17 października 1944 roku przed przedstawicielami Rady Żydowskiej stanął zadowolony z siebie Eichmann.
– Widzicie, znowu jestem – zwrócił się do nich.
Eichmann przerwał na chwilę.
– Węgrzy sądzili że powtórzą się tutaj wydarzenia z Rumunii – ciągnął dalej. – Mylili się. Zapomnieli, że Węgry wciąż leżą w cieniu Rzeszy. Ten rząd będzie pracował pod nasze dyktando. Skontaktowałem się już z ministrem Kovarczem, a on wyraził zgodę na deportację budapeszteńskich Żydów, tym razem pieszą. Pociągi są nam potrzebne do innych celów.
Eichmann uśmiechnął się.
– Teraz będziemy działać skutecznie i szybko. Zgadza się?
Żydowscy przywódcy oniemieli.
Szybko rozpoczęto przygotowania do zmuszenia ostatnich węgierskich Żydów – w liczbie aż ćwierć miliona – do marszu w kierunku granicy. Kraj zostanie wreszcie oczyszczony. Pełnomocnik Rzeszy Edmund Veesenmayer zadepeszował do Berlina, do Ribbentropa: Można teraz oczekiwać ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej.
*
W pierwszych dniach po dojściu Strzałokrzyża do władzy tysiące Żydów zapędzono do synagog, gdzie byli przetrzymywani bez jedzenia i wody. W zamieszaniu, które wówczas nastąpiło Wallenbergowi skradziono samochód, a jego żydowskiego kierowcę, Vilmosa Langfeldera aresztowano. 17 października Wallenberg przez większą część dnia gorączkowo krążył na rowerze po Budapeszcie, aż w końcu odnalazł kierowcę i samochód w kwaterze głównej strzałokrzyżowców. Oburzony z powodu aresztowania Langfeldera, podobno stawił czoła kilku uzbrojonym po zęby zbirom ze Strzałokrzyża, zanim wynegocjował wydanie zarówno wozu jak i kierowcy. Następnie Wallenberg popędził do synagogi przy ulicy Dohány – jednej z największych żydowskich świątyń w Europie – aby spróbować uwolnić kilkuset Żydów, których tam uwięziono. Wcześniej zatelefonował do Charlesa Lutza, szwajcarskiego chargé d’affaires, a ten zgodził się mu towarzyszyć w drodze do synagogi. Obaj dostali się do środka i przeciskając się przez tłum zrozpaczonych Żydów podeszli do
głównego ołtarza.
– Czy ktoś tutaj legitymuje się szwedzkim Schutzpassem? – krzyknął Wallenberg
Ręce uniosły się w górę.
– Tak, ja – ktoś odkrzyknął.
– Niech wszyscy, którzy mają Schutzpassy ustawią się w uporządkowanej kolejce do wyjścia – zawołał Wallenberg. – Uporządkowanej. Musi być uporządkowana.
Wallenberg zwrócił się do kilku esesmanów znajdujących się w synagodze.
– To są obywatele Szwecji - powiedział. – Nie macie prawa ich tu przetrzymywać. Nakazuję wam natychmiast ich uwolnić.
Wallenberg i Lutz zgromadzili przy sobie grupy Żydów z Schutzpassami.
Następnie wyprowadzili ich z synagogi do szwedzkich i szwajcarskich domów chronionych, gdzie większość przycupnęła w zatłoczonych, zimnych pomieszczeniach w oczekiwaniu na Sowietów, którzy teraz byli ich największą nadzieją, nie licząc dyplomatów państw neutralnych, na przetrwanie rządów Strzałokrzyża. W ciągu kilku dni, dzięki gwałtownym protestom Wallenberga, Lutza i innych dyplomatów z krajów neutralnych, wszyscy Żydzi przetrzymywani w synagogach zostali podobno uwolnieni.
*
18 października po południu do hotelu Majestic przybył na spotkanie z Eichmannem jeden z przywódców budapeszteńskich Żydów, Rudolf Kasztner. Eichmann był w fatalnym nastroju.
– Wróciłem, jak pan widzi – powiedział Eichmann, który miał na sobie pełny mundur. – Moje ręce są wystarczająco długie ręce, aby dosięgnąć pana i pańskie bezużyteczne ludzkie łajno – krzyczał. – Wszyscy zostaną teraz deportowani, słyszy mnie pan? Nikogo nie oszczędzimy. Tym razem nie ma pociągów ani ciężarówek – będą maszerować całą drogę. Nie chcę słyszeć żadnych pańskich cholernych wymówek. Nie obchodzi mnie, że są bardzo starzy i chorzy. To wszystko kłamstwa. Słyszałem to wszystko już wcześniej. Potrzebujemy robotników do obrony Wiednia.
Eichmann powiedział, że w Budapeszcie – żydowskim mieście pozostało jeszcze dwieście tysięcy Żydów. Wszyscy oni podszywają się pod gojów albo obywateli innych państw, ale on dopadnie każdego z nich, tak czy inaczej.
– Jestem ogarem. Niech pan o tym nie zapomina! Sądzi pan, że mi się nie uda? Że Himmler wyrwał mi zęby?
Eichmann odprawił Kasztnera i pożegnał go śmiechem, gdy ten wychodził z jego gabinetu. Za drzwiami, na korytarzu Żyd natknął się na szczerzącego zęby Wisliceny’ego.
– Co, nie przypuszczaliście, że wrócimy tak szybko? – rzucił Wisliceny z pogardliwym uśmieszkiem.
Potem wyjaśnił osłupiałemu Kasztnerowi, że Eichmanna rzuciła kochanka.
– Obersturmbannführer jest w paskudnym nastroju – ja bym nawet nie próbował się z nim spierać – dodał Wisliceny. – Może jak pójdzie następnych pięćdziesiąt tysięcy, będzie pan miał szansę znów się potargować.
– Pięćdziesiąt tysięcy?
– No tak, pięćdziesiąt tysięcy Żydów do pracy przy obronie Rzeszy.
Kasztner nie odpowiedział. Później, już w swoim mieszkaniu, wybuchnął płaczem.