ŚWIĘTA O DUSZY INDIANY JONES
Szalone marzenie cesarzowej Heleny
Pewnej staruszce przyśnił się proroczy sen. Dodać należy, że ta starsza pani to najpotężniejsza kobieta ówczesnego świata. Była to bowiem cesarzowa Imperium Rzymskiego. O czym mogł śnić ktoś, kto współwładał supermocarstwem? O tym, że traci władzę? O tym, że wrogowie czyhają na jego życie? O bitwach, które zamierza stoczyć czy może o intrygach, które myśli uknuć? Być może. Jednak nasza cesarzowa tamtej nocy śniła o czymś, co nie istnieje w podświadomości typowych władców. Śni najważniejszy sen życia. Sen – znak, dzięki któremu miliony chrześcijan z całego świata przez tysiąclecia będą mogli oglądać grób Chrystusa, drzazgi z Jego krzyża, domek Świętej Rodziny z Nazaretu czy kość, którą żołnierze na Kalwarii grali o Jezusową szatę. Sen, który da początek narodzinom archeologii biblijnej na kilkanaście wieków przed zaistnieniem tej dziedziny jako dyscypliny naukowej.
Sen św. Heleny
Jedno z głośnych płócien weneckiego mistrza Veronese’a przedstawia piękną monarchinię w kwiecie wieku, która drzemie, wspierając głowę na kształtnej dłoni. U jej stóp pulchny aniołek podtrzymuje drewniany krzyż. Obraz nosi tytuł Sen św. Heleny i choć jest niewątpliwie dziełem sztuki, przekazuje bardzo zniekształcony komunikat.
Po pierwsze, cesarzowa Helena, czyli matka Konstantyna Wielkiego, nie była już młoda, gdy miała ów proroczy sen. Według zachowanych źródeł, śniąc o aniołach niosących w jej kierunku krzyż, mogła mieć ponad 75 lat. Po drugie, w owym śnie pojawiło się co najmniej dwóch aniołów będących istotami dorosłymi, krzyż zaś był świetlisty. Po trzecie, choć o urodzie Heleny krążyły po Imperium Romanum prawdziwe legendy, nie była kobietą tak przerysowanie łagodną i miałką jak w malarskiej wizji Veronese’a. Cesarzowa, jak wiele niewiast ogłoszonych przez Kościół świętymi, była kobietą z krwi i kości, a przy tym z niezwykle ciekawą, choć czasem bardzo trudną historią życia.
Świat chrześcijański – choć wyraźnie tego nie docenia – zawdzięcza jej bardzo wiele. To pod jej wpływem Konstantyn Wielki wydał słynny Edykt Mediolański ogłaszający wolność wyznania w Imperium, a co za tym szło – koniec okrutnych prześladowań wspólnot chrześcijańskich i możliwość swobodnej ewangelizacji. Helenie zawdzięczamy również precyzyjne zlokalizowanie miejsc związanych z życiem Chrystusa, z których pierwszym było wzgórze Golgoty. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że matka Konstantyna stała się również matką archeologii biblijnej, a może nawet archeologii w ogóle. Choć nie jest patronką archeologów, a zaledwie kustoszy Ziemi Świętej, to właśnie ona pierwsza zorganizowała poszukiwania – zwane dziś archeologicznymi – na tak poważną skalę. W dodatku zrobiła to na kilkanaście stuleci przed narodzinami archeologii jako dyscypliny naukowej.
Pochodnia archeologów
Być może nie przypadkowo jej rodzice – dziś powiedzielibyśmy restauratorzy – nazwali ją Heleną? To stworzone przez starożytnych Greków imię oznacza pochodnię. A cesarzowa, niczym prawdziwa pochodnia, rozproszyła mrok otaczający martwą materię będącą świadkiem największych wydarzeń historii zbawienia.
Przez całe stulecia w literaturze opisywano świętych w taki sposób, jakby chciano czytelników zniechęcić do świętości. Osoby wyniesione na ołtarze wydawały się na stronicach swych biografii całkowicie odarte z osobowości. Trudno polubić bohatera książki, który jest słodki jak tani cukierek, a jeszcze trudniej się z nim utożsamiać. Tymczasem każdy ze świętych Kościoła był wyjątkową postacią. Niepowtarzalne kompilacje cech charakteru (zarówno zalet, jak i wad) oraz faktów z życia zawsze czyniły z osób kanonizowanych pasjonujące osobowości. Tak było również z cesarzową Heleną – świętą o duszy Indiany Jonesa. Nim Veronese namalował Sen św. Heleny, wielu innych – w tym również anonimowych artystów – uczyniło z niej bohaterkę swych dzieł. Z tą różnicą, że o ile u Veronese’a Helenie brakuje wyraźnie charakteru, o tyle u mistrzów z Konstantynopola cesarzowa wygląda niczym kobieta-terminator. Nigdy nie dowiemy się jaka była naprawdę, ale zachowane teksty źródłowe pozwalają dokonać pewnej rekonstrukcji jej cech.
Ekscentryczna staruszka?
Gdy Helenie przyśniły się anioły, które niosły w jej stronę świetlisty krucyfiks, od wielu lat była już chrześcijanką. Od bardzo dawna wciąż nurtowało ją pytanie: Co zrobiono z krzyżem, na którym umarł Jezus? Cesarzowa uznała więc ten sen za znak od Boga, że powinna wyruszyć na poszukiwania krzyża. Być może czuła się jak mędrcy ze Wschodu, którzy zobaczyli na niebie długo wyczekiwaną gwiazdę?
