Taksówka, która jechała bardzo wolno, przystanęła przed furtką domu pod Numerem Siedemnastym. Z piekielnym warkotem i hałasem motor stanął. I nie było w tym nic dziwnego, gdyż samochód od góry do dołu załadowany był licznym bagażem, który panna Duduś wiozła z sobą. Z trudem można było zobaczyć sam wóz, którego dach, tył i obydwa boki obwieszone były kuframi.
Walizki i kosze tkwiły częściowo w środku, a częściowo wystawały przez okienka taksówki. Pudła na kapelusze były przytroczone do stopni, a dwie duże torby leżały na siedzeniu obok kierowcy.
Niebawem spośród tych stosów rzeczy wygramolił się kierowca. Wydobył się spod nich ostrożnie, jak gdyby stąpał nad brzegiem przepaści, i otworzył drzwiczki.
Z wnętrza wozu wyleciało pudło na obuwie, za nim ogromna paka owinięta w szary papier, laska i parasole, związane razem sznurkiem, a na samym końcu wypadła niewielka waga i zwaliła się na szofera.
- Ostrożnie! - zagrzmiał donośny, tubalny głos z wnętrza. - To bardzo cenny bagaż! - A ja jestem bardzo cenny szofer! - odparł kierowca pojazdu, podnosząc się i pocierając stłuczoną kostkę u nogi. - Zdaje mi się, że pani o tym zapomniała!
- Proszę usunąć się na bok, bo chcę wysiąść! - rozległ się znowu tubalny głos.
W tej samej chwili na stopniu taksówki ukazała się największa noga, jaką dzieci kiedykolwiek w życiu widziały. Za nią wyłoniła się reszta panny Duduś.
Miała na sobie obszerny płaszcz z futrzanym kołnierzem, a na głowie pilśniowy męski kapelusz, z którego spływała długa szara woalka. Jedną ręką przytrzymywała sute fałdy spódnicy, a w drugiej niosła jakiś spory okrągły przedmiot w kraciastym pokrowcu.
Dzieci szły powolutku wzdłuż ogrodzenia, spoglądając ciekawie na potężną postać o haczykowatym nosie, ponuro zaciśniętych ustach i małych oczkach, które gniewnie patrzyły zza binokli na sznurku. Były po prostu ogłuszeni dźwiękiem jej głosu, gdy kłóciła się z kierowcą taksówki.
- Co? Cztery szylingi i trzy pensy? - oburzyła się. - To bezczelność! Mogłabym za tę sumę objechać pół świata. Nie zapłacę i basta. I zawiadomię o tym policję.
Kierowca wzruszył ramionami.
- Taka jest taksa - rzekł ze spokojem. - Jeżeli pani umie czytać, to proszę spojrzeć na licznik. Nikt nie będzie pani woził taksówką dla pięknych oczu, i to jeszcze z takim bagażem.
Panna Duduś fuknęła gniewnie i zagłębiwszy rękę w przepastnej kieszeni spódnicy, wydobyła z niej małą sakiewkę, z której wysupłała miedziaka. Kierowca spojrzał na pieniążek i zaczął obracać go w palcach, jak gdyby to była jakaś osobliwość. Po czym zaśmiał się gburowato.
– A to co takiego? To ma być napiwek?
– Jaki tam napiwek! To zapłata za przejazd. Nie uznaję żadnych napiwków.
– A, pani nie uznaje! – sarknął, spoglądając na pannę Duduś, po czym mruknął do siebie: – Bagażu ma tyle, że pół parku by zajął, a nie uznaje napiwków! Sknera!
Ale panna Duduś nie słuchała go. Ciężko stąpając po chodniku i powiewając długą woalką, podeszła do dzieci stojących przy furtce.
– No i co? – zapytała cierpko z kwaśnym uśmieszkiem. – Mam wrażenie, że nie wiecie, kim jestem…
– O nie! My wiemy! – rzekł Michaś bardzo grzecznie, ponieważ ucieszył się ze spotkania z panną Duduś. – Pani jest Skaranie Boskie!
Ciemny rumieniec oblał najpierw szyję, a potem twarz panny Duduś.
– Jesteś bardzo źle wychowanym i bezczelnym chłopcem! Powiem o tym twojemu ojcu.
Michaś był bardzo zdziwiony.
