Miłość i seks po japońsku. "Frustracja i hipokryzja dają o sobie znać każdego dnia"
Japończycy od wieków znani byli ze swojego nieprzeciętnego wyuzdania, co wynikało z braku religijnych ograniczeń na życie seksualne. Dziś to społeczeństwo uchodzi za bardzo pruderyjne, jednak tłumiona seksualność dochodzi do głosu w różnych sytuacjach społecznych.
Jak Japończycy podchodzą do tematu miłości? Dlaczego w iPhone’ach przeznaczonych na rynek japoński nie da się wyłączyć dźwięku migawki? Czym objawia się seksualna hipokryzja Japończyków? Między innymi na takie pytania odpowiada Yutaka Yazawa, autor książki "Okagesama. Japoński przepis na życie", która ukaże się w Polsce 14 listopada.
Dzięki uprzejmości GW Foksal publikujemy jej fragment.
Miłość po japońsku
Miłość jest wprawdzie ponadczasowa i uniwersalna, ale zaloty zmieniają się wraz z modą, a w Japonii przybierały różne formy w zależności od miejsca i czasu. Jak już pisałem, arystokracja w okresie Heian prowadziła poligamiczny tryb życia – mężczyźni mieli wiele żon, które odwiedzali, a dzieci były wychowywane przez matki. We wschodniej części Japonii, zamieszkanej przez samurajów, więzy rodzinne siłą rzeczy były ciaśniejsze. Ciągłe waśnie rodowe i zmieniające się sojusze nie pozostawiały mężczyznom czasu na jeżdżenie od jednej żony do drugiej, jak pszczoły zapylające wiele kwiatów. Normę stanowiła tam monogamia, a żony miały więcej do powiedzenia w sprawach rodzinnych. Romanse przybierały w Japonii, podobnie jak na całym świecie, wiele postaci. Jednak po błyskawicznym przejściu do nowoczesnego modelu społeczeństwa po rewolucji Meiji, Japończycy doświadczyli nagłego społecznego wstrząsu, który spowodował oderwanie od tradycji i musieli zmierzyć się z pytaniem, jak powinna wyglądać nowa norma dla miłości i romansów – które z kolei doprowadziło do pytania o kształt nowoczesnej japońskiej rodziny. To jedna z przyczyn, dla których w ciągu ostatnich 150 lat w Japonii napisano stosy nudnych romansów, z których niewiele przetrwało próbę czasu. Nie doczekaliśmy się jeszcze swojej Jane Austen czy sióstr Bronte.
Pod koniec lat 80. minionego wieku japońska telewizja emitowała torendi dorama, których nazwa pochodziła od angielskiego określenia „trendy dramas” czyli „modne dramaty”. W gruncie rzeczy były to jednak komedie romantyczne rozgrywające się w Tokio i cieszące się olbrzymią popularnością. Bohaterowie żyjący w wielkim mieście, gdzie ludzie są dziwnie samotni w tłumie, spotykali przeznaczonych sobie partnerów w pozornie nieoczekiwanych okolicznościach, a po pokonaniu typowych przeszkód (dezaprobaty rodzin, niepomocnych przyjaciół, obciążenia pracą) żyli długo i szczęśliwie. Historie były przeraźliwie banalne, ale młodzi ludzie szukali w tych prostych opowieściach inspiracji i afirmacji dla własnego życia miłosnego.
Japońskie stacje telewizyjne nadal produkują współczesne wcielenia torendi dorama, nie są one jednak równie popularne i wpływowe jak dawniej. Wygląda na to, że japońscy single w końcu dorośli i nie potrzebują wsparcia ze strony filmów telewizyjnych. Wystarczy przecież spotkać tę jedną właściwą osobę, a związane z tym doświadczenia nie muszą zgadzać się z kanonem narzucanym przez rozrywkę masową.
Romanse nie poddają się generalizacji, zaryzykuję jednak stwierdzenie, że większość japońskich związków zaczyna się na randkach grupowych. Gōkon to określenie oznaczające imprezy i wspólne wyjścia, na których spotykają się wolni mężczyźni i kobiety.
Przeważnie zaprzyjaźnieni mężczyzna i kobieta umawiają się, że przyprowadzą ze sobą przyjaciół, aby ich sobie przedstawić, przy milczącej zgodzie na to, że może to zaowocować romansem. Sylaba gō w słowie gōkon pochodzi ze słowa gōdō, oznaczającego „razem”, a kon – z niemieckiego słowa Kompanie czyli „towarzystwo”.
W zdrowszych latach 60. spotykano się nie na gōkon, a na gōhai, czyli wspólnych spacerach. Popularność go-kon dowodzi, że Japończycy to naród wspólnotowy, nawet podczas randek. Sposób organizacji go-kon ma dawać uczestnikom wiarę w to, że grupa wspólnych znajomych przeprowadziła za nich wywiad środowiskowy, a jeśli spotkanie zaowocuje romansem, mogą liczyć na informacje zwrotne od przyjaciół. Takie randki przypominają bardziej odcinek sitcomu niż nocną schadzkę dwojga nieznajomych.
