Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam...
"Miłość jest jak tama. Jeśli pozwolisz, aby przez szczelinę sączyła się strużka wody, to w końcu rozsadza ona mury i nadchodzi taka chwila, w której nie zdołasz opanować żywiołu. A kiedy mury runą, miłość zawładnie wszystkim. I nie ma wtedy sensu zastanawiać się, co jest możliwe, a co nie, i czy zdołamy zatrzymać przy sobie ukochaną osobę. Kochać – to utracić panowanie nad sobą".
Przepis na bon mot w stylu Paula Coelho ? Nic prostszego. Wybierasz słowo-klucz (najczęściej "miłość", ale "dobro", "śmierć" czy "pożądanie" również mogą być) i dorzucasz do niego dowolne właściwie porównanie. Miłość? Jest jak podmuch wiatru. Jak pocałunek Pana Boga. Jak dar z niebios. Oraz oczywiście: miłość jest jak tama. Ale brazylijskiemu Mistrzowi nie wystarcza proste zderzenie miłości i tamy, więc odważnie tę metaforę rozbudowuje. W efekcie otrzymujemy nowy trop stylistyczny: porównanie coelhowsko-homeryckie.