Missuola. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim. Fragment
Skalę przemocy seksualnej uświadomiła nam niedawno akcja #metoo. Reportaż Krakauera dokumentuje drogę ofiar gwałtów, próbujących dojść sprawiedliwości. Nie jest to prosta droga, ani też łatwa lektura. Za to obowiązkowa. Ktoś powie, to amerykańska historia, dlaczego mamy ją czytać w Polsce? 87 proc. kobiet odkąd skończyło 15 lat padło ofiarą molestowania seksualnego, wynika z badań Fundacji na rzecz Równości i Emancypacji. Przeczytaj fragment książki.
Zeke Adams seksualnie napastował Kerry Barrett – jak mu zarzuciła – we wrześniu 2011 roku, kiedy miała rozpocząć swój ostatni rok studiów na Uniwersytecie Montany. Przez kilka kolejnych miesięcy, aż do ukończenia studiów i opuszczenia stanu, Barrett od czasu do czasu widywała Adamsa na terenie kampusu, co wywoływało w niej falę wstrętu. Zarazem zastanawiała się przy takich okazjach, ile kobiet zaatakował wcześniej i ile jeszcze razy zrobi to w przyszłości.
Pod koniec 2013 roku, dwa lata po tym, jak została zgwałcona przez Calvina Smitha, Kaitlynn Kelly powiedziała mi, że nie może przestać myśleć o kobietach, które być może Smith zgwałcił później w podobny sposób.
– Kto raz zgwałcił, będzie gwałcił dalej – stwierdziła. – Na pewno planuje to zrobić ponownie, o ile już tego nie zrobił.
Badania przeprowadzone przez Davida Lisaka sugerują, że obawy Barrett i Kelly co do dalszych zachowań gwałcicieli nie są bezpodstawne. W latach osiemdziesiątych, kiedy Lisak badał statystyki gwałtów jako student Uniwersytetu Duke’a, prawie wszystkie ówczesne badania przeprowadzano na gwałcicielach odsiadujących wyroki w więzieniu. Badania te wykazały alarmującą tendencję do ponownego popełniania przez gwałcicieli aktów przemocy seksualnej.
– Jednak badania te nie pasują do okoliczności, jakie napotykamy, kiedy rozmawiamy z ofiarami gwałtów – powiedział mi Lisak – ponieważ prawie wszystkie zostały wykorzystane seksualnie przez ludzi, których znały.
Szacuje się, że około osiemdziesięciu pięciu procent wszystkich gwałtów jest popełnianych przez sprawców, którzy w jakiś sposób są ofiarom znani, i jedynie niewielki ich odsetek jest potem ścigany przez wymiar sprawiedliwości. Tak więc Lisak zaprojektował badanie obejmujące przestępców, którym udało się uniknąć kary – a tacy stanowią zdecydowaną większość gwałcicieli. Chciał odpowiedzieć na pytanie, czy w przypadku tych niewykrytych gwałcicieli, podobnie jak u ich uwięzionych odpowiedników, pojawia się skłonność do gwałcenia częściej niż raz i czy wykazują oni skłonność do innego rodzaju aktów przemocy w relacjach międzyludzkich.
Wyniki tego badania, zatytułowanego Repeat Rape and Multiple Offending Among Undetected Rapists i przeprowadzonego przez Lisaka razem z Paulem M. Millerem, zostały opublikowane w 2002 roku, znacznie pogłębiając naszą wiedzę o ludziach, którzy gwałcą.
W większości sprawcami gwałtów są aktualni lub byli partnerzy kobiet, czyli mężczyzna, którego ofiara dobrze zna. A jest mit, że do gwałtu dochodzi w ciemnej, niebezpiecznej uliczce: Fundacja na rzecz Równości i Emancypacji.