Wyobraźmy sobie, że Helena wstała rano i przy śniadaniu opowiedziała ów sen Konstantynowi, oznajmiając, że potrzebuje statku, by dopłynąć nim do Palestyny, ludzi, którzy jej pomogą w poszukiwaniach i pieniędzy na całą ekspedycję. Jak mógł na to zareagować jej syn?
Konstantyn nie był wówczas chrześcijaninem. Ochrzcił się dopiero na łożu śmierci. Choć cenił uczciwość chrześcijan tak bardzo, że obsadził nimi najwyższe stanowiska w państwie, najprawdopodobniej nie wierzył w zmartwychwstanie cieśli z Nazaretu. Wiedział doskonale, jak ważny dla jego matki był ten człowiek, a także krzyż, na którym umarł. Miała sen, który według niego mógł nic nie znaczyć. Sen, który mógł przyśnić się każdemu. Przecież jeśli intensywnie myśli się o czymś, jeśli coś głęboko się przeżywa, bardzo często także się o tym śni. Najprawdopodobniej Konstantyn nie dopatrywał się we śnie o świetlistym krzyżu żadnego znaku. Niewątpliwie widział w nim jedynie prostą konsekwencję kultu, którym matka na co dzień otaczała krzyż. Tymczasem ta zbliżająca się do osiemdziesiątki kobieta chciała wyruszyć w bardzo niebezpieczną dla jej zdrowia i życia podróż. Chciała odnaleźć przedmiot, który prawdopodobnie od dawna już nie istniał, a co więcej, nie było wiadomo, co się z nim stało i gdzie go szukać. W dodatku
on, cesarz, miał dać na tę szaleńczą eskapadę pieniądze z cesarskiej kasy. A jeśli matka oszalała?
Gdzie kończy się szaleństwo, a zaczyna głupota?
Helena nie była kobietą, której woda sodowa uderzyła do głowy, gdy nałożono jej na głowę cesarski diadem. Nie miała też nic z dewotki. Wiedziała, że dla chrześcijanki najważniejsze jest to, by być dla świata widzialnym znakiem zmartwychwstania. Zdawała sobie sprawę, że relikwie są kwestią drugoplanową, jeśli nie drugorzędną. Nie mogła jednak przestać myśleć o zaginionym przed blisko trzema wiekami niezwykłym drzewie. Nie trudno sobie wyobrazić, że prosiła Boga, by zrobił coś z tym jej pragnieniem. „Jeśli jesteś autorem tego pragnienia, pomóż mi je zrealizować, a jeśli nie, oczyść mnie z niego” – tak właśnie mogła się modlić. Mijały lata, Helena starzała się, traciła siły, być może chorowała, a Bóg zdawał się nie słyszeć jej prośby. Aż do tamtej nocy. Możliwe, że cesarzowa miała chwile zwątpienia, co do pochodzenia snu. Czy był on odpowiedzią Boga na jej długoletnie modlitwy?
Jako prawdziwa chrześcijanka zapewne pamiętała, że gdy Abraham wyruszał w nieznane z Ur, był mniej więcej w jej wieku. Być może jego historia dodawała odwagi cesarzowej Helenie? Być może tak jak on zastanawiała się, gdzie w jej przypadku kończy się szaleństwo wiary, a zaczyna głupota? Helena w momencie wyprawy miała jednak coś więcej niż Abraham. On szedł w nieznane, natomiast cesarzowa w trakcie swego niezwykłego życia widziała już spektakularne cuda.
Kopciuszek z Drepanum
Helena przyszła na świat około 250 roku (według niektórych historyków około 248 roku) w miejscowości Drepanum w Bitynii (dzisiejsza Turcja). Wywodziła się z najniższych warstw rzymskiego społeczeństwa, a jej ojciec był właścicielem gospody dla podróżnych, choć zachowały się też źródła mówiące, iż był po prostu szynkarzem. Gdy rodzice nadawali jej imiona Julia Flavia Helena, nie mogli nawet podejrzewać, że dzięki niej zostaną dziadkami wielkiego, rzymskiego cesarza, a on na cześć matki zmieni nazwę ich prowincjonalnego Drepanum na Helenopolis.
Mijały lata. Pewnego dnia do oberży zawitał młody oficer imieniem Konstancjusz, który pochodził z terenów dzisiejszej Serbii. Piękna Helena zauroczyła go do tego stopnia, że postanowił ją poślubić. Tyle, że ze względu na różnice w pochodzeniu społecznym mogli zawrzeć tylko częściowe małżeństwo. Wyjechali razem do Naissus, rodzinnej miejscowości Konstancjusza. Tam 27 lutego 273 roku przyszedł na świat Konstantyn.
W tym czasie wydarzenia polityczne w Cesarstwie Rzymskim następowały po sobie jak w kalejdoskopie. Po cesarzu Aurelianie objął tron Tacyt, po nim Probus, a po śmiertelnym zamachu na niego – Marek Aureliusz Karus. Ten ostatni około 281 roku postanowił mianować męża Heleny namiestnikiem nadadriatyckiej Dalmacji. To był pierwszy cud: kelnerka (a może kucharka?) z biednej gospody została żoną namiestnika. Cała rodzina zamieszkała w stolicy prowincji – Salonie, gdzie Helena przeżyła okres prawdziwej sielanki.
