegium w Autun, zamyślony i pochmurny. Jego brat Józef - przeciwnie - jest grzeczny, spokojny i nieśmiały. Lecz Napoleon irytuje innych swym zachowaniem, w którym duma upokorzonego dziecka miesza się z goryczą pokonanego.
Drażnią go więc i prowokują. Z początku milczy, lecz gdy mu mówią, że Korsykanie są tchórzami, ponieważ pozwolili się podbić, gestykuluje i wyrzuca w gniewie: "Gdyby Francuzów było tylko cztery razy więcej, to nigdy nie zdobyliby Korsyki. Ale ich było dziesięć razy więcej".
Mówią mu o Pasquale Paolim, przywódcy ruchu oporu przeciw Francuzom, pokonanym 9 maja 1769 roku w bitwie pod Ponte Nuovo.
Jeszcze raz się opanowuje. Pamięta. Wie, że jego ojciec i matka byli podopiecznymi Pasquale Paolego. Jako młodzi ludzie, mający zaledwie osiemnaście i czternaście lat, przebywali w otoczeniu Paolego, w Corte, w latach krótkiej niepodległości Korsyki, pomiędzy panowaniem genueńskim a francuską interwencją w roku 1767. W 1764 roku to Pasquale Paoli wywiera nacisk na rodzinę Letycji Ramolino, aby pozwolono dziewczynie poślubić Carla Marię Buonaparte. Słowo Babbo, czyli "ojca", jak nazywano Pasquale Paolego, ma swoją wagę. Ślub się odbywa. Wkrótce rodzi się i umiera dwoje dzieci. Potem, po urodzeniu Józefa, Letycja jest znowu brzemienna, w chwili gdy wojska króla Ludwika XV zwyciężają patriotów korsykańskich. I trzeba uciekać ścieżkami przez zarośla makii, trzeba przekraczać rzeki w bród. Lecz w kolegium w Autun dziewięciolatek nie może tego powiedzieć ojcu Chardonowi, który między dwiema lekcjami francuskiego pyta go zarazem dobrotliwie i ironicznie:
- Dlaczego zostaliście pobici? Mieliście przecież Paolego, a on uchodził za dobrego generała.
Chłopiec nie może się pohamować:
- Tak, proszę księdza, i chciałbym być do niego podobny. Jest Korsykaninem. Nienawidzi tego kraju, jego klimatu i mieszkańców. Mruczy: "Wyrządzę tym Francuzom tyle złego, ile tylko zdołam". Jest kimś w rodzaju dobrowolnego więźnia, synem pokonanego jeńca. Nie może ani się zwierzać, ani płakać.

Przypomina sobie wieczory w rodzicielskim domu, przy ulicy Saint-Charles, wśród obfitości zapachów. Przypomina sobie łagodne głosy. Matka bywała szorstka, potrafiła go spoliczkować albo sprawić mu lanie, ale była piękna i kochała go. Siadała pomiędzy swoimi dziećmi - znowu brzemienna, spokojna i nieugięta. Opowiadała o wojnie, o ucieczce po klęsce pod Ponte Nuovo. Babka ze strony ojca, Maria Saveria Buonaparte, przyrodni wuj Joseph Fesch (ponieważ matka Letycji ponownie wyszła za mąż), matka chrzestna Gertrude Paravicini, mamka Napoleona Camilla Ilari oraz służąca Saveria - jedyna służąca rodziny - wszyscy słuchali. A pobożna babka, która uczestniczyła w dziewięciu mszach dziennie, często żegnała się znakiem krzyża.
Napoleon przypominał sobie najdrobniejsze szczegóły opisu rzeki Liamone o wzburzonych nurtach. Letycja chciała przebyć rzekę w bród, lecz koń, porwany przez prąd, stracił grunt pod nogami. Carlo rzucił się do wody, chcąc ratować ciężarną żonę i syna Józefa, Letycji udało się jednak opanować wierzchowca i skierować go w stronę drugiego brzegu. Cóż ci wszyscy Francuzi - ksiądz Chardon, uczniowie kolegium w Autun - mogą wiedzieć o Korsyce i Korsykanach, skoro nie znają szumu morza, zacisznych uliczek przy porcie i górującej nad zatoką Ajaccio fortecy o barwie ochry?
Napoleon rozmyślał o swoich wyprawach, bójkach, jakie staczał, stawiając czoło innym dzieciom, które czasami wyśmiewały się z niego, z jego zaniedbanego wyglądu, lecz które tak jak on pochodziły z Południa i mówiły tym samym pełnym ciepła i wyrazu językiem.

Napoleone di mezza calzetta Fa l`amore a Giacominetta.*

d28nx4e

Rzucał się na nich, zabierał Giacominettę, koleżankę z klasy, do szkoły prowadzonej przez siostry, gdzie uczył się włoskiego. Później, w wieku ośmiu lat, przemierzał z nią nabrzeża portowe. Ale wtedy już oddalał się od niej. Uczył się arytmetyki, zaszyty w budce z desek zbudowanej na tyłach domu. Rachował sam, samiutki przez cały dzień, wychodził dopiero wieczorem, obszarpany, obojętny, rozmarzony.

Nic o tym wszystkim nie mówić. Zachować dla siebie. Nauczyć się francuskiego.