Lisak i Miller przebadali losową próbkę 1882 mężczyzn – wszyscy studiowali na Uniwersytecie Massachusetts w Bostonie między rokiem 1991 a 1998. Średni wiek badanych wynosił dwadzieścia cztery lata. Z tych 1882 studentów sto dwadzieścia osób (6,4 procent) zostało zidenty kowanych jako gwałciciele, co nie stanowiło jakiejś zaskakującej proporcji. Ale siedemdziesięciu sześciu z owych stu dwudziestu (czyli sześćdziesiąt trzy procent) niewykrytych gwałcicieli studenckich (cztery procent całej próby) okazało się recydywistami, odpowiedzialnymi łącznie za co najmniej czterysta trzydzieści dziewięć gwałtów, średnio prawie sześć na jednego gwałciciela. Innymi słowy, bardzo mała liczba mężczyzn w tej populacji zgwałciła bardzo wiele kobiet, byli przy tym zupełnie bezkarni. Badanie Lisaka ujawniło też coś równie niepokojącego: tych samych siedemdziesięciu sześciu mężczyzn było odpowiedzialnych za czterdzieści dziewięć ataków na tle seksualnym, które nie miały jednak charakteru gwałtu, dwieście siedemdziesiąt siedem aktów przemocy seksualnej wobec dzieci, sześćdziesiąt sześć aktów fizycznej przemocy wobec dzieci oraz dwieście czternaście przypadków pobicia swoich partnerek. Z tej – jak nazwał to Lisak – statystycznej garstki studentów płci męskiej każdy miał na swym koncie średnio czternaście ofiar. A liczba napaści była prawie na pewno zaniżona.
Kiedy Lisak po raz pierwszy spojrzał na te dane, był wstrząśnięty. Myślał, że musiał gdzieś popełnić błąd. Wiedział, że wcześniejsze badania przeprowadzone na więźniach wykazywały, iż najbardziej brutalne przestępstwa były popełnione przez niewielką liczbę osób w danej społeczności, ale – jak mi powiedział – ”w naszej ankiecie badaliśmy studentów. Początkowo miałem nawet problem, by myśleć o nich w kategorii przestępców”.
Gdy jednak ponownie przestudiował dane, jego konkluzja się potwierdziła. Co więcej, podobne studium opublikowane w 2009 roku przez Stephanie K. McWhorter, która przebadała 1149 rekrutów marynarki wojennej nigdy nieskazanych wcześniej za napaść seksualną, prezentowało ustalenia podobne do danych zebranych przez Lisaka. Otóż stu czterdziestu czterech rekrutów (trzynaście procent) okazało się niewykrytymi gwałcicielami, a siedemdziesiąt jeden procent z tych stu czterdziestu czterech gwałcicieli było recydywistami. Średnia wynosiła w tym przypadku 6,3 gwałtu lub prób gwałtu na gwałciciela. Spośród ośmiuset sześćdziesięciu pięciu gwałtów i prób gwałtów zgłoszonych w badaniach McWhorter dziewięćdziesiąt pięć procent zostało popełnionych przez zaledwie dziewięćdziesiąt sześć osób. Lisak w swojej pracy stwierdził, że stosunkowo mała grupa niewykrytych gwałcicieli – jedynie 8,4 procent badanej próby – była odpowiedzialna za olbrzymią liczbę gwałtów.
Należy zauważyć, że wszystkie osoby objęte badaniami Lisaka i McWhorter wzięły w nich udział dobrowolnie i żadna z nich nie uważała się za gwałciciela. Rekrutując swoich respondentów, Lisak mówił im, że bada doświadczenia z dzieciństwa i funkcjonowanie w życiu dorosłym, obiecał im także poufność. Uczestnicy wiedzieli, że będą musieli odpowiedzieć w kwestionariuszu na pytania typu:
”Czy kiedykolwiek odbyłeś stosunek seksualny z kimś, nawet jeśli tego nie chciał, ponieważ był pod wpływem alkoholu lub narkotyków i nie mógł oprzeć się twoim działaniom (np. zdejmowaniu ubrania)?” lub: ”Czy kiedykolwiek uprawiałeś seks oralny z osobą dorosłą, która tego nie chciała, a zgodziła się, ponieważ użyłeś lub zagroziłeś użyciem siły fizycznej (wykręcając jej ręce, kładąc na siłę lub coś podobnego)?”. Chociaż w każdym pytaniu użyto jasnego języka do opisu konkretnych czynów, Lisak był ostrożny i nigdzie nie posłużył się takimi słowami jak gwałt czy atak. Każdy uczestnik, który odpowiedział ”tak” na któreś z pytań w kwestionariuszu, był następnie poproszony o rozmowę, w trakcie której zadawano mu dodatkowe pytania.
Lisak wspomina, że podczas rozmów z uczestnikami:
[...] starałem się w żaden sposób nie sugerować, że ich osądzam albo że przeraża mnie to, co mi mówią. Jako badaczowi nie wolno mi było zwracać się do nich w jakikolwiek sposób, który mógłby zmienić ich ocenę własnych czynów. Zatem to nie było tak, że na koniec mogłem podsumować rozmowę, mówiąc na przykład: ”A tak przy okazji to, co właśnie opisałeś, jest gwałtem”.
