Na środku Wielkiego Muru Chińskiego pożegnali się na 20 lat. Historia tej pary chwyta za serce
Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Nie mogli bez siebie żyć, a potem rozstali się na 20 lat. Ileż emocji wyrażały ich twarze, gdy spojrzeli na siebie ponownie! Ale to nie jest historia, która się dobrze kończy.
Druga połowa lat 70-tych ubiegłego wieku, Amsterdam.
Ona okłada swoje nagie ciało biczem. Wycina żyletką na brzuchu pięcioramienną gwiazdę i kładzie się na krzyżu ułożonym z bloków lodu. Wprost nad pięcioramienną krwawą raną wisi grzejnik. Jego ciepło wzmaga upływ krwi. Ciepła czerwona ciecz ścieka po nagim ciele, miesza się z wodą z lodowego krzyża. Ciało przemarza.
On patrzy.
Odkąd ona na lotnisku postawiła stopę na holenderskiej ziemi, jest jej przewodnikiem. Pomaga wychowanej w reżimie Tity dziewczynie odnaleźć się w zachodnioeuropejskim mieście. Wspiera ją też po fizycznie wyczerpującym przedstawieniu w Galerii de Appel. Wieczorem idą ze znajomymi do restauracji.
"Tej nocy poszliśmy do niego"
"Powiedziałam w obecności ich wszystkich, jaką przyjemność sprawiło mi otrzymanie zaproszenia od Wies (właścicielka Galerii de Appel, przyp. aut.) akurat w urodziny - że właściwie po raz pierwszy w życiu w tym dniu spotkało mnie coś dobrego" - wspomina ona po latach w książce "Pokonać mur – wspomnienia” (wyd. Rebis):
- Kiedy obchodzisz urodziny? – spytał (…).
- Trzydziestego listopada - odpowiedziałam.
- To nie mogą być twoje urodziny - zdziwił się. - To przecież moje urodziny.
- Nic podobnego - odparłam.
Wtedy wyjął kieszonkowy kalendarz i pokazał mi, że brakuje w nim strony z trzydziestym listopada. Po prostu ją wydarł. - Co roku to robię w swoje urodziny - wyznał.
Wpatrywałam się w tę jego książeczkę. Tak bardzo nienawidziłam swoich urodzin, że sama zawsze pozbywałam się kartki z tą datą ze swoich kalendarzy. Teraz ja wyjęłam kalendarzyk i otworzyłam go. Brakowało tej samej strony.
- Ja też - odparłam.
[…] Utkwił we mnie zdumiony wzrok. Tej nocy poszliśmy do jego mieszkania i spędziliśmy w łóżku następne dziesięć dni".*
Jak rozdzielone bliźniaki
Są jak bliźnięta urodzone w innym czasie i z innych matek. On znajduje w muzeum anatomicznym zdjęcie szkieletów bliźniąt syjamskich. Wspólnie przerabiają je na kartkę - symbol ich zrośnięcia psychicznego i fizycznego. "Od początku oddychaliśmy tym samym powietrzem, a nasze serca biły jednym rytmem. Jedno z nas kończyło zdanie rozpoczęte przez drugie, bo dokładnie wiedzieliśmy, co mamy na myśli. Nasze rozmowy toczyły się nawet we śnie czy półśnie, by mieć swój dalszy ciąg po przebudzeniu. Jeśli skaleczyłam się w palec lewej ręki, on kaleczył się w palec prawej. Ten mężczyzna był wszystkim, czego pragnęłam i wiedziałam, że on czuje to samo wobec mnie” – pisze ona.
Syn nazistowskiego żołnierza, który przeżył walki na froncie wschodnim, i córka komunistycznych partyzantów Josipa Broz Tity rozpoczynają wspólne życie. "Niektóre pary po zamieszkaniu razem kupują garnki i patelnie. My planowaliśmy wspólną twórczość" - opowiada ona. Od pierwszych wspólnych dni utrwalają na taśmie czy na zdjęciach wszystko, co wspólnie robili. Na ścianie skromnego amsterdamskiego mieszkania przyklejają ponad trzymetrową płachtę papieru, która służy im za notatnik do przyszłych wspólnych performansów. Używają nagiego, pozbawionego jakiejkolwiek osłony ciała do tworzenia zapętlonych scen wyrażających los człowieka w czasie i w przestrzeni. Pojawiają się zaproszenia na kolejne wystawy. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ona jest mężatką. I bardzo nie chce powiedzieć mężowi, że jego miejsce w jej życiu zajął ktoś inny.
