Dni paniki i bezładnych ucieczek z pola walki minęły. Teraz Rosjanie walczyli i ginęli tam, gdzie stali, albo wycofywali się w porządku, żeby na nowo podjąć walkę. Tempo niemieckiego natarcia osłabło, a obydwie strony chwiały się jak oszołomieni wzajemnymi ciosami bokserzy. Rosyjski opór okrzepł, jak ściśnięta sprężyna, która czeka, żeby się rozprężyć. W miarę jak przybywało ofiar, von Bock mruczał pod nosem, że wynik bitwy będzie zależał od tego, komu zostanie ostatni batalion: czekało go drugie Verdun, „prowadzona pierś w pierś brutalna walka na wyczerpanie”. Niemcy nie mieli już jednak żadnych batalionów w odwodzie: byli u kresu logistycznej wytrzymałości. Zaczęli sobie uświadamiać rozmiary swojej strategicznej pomyłki, widząc jak Rosjanie rzucają do walki dywizję za dywizją, armię za armią, o których istnieniu niemiecki wywiad nie miał w ogóle pojęcia.
W czasie tych listopadowych dni dokonano wielu indywidualnych, bohaterskich czynów. Większości z nich nie odnotowano. Niektóre przeszły jednak do legendy, a władze – jak się to zwykle robi w czasie wojny – wykorzystywały je do budowania morale. Po koniec listopada, dwa tygodnie po samym wydarzeniu, „Krasnaja Zwiezda” zamieściła inspirujący tekst Kriwickiego, ozdobiony barwnymi, podpowiedzianymi prze Ortenberga szczegółami, pod tytułem „Świadectwo dwudziestu ośmiu poległych bohaterów”. Opisano w nim, jak w czasie pierwszego ataku na 316 Dywizję generała Panfiłowa, pluton przeciwpancerny z 1075 pułku – dwudziestu ośmiu ludzi dowodzonych prze komisarza politycznego, Wasilija Kłochowa – zatrzymał pięćdziesiąt niemieckich czołgów. Tylko jeden stchórzył i towarzysze broni go zastrzelili. Pozostali wszyscy zginęli. Ostatnie słowa komisarza politycznego brzmiały: „Rosja jest ogromna, towarzysze, ale ani kroku w tył! Za nami Moskwa!”. Kriwicki podsumował:
Nie wiemy, o czym bohaterowie ci myśleli przed śmiercią, ale ich odwaga, ich nieustraszoność są dla nas, żyjących, świadectwem. „Złożyliśmy życie na ołtarzu Ojczyzny! – mówią, a ich głos potężnym echem odbija się w sercach radzieckich narodów. – Nie rońcie łez nad naszymi martwymi ciałami! Zaciśnijcie zęby, nie ustępujcie! Wiedzieliśmy, po co idziemy na śmierć, wypełniliśmy żołnierski obowiązek, zastąpiliśmy drogę wrogowi. Stańcie do walki z wrogiem i pamiętajcie: Zwycięstwo albo śmierć! Nie macie innego wyboru, tak jak myśmy go nie mieli. Zginęliśmy, ale zwyciężyliśmy”.
Dowódca pułku Kłochowa zaprotestował: nie słyszał o dwudziestu ośmiu „bohaterach”, dopóki nie powiedzieli mu o nich dziennikarze. Kriwicki zignorował go i w styczniu napisał jeszcze obszerniejszy tekst. Szczerbakow powiedział Ortenbergowi, że skoro wszyscy świadkowie zginęli, to nikt nie mógł znać ostatnich słów komisarza politycznego, niemniej były one jak najbardziej właściwe i przemawiały do wyobraźni. Pół roku później wszystkim dwudziestu ośmiu żołnierzom nadano pośmiertnie tytuł Bohaterów Związku Radzieckiego. Był wśród nich Iwan Szepietkow, obsługujący karabin maszynowy – on i jego brat Siemion byli dwoma najlepszymi linoskoczkami cyrku w Ałma Acie.
Niemal od razu wyszło na jaw wiele niepokojących faktów. Większość z dwudziestu ośmiu żołnierzy rzeczywiście poległa w walce, ale nie wszyscy w Dubosiekowie i nie wszyscy jednego dnia. Kilku przeżyło bitwę. Jeden został poważnie ranny i zmarł w polowym szpitalu. Dwóch trafiło do niewoli i spędziło resztę wojny w niemieckich obozach. Dwóch uciekło. Jeden przyłączył się do partyzanckiego oddziału działającego na tyłach wroga, ale NKWD w końcu go namierzyło i przesłuchało jako dezertera. Drugi wrócił do domu na okupowaną Ukrainę, został pod niemiecką kuratelą naczelnikiem wioski, a po wyzwoleniu został aresztowany jako kolaborant. Władze przemilczały te żenujące szczegóły, a dokumenty odpowiednio sfałszowano.
Legenda dwudziestu ośmiu bohaterów z dywizji Panfiłowa trwa nadal. Na skrzyżowaniu w Dubosiekowie wzniesiono ogromny pomnik – sześć wysokich na dwanaście metrów postaci. Komsomolcy pielgrzymowali do tego rzekomego, wspólnego grobu bohaterów – nazwiska poległych na płycie próbowano nieudolnie poprawić, w miarę jak pojawiały się nowe szczegóły – i zostawiali tam wota. Próby odbrązawiania tej legendy nadal budzą niechęć rosyjskich patriotów i weteranów.