Staliśmy naprzeciwko siebie w ogrodzie. W łagodnych brązowych oczach Eda malował się strach i bezgraniczne zdumienie. Wbiłam w niego oburzony wzrok, a potem, powoli, zamachnęłam się prawą ręką.
- Masz! - krzyknęłam, a deserowy talerzyk z kompletu Wedgwood Kutani Crane, o średnicy siedemnastu centymetrów, przeleciał mu koło lewego ucha i walnął w ogrodzenie. - Jeszcze to! - zawołałam, gdy podniósł ręce, osłaniając się przed spodeczkiem i filiżanką. - To też sobie zabierz! - wysyczałam, rzucając w jego stronę trzema talerzami obiadowymi. - I to! - wrzasnęłam, a waza na ZUPę przeleciała w powietrzu.
- Różo! - krzyknął Ed, uchylając się przed fruwającą porcelaną. - Różo, natychmiast przestań!
- Nie ma mowy!
- Co chcesz przez to osiągnąć?
- Emocjonalną satysfakcję.
Edowi udało się uchylić przed sosjerką i trzema deserowymi miseczkami. Dzbanuszek do mleka też roztrzaskał się na ścieżce.
- Na litość boską, Różo! Ten serwis był strasznie drogi!
- Owszem - odparłam z zadowoleniem. - Wiem.
Z całej siły rzuciłam w niego naszą fotografią ślubną w srebrnej ramce. Schylił się i zdjęcie uderzyło w drzewo. Szkło rozprysło się w drobny mak. Stałam zadyszana i napompowana adrenaliną. Ed podniósł wgniecioną ramkę. Na zdjęciu byliśmy niesłychanie szczęśliwi. Zostało zrobione siedem miesięcy temu.
- To niczyja wina - powiedział. - Takie rzeczy się zdarzają.
- Nie wciskaj mi ciemnoty! - wrzasnęłam.
- Byłem potwornie nieszczęśliwy, Różo. Smutny. Nie mogłem poradzić sobie z faktem, że twoja praca jest ważniejsza ode mnie.
- Moja kariera jest dla mnie bardzo ważna - powiedziałam, rozcinając największym kuchennym nożem małżeńską kołdrę. - W dodatku to nie jest kariera, lecz powołanie. Ci ludzie mnie potrzebują.
- Ja też cię potrzebowałem - jęknął. W powietrzu zawirowała chmura gęsiego pierza. - I nie mam pojęcia, dlaczego miałem konkurować z bandą tych nieudaczników.
- To podłe, co mówisz!
- Desperaci z Dagenham!
- Przestań!
- Bankruci z Barnsley!
- Nie bądź wredny!
- Agorafobi z Aberystwyth.
- Obrzydliwe!
- Dla mnie nigdy nie miałaś czasu!
Opuściłam rękę z nożem i kolejny raz zachwyciłam się jego urodą. Był niesłychanie, niedorzecznie przystojny. Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam. Czasem przypominał Gregory'ego Pecka. A do kogo był teraz podobny? Oczywiście! Do Jimmy'ego Stewarta w filmie Życie jestpiękne, szczęśliwego i zasypanego śniegiem. Tyle że Eda zasypał nie śnieg, lecz białe pierze, a życie zupełnie nie było cudowne.
- Przepraszam cię, Różo - szepnął, wypluwając dwa małe piórka. - Między nami wszystko skończone. Musimy iść naprzód.
- To znaczy, że już mnie nie kochasz? - spytałam z walącym sercem.
- Kochałem cię, Różo- stwierdził z żalem. - Naprawdę. Ale... nie, chyba cię już nie kocham.
- Nie kochasz? - powtórzyłam ponuro. - Ach tak, rozumiem. Teraz zraniłeś moje uczucia.
Obraziłeś mnie. Jestem bardzo zła. - Poszukałam w moim arsenale i znalazłam patelnię Le Creuseta. - Powstrzymywany gniew jest bardzo szkodliwy i dlatego musisz przyjąć karę jak mężczyzna.
Uniosłam patelnię obiema rękami. W oczach Eda pojawiło się przerażenie.
- Proszę, Różo, nie wygłupiaj się.
- Jestem całkiem poważna.
- Już się zabawiłaś.
- Jeszcze nie skończyłam.
- Nie chcesz mnie tym uderzyć, prawda? - jęczał, gdy szłam w jego stronę po zasypanym pierzem trawniku. - Proszę, Różo - wydyszał. - Nie! - Podchodziłam coraz bliżej, a rozbita porcelana chrzęściła mi pod stopami. Głos Eda wznosił się wyżej i wyżej, od jego normalnego tenoru przez kontralt do dziwnego, piszczącego sopranu. - Proszę, Różo - błagał. - Nie tym. Naprawdę możesz mi zrobić krzywdę.
- I bardzo dobrze!
- Nie, Różo! Przestań! - zawołał, usiłując zasłonić głowę rękami. - Róża! - krzyknął, kiedy uniosłam patelnię i zamierzyłam się, aby go z całej siły walnąć w głowę. - Róża! - Skądś dobiegało mnie walenie i krzyki. - Róża! - krzyczał Ed. - Róża! Róża!
Nagle okazało się, że siedzę wyprostowana na łóżku, z bijącym sercem, wytrzeszczonymi oczyma i wysuszonymi ustami.
Nie byłam w ogrodzie Eda w Putney, lecz w moim nowym domu w Camberwell.
- Róża! - krzyczał ktoś. - Otwieraj!
Chwiejnym krokiem zeszłam po nieznajomych schodach, wciąż zaszokowana snem, który kotłował mi się po głowie jak chmura burzowa.
- Róża! - zawołała Bella, gdy otworzyłam drzwi wejściowe. - Róża, dzięki...