O tym, że jego żona związała się z innym mężczyzną, Neša Paripović dowiaduje się odwiedzając lubiane przez artystów miasteczko Groźnjane, znajdujące się po drugiej stronie Zatoki Triesteńskiej. Któregoś razu po prostu wchodzi do ich jednoizbowego domku i widzi żonę i jej nowego partnera. Obywa się bez scen. Małżeństwo nigdy nie należało do udanych, a para, uwikłana w skomplikowane relacje rodzinne, nigdy nawet nie zamieszkała razem. Rozwód był szybki - wystarczyło pójść do notariusza i podpisać dwa dokumenty. Nie mieli nic do podziału. Nawet wspólnej pościeli, łyżki czy garnka. Tak naprawdę nowy związek rozwiązał małżeński pat.
Ona i on wreszcie mogą być sami. Przez kilka lat mieszkają w furgonetce. Podróżują od galerii do galerii. Niemal przymierają głodem. Często muszą wybrać: czy kupić jedzenie, czy paliwo. Zimą zaklejają szyby samochodu papierem i noszą grube wełniane swetry, które ona własnoręcznie wykonała z otrzymanej od hodowców wełny. Jednak świat coraz bardziej docenia ich wspólną pracę. Odwiedzają USA, a potem dostają grant od rządu Australii. Spędzają pół roku na australijskiej pustyni, gdzie studiują życie i kulturę Aborygenów. To tam wpadają na pomysł jednego ze swoich najsłynniejszych performansów. Nie spodziewają się, że stanie się ich ostatnim.
Podział
Pomysł jest śmiały, żeby nie powiedzieć – megalomański. Chcą przejść cały Wielki Mur Chiński, każde zaczynając z innej strony, by na jego środku, gdy się spotkają, złożyć przysięgę małżeńską. W końcu po wielu staraniach, w które zaangażował się również rząd holenderski, ona i on wchodzą na Mur i rozpoczynają wędrówkę ku sobie. Spotykają się po trzech miesiącach podróży, 27 kwietnia 1988 roku.
Tylko po to, by się rozstać. Właśnie tam, na murze.
Ich związek trwał dwanaście lat. Ale to ona zyskiwała sławę, w odbiorze krytyków i widzów była główną postacią ich artystycznego duetu. On, być może z zazdrości za bycie pomijanym, wdaje się w kolejne romanse. Ona szaleje z zazdrości, podupada na zdrowiu, jednak przed nim stara się grać twardą kobietę, na której zdrady ukochanego mężczyzny nie robią wrażenia. Godzi się nawet na trójkąt z jego nową kochanką. Dopiero później przyzna, że było jej to potrzebne, by znaleźć w sobie siłę na rozstanie.
"Nigdy nie zapomnę tej nocy. (…) Kochał się ze mną pospiesznie, a potem zajął się Amerykanką. (...) Musiałam to zrobić. Musiałam znaleźć się w tej sytuacji i zafundować sobie tyle bólu, by w końcu się z tego wyplątać, by uwolnić się od [niego]. Udało mi się, choć ogromnym kosztem"*
- wspomina po latach. Ale choć dalszy los związku był już przesądzony, to prace nad performansem mającym rozgrywać się na Wielkim Chińskim Murze były zbyt daleko posunięte, by je porzucić. Gdy po trzech miesiącach wędrówki spotykają się, ona płacze w jego ramionach.
"Był to uścisk przyjaciela, nie kochanka - zupełnie pozbawiony ciepła. Wkrótce miałam się dowiedzieć, że jego tłumaczka, Ding Xiao Song, zaszła z nim w ciążę. Pobrali się w grudniu w Pekinie"* - opowiada w swojej biografii.