Dioklecjan żąda rozwodu
W 285 roku władzę przejął Dioklecjan i wprowadził nowy system rządów. Uznał, że jedna osoba nie jest w stanie sprawnie władać tak potężnym cesarstwem. Mianował więc cezarem Waleriusza Maksymiana, sam natomiast ogłosił się augustem, przybierając tytuł „Jovius” pochodzący od potężniejszego boga Jowisza. Krótko potem także Maksymian uzyskał tytuł augusta i Imperium Romanum władało już dwóch współcesarzy. Jednak to rozwiązało problem tylko połowicznie. Dioklecjan zdecydował się więc powołać do współwładzy dwóch młodych dowódców. Jednym z nich został Konstancjusz, namiestnik Dalmacji. Ten bieg wydarzeń wprawił zapewne Helenę w jeszcze większe zdumienie.
Jednak propozycja cesarza Dioklecjana stała się wkrótce przyczyną dramatycznych wyborów, które na zawsze zaciążyły nie tylko na szczęściu rodziny Heleny, ale także na jej przyszłości, jak i dorastającego Konstantyna. Dioklecjan zażądał, by Konstancjusz rozstał się z Heleną i poślubił Teodorę – pasierbicę współcesarza Maksymiana. Decyzja ta była niezwykle trudna dla namiestnika Dalmacji, jednak ze względu na rację stanu i dobro cesarstwa porzucił Helenę. Była to dla niej wielka tragedia. Jednak na tym się nie skończyło. Dioklecjan rozkazał również, by młodziutki Konstantyn przybył na jego dwór i stał się zakładnikiem lojalności i wierności swego ojca. Helena, choć miała zapewniony byt, została zupełnie sama.
Do dziś nie wiadomo, czy to kronikarzom umknął moment chrztu wielkiej świętej, czy też mówiące o tym źródła zaginęły w mroku dziejów. Pojawiają się głosy, wedle których nasza bohaterka została włączona do wspólnoty Kościoła między 311 a 315 rokiem. Nawet jeśli to prawda, nadal nie wiemy, kiedy po raz pierwszy spotkała chrześcijan. Można chyba domniemywać, że to właśnie w najczarniejszym dla siebie okresie Helena zetknęła się po raz pierwszy z wyznawcami Chrystusa. Być może, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak wielka niesprawiedliwość spotkała właśnie ją, przyszła cesarzowa trafiła do jednej z chrześcijańskich wspólnot. Dla chrześcijan historia życia człowieka była zawsze święta i nieprzypadkowa, niezależnie od tego, ile cierpienia w sobie zawierała. Być może to właśnie bracia z chrześcijańskich kręgów byli jej jedyną rodziną w latach opuszczenia i poniżenia. Niewykluczone, że to właśnie oni pomogli jej uwierzyć, że po cierpieniu – często nazywanym przez nich krzyżem – zawsze przychodzi
zmartwychwstanie.
Zmartwychwstanie
A zmartwychwstanie przyszło, choć pewnie Helena dawno już przestała na nie czekać. I to był drugi cud. Około 305 roku Konstancjusz zmarł, a armia okrzyknęła augustem jego pierworodnego syna Konstantyna. Ten zaś postanowił wynagrodzić ukochanej matce niemal 20 lat rozłąki. Zabrał ją do siebie, obsypał honorami, a na koniec ogłosił cesarzową. W 325 roku, krótko po tym, gdy Konstantyn został oficjalnym jedynowładcą Imperium Romanum, rola polityczna Heleny została jeszcze bardziej podkreślona, ponieważ nadał jej tytuł augusty, czyli najwyższy z możliwych w cesarstwie. Konstantyn zawsze bardzo liczył się z jej zdaniem, więc siłą rzeczy miała spory wpływ na rządzenie państwem. Syn oddał jej do dyspozycji skarbiec cesarski, więc dzięki temu wspomagała biednych, uwalniała więźniów, pomagała wygnańcom w powrocie do ojczyzny i opiekowała się sierotami.
W kronikach zapisano, że podróż do Ziemi Świętej odbywała częściowo drogą lądową, a częściowo morską. Wyruszyła z Nikodemii położonej w dzisiejszej północno-zachodniej Turcji. Wszędzie, gdzie tylko się zatrzymywała, hojnie obsypywała podarunkami tubylców, uwalniała jeńców, nadawała wolność niewolnikom, natomiast wygnańcom pozwalała na powrót do ojczystego kraju. Wielu historyków traktuje ten fakt jako rozmyślną manifestację dobroczynności mającą na celu zjednanie Konstantynowi sympatii poddanych, a co za tym szło, integrację społeczności różnych prowincji imperium. Należy jednak pamiętać, że Helena jako chrześcijanka musiała być świadoma, że – jak mawiali wielcy święci – jałmużna i post to skrzydła, które modlitwę unoszą do nieba. A cesarzowa miała się o co modlić. Z pewnością powierzała Bogu swą podróż do Palestyny, ale leżała jej na sercu także inna sprawa. Jakiś czas wcześniej Konstantyn na skutek dramatycznych nieporozumień i intryg wydał wyrok śmierci na swoją żonę i syna. Gdy po ich śmierci cesarz
poznał prawdę, do końca życia nie mógł wybaczyć sobie nieodwracalnych skutków swej porywczości.