Uczestnicy badania nie mieli obiekcji przed udziałem w nim, ponieważ, jak mówi Lisak:
[...] dla nich gwałciciel to facet w kominiarce, z nożem w ręku, który zaciąga kobietę w krzaki. Tymczasem ci niewykryci gwałciciele nie noszą kominiarek, nie dzierżą noży w dłoniach i nie zaciągają kobiet w krzaki. Nie mieli więc cienia poczucia, że są gwałcicielami, i z prawdziwą przyjemnością opowiadali o swoich dokonaniach seksualnych.
Większość studentów gwałcicieli uczestniczących w badaniu Lisaka była postrzegana przez ich rówieśników jako sympatyczni goście, którzy nigdy nie posunęliby się do gwałtu, i sami za takich się uważali.
Seryjni gwałciciele, którzy żyją w naszym otoczeniu, wierzą, jak wyjaśnia Lisak:
[...] we wszystkie mity i i błędne wyobrażenia na temat gwałtu. Dodatkowo mamy obecnie dane wskazujące, że narcyzm tych osób przekracza średnią. Są zatem bardzo skoncentrowane na sobie i nie mają zdolności do spojrzenia na to, co robią, z perspektywy swych ofiar. Nie zastanawiają się, jak to jest stracić przytomność i ocknąć się, gdy ktoś cię gwałci. Nie zadają sobie pytań typu: ”Jak ja bym się czuł, gdybym zasnął, a tymczasem ktoś wspiął się na mnie i penetrował penisem?”. Gwałciciele tego nie robią. Żyją we własnym świecie, przekonani, że są uprawnieni do robienia mnóstwa różnych rzeczy.
Aby zilustrować światopogląd gwałciciela, Lisak odtworzył mi na laptopie film, który nazwał ”taśmą Franka”. Jest to wstrząsające odtworzenie pięciominutowego fragmentu wywiadu, który przeprowadził ze studentem gwałcicielem. W filmie rolę badanego odgrywa aktor, starający się jak najdokładniej oddać całkowicie bezrefleksyjne podejście badanego mężczyzny do tego, co robił.
Zacytowany poniżej fragment zaczyna się od tego, że mężczyzna występujący pod imieniem Frank mówi Lisakowi: ”Organizowaliśmy imprezy w każdy weekend”, i kontynuuje:
Moja korporacja studencka była z tego znana. Zapraszaliśmy parę dziewczyn, kupowaliśmy kilka beczek tego, co piliśmy w dany wieczór, no i spijaliśmy się w trupa. [...] Staraliśmy się ściągać dobrze wyglądające dziewczyny, szczególnie te z pierwszego roku, młodziutkie. Te były najłatwiejsze. Jak gdyby w ogóle nie wiedziały, o co w tym chodzi, [...] były najłatwiejszym łupem. Nie potrafiły pić albo nie wiedziały, ile alkoholu są w stanie bezpiecznie wchłonąć. No i nie wiedziały, że to podstęp [...].
Zapraszaliśmy je na imprezę, [...] i staraliśmy się sprawić, by wręcz poczuły się zaszczycone zaproszeniem. Zresztą poniekąd to był zaszczyt. [...] No i dawaliśmy im od razu alkohol. Mieliśmy te wszystkie beczki. Ale też mieliśmy zawsze przygotowany taki poncz. [...] Z bardzo słodkim sokiem, do którego wlewaliśmy alkohol, jaki tylko był pod ręką. [...] I dziewczyny nie wiedziały, co je tak kopie.
Żłopały to trochę nerwowo, no bo wiesz, to były nowicjuszki. [...] Naiwne i łatwe. I na takie się zasadzaliśmy.
Wyszukiwaliśmy je w ciągu tygodnia. [...] Wybieraliśmy i pracowaliśmy nad nimi, żeby je psychicznie nastawić pozytywnie do naszych słynnych imprez. [...] Trzeba było mieć trochę wyczucia. [...] Pamiętam, raz zapolowałem na jedną. Wypatrzyłem ją na jakichś zajęciach. [...] Czekałem na nią, [...] a jak tylko weszła do domu, gdzie była impreza, to się do niej przykleiłem. [...] Zaczęliśmy pić razem i widziałem, że jest zdenerwowana [...] bo piła bardzo szybko.