– Ja… wcale nie chciałem… być niegrzeczny, proszę pani – zaczął mówić – to tatuś tak powiedział…
– Dosyć tego! Milcz! I nie waż się ze mną dyskutować! – rozkazała panna Duduś i zwróciła się do Janeczki:
– Ty jesteś Janeczka, prawda? Hm… Nigdy nie lubiłam tego imienia…
- Dzień dobry pani! - rzekła Janeczka uprzejmie i pomyślała w duchu, że nigdy nie przepadała za imieniem Eufemia.
- Twoja sukienka jest o wiele za krótka! - skrytykowała jej strój panna Duduś. - I powinnaś nosić pończochy. Za moich czasów dziewczynki w twoim wieku nie chodziły z gołymi łydkami. Pomówię o tym z twoją matką.
- Ja nie lubię pończoch - wyjaśniła Janeczka. - Pończochy noszę tylko w zimie.
- Nie pleć. Dzieci i ryby nie mają głosu - panna Duduś nie znosiła sprzeciwu.
Pochyliła się nad wózkiem i swoimi grubymi palcami uszczypnęła Bliźnięta w policzki na powitanie. Jaś i Basia uderzyli w płacz.
- Pst! Co to za zachowanie? - zawołała panna Duduś z oburzeniem. - Trzeba im dać syropu figowego - zwróciła się do Mary. - Dobrze wychowane dzieci nigdy nie wydzierają się w ten sposób.. Powtarzam: syrop figowy, i to w dużych ilościach! Proszę nie zapomnieć!
- Dziękuję pani - powiedziała Mary z lodowatą uprzejmością - ale ja wychowuję dzieci po swojemu i niczyich rad nie potrzebuję.
Panna Duduś wlepiła w nią wzrok. Zdawała się nie dowierzać własnym uszom.
Mary Poppins z kolei wlepiła wzrok w pannę Duduś, spokojna i opanowana.
- Młoda osobo - odezwała się w końcu panna Duduś - mam wrażenie, że się zapominasz. Jak śmiesz odpowiadać mi w ten sposób? Poczynię odpowiednie kroki, abyś została wydalona z tego domu. Zapamiętaj to sobie!
Z hałasem otworzyła furtkę i szybkim krokiem pomaszerowała alejką w kierunku domu, z wściekłością wymachując okrągłym przedmiotem w kraciastym pokrowcu i mrucząc do siebie pod nosem:
- Coś podobnego! No, coś podobnego!
Pani Banks wybiegła naprzeciw, żeby ją powitać.
- Witam panią, panno Eufemio! Witam w naszym domu! - rzekła serdecznie. - Jak to ładnie z pani strony, że nas pani odwiedziła! Co za miła niespodzianka! Mam nadzieję, że miała pani dobrą podróż?
- Bardzo złą. Nigdy nie lubiłam podróżować -odrzekła panna Duduś, obrzucając ogród gniewnym, przenikliwym spojrzeniem. - Bardzo tu nie-porządnie - zauważyła. - Niech pani posłucha mojej rady i skasuje to wszystko - wskazała na słoneczniki - i zamiast nich posadzi rośliny wiecznotrwałe. Dużo mniej z tym kłopotu. Zaoszczędza się czas i pieniądze, a wygląda przyzwoiciej. A najlepiej w ogóle bez żadnego ogródka. Po prostu zwykłe asfaltowe podwórko.
- Ale - starała się zaprotestować delikatnie pani Banks - ja tak bardzo lubię kwiaty...
- Nonsens! Jest pani po prostu niemądra. A pani dzieci są źle wychowane, zwłaszcza chłopiec.
- Ach, Michasiu! Jestem zaskoczona tym, co usłyszałam! Czy byłeś niegrzeczny dla panny Duduś? Musisz ją natychmiast przeprosić!
Pani Banks była bardzo zdenerwowana i zmieszana.
- Kiedy, mamusiu... ja wcale nie byłem niegrzeczny... Ja tylko... - zaczął jej tłumaczyć Michaś, ale panna Duduś przerwała mu.
- Ten malec mnie obraził - mówiła swym donośnym głosem. - Powinien natychmiast pójść do internatu. A dziewczynka powinna mieć guwernantkę z prawdziwego zdarzenia.