Śmierć ukrzyżowaniom
Cesarstwem władał wprawdzie Konstantyn, ale ducha jego matki Heleny dawało się odczuć w najrozmaitszych jego zarządzeniach. Jednak w tym wypadku nie możemy mówić, że matka trzymała go pod cesarskim pantoflem. O dziwo, ten osobliwy tandem współwładców owocował rewolucyjnymi – w jak najlepszym tego słowa znaczeniu – aktami prawnymi. Wszystkie miały swoje źródła w Ewangelii. Warto wymienić niektóre z nich: zakaz wykonywania kary śmierci przez ukrzyżowanie, opieka nad sierotami i wdowami, ustanowienie niedzieli jako dnia wolnego od pracy dla chrześcijan, zwolnienie kapłanów chrześcijańskich od podatków i służby wojskowej, zakaz znęcania się nad niewolnikami czy organizowania walk gladiatorów.
Najważniejszy jednak akt, którego współtwórczynią z pewnością była Helena, to wspomniany już Edykt Mediolański mówiący o wolności religijnej. Dokument ten zmienił na dwa tysiąclecia oblicze Europy, a po dobie wielkich odkryć geograficznych także kolonizowanego przez Europejczyków świata.
Trzeci cud
W ten sposób wróciliśmy do wielkiego marzenia cesarzowej o odnalezieniu krzyża świętego. Możliwe, iż doświadczenie tego, że cierpienie rzeczywiście może okazać się w życiu człowieka krzyżem chwalebnym, inspirowało cesarzową do poszukiwań. Być może chciała odnaleźć drzewo zbawienia po to, by przypominało innym zgnębionym na duchu, że wszystko co ich zabija, zostało na nim zniszczone, i było dla nich umocnieniem?
Święty Ambroży zanotował, że Helena nie mogła znieść faktu, że ona zasiada na tronie otoczona przepychem, a krzyż Pana leży gdzieś zagrzebany w prochu. Być może zdawała sobie sprawę z tego, że nie została władczynią imperium przez przypadek? Może czuła, że ma do spełnienia jakąś misję? Tego dziś nie dojdziemy. Wiemy natomiast, że cesarzowa wyruszyła do Palestyny w 326 roku (choć pewne źródła mówią, że rok wcześniej). Wiemy, że miała wówczas blisko 80 lat i była całkowicie świadoma szaleństwa, którego się podejmuje. Wiemy, że wszystko wskazywało na to, że jej ekspedycja zakończy się porażką. Wiemy jednak także, że w Jerozolimie uczestniczyła w kolejnym cudzie i że dzięki niej – podróżując dziś po Izraelu – możemy oglądać miejsca związane z życiem Chrystusa. To ona je odnalazła, zabezpieczyła, a z pomocą Konstantyna ufundowała wiele bazylik w miejscach będących scenerią najważniejszych wydarzeń historii zbawienia.
Ząb św. Piotra
Odnalezienie relikwii Świętego Krzyża było najbardziej spektakularnym odkryciem Heleny i najwyraźniej – zresztą z całkiem zrozumiałych powodów – przyćmiło odnalezienie przez nią innych cennych relikwii. Jak podają źródła, cesarzowa przywiozła także z Jerozolimy szczątki trzech króli. Zabrała je ze sobą do Rzymu, a po latach Konstantyn umieścił je w słynnej, wzniesionej przez siebie świątyni Świętej Mądrości w Konstantynopolu. W średniowieczu trafiły one dzięki Fryderykowi Barbarosie do katedry w Kolonii i pozostają tam do dziś. Cesarzowa ocaliła od zniszczenia i zapomnienia również koronę cierniową, którą żołnierze włożyli na głowę Jezusowi, tak zwane święte gwoździe, którymi przybito Go do krzyża i słynną tablicę z napisem „INRI”, zwaną Titulus Crucis.
Innymi relikwiami przywiezionymi do Europy przez Helenę były sandały św. Andrzeja Apostoła, ząb św. Piotra oraz tunika Chrystusa zwana świętą szatą. To właśnie o nią żołnierze rzymscy rzucali kości na Golgocie (cesarzowa także jedną z nich zabrała z Palestyny). Owa tunika stała się w latach czterdziestych minionego wieku główną bohaterką światowego bestselleru Szata Lloyda C. Douglas’a. Cesarzowa przywiozła z Jerozolimy również nóż, którym Chrystus miał rozdzielać chleb w czasie ostatniej wieczerzy. Te wszystkie relikwie przechowywane są do dziś w katedrze św. Piotra w Trewirze, która niegdyś była jednym z pałaców świętej cesarzowej.
W trewirskiej świątyni znajdują się także szczątki św. Macieja, które znalazły się tam również dzięki matce Konstantyna. Natomiast do rzymskiej bazyliki na Lateranie za jej sprawą trafiły tak zwane święte schody, po których miał stąpać Jezus prowadzony do Piłata na przesłuchanie. Istnieją źródła, które wspominają także o tym, iż cesarzowej udało się odnaleźć niewielki zbiór ikon malowanych przez św. Łukasza Ewangelistę, ale do tego wątku wrócimy jeszcze w jednym z kolejnych rozdziałów.
Nikodemia – początek i koniec
Kroniki donoszą, że święta cesarzowa zmarła 18 sierpnia 328 roku w Nikodemii. Warto zauważyć, że dwa lata wcześniej rozpoczęła się w tym miejscu jej podróż do Ziemi Świętej. Cesarzowa Helena opuściła Rzym tylko dwa razy. Po raz pierwszy, gdy jechała do Palestyny. Drugi raz wyjechała z Wiecznego Miasta, by wziąć udział w uroczystych ceremoniach z okazji założenia Konstantynopola mającego stać się wkrótce nową stolicą imperium. Nie dożyła jednak tej chwili. Cesarzową Helenę, która jeszcze dwa lata wcześniej pokonywała tysiące kilometrów w poszukiwaniu śladów Chrystusa, zabiły trudy podróży.