Kobiety nie zgłaszają się na policję, bo wiedzą, że organom ścigania swoją traumatyczną historię będą musiały powtarzać wielokrotnie: Fundacja na rzecz Równości i Emancypacji.
To był taki poncz. Wiesz, proste składniki. [...] Zaczęła się schlewać już po paru minutach [...] no to zacząłem się do niej przystawiać. Trochę się przysunąłem, objąłem ją, a potem w odpowiednim momencie pocałowałem. [...] Normalna rzecz. [...]. A po chwili zapytałem, czy chce pójść na górę do mojego pokoju, wiesz, żeby niby uciec od zgiełku, no i poszła od razu. Tak naprawdę to nie był nawet mój pokój. Zawsze mieliśmy kilka pokoi przeznaczonych na to jeszcze przed imprezą [...] były dobrze do wszystkie- go przygotowane.
W tym momencie była już nieźle ubzdryngolona. Więc przyniosłem jej kolejnego drinka, wiesz, i posadziłem na łóżku, usiadłem obok i wkrótce przeszedłem do rzeczy. Nie pamiętam dokładnie, co zrobiłem najpierw. Pewnie, no wiesz, położyłem ją na łóżku i zacząłem zdejmować z niej ubranie, starając się ją zachęcić. Zacząłem ściągać jej bluzkę.
A ona w pewnym momencie zaczęła mówić coś w stylu: ”Nie chcę tego robić tak od razu”, albo coś podobnego. A ja dalej próbowałem ją rozbierać, [...] zaczęła się wykręcać. Ale to tylko ułatwiło mi zdjęcie z niej bluzki. Pochyliłem się nad nią, obmacując, żeby się podnieciła. Próbowała mnie odepchnąć i wstać, ale pchnąłem ją z powrotem na łóżko.
Wkurzało mnie, że do tej pory zgadzała się na wszystko, a tu nagle zaczyna się wyrywać. To znaczy, była tak spita, że pewnie nie wiedziała, co się dzieje. Nie wiem, może właśnie dlatego zaczęła mnie odpychać. Ale ja, wiesz, już właziłem na nią, ściągałem jej ubranie, aż w pewnym momencie przestała się wyrywać. Nie wiem, może zemdlała. Oczy miała zamknięte.
Lisak zapytał Franka, co było dalej.
– Wyruchałem ją – odpowiedział.
– Czy przy tym musiałeś na nią napierać rękami i ją przytrzymywać?
– Tak, trzymałem rękę na jej piersi, mniej więcej tak. – Frank zademonstrował, jak przyłożył przedramię do mostka ofiary, u podstawy jej szyi, i oparł się na nim, by ją unieruchomić.
– Czy ona się wyrywała? – pytał Lisak.
– O tak, wyrywała się. Ale już nie tak bardzo.
– Co nastąpiło potem?
– Ubrałem się i wróciłem na imprezę.
– A ona? – zapytał Lisak.
– Wyszła.
Rozmowa Lisaka z Frankiem była jednym z typowych wywiadów, jakie przeprowadził z gwałcicielami. W części wywiadu, która nie została odtworzona na filmie, Frank, jak powiedział mi Lisak: ”opisał dwa inne gwałty, które popełnił, w praktycznie taki sam sposób, tyle że te dwie ofiary w momencie, kiedy je gwałcił, były nieprzytomne po spożyciu alkoholu. A Frank nie miał pojęcia, że to, co opisuje, było gwałtem”.
Jak wyjaśnia Lisak, drapieżnikom takim jak Frank ich czyny uchodzą bezkarnie, bo większość z nas nie przyjmuje do wiadomości tego, że ktoś, kto jest dobrym studentem i świetnym sportowcem, może być również seryjnym gwałcicielem. Ale Frank i jemu podobni są w rzeczywistości przestępcami seksualnymi, którzy wyrządzają swym o arom nieobliczalne szkody, a policjanci, prokuratorzy i administratorzy kampusów powinni ich jako takich traktować.
Problem jednak polega na tym, że większość urzędników, którzy są teoretycznie odpowiedzialni za postawienie gwałcicieli przed sądem, nie postrzega takich facetów jako groźnych przestępców.
A nawet jeśli tak, to wstrzymują się z wniesieniem oskarżenia i ściganiem sprawców gwałtów dokonanych przez znajomych ofiary, sądzą bowiem, że szanse skazania gwałcicieli są w takich wypadkach niewielkie – zbyt małe, by poświęcić im czas, pieniądze i niezbędny kapitał emocjonalny do przeprowadzenia na pełną skalę dochodzenia w sprawie gwałtu. Prokuratorzy uzasadniają tę niechęć do ścigania sprawców, mówiąc, że ich obowiązkiem jest działać w najlepszym interesie państwa, a nie służyć jako obrońcy tej czy innej ofiary gwałtu lub innego przestępstwa.