Żołnierze zwycięskiego króla defilowali i paradowali po ulicach Ajaccio, po mieście, które jeszcze wibrowało od niedawnych walk, starć pomiędzy stronnictwami, między tymi, którzy wybrali Pasquale Paolego, zbiegłego do Anglii, a tymi, którzy przyłączyli się do Francuzów. Chłopiec wiedział dobrze, że jego ojciec, Carlo Buonaparte, należał do tych drugich. Gubernator Korsyki, pan de Marbeuf, był mile widziany w domu przy ulicy Saint-Charles. Starego uwodziciela przyciągała może także uroda Letycji.
Carlo Buonaparte, z rodziny szlacheckiej od czterech pokoleń - jak zaświadczali to heraldycy z Toskanii, skšd wywodzili się jego przodkowie, zawojował gubernatora, który szukał oparcia wśród notabli gotowych przejść na stronę Francuzów.
Carlo stawiał na tę kartę. Tak było trzeba, aby otrzymywać stanowiska, renty, subsydia. 8 czerwca 1777 roku został wybrany na deputowanego szlachty Korsyki do Stanów Generalnych do Wersalu. Wrócił olśniony potęgą królestwa Francji, jego miastami i pałacami, jego organizacją i tym nowym dobrotliwym władcą, Ludwikiem XVI. Nie ustawał w staraniach o stypendia dla synów: starszego, Józefa - przeznaczonego do stanu duchownego, oraz młodszego, Napoleona, który ma zrobić karierę wojskową. Ośmiolatek w domu w Ajaccio słyszał to wszystko.
Śledzi defilady na ulicach miasta. Fascynują go ci oficerowie o pięknej postawie w niebiesko-białych mundurach. Rysuje żołnierzy, ustawia swoje figurki w szyku bojowym. Bawi się w wojnę. Jest dzieckiem Południa. Biega po ulicach, wspina się aż do cytadeli, tarza po ziemi, przewodzi bandzie urwisów, wystawia się na deszcz, ponieważ przyszły żołnierz musi być wytrzymały. Wymienia swój biały chleb na razowy chleb żołnierza, ponieważ należy się przyzwyczajać do żołnierskiego wiktu.
Gdy się dowiaduje, że ojciec uzyskał stypendium dla niego oraz Józefa i że obaj jadą się uczyć do kolegium w Autun, gdzie Józef pozostanie, ponieważ jest przeznaczony dla Kościoła, a on, kiedy tylko nauczy się francuskiego, wstąpi do Królewskiej Szkoły Wojskowej, to aż drży z entuzjazmu i jednocześnie czuje się rozdarty na myśl o opuszczeniu matki, rodziny, swego domu i miasta.
Ale tak trzeba. Rodzą się inne dzieci: w 1775 roku Lucjan, w 1777 - Marianna Eliza. Potem przyjdą na świat Ludwik (1778), Paulina (1780), Maria Annuncjata Karolina (1782) i Hieronim (1784).
Oczywiście rodziny Buonaparte i Ramolino nie są biedne. Posiadają trzy domy, winnice, folwark w Milelli i szkółkę morwową, młyn, nieruchomości w Ucciani, w Bocognano, w Bastelice. Mają także wpływy. Ich rodziny tworzą prawdziwy klan. Trzeba jednak myśleć o karierze dzieci, utrzymać pozycję wśród szlachty królestwa, w którego skład weszła Korsyka. Józef zatem zostanie księdzem, a Napoleon żołnierzem.
Pan de Marbeuf przyrzeka Józefowi jedno z tych beneficjów kościelnych, którymi dysponuje jego bratanek Yves Alexandre de Marbeuf, biskup Autun. Jeśli chodzi o stypendium Napoleona w szkole wojskowej - potwierdza je.
15 grudnia 1778 roku dziewięcioipółletni chłopiec uściskał matkę i bliskich. Trzymał się między ojcem, dumnym i eleganckim, który znów wybierał się do Wersalu, by zawieźć propozycje szlachty korsykańskiej, a bratem Józefem. Razem z nimi odjeżdżał szwagier ojca Joseph Fesch, który miał kontynuować studia w seminarium w Aix, oraz kuzyn Aurele Varese, mianowany subdiakonem przy biskupie de Marbeuf. Oczy chłopca są suche. Wstępuje na pokład statku zmierzającego w kierunku Marsylii i patrzy, jak Korsyka zaciera się w dali. Jeszcze długo po jej zniknięciu czuje zapach tej ziemi, zapach ojczyzny.
To o niej marzył z otwartymi ustami i szklanym wzrokiem w klasie kolegium w Autun, kiedy ksiądz Chardon podsumowywał lekcję francuskiego. Na wyrzuty profesora, że nie uważa, chłopiec zerwał się z miejsca i odpowiedział władczym tonem, w którym przebijała melodia jego ojczystego języka:
- Proszę księdza, ja to już umiem.
Uczył się rzeczywiście szybko. Chłopak był w kolegium osamotniony, tylko z bratem Józefem mógł czasem powspominać dziecięce zabawy. Czy Józef pamięta ich walki? I jak czasem bywał powalony na ziemię przez młodszego brata, bitnego i rozgniewanego? Czy pamięta księdza Recco, który uczył ich arytmetyki? Napoleon już wtedy celował w tym przedmiocie, pasjonowały go rachunki. Czy pamięta ten dzień, gdy ksiądz Recco podzielił klasę na Kartagińczyków i Rzymian? Józef, starszy - trafił do Rzymian, Napoleon - do Kartagińczyków, a więc do pokonanych. I Napoleon tak długo się złościł, aż zamieniono braci miejscami to i on znalazł się w obozie zwycięzców.
Czy pamięta święto 5 maja 1777 roku, niecałe dwa lata wcześniej, gdy do Ajaccio przyjechał dzierżawca Buonapartych z dwoma rozhukanymi końmi? I jak po odjeśdzie dzierżawcy Napoleon wskoczył na jednego z wierzchowców i puścił się galopem? Miał wtedy tylko osiem lat. W drodze na folwark dogonił wieśniaka i zadziwił go, obliczajśc, ile zboża dziennie miele młyn.
Samowolny jest ten dzieciak, ale ma głowę, a do tego nieposkromioną wolę. Po krótkim pobycie w kolegium w Autun opanowuje francuski, język pana de Marbeuf, język królewskich żołnierzy, język zwycięzców Pasquale Paolego.
"Był u mnie tylko przez trzy miesiące - zwierza się ojciec Chardon. - W tym czasie nauczył się francuskiego wystarczająco, by mógł swobodnie prowadzić rozmowę, a nawet dokonywać niewielkich tłumaczeń z francuskiego i na francuski".
Ponieważ starania jego ojca o potwierdzenie szlacheckich przodków uwieńczone zostały sukcesem, Napoleon mógł wyruszyć do Królewskiej Szkoły Wojskowej w Brienne. A w rejestrach kolegium w Autun przełożony zapisał: "Pan Neapoleone de Buonaparte, za trzy miesiące i dwadzieścia dni sto jedenaście liwrów, dwanaście sou i osiem denarów".
Tak właśnie nazywają tego chłopca cudzoziemca!
Zaciska pięści. Stoi prosto, żeby nie okazać słabości, nie poddać się wzruszeniu na dziedzińcu kolegium w Autun, gdzie już czeka wóz, który zawiezie go do Brienne.
Jego brat Józef, który będzie kontynuował w kolegium studia klasyczne, by zostać kiedyś księdzem, ulega nastrojowi, przyciska Napoleona do siebie. Młodszy z braci wie, że w ten sposób na wiele lat zrywa ostatnie więzy łączące go z rodziną, że będzie odtąd mieszkał wśród Francuzów, których języka ledwie co się nauczył, że zawiozą go dalej w głąb tej zimnej i deszczowej Szampanii, tak daleko od morza. Lecz pozostaje twardy.
"Byłem cały zapłakany - opowiada Józef. - Napoleon uronił tylko jedną łezkę, którą na próżno starał się ukryć. Ksiądz Simon, zastępca przełożonego kolegium, świadek naszego pożegnania, powiedział mi po odjeździe Napoleona: "Ta jedna łza świadczy o nie mniejszym bólu rozstania niż wszystkie twoje łzy".
Chłopca powierzono panu de Champeaux, który zawiózł go najpierw do swego zamku w Thoisy-le-Désert. Napoleon odkrywa tam zupełnie nie znany mu świat francuskich rodzin szlacheckich, o których obyczajach nie miał pojęcia.
Milczy. Obserwuje. Jeszcze bardziej się hartuje. Odbywa długie przejażdżki po okolicach, których pofalowane pagórki nie przestają go zadziwiać. Myśli o suchych i słonecznych krajobrazach Korsyki, o figowcach, na które się wspinał, by opychać się czerwonym miąższem owoców. I jak czasem zjawiała się matka i dawała mu klapsa za karę, że zrywał figi wbrew zakazowi. Szczęśliwe czasy matczynych kar, białego soku, od którego kleiły się palce. Nie należy niczego dać poznać po sobie, trzeba słuchać, podchwytywać powiedzenia, odgadywać sens nowych słów. Po trzech tygodniach ksiądz Hemey d`Auberive, wikary biskupa de Marbeuf, wezwany przez chorego pana de Champeaux, przyjeżdża po Napoleona do zamku Thoisy-le-Désert, aby towarzyszyć mu do Brienne.