Relikwie Heleny spoczywały do 840 roku w mauzoleum w Rzymie. Później część z nich przeniesiono do rzymskiego kościoła Santa Maria in Ara Coeli, a część przewieziono do Szampanii, do opactwa de Hautvillers. Po rewolucji francuskiej trafiły do paryskiego kościoła St-Leu.
TROFEUM ZAGRZEBANE W PROCHU
Odnalezienie relikwii Krzyża Świętego
Blisko osiemdziesięcioletnia cesarzowa wyruszyła do Jerozolimy. Helena doskonale wiedziała, że bez pomocy Opatrzności odnalezienie krzyża Chrystusa będzie niewykonalne. W pewnym sensie jej przyjazd do Świętego Miasta przypominał historyczne przybycie mędrców ze Wschodu. Podekscytowani przybysze wypytywali wszystkich, gdzie mogą znaleźć narodzonego właśnie Mesjasza, a mieszkańcy Jerozolimy spoglądali na nich jak na szaleńców. Na Helenę, pomimo tego, że była cesarzową, jerozolimscy urzędnicy cesarscy również spoglądali z konsternacją. Co też wymyśliła ta stara kobieta? Blisko trzy wieki po ukrzyżowaniu Jezusa z Nazaretu przyjechała do Palestyny i pyta, gdzie jest krzyż, na którym wyzionął ducha jakiś skazany? Zupełnie jakby pytała, jak dotrzeć do centrum miasta. Władze Jeruzalem bezradnie rozkładały ręce.
Matkę Konstantyna ogarniały coraz większe wątpliwości. Może lepiej wrócić do Rzymu i czekać z godnością na koniec swych dni? Może lepiej jeszcze bardziej się nie kompromitować? Wówczas ktoś niespodziewanie zaproponował, by udała się do jerozolimskich wspólnot chrześcijańskich. Może ich członkowie znają tajemnicę losów świętego krzyża? Szybko jednak okazało się, że tamtejsi chrześcijanie mają na jego temat niewiele informacji.
Miejsce Czaszki
Pierwszym problemem, z jakim przyszło zmierzyć się cesarzowej, było ustalenie miejsca ukrzyżowania Jezusa. W chwili Jego śmierci Golgota, jako jedno ze wzgórz otaczających Jerozolimę, znajdowała się poza bramami miasta. Jednak po blisko 300 latach wzgórze ukrzyżowania było już w granicach Jerozolimy. Nazwa „Golgota”, znana też w swej łacińskiej wersji jako „Kalwaria”, oznacza dokładnie tyle co „czaszka”. Właśnie Czaszką nazywano w czasach współczesnych Chrystusowi podjerozlimskie wzgórze, które było miejscem egzekucji skazańców. Zgodnie z żydowską tradycją, na jednym ze wzgórz w pobliżu Jerozolimy została pochowana czaszka Adama. Według niektórych biblistów właśnie ta tradycja skłoniła ewangelistów do umiejscowienia męki Pańskiej na wzgórzu o nazwie Golgota. Ewangeliści wprawdzie nie wspomnieli o tej tradycji, ale znali ją pisarze starochrześcijańscy, między innymi Orygenes.
Dziś możemy się tylko domyślać, że jakiś jerozolimski chrześcijanin wskazał cesarzowej górę, która mogła być Kalwarią. Jednak, jak podaje Euzebiusz w Żywocie Konstantyna czy Sozomen w Historii Kościoła, na owej wapiennej skale straszyły ruiny dwóch pogańskich świątyń: Wenery i Jowisza, które wzniesiono za cesarza Hadriana. Choć wątpliwości było coraz więcej, Helena wydała rozkaz oczyszczenia wzgórza z rzymskich ruin. Była ponoć bliska rezygnacji z dalszych poszukiwań, jednak przed wyjazdem postanowiła na miejscu Czaszki ufundować okazałą świątynię, która stoi do dziś i znana jest jako bazylika Grobu i Zmartwychwstania Chrystusa.
Drzewo nieczyste
Dlaczego krzyż Pański zniknął? Józef Flawiusz, który jako żydowski historyk starał się jak najwierniej opisać w swych kronikach dzieje Ziemi Świętej, w niebudzący wątpliwości sposób potwierdza tylko to, o czym mówi się w Ewangeliach: „Żydzi są tak lękliwie zatroskani o pochówek swych zmarłych, że nawet zwłoki skazanych na śmierć przez ukrzyżowanie zdejmują przed zachodem słońca i grzebią”. Nie był to bynajmniej akt miłosierdzia z ich strony, ale precyzyjny nakaz Prawa Mojżeszowego. „Jeśli ktoś popełni zbrodnię podlegającą karze śmierci; zostanie stracony i powiesisz go na drzewie – trup nie będzie wisiał na drzewie przez noc, lecz tegoż dnia musisz go pogrzebać” (Pwt 21,22).