David Lisak uważa tę argumentację za krótkowzroczną i nielogiczną. Twierdzi, że niechęć do zdecydowanego ścigania takich gwałcicieli jak Frank nie tylko szkodzi licznym ofiarom gwałtów towarzyskich, ale też ma wymierne destrukcyjne konsekwencje dla ogółu społeczeństwa. Kiedy ludzie tacy jak Frank wielokrotnie dokonują gwałtu i uchodzi im to bezkarnie, to, jak mówi Lisak:
[...] ich zachowanie powoli staje się nawykiem. Obsesją. A gdy ktoś przyjmuje taki model zachowania, to raczej nie jest to coś, co da się łatwo zatrzymać. Napastnicy seksualni muszą stale ćwiczyć, nieustannie testować granice, do jakich mogą się posunąć przy kolejnych ofiarach. Wiesz, jak to jest, kiedy rozmawiasz z doświadczonym handlowcem w knajpie – po kilku piwach gość powie ci, jak można odczytać w twarzach ludzi oznaki, które pomogą sfinalizować sprzedaż. Przestępcy seksualni robią w zasadzie to samo. To nie tak, że każdy z nich jest geniuszem – oni po prostu ciągle doskonalą swoje umiejętności i robią się w tym z czasem dobrzy. Są w każdym razie o wiele lepsi w swym procederze niż większość z nas jest w sztuce dostrzegania ich knowań i przeciwstawiania się im.
Lisak przyznaje, że ściganie gwałcicieli takich jak Frank jest trudne.
– Absolutnie nie zgadzam się z tym – mówi – że takich przypadków nie da się ścigać sądowo. W całym kraju jest mnóstwo prokuratorów, którzy świetnie sobie z tym poradzili. Ale sztuka ta wymaga niemałej wiedzy, a także woli, by zupełnie inaczej traktować gwałty towarzyskie.
Polsce wciąż pokutuje przekonanie o tym, że bycie ofiarą przemocy seksualnej jest powodem do wstydu: Błękitna Linia
Prokuratorzy powinni też zrozumieć, że za większość gwałtów odpowiada stosunkowo niewielka liczba gwałcicieli.
– Statystyczna szansa, że dany gwałt został popełniony przez seryjnego przestępcę, to mniej więcej dziewięćdziesiąt procent – twierdzi Lisak. – Badania są w tej kwestii jednoznaczne. Policja i prokuratorzy powinni mieć co do tego jasność. Zgłaszając gwałt, ofiara daje im możliwość odizolowania takiego faceta od społeczeństwa. Jeśli natomiast zrezygnujemy z prowadzenia sprawy, bo ofiara była pijana lub znana z rozwiązłości, czy zresztą z jakiegokolwiek powodu, sprawca prawie na pewno spróbuje zgwałcić kolejne kobiety. Musimy sprawić, by policjanci i prokuratorzy zrozumieli, że mili faceci pokroju Franka to poważni przestępcy.
David Lisak twierdzi, że policja powinna podchodzić do badania podejrzanych o gwałt z taką samą sumiennością, z jaką ściga narkotykowych bossów i sprawców przestępczości zorganizowanej.
– Celem śledztwa nie powinno być jedynie ustalenie okoliczności danego gwałtu – wyjaśnia badacz. – Celem powinno być poszukiwanie odpowiedzi na pytania: Kim jest podejrzany? Kto może nam powiedzieć, kim on jest naprawdę? Kim są inne kobiety, które mógł zgwałcić? W takich przypadkach śledczy muszą otrzymywać zezwolenie na przeglądanie poczty internetowej i profilów znajomych podejrzanego na Facebooku. Trzeba im pozwolić naprawdę głęboko pogrzebać w temacie.
Policjanci, którzy w taki sposób będą podchodzić do spraw o gwałt, prawdopodobnie dotrą do kolejnych ofiar i kolejnych przestępstw. A kiedy prokuratorzy dostaną do rąk dowody dotyczące wielu ofiar, obrońcom będzie o wiele trudniej podważyć wiarygodność tego czy innego świadka – co robią od lat, doprowadzając do tego, że gwałciciele często zostają uniewinnieni.