Rozstają się tak, jak żyli: używając do tego sztuki. Po latach w wywiadzie dla "Village Voice", ona wraca do tego momentu._ "Bardzo się cieszę, że nie zrezygnowałam, bo potrzebowaliśmy jakiejś formy zakończenia relacji. Niezwykle długa droga, którą pokonaliśmy, nie ku wspólnemu szczęściu, lecz po to, by coś zakończyć, tak naprawdę okazała się czymś bardzo ludzkim. Bardziej dramatycznym niż romantyczna historia kochanków. Bo ostatecznie człowiek zawsze zostaje sam, jakkolwiek by się przed tym bronił"._
"Tylko na mnie patrz"
Dwadzieścia dwa lata później. Muzeum Sztuki Współczesnej, słynne MoMA, w Nowym Jorku. Szczyt szczytów dla każdego współczesnego artysty. Trwa retrospektywna wystawa zatytułowana "Artysta jest obecny". Jej częścią jest trwający przez 700 godzin happening: możliwość bezkarnego patrzenia w oczy artystce. Scenografia jest skromna, wręcz ascetyczna. Prosty stół i dwa krzesła ustawione w śnieżnobiałej sali. Wyróżniają się tylko trzy długie suknie artystki, zaprojektowane na potrzeby wydarzenia przez Roberta Tisci, projektanta związanego z marką Givenchy.
Wydarzenie gromadzi tłumy. Ludzie przyjeżdżają z całego świata, ustawiają się w długiej na kilkaset metrów kolejce, śpią pod drzwiami muzeum, by tylko móc podzielić się z nią spojrzeniem.
Siadają przed nią i się zaczyna. Niektórzy płaczą, inni bluzgają, ktoś pluje jej w twarz. Ona sama siedzi z zamkniętymi oczami i otwiera je dopiero, gdy ktoś siada naprzeciwko niej. Patrzy w oczy obcych ludzi bez jednego słowa, bez ruchu. Wśród odwiedzających ją gości są sławy: Sharon Stone, Lou Reed czy Björk. Za którymś razem, gdy ona otwiera oczy, widzi przed sobą człowieka, z którym spędziła dwanaście namiętnych, pełnych pasji lat, a z którym nie utrzymywała kontaktu przez ostatnie dwadzieścia dwa.
Nagranie z tego spotkania to zapis eksplozji bez jednego dźwięku. Przez tych kilka minut, nie używając do tego słów, opowiadają sobie wszystko. Ona, tak wytrwała przy poprzednich spotkaniach, nie dająca po sobie poznać ani zmęczenia, ani lęku czy irytacji, płacze. Wreszcie nachyla się nad stołem i wyciąga do dawnego kochanka ręce. On powtarza jej gest. Publiczność bije brawo.
"Scenariusz dopisało życie"
Ona to Marina Abramović, urodzona w 1946 r. w Belgradzie, słynna artystka, w której performansach często najważniejszym – a czasem jedynym – medium jest ciało jej samej.
On to Ulay Laysiepen. A właściwie Frank Uwe Laysiepen, urodzony 30 listopada 1943 roku w Solingen, Niemcy.
On i ona razem to dwanaście lat niezwykłej twórczości jednej z najsłynniejszych par w historii sztuki. Ale spotkanie w MoMA nie było happy endem. W 2015 roku Ulay pozywa Marinę do sądu. Zarzuca jej, że przez szesnaście lat nie płaciła mu należnej części zysków ze sprzedaży ich wspólnych prac i próbę wymazania jego spuścizny z ich wspólnej twórczości. I wygrywa. Holenderski sąd orzeka, że Abramović musi zapłacić dawnemu kochankowi 252 tys. euro tantiem, 50 tys. dolarów zysków z wykorzystania przez Adidasa ich wspólnej twórczości w jednej z reklam, 5 tys. euro rekompensaty za szkody wyrządzone wobec czci i dobrego imienia Ulaya oraz 53 tys. euro kosztów sądowych. (https://www.salon.com/2016/09/25/ulay-vs-marina-abramovic-how-the-epic-legal-battle-between-art-world-giants-went-down/).
O ileż piękniej byłoby, gdyby ta historia skończyła się rozstaniem na Wielkim Murze Chińskim. A tak na koniec trzeba użyć wyświechtanego powiedzenia, że finał ich historii dopisało samo życie.
* Wszystkie cytaty opatrzone gwiazdką pochodzą z książki: "Pokonać mur – wspomnienia", Marina Abramović i James Kaplan, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2018
Ewelina Zambrzycka-Kościelnicka. Dziennikarka i redaktorka zajmująca się przede wszystkim tematyką popularnonaukową. Związana m.in z Życiem Warszawy i Gazeta.pl.