Napadano na sklepy, warsztaty. Żydzi ginęli, sprawcy byli na wolności
Mimo radości z odzyskanego państwa, nastroje w wyniszczonym i wygłodzonym kraju były złe. Kozłem ofiarnym stała się ludność żydowska. Tylko dlaczego wojsko, zamiast uspokajać sytuację, samo brało udział w pogromach?
Pierwsze duże wystąpienie antyżydowskie na ziemiach polskich po odzyskaniu niepodległości miało miejsce w Kielcach. 11 listopada 1918 roku tamtejsza społeczność wyznawców judaizmu zebrała się na wiecu w miejscowym teatrze. Spotkanie rozpoczęło się od złożenia podziękowań Bogu za odbudowanie państwa polskiego i zapewnienia lojalności wobec niego. Dalej jednak zgromadzeni zaczęli domagać się dla siebie szerokiej autonomii politycznej i kulturalnej.
Wiadomości o tym wydostały się na zewnątrz i wywołały oburzenie polskich mieszkańców, którzy zaczęli gromadzić się pod teatrem. Wzburzeni kielczanie wtargnęli na salę obrad, gdzie doszło do szamotaniny. W jej trakcie śmierć poniosło dwóch uczestników spotkania. Inna wersja głosi jednak, że pod koniec wiecu do teatru wtargnęli polscy żołnierze, którzy zaczęli przeszukiwać pomieszczenie i obecnych w poszukiwaniu broni. Zgromadzeni zaczęli wówczas opuszczać budynek, a na zewnątrz zaatakował ich tłum.
Doszło do regularnego pogromu, w którym rabowano żydowskie sklepy i mieszkania. Zginęły cztery osoby, a 250 odniosło rany. Spokój w mieście zaprowadziło dopiero wojsko, które opuściło koszary i spacyfikowało tłum. Za udział w pogromie aresztowano… tylko 12 osób. Cztery skazano na cztery miesiące więzienia, złagodzone w wyniku amnestii do dwóch miesięcy, pięć uniewinniono, a dwie wyłączono ze sprawy. Wkrótce w wyniku apelacji nawet ci, którzy trafili za kratki, zostali uniewinnieni.
Zachować neutralność
Równie ambiwalentne było zachowanie żołnierzy WP we Lwowie. Gdy 22 listopada 1918 roku oddziały odsieczy oswobodziły miasto, wśród polskich mieszkańców wybuchł entuzjazm. Niestety, radość ta rychło przerodziła się w agresję wobec lwowskich Żydów, których oskarżono o wspieranie Ukraińców. Jak pisze niemiecki historyk Jochen Böhler w książce "Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski", Polacy byli rozczarowani faktem, że społeczność żydowska ogłosiła neutralność. Członkowie tej ostatniej starali się natomiast uniknąć uwikłania w polsko-ukraiński konflikt.
Podczas walk w mieście dochodziło do starć między żydowskimi oddziałami samoobrony a polskimi obrońcami. Stąd zrodziła się pogłoska, że wyznawcy religii mojżeszowej strzelają do żołnierzy Rzeczpospolitej. Wszystko to pogłębiło niechęć pozostałych mieszkańców. W dniu wyzwolenia Lwowa w dzielnicy żydowskiej rozpoczęły się zamieszki, które trwały dwa dni. Uczestniczyli w nich zarówno cywile, jak i wojskowi. Napadano na sklepy, warsztaty i składy. Wdzierano się do domów, bito lub zabijano przedstawicieli mniejszości, wynoszono majątek.
Co w tym czasie robili polscy oficerowie? Bynajmniej nie kwapili się, by uspokajać sytuację. Generał Bolesław Roja na wieść o pierwszych rozruchach wydał wprawdzie rozkaz o stanie wyjątkowym i sądach doraźnych, ale… został on ogłoszony dopiero dwa dni później! Z kolei komendant obrony, kapitan Czesław Mączyński, człowiek o poglądach bliskich endecji, wydał odezwę "Do ludności żydowskiej miasta Lwowa", sformułowaną w taki sposób, że oskarżała Żydów o akty agresji, a wojsko prowokowała do samosądów.
We lwowskim pogromie zginęły co najmniej 73 osoby. Wymienia się także większe liczby – 150, a nawet 600 ofiar. Wśród nich znajdowały się dzieci i starcy. Obrabowano wówczas ponad 3700 mieszkań, sklepów i warsztatów, spalono też kilkanaście domów. Sprawcami byli między innymi wojskowi z garnizonu Lwowa oraz oddziałów odsieczy, nie tylko ludność cywilna. Co więcej, władze wojskowe i cywilne pod różnymi pretekstami nie dopuszczały do aresztowań winnych lub zwalniały ich.
