Bo Twój Ojciec tajemnicę kobiety poznał.
Niezwykle prostą. Nie zdradzać swoich sekretów do końca. Nigdy nie wiedziałam wszystkiego o Twoim ojcu. I dlatego pewnie trwałam przy nim. Bo wiedzieć o nim wszystko chciałam. Jak to kobieta. Gdy umierałam, ciągle nie wiedziałam o nim wszystkiego. I może być, że dlatego nawet dzisiaj, tutaj, nadal mnie fascynuje...
Spotykam go czasami. Bo on także tutaj jest. Bo gdzie miałby być. Pijak, krnąbrny ateista i rozwodnik do tego. Tylko tutaj. Ale nawet tutaj jest na czarnej liście. Bo się stawia i zadaje trudne pytania. I niczego się nie boi. Bo on w Stutthofie przestał się bać. I pieców, i płomieni, i zła. Tutaj całe cierpienie jest zbudowane na lęku. Że wiecznie będzie boleć, że nie ma nadziei, że trzeba odpokutować tysiącami lat za kilka sekund zapomnienia. A Twój ojciec się tego nie boi. Chodzi sobie po zakamarkach i opowiada wszystkim, że w dupie to ma.
Twój ojciec był zawsze na czarnej liście. Najpierw, bo był Polakiem. Potem, bo był Polakiem nie po tej stronie. Potem, bo nie chciał być Polakiem czerwonym. Potem, bo nie chciał być Polakiem czarnym. Potem, bo gardził ZBoWiD-em. Z tym ZBoWiD-em to była jakaś jego chora obsesja. Ty za mały byłeś, aby to zarejestrować i zrozumieć, a on sobie postanowił nie obnosić się ze swoim życiorysem. O Stutthofie nawet swoim najbliższym mało mówił, prawie nic. Więc tym bardziej nie uważał, że powinien o tym opowiadać innym. Ci „działacze”, do „kości zbowidziali”, jak ich nazywał, nieustannie go kusili. Legitymacje mu dawać chcieli, bilety na tramwaje i pociągi miałby zniżkowe, obiecali, że w kolejkach po mięso nie będzie musiał stać, że synom w przyszłości „wygodniej” będzie, że większe deputaty na węgiel dostanie, że w domach wczasowych nad morzem z rodziną będzie mógł się byczyć. A on nie i nie. Któregoś razu tak się zdenerwował, że swój numer na ręce ze Stutthofu zasmarował. Dał sobie na tym numerze co innego
wytatuować, tak aby widać go nie było. Po pijanemu to zrobił. To prawda. Ale immer hin, jak z dumą po niemiecku sąsiadom opowiadała babcia Marta, która Twojego ojca szanowała, choć nigdy mu tego nie powiedziała. Bo nawet jej – na początku – to, że bękarty urodziłam z jego powodu, nie bardzo się podobało. Twój ojciec był politycznym daltonistą. I ta wada wzroku jego duszy mu przez całe życie psuła życie. Do samego końca.
A nawet jeszcze po końcu.
Pamiętasz, jak z Twoim bratem Kazikiem do księdza chodziliście, aby ojca pochował? Po prośbie chodziliście. Jak żebracy jacyś. Wasz ojciec się za Was wstydził, bo jego godność pomniejszano, chociaż wasze intencje doceniał. Leżał w kostnicy i robił się jeszcze bardziej zimny, niż był. Zamarzał tam na lód ze wstydu. A gdy Ty najpierw prosiłeś, a potem z kieszeni dolary wyciągałeś i płaciłeś, a potem zaklinałeś i błagałeś, „że to Twój ojciec i należy mu się godny pochówek”, to on chował się w tym czasie w swoim wyimaginowanym krematorium, co to z obozu pamiętał, i niecierpliwie na pierwszy żar płomienia czekał. Aby spłonąć przed tym poniżeniem. I powiem Ci teraz, że ten ksiądz, który ojca pochować nie zechciał, wałęsa się tutaj między nami. I wszyscy nim gardzą. Bo nawet grzech tutaj u nas w Piekle godność swoją ma. A jego grzechy niegodne są nadzwyczajnie. A ojca Twojego niech raczej nie spotka. Tak byłoby dla wszystkich lepiej. Szczególnie jednak dla tego czarnego w sukience. Bo Leon nerwowy jest i gdy
wypowiedzieć się nie może – bo wszystko już powiedział – to nieobliczalny się staje. A tutaj w Piekle nieobliczalność w cenie jest. Tutaj ceni się, gdy ludzie się słowami jak nożami lub brzytwami chlastają. Bo Piekło bardzo polskie jest. Tutaj, gdy ludzie słowami sobie krzywdę wyrządzają, to opowiada się o tym z uwielbieniem i podziwem. Takie piekiełko tu w naszym Piekle jest. Sam synuś przyznasz, że polskie bardzo. Dlatego Polakom tutaj łatwiej. Bo do Piekła już na ziemi przyzwyczaić się zdążyli.