Kiedy Rzymianie zajęli Judeę, ustanawiając tam swój protektorat, pozostawili Żydom pełną wolność wyznania. Prawo Mojżesza zostało zachowane i stało ponad prawem okupantów. Jeśli ktoś myśli, że Rzymianie rządzili w sposób samowolny, tkwi w ogromnym błędzie. Wracając do Ewangelii – choć wyraźnie podkreśla się w niej fakt, że Piłat zezwolił Żydom na zdjęcie Jezusa z krzyża i pogrzebanie – tak naprawdę zgoda namiestnika rzymskiego nie była niczym wyjątkowym. Taki był zwyczaj, takie było prawo. Nim rozpoczął się szabat – a więc przed zachodem słońca – należało usunąć wszelkie ślady egzekucji.
Tamtego dnia, ze względu na zbliżające się święto Paschy, czyli najważniejsze żydowskie święto, pogrzebanie straconego było szczególnie ważne. Ślady ukrzyżowania nie tylko sprofanowałyby święto, ale także zanieczyściły miasto. Prawo Mojżeszowe mówiło bowiem wyraźnie: „(...) wiszący jest przeklęty przez Boga. Nie zanieczyścisz swej ziemi, danej ci przez Pana, Boga twego, w posiadanie” (Pwt 21,23). Nie wolno było także wykorzystać do kolejnej egzekucji raz już użytego krzyża. Nie można było również przynieść wykorzystanego drzewa z powrotem do miasta. Dziewiętnasty rozdział Księgi Liczb mówi wyraźnie, że takie drzewo jest nieczyste, gdyż miało kontakt ze zmarłym. Z tych właśnie przyczyn Żydzi musieli jak najszybciej usunąć krzyż. I tak właśnie zrobili.
Szpada, która unicestwiła diabła
Wiemy, że cesarzowa Helena – w każdym razie już po nawróceniu – traktowała swe życie niezwykle serio. Wiedziała, że nie otrzymała korony wyłącznie dla dekoracji. Była przekonana, że cesarski diadem jest symbolem misji, posługi, do której została powołana wobec mieszkańców ówczesnego mocarstwa. Zjawiła się w Palestynie, mając niemal nieograniczoną władzę, posiadając tyle pieniędzy i złota, ile tylko zapragnęła. A prócz tego mocno wierzyła i była coraz bardziej pewna, że jest jej obowiązkiem ocalić od zapomnienia ten skrawek Jerozolimy, na którym „śmierć i życie zmierzyły się ze sobą w przedziwnym pojedynku”.
W tym czasie do kontrowersyjnych poszukiwań matki Konstantyna przyłączył się ówczesny biskup Jerozolimy – Makary. Z jego pomocą cesarzowa przystąpiła do oczyszczania Golgoty z ruin rzymskich ołtarzy. Choć coraz bardziej oswajała się z myślą, że relikwii Krzyża Świętego prawdopodobnie nie znajdzie, jak opisuje święty Ambroży, chodziła pośród rzymskich ruin i wciąż pytała samą siebie, gdzie jest to zwycięskie trofeum. „Ja jestem na tronie, a Krzyż Pana zagrzebany w prochu? – miała sobie wyrzucać. – Ja otoczona złotem, a triumf Chrystusa wśród ruin? (…) Widzę, diable, że zrobiłeś wszystko, co możliwe, by pogrzebać szpadę, która cię unicestwiła”. Na oczyszczonym z pozostałości świątyń Hadriana wzgórzu rozpoczęto budowę bazyliki. Wówczas to niespodziewanie odnaleziono zasypane w zagłębieniu stoku trzy krzyże i tabliczkę, na której widniał napis w języku greckim, hebrajskim i łacińskim: „Jezus z Nazaretu, Król Żydowski”. Niektóre z zachowanych źródeł mówią o zagłębieniu w stoku, inne o starej cysternie położonej w
pobliżu Kalwarii, w której znajdowały się trzy krzyże. Niezależnie od tego, czy w rzeczywistości była to cysterna czy szczelina w zboczu, śmiało możemy podejrzewać, że schowek ten pomyślany był raczej jako tymczasowy. U Żydów panował bowiem zwyczaj, iż wszystko, co miało kontakt z krwią zmarłego, powinno być pochowane razem z nim. „Życie ciała jest we krwi” – jak mówi jeden z wersów Księgi Kapłańskiej. Krew, która przelała się w momencie śmierci, była dla wierzących Żydów krwią życia.
W grobach, w których chowano ukrzyżowanych, archeolodzy odnajdywali nie tylko kawałki drewna pochodzące z ich krzyży, ale i gwoździe, które miały kontakt z krwią straconych. Ewangelie mówią, że w przypadku śmierci Jezusa także zachowano wszystkie żydowskie zwyczaje. Tym bardziej, że Jezus został pochowany przez dwóch faryzejskich członków rady: Józefa z Arymatei i Nikodema zwanego Ben Guriyonem, którzy z pewnością dołożyli wszelkich starań, by wszystko odbyło się zgodnie z literą Prawa Mojżeszowego.
Bardzo prawdopodobne jest, że przeniesienie krzyża, gwoździ oraz innych przedmiotów, które miały styczność z krwią Jezusa, przełożono na dzień po święcie Paschy. Jednak, jak wiadomo, pierwszego dnia tygodnia o świcie odkryto pusty grób Chrystusa. W tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem wydawało się pozostawienie krzyża w ukryciu. Za wniesienie go do miasta, sprawców ukarano by śmiercią. Natomiast uczniów, którzy zdecydowaliby się przechować krucyfiks, można byłoby sądzić za ograbienie grobowca i ukrywanie ciała Chrystusa.