d28nx4e

I oto, 15 maja 1779 roku, Napoleon Bonaparte, chłopiec o szarym spojrzeniu, znalazł się w szkole wojskowej, gdzie miał spędzić przeszło pięć lat.

Rozdział 2

Chłopak pozostał sam.
Siłą powstrzymywał się, aby nie spojrzeć za odchodzącym księdzem, który pozostawił go sam na sam z przełożonym Królewskiej Szkoły Wojskowej w Brienne.
Ojciec Lelue stara się wymówić to dziwaczne nazwisko:
- Napoleone de Buonaparte, czy tak?
Chłopak milczy. Czuje na sobie badawczy wzrok. Wie, że jest mały i ma szerokie ramiona. Zaciska wargi tak, że prawie ich nie widać - żeby jego twarz o szerokim czole i żywych oczach nie wyrażała nic. Wie także, że w tym szarym kraju, we Francji, dziwnie wygląda jego oliwkowa cera.
W kolegium w Autun koledzy wyśmiewali się z jego karnacji. Nie rozumiał zbyt dobrze sensu ich pytań, lecz wyczuwał ironię i sarkazm. Czym cię karmili, że jesteś taki żółty? Kozim mlekiem i olejem? Cóż oni, wychowani w kraju śmietany i masła, mogli wiedzieć o aksamitnym smaku oliwy czy zapachu sera suszonego na kamieniu? Zaciskał tylko pięści.
Teraz szedł za przełożonym długim zimnym korytarzem, wzdłuż szeregu wąskich drzwi. Nie zatrzymując się, ojciec Lelue podkreśla, że chłopaka wybrano ze względu na szlacheckie pochodzenie rodziny, poświadczone przez pana dHoziera de Sérigny, króla herbowego szlachty francuskiej, któremu pan Charles de Bonaparte, "pański ojciec", odpowiedział skwapliwie i wyczerpująco. Na pytanie pana d&Hoziera: "Jak należy tłumaczyć na francuski chrzestne imię pańskiego syna, które po włosku brzmi Napoleone?", odpowiedział, że "imię Napoleone jest włoskie".
Ojciec Lelue odwraca się. Chłopak nie spuszcza oczu. Przełożony zapoznaje go z regulaminem szkoły: "urabiać charakter, tłumić pychę". Podczas blisko sześciu lat nauki w szkole nie ma żadnych wakacji. Należy "ubierać się samemu, utrzymywać swe rzeczy osobiste w porządku i obchodzić się bez pomocy jakiejkolwiek służby. Do wieku dwunastu lat włosy ogolone do skóry. Potem pozwala się je zapuścić i wiązać w ogon, ale nie w harcap, a pudrować jedynie w niedziele i święta".
Lecz chłopiec nie ma jeszcze dziesięciu lat, więc - ogolone do skóry. Ojciec Lelue otwiera jedne z drzwi i usuwa się na bok. Chłopiec robi dwa kroki. Marzy mu się wielki pokój, który Letycja, jego matka, kazała opróżnić z mebli, żeby dzieci mogły się w nim bawić. Marzy mu się budka z desek zbudowana dla niego, aby mógł się w spokoju zajmować rachunkami. Marzą mu się ulice, które otwierają się na szeroki horyzont i na morze.
Cela, w której będzie sypiać, ma mniej niż dwa metry kwadratowe. Za całe umeblowanie służy prycza, dzban na wodę i miednica. Ojciec Lelue, stojąc na progu, wyjaśnia, że zgodnie z regulaminem, "nawet w najchłodniejszej porze uczeń ma prawo jedynie do pojedynczego przykrycia, chyba że jest delikatnej budowy".
Napoleon wytrzymuje spojrzenie przełożonego. Ojciec Lelue pokazuje dzwonek umieszczony przy łóżku. Cele zamykane są z zewnątrz na zasuwkę. W razie potrzeby uczeń musi wezwać służącego, który czuwa na korytarzu. Chłopak słucha, powstrzymując chęć, aby uciec stąd z wrzaskiem.
W domu nazywali go Rabulione - ktoś, kto wszystko rusza, do wszystkiego się wtrąca. Tutaj krępują go regulamin i dyscyplina. Uczeń musi opuścić swoją celę, kiedy tylko wstanie, i wolno mu do niej wrócić dopiero na noc. Dzień spędza w salach do nauki będą na ćwiczeniu swego ciała. Należy zadbać, aby "uczniowie uprawiali gry, a zwłaszcza takie, które służą wyrabianiu siły i zręczności".
Chłopiec słyszy kroki na korytarzu. Do szkoły przybywają inni uczniowie. Przygląda im się, odgadując po ubraniach stopień zamożności ich rodzin. Słucha ich rozmów. Sami Francuzi z najlepszej szlachty. Czuje się jeszcze bardziej samotny.
- Uczniowie zmieniają bieliznę dwa razy w tygodniu - dodaje przełożony. Napoleon znowu idzie za nim korytarzem. Wchodzą do refektarza. To tutaj setka uczniów, których gromadzi szkoła, zbiera się przy wielkich stołach w obecności nauczycieli, pod surowymi sklepieniami bez ozdób. Chleb, woda i owoce na śniadanie i podwieczorek. Mięso przy dwóch posiłkach.
Chłopiec siada wśród innych. Patrzą na niego. Chichoczą. Skąd pochodzi? Jak się nazywa? Napoleone? Ktoś wybucha śmiechem. Paille-au-nez. Tyle zdołali zrozumieć.