Sama zajmę się wyszukaniem odpowiedniej osoby. A co do tej pannicy, która się nimi opiekuje... - tu ruchem głowy wskazała Mary Poppins - to musi ją pani zwolnić z miejsca. Jest impertynencka, tępa i absolutnie nieodpowiedzialna...
Pani Banks była przerażona.
- Ach, z pewnością pani się myli, panno Eufemio. Jesteśmy zdania, że to prawdziwa perła...
- Pani nie rozumie. Ja nigdy się nie mylę. Niech ją pani natychmiast zwolni.
Panna Duduś poszła szybko alejką, a pani Banks, ogromnie zmartwiona i zdenerwowana, pobiegła za nią.
- Mam nadzieję... że będzie pani dobrze w naszym domu, panno Eufemio - rzekła łagodnie, ale sama zaczynała w to wątpić.
- Hm... z tym waszym domem to też jakoś nie bardzo - skrytykowała jego wygląd panna Duduś. - Jest w okropnym stanie i strasznie zrujnowany. Musi pani koniecznie sprowadzić stolarza. A te schodki kiedy były myte ostatnio? Są bardzo brudne.
Pani Banks zagryzła usta. Poczuła się bardzo nieszczęśliwa. bo panna Duduś uczyniła z jej ślicznego, wygodnego domu jakąś nędzną ruderę, ale rzekła potulnie:
- Każę to zrobić jutro.
- A dlaczego nie dziś? - spytała panna Duduś. - Nigdy nie trzeba odkładać na jutro tego, co można zrobić dzisiaj. I dlaczego te drzwi są pomalowane na biało? Ciemny brąz - to najodpowiedniejszy kolor dla drzwi. Taniej i nie widać brudu. Niech pani tylko spojrzy na te plamy.
I postawiwszy na ziemi przedmiot w kraciastym pokrowcu, zaczęła wskazywać palcem plamki na drzwiach.
- O tu i tu, i tu! Wszędzie! Ależ to obrzydliwe!
- Zajmę się tym natychmiast - obiecała pani Banks miękko. - Może pójdzie pani na górę do swego pokoju?
Panna Duduś weszła za nią do przedpokoju.
- Spodziewam się, że tam napalono - rzekła.
- O, tak! I to dobrze! Proszę tędy panno Eufemio. Maciuś zaraz przyniesie pani rzeczy.
- Niech mu pani powie, żeby uważał. Kufry są pełne butelek z lekami. Muszę dbać o moje zdrowie.
Idąc w kierunku schodów, rozglądała się po przedpokoju.
- Te ściany wymagają nowych obić. Pomówię o tym z Jerzym. I proszę mi powiedzieć, dlaczego nie ma go w domu, żeby mnie powitać? To bardzo niegrzeczne z jego strony. Widzę, że jego sposób bycia nie poprawił się ani na jotę.
Głos panny Duduś idącej za panią Banks na górę brzmiał teraz mniej donośnie. Z pewnego oddalenia dzieci słyszały łagodny głos mamy godzącej się potulnie na wszystko, czego panna Duduś sobie życzyła.
Michaś zwrócił się do Janeczki.
- Kto to może być Jerzy? - spytał.
- To tatuś.
- Przecież tatuś nazywa się pan Banks.
- Ale na imię ma Jerzy.
Michaś westchnął.
- Miesiąc to strasznie długo, Janeczko, prawda?
- Tak, to cztery tygodnie i kilka dni - odpowiedziała Janeczka, która czuła, że miesiąc spędzony z panną Duduś wyda im się dłuższy niż rok.
Michaś przysunął się bliżej.
- Słuchaj - zaczął szeptać z niepokojem - jak ci się zdaje, czy ona naprawdę każe wymówić Mary?
- Chyba nie - odpowiedziała Janeczka. - Ale ta panna Duduś naprawdę jest jakaś dziwna. Teraz już rozumiem, dlaczego tatuś wybiegł z domu.
- Dziwna!
Słowo to rozległo się za ich plecami jak wybuch. Dzieci rozejrzały się wokoło. Mary Poppins patrzyła pannę Duduś wzrokiem, który mógłby ją zabić.
- Dziwna! - powtórzyła i pociągnęła nosem. -To jest zupełnie niewłaściwe słowo. Ja nie umiem wychowywać dzieci! Ja jestem impertynencka, tępa i absolutnie nieodpowiedzialna! Ja! No, poczekaj ty!