Z tego względu Tinder i inne podobne aplikacje randkowe nie zyskały w Japonii takiej popularności jak w krajach zachodnich. Owszem jest ich tam mnóstwo, ale wykorzystuje się je raczej do poszukiwania partnerów seksualnych niż do nawiązywania romantycznych relacji. Japończycy uważają przypadkowe spotkania za seksowne, lecz nieromantyczne.
Wolą wiązać się z osobami uznanymi za „jednych z nas” za poręczeniem wspólnego znajomego, który zaświadczy o ich czystych, szlachetnych intencjach.
(…)
Seks – nie, perwersja – tak
Japończycy od niepamiętnych czasów wyróżniali się wyuzdaniem. W oficjalnej chińskiej kronice z III wieku opisano nas, bez względu na klasę społeczną jako poligamistów. Wiele starożytnych świąt shintoistycznych było w istocie orgiami, a ich pobożni uczestnicy wierzyli, że cieszą się błogosławieństwem bóstw, zadowolonych ze zdrowego, bezwstydnego pożądania. W najstarszej antologii waka, Man’yōshū, pochodzącej z VII lub VIII wieku, znalazły się nawet utwory o tych religijnych „szybkich randkach”. W okresie Heian arystokraci musieli obowiązkowo opanować sztukę uwodzenia – i bycia uwodzonymi – a tradycja ta przetrwała utratę przez nich wpływów politycznych na rzecz samurajów.
Prości ludzie nie zostawali z tyłu – w całej Japonii praktykowano yobai. nocne wizyty, podczas których młodzi mężczyźni wślizgiwali się do sypialni swoich wybranek w tajemnicy przed ich rodzinami.
Swoboda seksualna dawnych Japończyków może być związana z brakiem religijnych tabu. Ani shintoizm, ani buddyzm nie nakładały ograniczeń na życie seksualne wyznawców (z wyjątkiem buddyjskich mnichów podlegających surowej regule).
Swoboda obejmowała również kontakty homoseksualne – pociąg do własnej płci był nie tylko tolerowany, ale modny w pewnych okresach historii Japonii. Wielu watażków z okresu Sengoku znanych było z homoseksualnej i biseksualnej orientacji.
Seksualną kulturę japońską najlepiej ukazują serie pornograficznych drzeworytów ukiyo-e, cieszących się wielką popularnością w okresie Edo. Artyści i rzemieślnicy tworzący drzeworyty prześcigali się w tworzeniu misternych, rubasznych arcydzieł.
Zmieniło się to po rewolucji Meiji. W unowocześnionym japońskim społeczeństwie zapanowała pruderia. Motto tamtego okresu brzmiało „wakon yōsai”, czyli „japoński duch i zachodnia technologia”, jednak zachodnie wpływy nie ograniczyły się do nauki i technologii, ale zmieniły również obyczaje społeczne.
W społeczeństwie opartym na sztywnej hierarchii swoboda seksualna stanowiła mile widziane, a może wręcz konieczne, ujście dla pożądania. Kiedy zapanowała pozorna wolność, Japończycy stali się skrępowani, a społeczeństwu nałożono gorset restrykcyjnych obyczajów seksualnych rodem z Zachodu. Rozwiązłość piętnowano jako niewłaściwą i uznawano za skazę charakteru.
Takie podejście utrzymało się do dzisiaj. Media rozpisują się o małżeńskich zdradach celebrytów, a winni zostają potępieni przez tych, którzy z radością pierwsi rzucają kamieniem. Japońskie społeczeństwo ogarnęła hipokryzja.
Tłumiona seksualność dochodzi jednak do głosu na rozmaite niepożądane sposoby. Niemal codziennie aresztuje się mężczyzn za obmacywanie kobiet w zatłoczonych wagonach. W iPhone’ach przeznaczonych na rynek japoński nie da się wyłączyć dźwięku migawki – zbyt wielu dewiantów korzystało z aparatów, aby zaglądać pod spódnice nie podejrzewających niczego kobiet.
Oprócz karalnych perwersji, problem stanowi także hipokryzja w prawnym uregulowaniu prostytucji: jest ona nielegalna, ale nie zostały przewidziane kary ani dla pracowników seksualnych, ani dla ich klientów. Od ponad 60 lat nie podjęto poważnej próby zmiany tych przepisów. Nasz przemysł pornograficzny cieszy się światową sławą, ale jego wytwory znacznie ustępują poziomem artystycznym drzeworytom ukiyo-e i zwykle mają mizoginiczny charakter.
Od rewolucji Meiji minęło już prawie 150 lat, ale Japończycy wciąż nie mogą osiągnąć równowagi w życiu seksualnym.
Powyższy fragment pochodzi z książki "Okagesama. Japoński przepis na dobre życie" Yutaki Yazawy. W sprzedaży od 14 listopada.