Nagrody bez znaczenia
Dziś wyróżnień kreujących hierarchię i mających realny wpływ na rynek książki właściwie nie ma. Niedługo laury literackie w Polsce interesować będą tylko nagrodzonych.
Dziś wyróżnień kreujących hierarchię i mających realny wpływ na rynek książki właściwie nie ma. Niedługo laury literackie w Polsce interesować będą tylko nagrodzonych.
"Żyliśmy w czasach, w których Adam Michnik wybornie znał się na poezji" – pisał Marcin Świetlicki w „Wierszu dla Zbigniewa Herberta (dedykowanym Wisławie Szymborskiej)" z lat 90., kiedy Nagroda Nike była zdecydowanie najważniejszym laurem w Polsce, a „Gazeta Wyborcza" dyktowała hierarchię literacką. Oczywiście w słowach autora „Zimnych krajów" pobrzmiewa, zamierzona zresztą, przesada, ale trudno odmówić im pewnej dozy racji, szczególnie że w pierwszych latach istnienia Nike honorowano głównie pisarzy z absolutnego parnasu (Miłosz, Barańczak, Różewicz) za książki na tle ich dorobku najwyżej przyzwoite.
W latach 90. i na początku nowego stulecia Nagroda Nike była jednak niewątpliwie potęgą, co wiązało się zarówno z jej wysokością (sto tysięcy złotych; przez długi czas Nike nie miała pod tym względem konkurencji), jak i z medialnym przebiciem: żaden ogólnopolski dziennik nie wręczał „swojej" nagrody i gala żadnej innej nagrody literackiej nie pojawiała się w telewizji publicznej w najlepszym czasie antenowym. Uhonorowanie Nike oznaczało więc prestiż (dla niektórych pisarzy awans do pierwszej ligi), pieniądze, a przede wszystkim znaczący wzrost sprzedaży książek (czyli raz jeszcze: pieniądze). Szybko jednak Nike zaczęła tracić na znaczeniu. Stało się to z powodu mniej lub bardziej nietrafionych werdyktów, braku jasnych kryteriów (raz nagradza się powieść, innym razem zbiór poezji, dramat, książkę podróżniczą, reportaż bądź autobiografię; doprawdy trudno porównywać ze sobą dzieła z tak różnych gatunków), uwikłania politycznego i towarzyskiego, spadku znaczenia mediów głównego nurtu dla obiegu i rynku
literackiego, a także pojawienia się konkurencyjnych nagród.
Po laurach zachowawczych dla słabszych książek uznanych autorów („Bieguni" Olgi Tokarczuk, „Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego)
przyszła pora na werdykty poprawne politycznie („Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka), niezrozumiałe („Książka twarzy" Marka Bieńczyka, „Zajeździmy kobyłę historii" Karola Modzelewskiego), a wreszcie kuriozalne, jak zeszłoroczny laur dla grafomańskiej książki Bronki Nowickiej „Nakarmić kamień". Cieniem na nagrodzie położyła się także afera z roku 2014, kiedy Kinga Dunin ujawniła, że nominowany za „Ości" Ignacy Karpowicz jest związany z sekretarzem nagrody Juliuszem Kurkiewiczem. Nie dziwi więc, że „Nakarmić kamień" Nowickiej nie znalazło się na listach bestsellerów, a i krytycy wypowiadali się o książce z rezerwą.
Przywołajmy zresztą jedną z 44 miniatur pt. „Szafa": „Cipka leży pośrodku wstydu. Wstyd leży pośrodku przyjemności. Przyjemność biegnie przez szafę. Szafa stoi w pokoju. Pokój w mroku. Cipka w szafie przechodzi naftaliną, teraz to dwa plastry mięsa na mole. Rękaw futra zwisa przy twarzy. Stary królik z futra wskakuje do ust. Ma smak kurzu z solą. W szafie jest ciasno. Królik myje sierść dziecięcym językiem".
W laudacji przewodniczący Tomasz Fiałkowski uzasadniał werdykt: „44 zdyscyplinowane językowo, ostre jak cięcie noża prozy poetyckie tworzą równie zdyscyplinowaną kompozycję. Układają się w opowieść o wchodzeniu dziecka – dziewczynki – w świat ludzi i rzeczy. O poznawaniu granic między rozmaitymi sposobami istnienia i próbach ich przekroczenia". Można oczywiście dopatrywać się w książce reżyserki teatralnej poetyckiego widzenia świata, ale łatwiej tu dostrzec prózkę sytuującą się na granicy grafomanii, a nierzadko tę granicę przekraczającą.
Na zdjęciu: Natalia Fiedorczuk z Paszportem Polityki, 10.01.2017
(img|710867|center)
Równie dużym zaskoczeniem, co laur dla Nowickiej, był Paszport „Polityki" w kategorii literatura dla muzyczki, Natalii Fiedorczuk-Cieślak. Mogłoby się wydawać, że nagradzanie „niepisarzy" to jakiś światowy trend, bo w końcu literackiego Nobla dostał w ubiegłym roku Bob Dylan, co było najbardziej nietrafionym werdyktem Akademii Szwedzkiej od 2008 roku, kiedy uhonorowano Francuza Jeana-Marie Gustave'a Le Clézio, o ile bowiem teksty Dylana bronią się jako piosenki, o tyle w zapisie tracą swoją moc. Fiedorczuk-Cieślak otrzymała nominację za quasi-powieść „Jak pokochać centra handlowe” , którą zresztą początkowo wydawca zapowiadał jako reportaż. Cóż, reportażu nie udało się jednak napisać, więc czytelnicy dostali formę szlachetniejszą, a sama autorka dwa tygodnie po debiucie (!) została nominowana do znaczącej nagrody. I co tym bardziej zaskakujące, tę nagrodę dostała.