O skali wydarzeń świadczy sam fakt, że już 22 listopada zatrzymano około 1600 osób, w tym 400 wojskowych, a następnego dnia kolejne 1300. Ostatecznie w stan oskarżenia postawiono jednak… zaledwie 79 z nich, w tym tylko 8 mundurowych. Reszta uniknęła wymiaru sprawiedliwości, choć, jak pisze w cytowanej już książce Böhler, zajścia we Lwowie były "jednym z najstraszliwszych pogromów dokonanych przez polskich żołnierzy w pierwszym okresie niepodległości".
Masakra w Pińsku
Kilka miesięcy po tragicznych zajściach we Lwowie do kolejnego pogromu z udziałem polskich żołnierzy doszło w Pińsku. 5 kwietnia 1919 roku w Domu Ludowym przy ulicy Kupieckiej odbywało się zebranie żydowskich mieszkańców. Poświęcone było połączeniu mniejszych organizacji żydowskich w jedną. A może chodziło o rozdzielenie amerykańskiej pomocy materialnej? Grunt, że w godzinach popołudniowych do środka weszli członkowie Wojska Polskiego, którzy aresztowali 65 uczestników spotkania. Odprowadzili ich do komendy wojskowej, po drodze bijąc i maltretując.
Tam major Aleksander Łuczyński wybrał 35 osób i rozkazał je bez śledztwa rozstrzelać. Egzekucji dokonano pod ścianą katedry. Według niektórych relacji pozostałym zatrzymanym kazano kopać sobie groby i pozorowano egzekucję. Kobiety rozebrano do naga i bito. Wreszcie wszystkich osadzono w areszcie, gdzie otrzymywali kolejne razy.
Co było przyczyną masakry w Pińsku? Otóż dwa dni wcześniej polskie oddziały doznały porażki ze strony bolszewików i teraz w nerwowym napięciu oczekiwały kolejnego ataku. Do polskiego dowództwa dotarła informacja, że w Domu Ludowym odbywa się zebranie miejscowych komunistów. Postawiono więc odpowiednio zareagować…
Pomocnicy bolszewików
Żydowską ludność utożsamiono ze stronnikami bolszewików także w Lidzie. Wszystko przez to, że 16 kwietnia 1919 roku, podczas walk o miasto, do polskich żołnierzy strzelano z okien domów, które zamieszkiwali wyznawcy judaizmu. Gmina tłumaczyła później, że ogień prowadzili ukryci tam czerwoni, a nie sami lokatorzy. Mimo to powszechne było przekonanie, że strzelali Żydzi, bo przecież… „cały proletariat żydowski wspiera bolszewików”. Gdy więc 17 kwietnia polskie oddziały weszły do miasta, zaatakowały dzielnicę mniejszości. W ciągu dwóch dni zabito 39 osób, w tym 12-letniego chłopca. 200 osób aresztowano.
Zorganizowano sąd wojenny i sześciu z zatrzymanych, a także dwóch chrześcijan, skazano na karę śmierci. Nawet wówczas stan wzburzenia się utrzymywał. Gdy w dzielnicy żydowskiej znaleziono okaleczone ciało polskiego żołnierza, niemal doszło do kolejnych starć. Na szczęście pewien ksiądz zdołał załagodzić sytuację, przekonując, że zabójcą w tym wypadku nie był Żyd.
Tło podobne do lidzkiego miały zajścia w Wilnie. Pod zdobyciu miasta przez WP 19 kwietnia 1919 roku wyznawców religii mojżeszowej oskarżono o wspieranie bolszewików i udział w walkach po ich stronie. Żołnierze dywizji legionowych i mieszkańcy miasta urządzili kilkudniowy pogrom, podczas którego rozbijano sklepy i mieszkania, maltretowano i zabijano członków lokalnej gminy.
Śmierć poniosło około 50 osób. Zdewastowano też cmentarze żydowskie i aresztowano 2000 osób, w tym także dwóch głównych rabinów miasta. Zgodnie z jedną z pozostawionych relacji, żołnierze prowadzili ich ulicami, a zebrany tłum pluł na zatrzymanych. Część zatrzymanych wówczas osób osadzono w obozach internowania, gdzie byli bici i głodzeni.
Żyd zabił polskiego żołnierza!
Do kolejnych dramatycznych wydarzeń doszło 27 maja 1919 roku na targu w Częstochowie. Polski żołnierz został zraniony postrzałem przez Żyda. Sprawcę załapano i mocno pobito, a gdy nadeszła wiadomość, że wojskowy zmarł w szpitalu, na ulice wyległ tłum. Zaczęto napadać na napotkanych przedstawicieli "winnej" mniejszości.
W trakcie rozruchów doszło do kuriozalnego wypadku. Żydowski felczer Baszanowicz, którego policja prowadziła do rannego, został zadźgany bagnetami przez żołnierzy sądzących, że jest to zabójca we własnej osobie.