- ... Bogu - westchnęła Bea.
- Walimy i walimy - powiedziała Bella z przerażeniem. - Myślałyśmy, że zrobiłaś coś...
- ...głupiego - dokończyła Bea. - Ale ty byś tego nie zrobiła, prawda? - mówiła dalej.
- Czy ja bym... ? Nie.
- Zasnęłam - wychrypiałam. - Nie słyszałam pukania. Przeprowadzki są potwornie męczące.
- Wiemy i dlatego przyszłyśmy ci pomóc.
Weszły do środka i uściskały mnie.
- Wszystko w porządku, Różo?
- Tak - powiedziałam, choć chciało mi się płakać.
- Ooo! - wykrzyknęła Bella na widok dużego pokoju.
- Cholera, co za bałagan - mruknęła Bea.
Pokój był zastawiony kartonami poobklejanymi błyszczącą czarną taśmą. Stały niczym miniaturowe wieżowce, niemal całkiem zasłaniając podłogę. Zapłaciłam kupę forsy firmie Shift It Kwik, ale teraz pożałowałam, że akurat tę wybrałam. Zamiast postawić kartony w przeznaczonych dla nich pokojach, rzucili wszystko w jednym miejscu i sobie poszli. KUCH napisane było na kartonie przy oknie. Syp 1 na dwóch przy kominku. GAB na pudle przy drzwiach.
- Strasznie dużo czasu ci to zajmie - powiedziała Bea z zadumą.
- Parę tygodni - dodała Bella.
Westchnęłam. Bella i Bea miały talent do stwierdzania rzeczy oczywistych, czym doprowadzały mnie do szału. Kiedy jako dwunastolatka złamałam rękę, jeżdżąc na łyżwach, powiedziały tylko: "Powinnaś była bardziej uważać, Różo". Kiedy nie zdałam matury, powiedziały: "Powinnaś była się bardziej przyłożyć do nauki, Różo". A kiedy się zaręczyłam z Edem, powiedziały:
"Uważamy, że to stanowczo za szybko, Różo". Wtedy miałam na ten temat inne zdanie, ale już je zmieniłam. Bella i Bea mówią rzeczy oczywiste, jednakże mają serca ze szczerego złota.
- Nie martw się - pocieszyła mnie Bella. - My...
- ...ci pomożemy - dokończyła Bea.
W wielu sprawach są jak stare małżeństwo. Na przykład kończą za siebie zdania i często się kłócą. Nawet, jak wiele starych małżeństw, są do siebie podobne. Z drugiej strony to nic dziwnego, bo są bliźniaczkami.
- Pokaż nam dom - poprosiła Bella. - Jest całkiem duży.
To prawda. Szukałam dużego mieszkania z ogrodem, a wylądowałam w domu z trzema sypialniami. Bliźniaczkom podobała się kuchnia, choć łazienkę uznały za zbyt małą.
- Dla jednej osoby wystarczy - stwierdziła pocieszająco Bea.
Wzdrygnęłam się. Cholera. To ja byłam tą jedną osobą.
- Ogród jest super! - zawołała Bella, zmieniając temat.
- A uliczka słodka - dodała Bea. - Wygląda trochę obskurnie - zauważyła, kiedy wyjrzałyśmy przez okno na półpiętrze - ale miło.
- Ulica Nadziei - powiedziałam z gorzkim uśmiechem.
- Uważamy, że jest... - zaczęła wesoło Bella.
- ...fantastyczna!
- Może być. - Wzruszyłam ramionami.
Serce ścisnęło mi się na wspomnienie eleganckiego domu Eda w Putney, z otoczonym murem ogrodem i żółtym salonem. Tamta przeprowadzka też była męcząca, ale byłam szczęśliwa, bo się zaręczyliśmy dwa tygodnie wcześniej. Kiedy rozpakowywałam moje rzeczy, przyszłość rozciągała się przede mną jak wstęga pustej autostrady. Jednakże ledwie wyruszyliśmy w podróż, mieliśmy wypadek i musieliśmy ze wstydem dać się odholować.
Małżeństwo mogłam spisać na straty i zaczynać od nowa.
Zapewne inne kobiety w mojej sytuacji wolałyby przeprowadzić się trochę dalej, powiedzmy do Tasmanii albo na Marsa, ja jednak uznałam, że Camberwell jest dostatecznie daleko od Putney. Poza tym moja praca była niedaleko stąd i domy tu miały możliwe ceny. Miesiąc wcześniej wpadłam do miejscowego biura handlu nieruchomościami i nim się zdążyłam zorientować, zostałam właścicielką domu przy ulicy Nadziei numer 1.
- Można go od razu objąć w posiadanie - powiedziała pośredniczka z obłudnym entuzjazmem. - To bliźniak - dodała. - Stał pusty przez parę miesięcy, ale jest w dobrym stanie. Trzeba tam tylko posprzątać.
Kiedy dziesięć minut później zobaczyłam dom, od razu przypadł mi do serca. Miał w sobie atmosferę oburzenia, rozczarowania i żalu z powodu opuszczenia. Stał jako pierwszy w rzędzie domów z płaskimi fasadami. Z tyłu był częściowo wybrukowany ogród.
- Biorę - powiedziałam od niechcenia, jakbym wydawała dwadzieścia funtów, a nie czterysta tysięcy. Przelałam swoje oszczędności do kasy mieszkaniowej i po dziesięciu dniach byłam właścicielką domu. Już taka jestem - niecierpliwa. Na przykład szybko wyszłam za mąż. I jeszcze szybciej się rozeszłam.
Kupno nowego domu i przeprowadzka zajęły mi dokładnie dwa i pół tygodnia.