20 lutego
Zwiałam. Wyjęłam starą walizkę taty, tę służbową, na kółkach, i zapakowałam do niej odtwarzacz mp3, paszport, szczoteczkę do zębów, kilka par majtek, tampony, karty kredytowe
i kilka innych drobiazgów, i namówiłam Krzysztofa, żeby zawiózł mnie na Gardermoen, wzięliśmy bmw taty, które teraz właściwie należy do Krzysztofa, i okazało się, że nocą nie latają żadne samoloty, ale pozwolono mi położyć się na krzesłach stojących w hali odlotów. Leżę na samym końcu jednego ze skrzydeł budynku, tam gdzie się wychodzi, gdy się pojedzie windą z peronu, na którym staje pociąg na lotnisko. Nikt inny tutaj nie leży, tylko od czasu do czasu przechodzi ktoś z personelu sprzątającego, a przy kawiarni znajduje się telewizor i całkiem niedawno pokazywali powtórkę biegów na 1000 i 1500 metrów w short tracku mężczyzn, które odbyły się kilka dni temu, i na obu dystansach zwyciężył słodziak z Korei Południowej Ahn Huyn-Soo, który zdeklasował rywali. Przez kilka pierwszych okrążeń jedzie na szarym końcu, przez co wydaje się zupełnie niegroźny, ale kiedy do końca zostaje już tylko jedno, dwa okrążenia, bierze wszystkich na zakręcie, jadąc po zewnętrznej. Przeciwnicy nie mają najmniejszych szans. Ale
jazda. Byłam tym tak podekscytowana, że aż ciarki przeszły mi po plecach. Dobrze się czuję, leżąc na lotnisku. Lotniska mają w sobie to coś. Odkąd samolot z Tomem, mamą i tatą rozbił się nad Afryką, nigdzie nie leciałam, postanowiłam, że nigdy nie wejdę na pokład samolotu, ale teraz zrozumiałam, że to był błąd. Tęsknię za lataniem. Już samo przebywanie na lotnisku daje mi poczucie wolności. Mogę polecieć, dokąd tylko zechcę. Tylko że ja nie wiem, dokąd chcę polecieć. Ale tęsknię za tym, żeby opuścić ziemię. Tęsknię za tym, żeby być w powietrzu. Mam wrażenie, że tam jest mój dom. Byle jak najdalej od ziemi.
[...]
4 marca
Właśnie przeczytałam w angielskiej gazecie, że kryzys związany z osobą Mahometa nadal trwa. Podobno wielu rysownikom grożono śmiercią. Przypuszczam, że mój problem dałby się łatwo rozwiązać, gdybym zrobiła maskę Mahometa i paradowała w niej po Damaszku albo Bejrucie. Albo chodziła od drzwi do drzwi i sprzedawała rysunki proroka własnej produkcji. Możliwe, że nie wolno im tak po prostu zabijać takich jasnowłosych słodkich dziewcząt jak ja, ale domyślam
się, że ich opory stopnieją, jeśli zachowam się wystarczająco nagannie. Jest tylko jedno ale: nie mam specjalnej ochoty cierpieć przed śmiercią, a poza tym nie lubię sama podejmować inicjatywy, bo to zupełnie tak, jakbym chciała popełnić samobójstwo, a ja już tego próbowałam i skutki były opłakane, i to sprawiło, że straciłam wiarę w swoje możliwości, i dlatego byłoby idealnie, gdyby samolot, którym lecę, spadł na ziemię, ale samolot linii Korean Air sprawia
wrażenie wyjątkowo solidnego i bezpiecznego, wszystko ładnie, pięknie, a członkowie personelu pokładowego uśmiechają się prawie tak samo często jak obsługa lotniska w Tajlandii. Kiedy kupowałam bilet, spytałam, czy liniom Korean Air często zdarzają się wypadki, i dowiedziałam się, że kiedyś tak było, ale teraz są to jedne z najbezpieczniejszych linii lotniczych w Azji. Po prostu świat zrobił się bezpieczniejszy, a przez to tacy jak ja mają przechlapane. A tak w ogóle to ciekawe, czy jest nas więcej. Czy są ludzie, którzy latają po całym świecie w nadziei, że ich samolot się rozbije? A jeśli tak, to o jak dużej liczbie osób mówimy i jak mogę się z nimi skontaktować? Lecę do Seulu. Pomyślałam, że mogłabym spróbować spotkać się z Ahn Huyn-Soo, skoro już jestem w pobliżu. Nie ma sensu siedzieć na tyłku i czekać, aż zdarzy się nieszczęście. Równie dobrze mogę sama zacząć działać, tak pomyślałam, kiedy dziś rano obudziłam się po drugiej z rzędu nocy spędzonej na niewygodnym krześle na lotnisku. Dzięki temu ciotka
Bitten będzie mogła powiedzieć na moim pogrzebie, że nie byłam śmierdzącym leniem, tylko osobą aktywną do końca swoich dni. Jeśli się pośpieszę, to może zdążę napisać całą książkę o Solfrid, zanim się rozbiję. Właśnie pracuję nad kolejnym rozdziałem.
