Morderstwo w zoo Gucwińskich. Sprawca pomagał milicji na miejscu zbrodni
- To był dobry chłopak, mówił prawdę. Nawet się nie bronił - opowiadała Hanna Gucwińska, wracając pamięcią do zbrodni we wrocławskim zoo z 1982 r. Ofiarą była licealistka, której szczątki spalono w kotłowni. Morderca nie pozbył się jednak wszystkich śladów.
"Państwo Gucwińscy" to opowieść nie tylko o małżeństwie, które przez dekady rządziło wrocławskim zoo: Antoni jako dyrektor od 1966 r. do 2006 r., a jego żona jako główna specjalistka ds. hodowlanych. Ta książka to także kawał historii PRL, historia o ludzkich namiętnościach oraz o etyce prowadzenia ogrodów zoologicznych. W końcu to, jak traktujemy zwierzęta, świadczy o naszym człowieczeństwie.
Po śmierci Hanny Gucwińskiej (zmarła 12 listopada w wieku 91 lat) przypominamy fragment, pt. "Śmierć w ptaszarni". Mało kto wie, że na początku lat 80., jeszcze w stanie wojennym, na terenie wrocławskiego zoo doszło do zabójstwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Audiobooki, od których się nie oderwiecie. Masa superprodukcji
Śmierć w ptaszarni
Pani Magda i pan Bogdan zaczęli się niepokoić o Basię w poniedziałek wieczorem. Powinna już dawno wrócić do domu. Może coś ją zatrzymało, trwa szósty miesiąc stanu wojennego, ale licealistki, również te z wrocławskiej "dziewiątki", chodzą swoimi drogami. Jest maj, a Basia we wrześniu skończy 18 lat.
Nie wraca na noc. We wtorek 25 maja 1982 r. rano rodzice decydują się zawiadomić milicję. Jednak krępej, średniego wzrostu dziewczyny w dżinsach i białych trampkach z czerwonymi i niebieskimi naszywkami nigdzie nie widziano. Maj tego roku jest chłodny, piętnaście stopni, więc córka na koszulkę z krótkimi rękawkami włożyła biały skafander. Na jego lewym boku jest wyszyte koło z kotwicą, przecięte dwoma niebieskimi pasami.
Szczegóły nie pomagają. Milicja przesyła komunikat do wrocławskich gazet. Z czarno-białego zdjęcia Basia patrzy gdzieś w bok, podobno szaroniebieskimi oczami. Proste, niezbyt długie blond włosy. Ładny uśmiech unosi nieznacznie pieprzyk na górnej wardze z prawej strony. Nad wszystkim pytanie: kto widział? Nikt nie widział.
W poniedziałek 31 maja, tydzień po tym jak Basia wychodzi z domu i nie wraca, dyrektor administracyjny zoo we Wrocławiu robi tradycyjny obchód. Nie lubi Gucwińskich, i to z wzajemnością, ale jako pracownik jest bardzo dokładny, nazywają go "niuchacz". Teraz rządzi ogrodem, bo dyrektor i żona są na Węgrzech. W Veszprém trwa właśnie międzynarodowy kongres weterynarzy.
Administracyjny sprawdza również kotłownie ogrzewające pawilony ogrodu. W jednej z nich, na pomoście wiodącym do kratki paleniska pod kotłem, widzi niedopaloną łapę, właściwie uwędzoną. Pod kratką w popiele i wytopionym tłuszczu walają się kości spalonych palców oraz ślady drewna, którym obłożono łapę, by się szybciej spaliła, ale coś poszło nie tak.
Administracyjny myśli, że to kończyna padłej małpy, którą ktoś próbował nieudolnie spalić bez przeprowadzenia obowiązkowej sekcji zwłok, tak by nie trzeba było w rejestrze zwierząt odnotowywać straty zoo. Natychmiast zawiadamia milicję. Okazuje się jednak, że się mylił, niedopalona małpia łapa jest ludzką ręką. Funkcjonariusze znajdują w kotłowni dalsze części nadpalonego ciała.
1 czerwca z ulicy Wróblewskiego w bramę dla pracowników zoo skręca wartburg Gucwińskich. Wracają z węgierskiego kongresu po dwóch tygodniach. Antoni zatrzymuje się przy stróżówce.
Antoni: - Był u nas stary portier Michał Graczyk, niesamowita postać, ze specyficznym poczuciem humoru. Jak zawsze, gdy wracaliśmy po nieobecności, pytam go, co słychać w zoo. A on: "Nic specjalnego się nie wydarzyło, tylko w kotłowni kogoś zamordowano".