Nienawidzę ich.
Jest obcy.
Czyż nauczyciele geografii nie mówią, że Korsyka mimo francuskiego podboju stanowi prowincję Włoch, a więc obcego kraju?
Napoleon akceptuje to. Izoluje się od wszystkich pogardą. Bije się, ilekroć ktoś zdoła przebić jego pancerz i go zaskoczyć.
Zastawiają na niego pułapki. Gdy w czerwcu 1782 roku przybył do szkoły nowy uczeń, Balathier de Bragelonne, syn komendanta Bastii, namówili go, aby przedstawił się Napoleone, Paille-au-nez, jako genueńczyk. Napoleon z miejsca pyta go po włosku:
- Sei di questa maledetta nazione*?
Tamten potwierdza. I już Napoleon chwyta Balathiera za włosy, trzeba rozdzielić walczących. Napoleon trzyma się na uboczu. Dla dwunastoletniego patrioty korsykańskiego francuska ortografia jest tak trudna, że umyślnie pisze niewyraźnie, aby ukryć w ten sposób błędy, ale jego styl krzepnie, zdania wyostrzają się, w miarę jak myśl rozwija się i umacnia.
Samotny chłopiec chce przezwyciężyć swą sytuację pokonanego. Obcy? Być może. Podporządkowany - nigdy.
Zwierza się Bourrienne`owi, jednemu z niewielu uczniów, z którymi rozmawia:
- Mam nadzieję, że pewnego dnia przywrócę wolność Korsyce! Kto wie? Często los imperium zależy od jednego człowieka.
Rozpalają go lektury. Czyta wciąż na nowo Plutarcha. Jego ulubionymi przedmiotami są historia i matematyka, w której celuje; nauczyciel matematyki, ojciec Patrault, widząc, jak chłopiec rozwiązuje zadania z algebry, trygonometrii, geometrii i przekrojów stożkowych, mruczy: "To dziecko nadaje się tylko do geometrii".
Chłopiec nie przejmuje się tym zbytnio. Lubi abstrakcyjne ćwiczenia umysłowe, które pozwalają mu uciec od rzeczywistości pełnej upokorzeń i ograniczeń, ale wielbi jednocześnie Żywoty sławnych mężów Plutarcha, które pozwalają mu uciec w inną rzeczywistość - historię, która wcale nie należy do świata wyobraźni - kiedyś bowiem istniała, a więc może się też kiedyś odrodzić. Z jego udziałem.
Utożsamia się z bohaterami, których losy śledzi. Jest Spartaninem. Jest Katonem, Brutusem, Leonidasem.
Maszeruje po dziedzińcu z Plutarchem w ręku. Już go nie zaczepiają. Lecz po wielu miesiącach spędzonych w szkole, gdy się przekonał, że prawdą jest to, co przeczuwał w spontanicznym odruchu dumy: że lepszy jest od większości z nich, być może nawet od wszystkich, zaczął odpowiadać, gdy ktoś się do niego zwrócił. Stał się cierpki i uszczypliwy. Raczej rozkazuje, niż słucha. Osądza. Potępia.
Czasem słyszy na korytarzach kroki chłopców prześlizgujących się do cel. To są "nimfy", uczniowie o dwuznacznym wyglądzie i obyczajach, którzy nocą szukają towarzysza na kilka wspólnych chwil.
Napoleon jest tym zdegustowany, lecz mimo to mu nadskakują. Ma tę delikatność rysów, a zarazem zuchwałość, które pociągają.
Z furią odrzuca uwodzicieli. Tłucze ich, bije się z nimi, goni ich, obraża. Także u niektórych nauczycieli odgaduje "owe występki i rozwiązłość klasztorów". Prowadzi z nimi wojnę, staje na czele buntów przeciwko "regentom", którzy asystują nowemu przełożonemu, ojcu Berton. Tamci schwytali go i obili. Zaciska zęby, nie płacze. Hardo przeciwstawia się nauczycielowi, który udziela mu reprymendy. Nauczyciel się oburza:
- Kim pan jest, że odpowiada mi pan w taki sposób?
- Mężczyzną - odpowiada donośnym głosem Napoleon.
Jest nieugięty, lecz pod skorupą stanowczości kryje się wrażliwość tak silna, że czasem wydobywa się na powierzchnię jak lawa, która porywa wszystko ze sobą.
Pewnego wieczoru wychowawca przyłapał go na czytaniu i ukarał. Napoleon musiał jeść kolację, klęcząc na kolanach przed drzwiami refektarza, ubrany w hańbiący "ośli" strój: spodnie ze zgrzebnego materiału i niezgrabne buciory. Ten, który uważa się już za mężczyznę, spokojnie poddaje się karze, lecz naraz dziecko, którym wciąż jeszcze jest, dostaje torsji, krzyczy i tarza się po ziemi.
Przybiega nauczyciel matematyki, ojciec Patrault, wzburzony tym, jak traktuje się jego najlepszego ucznia. Przełożony przyznaje, że kara była zbyt surowa, i odwołuje ją. Chłopiec-mężczyzna wstaje, jeszcze bardziej nieokiełznany, jeszcze bardziej dumny i bardziej zdeterminowany, aby nigdy się nie ugiąć.

