Najlepsze książki listopada
Czterdzieści dwa lata życia poety rozpięte między symbolicznymi tytułami: Struną światła z 1956 roku i Epilogiem burzy z roku 1998, ciemnego roku śmierci. Dziewięć tomów, niespełna czterysta wierszy. A wśród nich galaktyka obrazów i zdań tak oczywistych w swej doskonałości, tak intensywnych w istnieniu, że trudno pamiętać, iż mogły nie powstać. Że bylibyśmy ubożsi o niepewną, wahającą się Nike i okrutnych aniołów, stojących u wrót Doliny, o bezradnego Marka Aureliusza, pokonanego Marsjasza, czarnego Szemkela i nie chcących od nas odejść, cierpliwych umarłych, o pobrzmiewające spiżowym echem Bądź wierny Idź i udręczonego, zachwyconego Pana Cogito, który dziękuje Bogu, że stworzył świat piękny i różny... Zbigniew Herbert jest jednym z wielkich prawodawców naszej wyobraźni, wrażliwości i sumienia. Stworzył dzieło niezwykle bogate, wielowymiarowe, a zarazem spójne i przejrzyste niczym oszlifowany kryształ. Wierzył, iż każda linia wiersza jest walką o najwyższą stawkę, potrafił mówić różnymi językami i w
zależności od czasu lub potrzeb czytano go jako poetę zagrożonego kulturowego dziedzictwa, klasycznego ładu i stoickiego dystansu, moralnej dyscypliny, obywatelskiej, patriotycznej troski, metafizycznego lęku... Był surowy lub ironiczny, ale przede wszystkim pełen – nieraz maskowanego – współczucia, które nie było litością, ale świadomością współcierpienia, bliskości przekraczającej granice czasu i granice skóry, nie pozwalającej zapomnieć, że „jesteśmy mimo wszystko / stróżami naszych braci”. Wiersze zebrane Zbigniewa Herberta to dla każdego z nas, niezależnie od tego, jak dobrze już znamy jego twórczość, zaproszenie do jednej z najwspanialszych wędrówek, jakie można odbyć w świecie poezji XX wieku. Do czytania od nowa i na nowo, czytania wielokrotnego i w różnych porządkach, do lektury będącej poszukiwaniem tego Herberta, który jest nam najbliższy. Jak sam pisał, „jeżeli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa”...