Dziś wiemy, że uczniowie zdołali jednak ukryć niektóre rzeczy mające kontakt z krwią ich Mistrza. Za odpowiednią cenę wykupili od rzymskich żołnierzy szaty, o które rzucano losy. Zachowała się korona cierniowa, chusta, którą przy zdjęciu z krzyża okryto głowę Jezusa, znana jako Sudarium z Oviedo, oraz płótno grobowe zwane dziś Całunem Turyńskim. Należy jednak pamiętać, iż te pamiątki męki Pańskiej nie były tak trudne do ukrycia, jak duży i ciężki drewniany krzyż.
Vera Cruz
Ze starodawnego podania wiemy, że nie można było zidentyfikować, na którym z krzyży poniósł śmierć Zbawiciel. Wówczas jednak biskup Makary wpadł na pewien pomysł. Opowiedział cesarzowej Helenie o nieuleczalnie chorej kobiecie, która mieszkała w mieście. Krzyże przetransportowano do jej domu, a tam dotykano kolejno każdym z nich jej ciała. Kiedy przyłożono trzeci, kobieta wyzdrowiała. Zebrani nie mieli wątpliwości, że to właśnie krzyż, którego cesarzowa tak uparcie poszukiwała.
Helena podzieliła relikwie na części i większość z nich pozostawiła w Jerozolimie. Zabrała ze sobą do Rzymu trzy części Vera Cruz, czyli prawdziwego krzyża Jezusa, tytuł skazania, jeden gwóźdź i parę cierni z korony, którą oprawcy nałożyli na Jego głowę.
Legenda Aurea
Na temat odnalezienia krzyża świętego powstało mnóstwo legend, z których wiele funkcjonowało przez wieki jako prawdziwe historie. Najsłynniejszą z nich jest powstała w XII wieku Legenda Aura, zwana Złotą legendą, spisana przez niejakiego Jakuba de Voragine. Choć została już jednoznacznie podważona, jej wątki wciąż są przekazywane jako fakty autentyczne. Otóż według Jakuba de Voraigne Helena dokonała odkrycia najcenniejszej chrześcijańskiej relikwii dzięki, mówiąc eufemistycznie, nieprzyjemnemu potraktowaniu żydowskiej ludności Jerozolimy. Żydzi nie chcieli powiedzieć cesarzowej, gdzie ukryto krzyż Pana. Bali się bowiem mocy starej przepowiedni, zgodnie z którą odnalezienie go zakończyłoby ich panowanie. Odpowiadając na milczenie Żydów, Helena – w opisie Voragine – zachowała się tak, jakby była nazistką. Wydała rozkaz spalenia miejscowej żydowskiej ludności.
Zdesperowani Izraelici wysłali wówczas do niej człowieka o imieniu Judasz, który – jak podkreślał autor Złotej Legendy – był synem mędrca i proroka, a przy tym naocznego świadka ukrzyżowania. Judasz zaprowadził Helenę na Golgotę, a wtedy zadrżała ziemia, w powietrzu zaczął unosić się piękny zapach, a on uwierzył, że Chrystus jest mesjaszem. Rozkopał ziemię i odnalazł trzy krzyże. Nie było jednak wiadomo, na którym z nich skonał Chrystus. Szybko wszystko się wyjaśniło, bowiem gdy przenoszono krzyże do miasta, w pobliżu pojawił się kondukt żałobny. Gdy ciało chowanego młodzieńca znalazło się blisko jednego z krzyży, zmarły ożył. Judasz natomiast kazał się ochrzcić, przyjął imię Cyriakos, a po śmierci biskupa Makarego został biskupem Jerozolimy.
Złota Legenda właściwie nie ma żadnego punktu stycznego z historią. Po pierwsze, gdyby ojciec Judasza, Judasz musiałby liczyć sobie minimum 200 lat, lub też jego ojciec ponad 300 lat. Po drugie, następcą biskupa Makarego był Maksimus. Panowanie Żydów skończyło się 255 lat przed przyjazdem cesarzowej Heleny, zatem owa złowieszcza przepowiednia dawno zdeaktualizowała się.
Gwóźdź za burtą
W czasie powrotu cesarzowej do domu, na morzu, po którym płynął jej statek, rozpętał się straszliwy sztorm. Podróżni spoglądali śmierci w oczy. Wówczas Helena przywiązała do liny wieziony przez nią święty gwóźdź i rzuciła go za burtę. Gdy tylko dotknął wody, morze natychmiast uspokoiło się.
W trakcie swego pobytu w Ziemi Świętej cesarzowa ufundowała trzy wspaniałe bazyliki: Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Świętego Krzyża oraz Zmartwychwstania na Golgocie w Jerozolimie, oraz Wniebowstąpienia Pańskiego na Górze Oliwnej.
Do dziś zachowały się liczne dokumenty z IV i V wieku świadczące o tym, że od czasu wykopalisk przeprowadzonych przez św. Helenę, chrześcijanie czcili relikwie męki Pańskiej, które pozostały w Jerozolimie. Gwóźdź, trzy części krzyża i tabliczkę z napisem „INRI”, zwaną Titulus Crucis, umieszczono w jej cesarskiej rezydencji w Rzymie w pałacu Sesoriańskim. Po kilku latach, prawdopodobnie po śmierci cesarzowej, Konstantyn wystawił tam bazylikę zwaną bazyliką Sesoriańską, przebudowaną później w bazylikę Świętego Krzyża Jerozolimskiego.