d28nx4e

Odseparowany od innych, wyspiarski - taki był i taki chciał być.
Pewnego dnia przełożony gromadzi uczniów i ogłasza, że ma zamiar powierzyć im spory spłacheć ziemi w pobliżu szkoły; każdy na przydzielonej działce będzie mógł uprawiać warzywa będą kwiaty, zwłaszcza w tych okresach, kiedy nauka zwalnia rytm, aby uczniowie, którzy nie mają prawa do wakacji, wypełnili czymś swój wolny czas.
Napoleon wysłuchał przełożonego z napiętą twarzą i nieruchomym wzrokiem. Gdy tylko ojciec Berton się oddalił, zwraca się do kolegów, indaguje ich, prowadzi pertraktacje. Przez kilka dni on, który zwykle trzymał się na uboczu, wprost nagabuje kolegów. Potem się wycofuje. Uzyskał, co chciał: dwóch spośród nich odstępuje mu swoje działki.
W następnych tygodniach widzi się go, jak przy każdej okazji porządkuje swój teren, przekształcając go w cytadelę. Wsadza w ziemię kołki, wznosi palisadę, spulchnia ziemię, aby wykarczować krzaki. Buduje sobie zagrodę, swoją "wyspę", prawdziwą pustelnię, jak ją nazywa, w której chroni się w wolnych chwilach, aby spędzać tam czas na czytaniu i rozmyślaniach. Tutaj latem, w cieniu swej altany, może oddawać się nostalgii. Nawet w ciepłych miesiącach Szampania jest smutna i monotonna, niebo jest przymglone i nigdy się nie pojawia intensywny, niepokalany błękit Południa.
Przypomina sobie budkę z desek na tyłach rodzinnego domu.
"Być pozbawionym swego dziecinnego pokoju i ogrodu, po którym się biegało w dzieciństwie, nie mieć rodzinnego domu - to nie mieć ojczyzny" - ośmiela się wyznać pewnego dnia.
Chwilowa słabość. Koledzy, którzy zbliżą się do jego "wyspy", jego azylu, zmuszani są do odwrotu ciosami pięści i kopniakami, bez względu na to, ilu ich jest. Wściekłość i determinacja Napoleona są tak wielkie, że chłopcy muszą się wycofać i pogodzić z tym, że wykroił dla siebie osobne "królestwo".
"Moi koledzy wcale mnie nie lubią" - powie.
Nie tylko nie lubią, ale wręcz go nienawidzą, ponieważ jest dumny i zaczepny, wyniosły i samotny, jest inny.
Musi za to zapłacić. Przełożony zorganizował uczniów w batalion złożony z kilku kompanii. Odbywają ćwiczenia. Ustawiają się w szeregu, defilują. Każda kompania ma za kapitana jednego z uczniów wybranych ze względu na swoje szkolne wyniki. Jednym z nich jest Napoleon.
Jednak sztab uczniów wzywa go. Zjawia się pełen pogardy przed trzynastolatkami, którzy utworzyli radę wojenną. W milczeniu wysłuchuje wyroku odczytanego zgodnie z regulaminem. Napoleone Buonaparte - orzeka wyrok - nie jest godny zaszczytu dowodzenia, ponieważ trzyma się na uboczu i uchyla od nawiązania przyjaźni ze swymi szkolnymi kolegami. Postanowiono, że ma zostać zdegradowany, pozbawiony odznak i odesłany do ostatniego szeregu batalionu. Wysłuchuje wszystkiego i nie odpowiada na afront, jakby nie mógł go on dosięgnąć. Zajmuje swoje miejsce w szeregu. Spojrzenia kolegów idą za nim. Rozlegają się szepty. Podziwiają jego niewzruszoność. I w następnych dniach niektórzy okazują mu oznaki szacunku. Potrafił się przeciwstawić. Jego odwaga znalazła uznanie.
Przyjmuje te oznaki szacunku, włączając się do niektórych gier, a nawet nimi kierując, jak w zimie 1783 roku, kiedy na dziedzińcu szkoły trzeba było zbudować prawdziwy fort, albo kiedy komenderował bitwą na śnieżki.
Wciąż jednak pozostaje nieprzystępną skałą, której nic nie może skruszyć, i im więcej mija lat, tym bardziej czuje się kimś odmiennym, kto nie może uczestniczyć w radościach tych Francuzów. Mimo że tak jak wszyscy uczniowie zmuszony jest do stałego uczestnictwa w mszach, komuniach, odmawianiu modlitw, mimo że styka się przecież z Francuzami już od wielu lat, nadal jednak odmawia "paktowania" z nimi.
Dowodzić nimi - być może, ale być jednym z nich - nigdy.