[...]
6 marca
Lotte Hotel Jamsil. Przyjechałam tu taksówką prosto z lotniska. Dostałam pokój na jednym z najwyższych pięter i dzięki temu mogę obserwować centrum miasta. Mam własny szlafrok, w którym trochę sobie pospacerowałam, rzuciłam okiem na basen i salę fi tness, chociaż nie planuję pływać ani trenować, właściwie to najchętniej pochodziłabym sobie w tym szlafroku, przyjemne uczucie, zwłaszcza przejażdżka windą, chociaż nie wiem dlaczego. Miałam nadzieję, że winda spadnie, to się na pewno czasem zdarza, ale w gazetach rzadko o tym piszą, domyślam się, że właściciele domów i hotelarze trzymają to w tajemnicy, bo chcą uniknąć skandalu, jak już winda musi spaść, to tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Chociaż tego nie sprawdzałam, to zakładam, że Ahn Huyn-Soo ma zastrzeżony numer telefonu. Jasne, że tak. Jestem pewna, że takich jak ja są tysiące, młodych dziewczyn, które chcą się z nim spotkać, a jego ludzie robią wszystko, żeby go chronić. Założę się, że Ahn Huyn-Soo prowadzi spokojne życie, rzadko spotyka innych
ludzi poza kolegami z drużyny i rodziną i na pewno dobrze by mu zrobiło, gdyby poznał kogoś takiego jak ja. Dlatego powiedziałam jednemu z recepcjonistów w hotelu, że dostanie sto dolarów, jeśli uda mu się skombinować numer komórki Ahna. Facet był zachwycony
moją propozycją. Nie wiem, czy chodzi mu o pieniądze, czy o samo zadanie. Możliwe, że i jedno, i drugie. Wolę zapłacić parę dolarów za numer telefonu, niż biegać po Seulu po omacku
w poszukiwaniu złotego medalisty, którego i tak bym nie znalazła, a poza tym Seul jest z pewnością jeszcze bezpieczniejszy od Bangkoku, wszędzie jest tak czysto, że bandyci prawdopodobnie spędzają większą część dnia na sprzątaniu po sobie. Oczywiście o ile tu w ogóle są jacyś bandyci. Pomyślałam, że czekając, aż recepcjonista wykona zadanie, napiszę kolejny rozdział o Solfrid. Czuję, że pisanie brzydkich słów i myśli jest ekscytujące i przynosi ulgę.
Psychogeir na pewno umiałby wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje, ale na szczęście jest teraz na innym kontynencie. Kiedy przed chwilą pisałam o Solfrid, nie byłam pewna, czy chuj pisze się przez ch czy samo h, więc wygooglowałam to słowo w hotelowym centrum biznesu i odkryłam, że huj występuje w Internecie 1 090 000 razy, a chuj 4 370 000 razy, to znaczy, że pisze się chuj, czyli każdemu mieszkańcowi Norwegii odpowiada jedno takie słowo, w każdym razie tak plus minus. Na każdą osobę w Norwegii przypada jeden chuj w Internecie.