Odkrycie „poza wszelkim oczekiwaniem”
Tradycyjny przekaz dotyczący odnalezienia Vera Cruz potwierdzają dokumenty spisane przez licznych historyków Kościoła, w tym między innymi Gelazjusza, Teodoreta, Rufina, listy Paulina z Nola czy nekrolog De Obitu św. Ambrożego z Mediolanu. Wszystkie wymienione źródła pochodzą z IV i V wieku.
Z dzisiejszej perspektywy zupełnie niepojęte wydaje się pomijanie odkrycia krzyża w najwcześniejszych relacjach odnoszących się do pobytu Heleny w Jerozolimie, które – jak podkreślił przecież sam Konstantyn w jednym ze swych listów – było tak wielkie, że pozostawało „poza wszelkim oczekiwaniem”. O relikwii Krzyża Świętego po raz pierwszy oficjalnie wspomniał biskup Cyryl Jerozolimski w Katechezie z 348 roku, a więc ponad 20 lat po jej odkryciu. Natomiast sama cesarzowa Helena, matka biblijnej archeologii, znalazła się dopiero na kartach Historii Kościoła spisanej przez biskupa Gelazjusza z Cezarei między 387 a 395 rokiem (na ten okres datowane jest powstanie tego dzieła).
Wszystkie ówczesne źródła jednoznacznie wskazują, iż cesarzowa na krótko przed swym powrotem do Rzymu podzieliła znalezisko na trzy części. Jedną część Vera Cruz zabrała do Rzymu, drugą zostawiła w Jerozolimie, a trzecią wysłała swojemu synowi. Titulus Crucis został przepołowiony: lewa połowa została w Jerozolimie, prawa zaś powędrowała do Wiecznego Miasta. Z archeologicznego punktu widzenia wspomniane posunięcia Heleny wydają się niewybaczalne. Należy jednak pamiętać, że tu liczyło się numinosum – niezwykła, zbawienna siła, która promieniowała z relikwii.
Krzyż wyrusza w świat
Dziś już wiemy, że odnalezione krzyże – które nazywane były przez Żydów rzymskimi szubienicami – zostały wykonane z drzewa sosnowego, a uściślając z pinus nigra, czyli sosny czarnej. Jest prawie pewne, że Helena nie odnalazła tak estetycznie czy wręcz artystycznie wykonanych krzyży, jakie znamy z ikonografii. Gdyby tak było, cesarzowa z pewnością nie podzieliłaby go na części. Najprawdopodobniej był to pobieżnie ociosany pal, pionowa belka, której długość wynosiła około trzy metry. Niewątpliwie poprzeczna belka była równie niedbale wykonana i najpewniej przypominała belki z krzyży skazanych z Jezusem łotrów (Według tak zwanej Ewangelii Nikodema – dobry łotr nosił imię Dismas, zły Gestas. Arabski apokryf zatytułowany Ewangelia Dzieciństwa, Dismasa nazywa Titusem, a Gestasa – Dumachsem. W świetle arabskiego źródła Duchmas pojawił się po raz pierwszy w życiu Chrystusa w czasie jego niemowlęctwa. Był jednym ze zbójców, którzy zaatakowali Świętą Rodzinę z Nazaretu w czasie ucieczki do Egiptu).
Krzyż Chrystusa, krótko po jego odnalezieniu i podzieleniu, można by rzec, wyruszył w świat. Już 23 lata później, w 348 roku biskup Jerozolimy Cyryl w jednej ze swych katechez zaznaczył, iż „święte drzewo Krzyża (…) teraz wypełnia nieomal całą kulę ziemską”. Autentyczność tego stwierdzenia potwierdziły pod koniec dziewiętnastego stulecia odkrycia archeologiczne.
Christos i kronikarze imperium
Wiedzę o ukrzyżowaniu Chrystusa czerpiemy na ogół przede wszystkim z zawartych w Biblii ewangelicznych opisów. W związku z tym, wiele osób błędnie sądzi, iż Ewangelie są jedynym zachowanym od czasów rzymskich piśmiennym źródłem informacji o skazaniu Mesjasza. Tymczasem w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Józef Flawiusz, Tacyt czy choćby Swetoniusz, czyli najwybitniejsze kronikarskie pióra epoki Imperium Rzymskiego, piszą w swych dziełach o niejakim Chrystusie, którego skazał na śmierć Poncjusz Piłat.
Tacyt, omawiając w swych Rocznikach prześladowania chrześcijan w 115 roku, zanotował: „(...) Ani pod wpływem zabiegów ludzkich, ani darowizn, albo ofiar błagalnych na rzecz bogów nie ustępowała hańbiąca pogłoska, lecz wierzono, że pożar (Rzymu) był nakazany. Aby więc ją usunąć, podstawił Neron winowajców i dotknął najbardziej wyszukanymi kaźniami tych, których znienawidzono dla ich sromot, a których gminy chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza skazany był na śmierć przez prokuratora Poncjusza Piłata”.
Natomiast Swetoniusz pisze w Żywotach cezarów, że około 49 roku cesarz Klaudiusz wypędził z Rzymu Żydów, którzy „nieustannie wichrzyli podżegani przez jakiegoś «Chrestosa»”. O tym samym wygnaniu Izraelitów wspominają także Dzieje Apostolskie. A Pliniusz Młodszy w liście do cesarza Trajana donosi o działalności chrześcijan w Azji Mniejszej. Koncentruje się jednak głównie na fakcie, że „modlili się oni do «Chrystusa»”.