W 1782 roku ma trzynaście lat. Jest chudym wyrostkiem, z włosami tak sztywnymi i niesfornymi, że wbrew regulaminowi szkoły czesze je perukarz. We wrześniu tego roku przybywa do Brienne na inspekcję główny wizytator szkół wojskowych, generał de Keralio. Wzywa uczniów do siebie, przegląda ich papiery, ogląda stopnie, przepytuje te dzieciaki, które prezentują się przed nim jak starzy wojacy.
Napoleon marzył o morzu i statkach. Inni szlachcice korsykańscy służyli na okrętach Jego Wysokości. Czemu on także nie miałby służyć w marynarce? Mógłby znowu zobaczyć niebo Południa, pływać między brzegami Prowansji a Korsyką.
Pan de Keralio był zadowolony z rozmowy. Młodzieniec zasługiwał na pochwałę, wyróżniał się w matematyce, był "dobrej budowy, znakomitego zdrowia", wzrostu miał 160 centymetrów, ale był "słaby w ćwiczeniach towarzyskich i w łacinie". Wizytator podjął decyzję, aby wysłać Napoleona jak najszybciej do Szkoły Wojskowej w Paryżu, do kompanii kadetów, gdzie dostają się najlepsi stypendyści szkół wojskowych. Później mógłby pojechać na naukę do Tulonu.
Chłopak słucha i nie posiada się z radości, choć żaden muskuł na jego twarzy nawet nie drgnie. Już tylko kilka miesięcy zostało mu do spędzenia w Brienne. Wielkimi krokami idzie do swojej samotni. Tam się uspokaja. Przyszłość wydaje się otwarta jak morze. Wystarczy jednak kilka miesięcy, aby nadzieje się rozwiały, a młodzik znowu zamknął w sobie. W czerwcu 1783 roku pana de Keralio zastąpił inny wizytator, Reynaud des Monts, a ten uznaje Napoleona za zbyt młodego do Szkoły Wojskowej w Paryżu, odrzuca także wybór marynarki wojennej i orientuje go w stronę artylerii, "broni uczonej", odpowiedniej dla uczniów, którzy wyróżniają się w matematyce. W każdym razie, zdaniem nowego wizytatora, za wcześnie jest jeszcze na opuszczenie Brienne: ten Napoleone Buonaparte spędził w szkole dopiero cztery lata i cztery miesiące. Niechże się uzbroi w cierpliwość!