Fiedorczuk-Cieślak podejmuje w swojej książce ważny i słabo obecny temat depresji poporodowej, pytanie tylko, czy temat decyduje o wartości książki. Owszem, „Jak pokochać centra handlowe" to pozycja momentami poruszająca, choćby w opisie męczarni porodu, doprawionej nieżyczliwością (to eufemizm) pielęgniarek. Owszem, i ciąża, i trudny okres po niej domagają się opisu i uwagi – być może przede wszystkim męskiej, bo niełatwo zrozumieć, co w tym czasie przeżywają kobiety, szczególnie gdy nie wszystko przebiega łagodnie i macierzyństwo okazuje się wyzwaniem większym, niż mogłoby się zdawać. Ale czy tekst, który równie dobrze można by zamieścić w kilku częściach na gazetowych łamach, zasługuje na jedno z ważniejszych literackich – podkreślmy to słowo – wyróżnień w Polsce? Czy opis traumy prostym, niemalże blogowym językiem powinien być nazywany „literaturą"?
W przywodzącej na myśl pamiętnik książce Fiedorczuk-Cieślak na każdym kroku dominuje bowiem poetyka wyznania – poruszająca, ale niewiele mająca wspólnego z literackim opracowaniem tematu. Weźmy taki charakterystyczny, mocny fragment: „Szesnastego marca 2013 o godzinie 9.47 mówię mężowi, mówię mu spokojnym, pewnym głosem, że nadeszła pora, aby poszukał innej kobiety, w tym innej matki naszego syna. Tekst nie wydaje mi się ani niestosowny, ani idiotyczny. Jestem pewna zbliżającej się śmierci, chcę mu pomóc otrząsnąć się i przygotować na moje odejście, zanim pociągnę za sobą kogoś, coś, poza samą sobą. Jednak jest to czas, kiedy w naszym domu jest najczyściej. Jest pięknie".
Na zdjęciu: Małgorzata Halber
(img|712655|center)
Na siłę w kontraście między śmiercią i czystością można dopatrzyć się literackości, ale sporo socjologicznych refleksji i opis stanów psychicznych pod zmienionym nazwiskiem to jeszcze nie literatura. Równie dobrze literaturą piękną można nazywać blogowe w swym charakterze wyznania Małgorzaty Halber w „Najgorszym człowieku na świecie" . To zresztą podobny przypadek: istotny temat (tu: alkoholizm) serwuje się czytelnikom jako książkę, a nawet ważne literackie wydarzenie. Paszporty „Polityki" bywały wprawdzie nagrodą kunktatorską, przyznawano ją pisarzom już docenionym, jurorom zdarzały się werdykty chybione lub dziwaczne, ale w ostatnich latach konsekwentnie wręczano je autorom młodym i obiecującym (z wyjątkiem może bardzo popularnego Zygmunta Miłoszewskiego).
Nagroda dla Fiedorczuk-Cieślak jest na tym tle niezrozumiała i podkopuje zaufanie, jakim grono czytelników mogłoby Paszporty darzyć. Oczywiście, nigdy nie był to laur, który przekładałby się wyraźnie na sprzedaż książek, ale przez lata miał pewien wpływ na kreowanie literackiej hierarchii w Polsce.
Dziś nagród kreujących hierarchię i mających realny wpływ na rynek literacki już właściwie nie ma. Polskie życie literackie w pewnej mierze odzwierciedla to, co dzieje się na scenie politycznej – jest głęboko podzielone i zdominowane przez różne środowiska. Najlepszym tego przykładem skandalik, który towarzyszył ubiegłorocznej edycji Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Głośny wywiad Moniki Sznajderman z Wydawnictwa Czarne, w którym domagała się – poniekąd jako strona zainteresowana, bo książki Czarnego regularnie trafiały do finału Angelusa – usunięcia z jury jedynego związanego z prawicą krytyka Krzysztofa Masłonia, kończyły słowa: „Nagrody są ważne, ale to, kto je przyznaje, jest rzeczą ważniejszą". Jury ostatecznie rozwiązano. Zamieszanie zaszkodziło niestety najbardziej samej nagrodzie, która na tle innych laurów przyznawanych w Polsce wyraźnie się wybijała. Angelusem nagradzano bowiem najciekawsze książki z Europy Środkowej, które się u nas ukazały, pokazując ważne dla regionu tematy, jego
nieprzepracowaną historię, a przede wszystkim honorując stojące zazwyczaj na wysokim poziomie dzieła.
Przyszłość nagród literackich w Polsce rysuje się tak samo jak przyszłość krytyki, czyli dość ponuro. Laurów wprawdzie przybywa, pieniędzy też (Nagroda im. Wisławy Szymborskiej to 200 tysięcy złotych), ale właściwie żadna z nich nie ma już dziś większego wpływu na to, co kupują czytelnicy. A hierarchie? Nimi zajmą się na szczęście historycy literatury, a nie jurorzy. Ostatecznie zły pieniądz nie wyprze dobrego. Brak Nobla nie umniejsza przecież rangi dzieła Lwa Tołstoja czy Zbigniewa Herberta. Marcin Świetlicki bez Nike też przeżyje. Parafrazując słowa Sznajderman: nagrody są ważne, ale to, kto je dostaje, jest rzeczą ważniejszą. Przynajmniej dla nagród.
Krzysztof Cieślik