Okazało się, że w biurze jest grupa operacyjna milicji, żeby sprawę wyjaśnić. W tym czasie milicja we Wrocławiu poszukiwała kilkunastu dziewcząt, które zaginęły. Na podstawie tej ręki zidentyfikowali jedną z nich. To była Basia, licealistka zaginiona tydzień wcześniej. Przyszli do nas po dwóch dniach milicjanci i mówią, że to zabójstwo doskonałe. Ale na szczęście żona się tym zainteresowała.
Hanna: - Pozwolili mi wziąć udział w badaniach śladów. Ja mam serce policjanta. Siedział milicjant i przez sitko przesiewał prochy. Kucnęłam przy tym sitku i patrzyłam. Podszedł do mnie nawet jeden nasz przyjaciel, komendant milicji, i spytał, co robię. Nagle patrzę, a tam jest fragment etykiety – biało-czarny papierek, jakiś kawałek narysowanego psa czy kota, międzynarodowego symbolu ze skrzyń transportowych. Nie było tak, że skrzynia po przyjeździe do zoo i zabraniu zwierzęcia miała prawo się poniewierać.
- Każdy z naszych pawilonów miał obowiązek chować skrzynie transportowe, bo są one bardzo cenne, i rejestrować. Poznałam, że ten akurat papierek pochodzi ze skrzyni, w której przywieziono drobne ptaki. Morderca drewnem z niej obłożył ciało dziewczyny i podpalił. Papierek jakimś cudem się zachował.
Milicjanci sprawdzają magazyn ptaszarni. Jednej skrzyni brakuje. Do magazynu dostęp ma tylko trzech pracowników ptaszarni. 3 czerwca wszyscy są przesłuchiwani. Od samego początku w zabieraniu resztek zwłok z kotłowni milicjantom pilnie pomaga jeden z nich, Łukasz N.
Antoni: - Mało go znaliśmy, był z zawodu murarzem, a potem zatrudnił się i trafił do ptaszarni jako opiekun. Bardzo lubiany, przystojny facet. Przycisnęli go, że tylko on miał dostęp do tej skrzyni, i się przyznał.
Według Łukasza N. 24 maja koło godz. 15:00 Basia wchodzi do pawilonu strusi, który wtedy nie jest przeznaczony do zwiedzania, on akurat tam sprząta, prosi, by wyszła. Basia odmawia, kłócą się. W pewnym momencie chwyta dziewczynę od tyłu za szyję ramieniem, by ją wyciągnąć. Basia się wyrywa, on mocniej naciska, aż tak mocno, że dziewczyna wiotczeje, upada na ziemię. Nie żyje. Spanikowany zabiera jej kurtkę, spodnie i zegarek. Przenosi zwłoki do kotłowni przy ptaszarni. Okłada drewnem ze skrzyni i wrzuca do paleniska.
Hanna: - Mówili, że był narwany, wydaje mi się, że może nie planował jej zabić, ale tak się stało przez ten chwyt za szyję. Później była wizja lokalna, w której też brałam udział. Chciałam go ratować, bo nie miałam pewności, czy jest winny. Był tam taki betonowy próg, więc zapytałam, czy przypadkiem ofiara nie uderzyła głową o ten próg. Akurat gdy to mówiłam, trzymał kukłę, od razu położył ją obok, mówiąc do mnie: "Nie, pani magister, nie, ona tu upadła!". Pociągnął kukłę i pokazał gdzie. To był dobry chłopak, mówił prawdę. Nawet się nie bronił.
Do dyrektora zoo dzwoni rodzina Basi z prośbą, że chce zobaczyć miejsce śmierci. Gucwińscy jak całe zoo są w szoku, ale Antoni zgadza się na wizytę.
Hanna: - Rodzina przyniosła bukiety białych storczyków. Pracownicy nie chcieli później obsługiwać zwierząt w pawilonie strusi, powiedzieli, że nie są w stanie przeskoczyć tej historii. Pracowała tam jedna dziewczyna, z którą on nawet sympatyzował, więc to było dla niej straszne.
Po rocznym procesie, opisywanym w prasie, 19 czerwca 1983 r. Łukasz N. zostaje skazany na 12 lat więzienia.
Po latach odwiedza Gucwińskich, układa sobie życie od nowa.
Imiona ofiary oraz jej rodziców i zabójcy zostały zmienione.
Powyższy fragment pochodzi z książki Marka Górlikowskiego "Państwo Gucwińscy. Zwierzęta i ich ludzie", która ukazała się w 2021 r. nakładem wyd. Znak.
O AUTORZE
Marek Górlikowski – reporter, dziennikarz, przez wiele lat związany z "Gazetą Wyborczą". Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategoriach Dziennikarstwo śledcze, Wywiad i Publicystyka. Laureat Nagrody im. Jana Jędrzejewicza za biografię "Noblista z Nowolipek. Józefa Rotblata wojna o pokój" (2018), nominowaną również do finału Górnośląskiej Nagrody Literackiej Juliusz.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.