Złość, gorycz na nowo. Napoleon usuwa się do swej samotni. Szkoła w Brienne nie może go już niczego nauczyć. Uczęszcza zresztą tylko na lekcje matematyki. Nie interesuje go łacina. Jest dobry we wszystkich pozostałych przedmiotach. Czyta, tłumi w sobie bunt, nie chce uczestniczyć w szkolnym życiu.
Kiedy 25 sierpnia 1784 roku, w dzień świętego Ludwika, uczniowie czczą "Naszego Ojca Ludwika XVI", nie włącza się do pochodów. Na korytarzach słychać śpiewy. Zgodnie z tradycją, odpala się fajerwerki. Nagle rozlega się eksplozja silniejsza niż inne: od iskry z fajerwerku wystrzelonego w sąsiedztwie szkoły zapaliła się skrzynia z prochem. Uczniów ogarnia panika, uciekają i po drodze przewracają palisadę zagrody Napoleona, łamią drzewka, niszczą jego pustelnię. Napoleon staje im na drodze uzbrojony w motykę, usiłując ich zatrzymać i obronić swoje terytorium, nie obchodzi go ani ich strach, ani niebezpieczeństwo, jakie im grozi. Obrzucają go wyzwiskami. On grozi motyką. Oskarżają go o egoizm i upór. Ktoś rzuca uwagę, że może to obchody na cześć króla tak rozjątrzyły Paille-au-nez, cudzoziemca, i kto wie, może również republikanina - bo o takim ustroju marzyła niepodległa Korsyka. Napoleon nie zniża się do odpowiedzi, mimo że szał go ogarnia na myśl, iż tyle jeszcze czasu musi zostać w szkole w Brienne. Żeby się
z niej wydostać, trzeba jednak bardziej nad sobą panować, jest przecież teraz, w wieku piętnastu lat, mężczyzną odpowiedzialnym za los swojej rodziny. Zresztą w sierpniu 1784 roku nie jest już w Brienne sam. Od czerwca jest z nim w szkole jego brat Lucjan.
Ten miesiąc przyniósł wielką chwilę. 21 czerwca poproszono Napoleona do rozmównicy. W dużej izbie oczekuje go ojciec, Carlo Buonaparte, i młodszy brat Lucjan. Napoleon nie podbiega do nich gwałtownie; przeciwnie, staje jak wryty, aby nie załamać się pod wpływem emocji. Minęło już ponad pięć lat, odkąd nie widział nikogo z rodziny.
Wpatruje się w ojca. Znowu widzi tego wysokiego, oschłego, chudego mężczyznę, noszącego perukę w kształcie podkowy, z harcapem i podwójną jedwabną czarną wstążką biegnącą z niej do żabotu. Carlo Buonaparte wydaje się taki, jakby nigdy nie odjeżdżał, jest jak zawsze elegancki, w jedwabnym fraku obszytym galonami, ze szpadą u boku.
A jednak rysy jego twarzy są ściągnięte, cera żółta. Ojciec zawiózł właśnie do Szkoły Saint-Cyr córkę Mariannę Elizę i jej dwie kuzynki. Skarży się na zdrowie - tłumaczy synowi, że zwraca wszystko, co zje, i że bóle żołądka stają się coraz ostrzejsze. Chłopak słucha, Lucjan obserwuje go i dziwi się brakowi czułości i jakichkolwiek uczuć u brata. Lecz gdy Napoleon dowiaduje się, że Józef, starszy brat, zdecydował się porzucić kolegium w Autun i także obrał karierę wojskową, peroruje z pewnością siebie i autorytetem głowy rodziny, tak jakby choroba ojca zmuszała go natychmiast do przejęcia tej roli.
Widzenie trwa krótko. Lucjan zostaje w Brienne. Napoleon będzie miał go na oku i nim pokieruje. Carlo Buonaparte udaje się do Paryża i zapowiada, że wstąpi do Brienne w drodze powrotnej na Korsykę. Napoleon towarzyszy ojcu do karety. Kiedy konie ruszają, zwraca się szorstko do Lucjana, przemawiając do niego władczym tonem.