W mieście wkrótce rozeszła się pogłoska, że w antyżydowskich zajściach wzięli udział żołnierze armii generała Hallera. Dowódca zareagował szybko. Wydał rozkaz do wojska, w którym podkreślił, że bicie bezbronnego cywila uwłacza honorowi żołnierza polskiego. Napominał też, że "każdemu obywatelowi państwa polskiego, jakiejkolwiek byłby narodowości lub wyznania, powinien żołnierz polski okazywać odpowiednie uszanowanie i życzliwość".
Bo chusta była za droga
Mimo tych pouczeń generała hallerczycy nieraz brali udział w wystąpieniach skierowanych przeciwko ludności żydowskiej. Tego typu incydenty wspierają tezę części historyków, że w związanej z endecją Błękitnej Armii silne były nastroje antysemickie. Jak pisze Jochen Böhler w książce "Wojna domowa. Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski":
Panuje konsensus, że to Armia Hallera i Armia Wielkopolska zyskały wątpliwą sławę z powodu antysemityzmu, a grabienie i nękanie Żydów w domach i miejscach publicznych było zjawiskiem powszechnym w szeregach tych dwóch formacji.
Ten surowy osąd potwierdzają między innymi wydarzenia, do których doszło po przyjeździe oddziałów hallerowskich do Krakowa wiosną 1919 roku. 6 czerwca do kramu w Sukiennicach, należącego do żydowskiego kupca Józefa Schnorrera, przyszło dwóch żołnierzy w towarzystwie kilku kobiet. Chcieli kupić chustę dla jednej z nich. Doszło do sprzeczki dotyczącej ceny upragnionego towaru, która zakończyła się pobiciem kupca przez jednego z wojskowych i atakiem tłumu na żydowskie kramy.
Tego samego dnia około godziny 18 miał miejsce drugi, podobny incydent. Do odwachu na Rynku Głównym przyprowadzono dwóch złodziei, niedawno wypuszczonych z więzienia sądowego. Podczas sprzeczki jeden zranił drugiego nożem. Problem w tym, że raniony ubrany był w stary mundur wojskowy – co było wówczas częstą praktyką. Podekscytowany wcześniejszymi wydarzeniami tłum, widząc prowadzonego przez policję zakrwawionego człowieka w mundurze, nie potrzebował większej zachęty. Uznano, że… "Żydzi zamordowali hallerczyka". Tak rozpoczęły się zamieszki, które trwały kilka dni i rozlały się po mieście.
Masa ludzi, złożona z cywilów przemieszanych z członkami oddziałów Błękitnej Armii, ruszyła w stronę dzielnicy żydowskiej. Po drodze rozbijano witryny sklepów, także tych należących do chrześcijan. Wdzierano się do mieszkań, bijąc i zabijając mieszkańców żydowskiego pochodzenia.
By stłumić rozruchy, na ulice wysłano szwadron kawalerii i kompanię piechoty. Pojawił się też sam generał Haller, aby swoją obecnością wpłynąć na wichrzycieli. Doszło do sytuacji, w której część żołnierzy próbowała uspokoić sytuację, a część uczestniczyła w pogromie. Strzelano do siebie z karabinów, w ruch poszły też granaty.
Porządek w mieście zapanował dopiero 9 czerwca. Do tego czasu zginęły dwie osoby, a rany odniosło około 200 cywilów i wojskowych. Zdemolowano też wiele sklepów.
Do ataków na Żydów z udziałem polskich żołnierzy dochodziło w pierwszych latach istnienia II RP w wielu miejscach. Kolejne incydenty miały miejsce między innymi w Zamościu, Łodzi, Bobrujsku, Słobódce, Mińsku, Otwocku, Białymstoku… Jak wiele osób mogło paść ofiarą tych wystąpień? Jak ocenia Jochen Böhler, co najmniej kilkaset:
W odradzającej się Polsce udokumentowano setki przypadków terroryzowania Żydów przez żołnierzy, a ogólna szacunkowa liczba ofiar śmiertelnych wynosi od 500 do 1000 osób.
Paweł Stachnik - Dziennikarz i redaktor, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wielu artykułów historycznych zamieszczanych na łamach krakowskiego "Dziennika Polskiego", miesięczników "Kraków", "Sowiniec", "MMS Komandos" i innych. Napisał również książkę "Ludzie 4 czerwca" poświęconą wydarzeniom 1989 roku.
Nowe spojrzenie na odrodzenie Polski w książce Jochen Böhler pt. "Wojna domowa". Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy.
Zainteresował Cię ten tekst? Na łamach portalu TwojaIHistoria.pl przeczytasz również o tym, jak karano za zdradę w przedwojennej Polsce.