Trwa ładowanie...
d29t858
04-02-2020 18:20

Millennium (#3). Zamek z piasku, który runął cz. I i II (#3)

książka
Oceń jako pierwszy:
d29t858
Millennium (#3). Zamek z piasku, który runął cz. I i II (#3)
Tytuł oryginalny

Luftslottet som sprängdes

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Seria
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Trzecia i ostatnia część serii "Millennium" zaczyna się w miejscu, w którym kończy się Dziewczyna, która igrała z ogniem. Lisbeth Salander przeżywa próbę pogrzebania żywcem, jej kłopoty się jednak na tym nie kończą ... Mikael Blomkvist odkrywa tajemniczą przeszłość Salander i rusza w pogoń za prawdą. Pisze tekst, który ma oczyścić nazwisko Salander, a przy okazji wywołać trzęsienie ziemi nie tylko w rządzie i służbach bezpieczeństwa, ale w całym kraju. Lisbeth Salander dostaje wreszcie szansę, na to, by pogodzić się z własną przeszłością. Ostatnia część trylogii Stiega Larssona to najwyższej klasy thriller polityczny!

Millennium (#3). Zamek z piasku, który runął cz. I i II (#3)
Numer ISBN

978-83-8015-178-9

Wymiary

110x178

Oprawa

twarda

Liczba stron

800

Język

polski

Fragment

Rozdział 1 Piątek 8 kwietnia DOKTOR ANDERS JONASSON został zbudzony przez siostrę Hannę Nicander. Było tuż przed wpół do drugiej w nocy. - Co się dzieje? - zapytał oszołomiony. - Ląduje helikopter. Dwoje pacjentów. Starszy mężczyzna i młoda kobieta. Ona z raną postrzałową. - Aha - powiedział Anders Jonasson zmęczonym głosem. Nagle oprzytomniał, choć drzemał tylko jakieś pół godziny. Miał nocny dyżur w izbie przyjęć w szpitalu Sahlgrenska w Göteborgu. To był potwornie wyczerpujący wieczór. Odkąd o osiemnastej zaczął dyżur, do szpitala przyjęto cztery osoby z czołowego zderzenia samochodów pod Lindome. Jedna była w stanie krytycznym, a jedna została uznana za zmarłą zaraz po przybyciu. Zajmował się także kelnerką, która oblała sobie nogi wrzątkiem w kuchni restauracji na Avenyn, oraz uratował życie czteroletniemu chłopcu, przywiezionemu do szpitala z bezdechem, po tym jak połknął kółko od samochodziku. Opatrzył też rany nastolatki, która wjechała rowerem do wykopu. Wydział drogowy uznał za słuszne wykopać dół akurat przy zjeździe ze ścieżki rowerowej, a potem ktoś do tego wykopu wrzucił koziołki ostrzegawcze. Dziewczyna miała czternaście szwów na twarzy Poza tym będzie potrzebowała nowych siekaczy. Jonasson przyszył także kawałek kciuka, który pewien zapalony majsterkowicz odciął sobie heblem. Około jedenastej liczba nagłych przypadków się zmniejszyła. Zrobił obchód i sprawdził stan przyjętych pacjentów, a potem wycofał się do pokoju wypoczynkowego, żeby się chwilę odprężyć. Jego dyżur kończył się o szóstej rano. Rzadko sypiał, nawet jeśli nie było żadnych nagłych przypadków, ale akurat tej nocy niemal natychmiast zapadł w drzemkę. Siostra Hanna Nicander podała mu kubek herbaty. Jesz¬cze nie wiedziała nic bliższego o nowych pacjentach. Anders Jonasson wyjrzał przez okno i zobaczył, że od strony morza mocno się błyska. Helikopter zdążył naprawdę w ostatniej chwili. Właśnie zaczynał się ulewny deszcz. Nad Göteborg nadciągała burza. Stojąc przy oknie, usłyszał odgłos silników i zobaczył, jak helikopter, kołysany podmuchami wiatru, zniża się nad lądowiskiem. Wstrzymał na chwilę oddech. Pilot z trudem utrzymywał kontrolę nad maszyną. Potem helikopter zniknął mu z pola widzenia i usłyszał, jak silnik zwalnia obroty. Upił łyk herbaty i odstawił kubek. ANDERS JONASSON czekał na nosze przy wejściu na oddział ratunkowy. Dyżurująca wraz z nim Katarina Holm zajęła się pacjentem, który wjechał pierwszy - starszym mężczyzną z poważnymi obrażeniami twarzy. Doktorowi Jonassonowi przypadła więc w udziale druga osoba, kobieta z raną postrzałową. Obejrzał ją szybko i stwierdził, że wygląda jak nastolatka, bardzo brudna, zakrwawiona i poważnie ranna. Uniósł koc, którym ratownicy otulili jej ciało, i zauważył, że ktoś zakleił rany postrzałowe na biodrze i ramieniu srebrzystą taśmą izolacyjną, co wydało mu się niesłychanie mądrym posunięciem. Taśma nie dopuszczała bakterii i hamowała upływ krwi. Jedna z kul trafiła ją z boku w biodro i przeszła na wylot przez tkankę mięśniową. Potem uniósł jej ramię i zlokalizował dziurę po kuli na plecach. Nie było otworu wylotowego, co oznaczało, że pocisk nadal znajdował się w okolicy ramienia. Miał nadzie¬ję, że nie przebił płuca, a że w kąciku ust dziewczyny nie stwierdził krwi, pomyślał, że najwidoczniej płuco jest całe. - Rentgen! - zawołał do asystującej pielęgniarki. Więcej nie musiał mówić. Wreszcie rozciął opatrunek, którym ratownicy owinęli głowę dziewczyny. Przeszedł go lodowaty dreszcz, kiedy pod palcami wyczuł dziurę po kuli i zrozumiał, że musiała zostać postrzelona w głowę. Tutaj też nie było otworu wylotowego. Anders Jonasson zatrzymał się na kilka sekund i przyjrzał się dziewczynie. Nagle poczuł przygnębienie. Często mówił, że jest jak bramkarz. Codziennie przychodzili do niego ludzie w różnym stanie z jednym tylko pragnieniem - otrzymać pomoc. Siedemdziesięcioczteroletnie staruszki, które mdlały w Nordstans Galleria, bo serce odmówiło im posłuszeństwa, czternastoletni chłopcy ze śrubokrętem wbitym w lewe płuco i szesnastoletnie dziewczyny, które najadły się tabletek ecstasy, potem tańczyły osiemnaście godzin, a na koniec padały, sine na twarzy. Ofiary pobić oraz wypadków w miejscu pracy Małe dzieci pogryzione przez psy bojowe na Vasaplatsen i panowie złote rączki, którzy chcieli tylko przyciąć kilka desek swoimi piłami Black & Decker, a kończyli z nadgarstkiem rozharatanym aż do szpiku kości. Anders Jonasson był bramkarzem stojącym między pacjentami a przedsiębiorstwem pogrzebowym. Był osobą, która decydowała, co robić. Jeśli podjął niewłaściwą decy¬zję, pacjent mógł umrzeć lub obudzić się kaleką na całe życie. Przeważnie jego decyzje były słuszne, co wynikało głównie z tego, że większość poszkodowanych miała oczywisty, ściśle określony problem. Rana kłuta płuca lub złamanie po wypadku samochodowym były łatwe do ogarnięcia i zrozumiałe. Zycie pacjenta zależało od rodzaju obrażeń i zręczności lekarza. Ale dwóch rodzajów obrażeń Anders Jonasson nienawidził. Jednym z nich były ciężkie oparzenia, które właściwie niezależnie od zastosowanych środków zwykle kończyły się cierpieniem na całe życie. Drugim były urazy głowy. Dziewczyna leżąca przed nim na noszach mogła żyć z kulą w biodrze i z kulą w ramieniu. Ale kula znajdująca się gdzieś w jej mózgu stanowiła problem zupełnie innej kategorii. Nagle usłyszał, że siostra Hanna coś mówi. - Słucham? - To ona. - Kto taki? - Lisbeth Salander. Dziewczyna, którą ścigają od kilku tygodni za potrójne morderstwo w Sztokholmie. Anders Jonasson spojrzał na twarz pacjentki. Siostra miała rację. To jej zdjęcie paszportowe wraz ze wszystkimi mieszkańcami Szwecji od Wielkanocy oglądał na afiszach reklamowych przy każdym kiosku. Teraz morderczyni sama została postrzelona, co było chyba czymś w rodzaju romantycznie pojmowanej sprawiedliwości. Ale to go nie interesowało. Jego zadaniem było uratowanie życia pacjentowi, obojętnie, czy był potrójnym mordercą, czy laureatem Nobla. Czy nawet jednym i drugim. POTEM ROZPĘTAŁ SIĘ kontrolowany chaos, jaki zwykle panuje na pogotowiu. Personel ze zmiany Jonassona rutynowo zabrał się do dzieła. Ubrania, które Lisbeth Salander jeszcze miała na sobie, zostały porozcinane. Pielęgniarka zmierzyła ciśnienie krwi - sto na siedemdziesiąt - pod¬czas gdy lekarz przykładał stetoskop do piersi dziewczyny i wsłuchiwał się w uderzenia serca, które były dosyć miarowe, i oddech, który już tak miarowy nie był. Doktor Jonasson bez namysłu uznał stan Lisbeth Salander za krytyczny. Rany w ramieniu i biodrze mogły na razie poczekać, opatrzone kompresami lub nawet kawałkami taśmy, którymi ktoś pomysłowy je zakleił. Ważna była głowa. Doktor Jonasson zlecił tomografię komputerową. Tomograf szpital nabył za pieniądze podatników. Anders Jonasson miał blond włosy i niebieskie oczy Pochodził z Umeå. Od dwudziestu lat pracował w szpitalach Sahlgrenska i Östra Sjukhuset, kolejno jako pracownik naukowy, patolog i lekarz pogotowia. Odznaczał się czymś, co zadziwiało jego kolegów i sprawiało, że personel był dumny, że może z nim pracować: doktor miał cel, żeby żaden pacjent nie umarł na jego dyżurze i w jakiś niepojęty sposób udawało mu się utrzymać wynik zerowy. Kilkoro jego pacjentów wprawdzie zmarło, ale nastąpiło to podczas dalszej kuracji lub z przyczyn zupełnie niezależnych od jego działań. Ponadto Jonasson miał niezbyt ortodoksyjne poglądy na rzemiosło lekarskie. Uważał, że lekarze mają czasem skłonność do wyciągania wniosków bez pokrycia i dlatego o wiele za szybko się poddają albo za dużo czasu poświęcają na zbadanie, co pacjentowi dolega, żeby później zastosować odpowiednie leczenie. Oczywiście wszystko zgadza się z tym, czego uczą podręczniki, ale problemem jest to, że pacjent może umrzeć, a lekarze nadal dyskutują. W najgorszym razie lekarz może dojść do wniosku, że ma do czynienia z przypadkiem beznadziejnym, i przerwać leczenie. Lecz Anders Jonasson nigdy przedtem nie miał pacjenta z kulą w głowie. Przypuszczalnie potrzebny był neurochirurg. Czuł, że nie będzie w stanie temu podołać, lecz nagle uświadomił sobie, że ma więcej szczęścia, niż na to zasługuje. Zanim się przebrał i przystąpił do szorowania dłoni, zawołał do Hanny Nicander: - W Karolińska w Sztokholmie pracuje amerykański profesor, nazywa się Frank Ellis, a teraz przebywa w Göteborgu. Jest znanym specjalistą od mózgu, do tego moim do¬brym kolegą. Mieszka w hotelu Radisson na Avenyn. Czy może pani zdobyć numer jego telefonu? Anders Jonasson czekał jeszcze na zdjęcia rentgenowskie, gdy Hanna Nicander wróciła z telefonem do Radissona. Lekarz rzucił okiem na zegarek - pierwsza czterdzieści dwie - i podniósł słuchawkę. Nocny portier wyjątkowo nie¬chętnie łączył rozmowy o tej porze, wiec zanim doktor Jonasson został połączony, musiał powiedzieć kilka ostrych słów o sytuacji przymusowej. - Dzień dobry, Frank - powiedział. -Mówi Anders. Słyszałem, że jesteś w Goteborgu. Czy masz ochotę wpaść do Sahlgrenska i poasystować mi przy operacji neurochirurgicznej? - Areyou bullshitting me? - odezwał się Frank Ellis sceptycznym tonem. Wprawdzie mieszkał w Szwecji od wielu lat i bez problemu porozumiewał się po szwedzku - choć nadal miał amerykański akcent - ale jego podstawowym językiem pozostał angielski. Anders Jonasson mówił po szwedzku, a on odpowiadał po angielsku. - Frank, przykro mi, że przegapiłem twój wykład, ale po¬myślałem, że mógłbyś mi udzielić prywatnych lekcji. Mam tu młodą kobietę, która została postrzelona w głowę. Kula weszła tuż nad lewym uchem. Nie dzwoniłbym do ciebie, gdybym nie potrzebował second opinion. I nie przychodzi mi do głowy nikt bardziej odpowiedni niż ty. - Mówisz poważnie? - To dziewczyna w wieku około dwudziestu pięciu lat. Została postrzelona w głowę? - Jest wlot kuli, nie ma wylotu. - Ale ona żyje? - Słaby, lecz miarowy puls, mniej regularny oddech, ciśnienie sto na siedemdziesiąt. Poza tym ma kulę w ramieniu i postrzał w biodro. Tymi dwiema sprawami potrafię się zająć. - To dobrze rokuje - stwierdził profesor Ellis. - Dobrze rokuje? - Kiedy człowiek ma kulę w głowie i nadal żyje, jest duża nadzieja. - Czy mógłbyś mi asystować? - Muszę się przyznać, że wieczór spędziłem w towarzystwie przyjaciół. Położyłem się o pierwsze} i przypuszczalnie mam jeszcze we krwi imponująco dużo promili... - Ja będę podejmował decyzje i wykonywał cięcia. Ale potrzebuję kogoś, kto będzie mi asystował i mówił, czy nie robię czegoś niemądrego. I, szczerze powiedziawszy, pijany w sztok profesor Ellis jest przypuszczalnie o kilka klas lepszy niż ja, jeśli chodzi o ocenę uszkodzeń mózgu. - Okej. Przyjadę. Ale jesteś mi winien przysługę. - Taksówka czeka przed hotelem. PROFESOR FRANK ELLIS przesunął okulary na czoło i podrapał się w kark. Spojrzenie utkwił w monitorze komputera, który pokazywał każdy zakamarek i zakątek mózgu Lisbeth Salander. Ellis miał pięćdziesiąt trzy lata, kruczoczarne włosy z pasemkami siwizny, ciemny zarost, i wyglądał jak drugoplanowa postać z Ostrego dyżuru. Jego wygląd świadczył o tym, że regularnie spędza sporo czasu na siłowni. Dobrze się czul w Szwecji. Przyjechał na wymianę jako młody naukowiec pod koniec lat siedemdziesiątych i został dwa lata. Potem wracał przy różnych okazjach, aż otrzymał profesurę w Karolinska Institutet. Był już wtedy specjalistą o międzynarodowej sławie. Anders Jonasson znał Franka Ellisa od czternastu lat. Najpierw spotkali się na jakimś seminarium w Sztokholmie i odkryli, że obaj pasjonują się wędkarstwem muchowym. Anders zabrał kolegę na ryby do Norwegii. Przez lata utrzymywali kontakt, odbyli jeszcze kilka wypraw wędkarskich. Ale nigdy razem nie pracowali. - Ludzki mózg to tajemnicza sprawa - powiedział profesor Ellis. - Od dwudziestu lat się nim zajmuję. A nawet dłużej. - Wiem. Przepraszam, że tak cię wyrwałem... - Ech - Frank Ellis machnął lekceważąco dłonią. - To cię będzie kosztowało butelkę Cragganmore, kiedy znów się wybierzemy na ryby. - Okej, to niedrogo. - Kilka lat temu, kiedy pracowałem w Bostonie, miałem podobny przypadek. Napisałem o nim w „New England journal of Medicine". To była dziewczyna w tym samym wieku co twoja pacjentka. Właśnie szła na uniwersytet, kiedy ktoś strzelił jej w głowę z kuszy. Strzała wbiła się w zewnętrzny koniec lewego łuku brwiowego i przeszyła głowę, wychodząc prawie na środku karku. - I przeżyła? - zapytał Jonasson z niedowierzaniem. - Strasznie to wyglądało, kiedy przywieziono ją na pogotowie. Ucięliśmy strzałę i włożyliśmy jej głowę do tomografu. Strzała przeszła na wylot przez mózg. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powinna nie żyć albo w najlepszym przy¬padku mieć tak poważne obrażenia, żeby zapaść w śpiączkę. - A tymczasem? - Przez cały czas zachowywała świadomość. Ale to jeszcze nic. Oczywiście była przerażona, ale równocześnie miała całkowicie jasny umysł. Jedyny problem stanowiło to, że przez jej głowę przechodziła strzała. - I co zrobiłeś? - No cóż, wziąłem szczypce, wyciągnąłem strzałę i zakleiłem ranę plastrem. Mniej więcej tak. - Przeżyła? - Jej stan był oczywiście krytyczny przez dłuższy czas, choć, szczerze mówiąc, moglibyśmy wysłać ją do domu jeszcze tego samego dnia. Nigdy nie miałem zdrowszego pacjenta. Anders Jonasson zastanawiał się, czy profesor Ellis sobie z niego nie żartuje. - A z drugiej strony - mówił dalej Ellis - kilka lat temu miałem w Sztokholmie czterdziestodwuletniego pacjenta, który uderzył głową w ramę okna i doznał lekkiego stłuczenia. Miał mdłości i jego samopoczucie pogarszało się tak szybko, że karetka zabrała go do szpitala. Kiedy go zobaczyłem, był nieprzytomny. Miał guza i bardzo niewielkie krwawienie. Ale nigdy nie odzyskał przytomności i po dziewięciu dniach zmarł na intensywnej terapii. Do dzisiaj nie wiem dlaczego. W protokole z obdukcji podaliśmy wylew jako następstwo nieszczęśliwego wypadku, lecz nikt z nas nie był zadowolony z tej diagnozy. Krwawienie było tak niesłychanie małe i zlokalizowane tak, że nie powinno mieć żadnych następstw. A mimo to wątroba, nerki, płuca i serce po kolei odmawiały posłuszeństwa. Im jestem starszy, tym wyraźniej widzę, że to coś w rodzaju ruletki. Osobiście nie jestem przekonany, czy kiedykolwiek uda się nam zbadać, jak do¬kładnie działa mózg. Co zamierzasz zrobić? Postukał pisakiem w monitor. - Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz. - Najpierw powiedz, jak ty to oceniasz. - Hm... po pierwsze, wygląda na to, że to pocisk niewielkiego kalibru. Kula weszła przy skroni i dostała się mniej więcej cztery centymetry w głąb mózgu. Dotyka komory bocznej, tam też wystąpiło krwawienie. - I co należy zrobić? - Używając twojej terminologii: wziąć szczypce i wyciągnąć kulę tą samą drogą, którą weszła. - Znakomita propozycja. Ale ja użyłbym najcieńszej pincety, jaką masz. - Tak po prostu? - Co innego możemy w tym przypadku zrobić? Możemy zostawić kulę tam, gdzie jest, i może dziewczyna dożyje stu lat, ale to też oznacza duże ryzyko. Może nabawić się epilepsji, migreny czy podobnego draństwa. A nie chcemy chyba otwierać czaszki za rok, kiedy rana już się zagoi. Kuła znajduje się w pewnej odległości od ważnych żył. Radziłbym ją usunąć, ale... - Ale co? - Tak naprawdę to nie kula mnie martwi. To właśnie jest w uszkodzeniach mózgu najbardziej fascynujące: jeśli przeżyła postrzelenie kulą w głowę, przeżyje także jej wyjęcie. Problem stanowi raczej to. - Wskazał monitor. – Wokół otworu wlotowego jest mnóstwo odłamków kości. Widzę co najmniej tuzin kawałków o długości kilku milimetrów. Niektóre wbiły się w tkankę mózgową. To one mogą ją zabić, jeśli nie zachowasz ostrożności. - Ta część mózgu odpowiada za liczenie i zdolności matematyczne. Ellis wzruszył ramionami. - Naukowe bla-bla. Nie mam pojęcia, do czego służą akurat te szare komórki. Możesz tylko próbować zrobić wszystko jak najlepiej. To ty operujesz. Ja będę ci zaglądał przez ramię. Mogę pożyczyć fartuch i gdzieś się wyszorować? MIKAEL BLOMKYIST zerknął na zegarek i stwierdził, że jest krótko po trzeciej nad ranem. Miał na rękach kajdanki. Na sekundę zamknął oczy. Był śmiertelnie zmęczony, ale napędzała go adrenalina. Otworzył oczy i ze złością spojrzał na komisarza Thomasa Paulssona, który z wyrazem zaskoczenia na twarzy odwzajemnił spojrzenie. Siedzieli przy stole kuchennym w białym wiejskim domu niedaleko Nossebro, zwanym Gosseberga, o którym Mikael usłyszał po raz pierwszy niecałe dwanaście godzin wcześniej. Katastrofa stała się faktem. - Idiota - rzucił Mikael. - Słuchaj pan... - Idiota - powtórzył Mikael. - Mówiłem, do kurwy nędzy, że jest wyjątkowo niebezpieczny. Powiedziałem, że musicie się z nim obchodzić jak z odbezpieczonym granatem. Zamordował co najmniej trzy osoby, jest wielki jak czołg i potrafi zabijać gołymi rękami. A pan wysyła po niego dwóch wiejskich gliniarzy, jakby był jakimś niedzielnym pijaczkiem. Mikael znów przymknął oczy. Zastanawiał się, co jeszcze tej nocy mogło pójść nie tak. Znalazł Lisbeth Salander tuż przed północą, ciężko ranną. Zaalarmował policję. Udało mu się też namówić ratowników, żeby przysłali helikopter i ewakuowali Lisbeth do szpitala Sahlgrenska. Dokładnie opisał jej obrażenia i dziurę po kuli w głowie, aż jakaś mądra i rozumna osoba pojęła, że dziewczyna potrzebuje natychmiastowej pomocy. Mimo to helikopter pojawił się dopiero pół godziny później. Ze stodoły, służącej także jako garaż, Mikael wyprowadził dwa samochody i włączył ich reflektory, by oświetlić miejsce do lądowania na polu przed domem. Załoga helikoptera wraz z dwoma pielęgniarzami działała profesjonalnie, rutynowo. Jeden z pielęgniarzy udzielał pierwszej pomocy Lisbeth, podczas gdy drugi zajmował się Aleksandrem Zalachenką, znanym także jako Karl Axel Bodin. Zalachenko był ojcem Lisbeth Salander i jej największym wrogiem. Próbował ją zabić, ale mu się nie udało. Mikael znalazł go ciężko rannego w drewutni na uboczu obejścia, z fatalnie wyglądającą raną od siekiery na twarzy i zmiażdżoną nogą. W OCZEKIWANIU NA HELIKOPTER Mikael zrobił dla Lisbeth, co mógł. Przyniósł z szafki na bieliznę czyste prześcieradło, pociął je w pasy i założył pierwszy opatrunek. Zauważył, że w otworze wlotowym kuli zaschnięta krew działa jak korek i nie był pewien, czy ma założyć opatrunek, czy nie. W końcu bardzo luźno obwiązał prześcieradłem głowę, głównie po to, żeby rana nie była wystawiona na bakterie i brud. Krwawienie z postrzałów w biodrze i w ramieniu zatamował w najprostszy z możliwych sposobów. W jakiejś szafce znalazł rolkę szerokiej srebrnej taśmy izolacyjnej i po prostu zakleił rany. Obmył jej twarz wilgotnym ręcznikiem i spróbował usunąć brud. Nie poszedł do drewutni, żeby udzielić pomocy Zalachence. W cichości ducha przyznał się sam przed sobą, że ani trochę go nie obchodzi. Czekając na ratowników, zadzwonił także do Eriki Berger i opowiedział, co się dzieje.

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d29t858
d29t858
d29t858
d29t858