d28nx4e

Ma piętnaście lat. Role już się zmieniły.
25 czerwca chwyta za pióro. Jego pismo jest pochyłe, z licznymi błędami, ale sposób wyrażania się jasny, myśl wyraźna. Ma dopiero piętnaście lat, lecz zwraca się do wuja Fescha jak dorosły. Wydaje sądy o ludziach, o swoim młodszym bracie Lucjanie, którego, ponieważ jest młodszy, nazywa kawalerem, a także o starszym Józefie. Każde zdanie ukazuje człowieka, który swoje uczucia podporządkowuje rozumowi.
Człowiek ten - zaledwie piętnastoletni! - myśli samodzielnie, ma wyrobione poglądy. Zbudował własny sposób myślenia, przeciwstawiając się tym, którzy go otaczają. Dziecko, które musiało się bronić, zamykać w sobie, aby nie ulec nostalgii i smutkowi i nie roztopić się w masie, stało się osobą samodzielną, niezależną, potrafiącą analizować i rozstrzygać, wyciągać wnioski. Piętnaście lat! Pisze:
"Drogi Wuju! Piszę, aby Cię poinformować o przejeździe mego drogiego ojca przez Brienne. Pozostawił on tutaj Lucciana, który jest w wieku dziewięciu lat i ma trzy stopy, jedenaście cali i sześć linii [130 cm wzrostu - przyp. tłum.]. Uczęszcza do seksty, gdzie uczy się łaciny, ale wkrótce pozna wszystkie inne przedmioty. Wykazuje dużo zdolności i dobrej woli. Należy oczekiwać, że będzie z niego porządny człowiek. Zachowuje się dobrze, jest pucołowaty, żywy i roztrzepany i jak na początek są z niego zadowoleni. Bardzo dobrze zna francuski i całkiem zapomniał już języka włoskiego [...].
Pewien jestem, że mój brat Józef nie napisał do Ciebie. Trudno byłoby tego od niego wymagać. Nawet do naszego drogiego ojca pisze tylko parę linijek, jeśli w ogóle pisze [...]. Szczerze mówiąc, nie jest on już taki jak dawniej. Co do kariery, jaką chciałby obrać, stan duchowny, jak wiesz, był jego pierwszym wyborem. Trwał w tym postanowieniu aż do chwili, gdy zapragnął służyć królowi, w czym z wielu przyczyn nie ma racji [...]. Nie ma dość odwagi, aby stawić czoło niebezpieczeństwom walki. Jego słabe zdrowie nie pozwoli mu wytrzymać trudów kampanii, mój brat widzi służbę wojskową tylko od strony garnizonów [...]. On będzie zawsze sobie dobrze radził wśród ludzi, ale w walce?".
I Napoleon ciągnie dalej ten akt oskarżenia swym nerwowym pismem. Józef nie zna matematyki, nie będzie więc mógł zostać oficerem marynarki ani artylerii. Zatem piechota? "Rozumiem go, chce całymi dniami próżnować, chce szlifować bruki [...] Cóż to jest marny oficer piechoty? Najczęściej nicpoń, a tego nie życzyłby sobie nikt ani mój drogi ojciec, ani ty, ani matka, ani mój drogi wuj archidiakon, gdyż Józef wykazał już pewne oznaki lekkomyślności i rozrzutności".
To młodszy brat tak mówi o starszym. Chłopiec-mężczyzna, który czuje się odpowiedzialny za całą rodzinę, jakby był jej głową.
Kilka dni później Napoleon znów bierze pióro do ręki. Spotkało go nowe rozczarowanie. Ojciec nie będzie przejeżdżał przez Brienne. Z Paryża wraca bezpośrednio na Korsykę.
"Mój drogi Ojcze! Twój list, tak jak przypuszczasz, nie sprawił mi szczególnej radości, ale rozsądek i wzgląd zarówno na Twoje zdrowie, jak i na dobro rodziny, które są mi bardzo drogie, każą mi pochwalać Twój niezwłoczny powrót na Korsykę i całkiem mnie pocieszają. Zresztą jakżebym miał się nie cieszyć i nie być zadowolonym, mając zapewnienia o kontynuowaniu Twoich dobrodziejstw, o Twym przywiązaniu oraz gotowości do pomocy w wydostaniu mnie stąd i wspieraniu w tym, co może sprawić mi przyjemność? Spieszę też zapytać o nowiny co do skutków wód na Twoje zdrowie i zapewnić Cię o moim przywiązaniu pełnym szacunku i mojej dozgonnej wdzięczności".
Kochający syn, syn "pełen szacunku", przywiązany do rodziny, wdzięczny syn, który docenia wysiłki ojca, aby "wydostać" go z Brienne, w dalszej części swego listu doradza jednak ojcu co do wyboru studiów Józefa. Pragnie, aby umieścić starszego brata raczej w Brienne niż w Metzu, "ponieważ będzie to pociechą dla Józefa, Lucjana i dla mnie". Prosi, aby ojciec przesłał mu dzieła na temat Korsyki. "Nie masz się co obawiać, będę się o nie troszczył i przywiozę je ze sobą na Korsykę, kiedy wrócę, choćby to było za sześć lat".
"Żegnaj, mój drogi Ojcze - kończy. - Kawaler Lucjan ściska cię z całego serca. Pracuje bardzo dobrze. Bardzo dobrze wypadł na ćwiczeniach publicznych". Następnie kieruje wyrazy szacunku do wszystkich członków rodziny, do Zie - ciotek - i podpisuje się:
"Twój najpokorniejszy i najposłuszniejszy syn, drugi syn Buona-partego".
W liście do ojca tylko z pozoru niewinne zdanie: "Pan wizytator będzie tutaj 15 lub najpóźniej 16 tego miesiąca, to znaczy za trzy dni. Natychmiast gdy tylko odjedzie, przekażę Ci, co mi powiedział" świadczy o oczekiwaniu Napoleona.
Musi jeszcze raz stawić się przed panem Reynaudem des Monts, który otrzymał od ministra upoważnienie, by sprowadzić do Szkoły Wojskowej w Paryżu "stypendystów szkół niższych, którzy się wyróżniają nie tylko swymi talentami, wiadomościami i zachowaniem, lecz także zdolnościami do matematyki.
We wrześniu 1784 roku wybrał on podczas swej inspekcji w Brienne u franciszkanów pięciu uczniów, którzy stali się w ten sposób kadetami i zostali przeznaczeni do szkoły w Paryżu. Pierwszy z nich to Montarby de Dampierre, który wybrał kawalerię. Drugi, Castres de Vaux, przygotowuje się do inżynierii wojskowej. Trzej inni kandydują do artylerii. Obok Laugiera de Bellecourta i de Cominges`a jest także Napoleone Buonaparte.
Na dźwięk swego nazwiska młodzieniec zadowala się jedynie podniesieniem głowy, jego uczucia wyczytać można tylko z blasku w spojrzeniu. Wie, co znaczy ten odjazd. Przede wszystkim ucieczkę od rutyny Brienne, od zbyt dobrze znanych miejsc, od szarego pejzażu.
Zostawi tu Lucjana, co jest bolesne. Może jednak uda się otrzymać stopień oficera w ciągu jednego roku i wówczas jego brat Józef otrzyma stypendium i to on z kolei znajdzie się w Brienne, by przejść kurs matematyki ojca Patrault.
Napoleon nie pokazuje po sobie radości. Lecz kroczy szybciej, przemierza dziedziniec wzdłuż i wszerz z rękami założonymi na plecy. Pokonał przeszkodę. Awansuje. Wszystko jest możliwe.

Trzeba jednak czekać. Dni wloką się niemiłosiernie. I dopiero 22 października 1784 roku król Ludwik XVI, "przydzielając Napoleone de Buonaparte, urodzonemu piętnastego sierpnia 1769 roku, stanowisko kadeta w kompanii kadetów utworzonej w mojej szkole wojskowej", prosi "głównego wizytatora pana de Timbrune-Valence, aby przyjęto go i uznano na tym stanowisku".
30 października Napoleon opuszcza Brienne w towarzystwie czterech kolegów i pod opieką jednego z księży. Najpierw udają się powozem aż do Nogent i tam wsiadają na galar do Paryża. Niebo jest szare. Od czasu do czasu pada. Ale czy piętnastoletni kadet może się oddawać melancholii w drodze do stolicy królestwa Francji, gdzie król przyjmuje go na stypendystę swej najbardziej prestiżowej szkoły wojskowej?
Oto co wyplenia w sobie obcokrajowiec, obywatel podbitego kraju, Korsykanin, kiedy czegoś pragnie.
- Pragnę - szepcze Napoleon.

d28nx4e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28nx4e

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj