Na górze w dziecinnym pokoju Amelka darła się wniebogłosy. Pani Banks już chciała biec na górę, by ją uspokoić, ale nim zdążyła to zrobić, w drzwiach frontowych ukazały się dzieci z Mary Poppins. Na jej widok pani Banks o mało nie zemdlała.
– Mary, czy to możliwe, żebyś to była ty? – wykrztusiła.
– Tak, to możliwe, proszę pani – odrzekła Mary spokojnie.
– Ale skądżeś ty się wzięła, na Boga? Chyba spadłaś z nieba! – zawołała pani Banks.
– Tak, mamusiu, ona naprawdę spadła z… – Michaś miał właśnie zamiar wytłumaczyć mamie, jak to się stało, ale poczuł na sobie wzrok Mary. Wiedział dobrze, co ten wzrok znaczy. Zaczął więc bąkać coś niezręcznie i zamilkł.
– Przyszłam z parku, proszę pani – wyjaśniła Mary Poppins z miną męczennicy.
– Bogu dzięki! – odetchnęła pani Banks z głębi serca. I zaczęła przypominać sobie to wszystko, co się wydarzyło po odejściu Mary. „Nie powinnam pokazywać po sobie, jak bardzo jestem zadowolona z jej powrotu” – pomyślała w duchu – „bo będzie jeszcze bardziej harda niż przedtem”.
– Odeszłaś bez słowa uprzedzenia – powiedziała surowo. – Powinnaś mnie zawsze uprzedzać, kiedy masz zamiar odejść i kiedy wrócić. Bo nigdy nie wiem, na jakim świecie żyję.
– Tego nikt nie wie, proszę pani – zauważyła Mary Poppins, bardzo spokojnie odpinając rękawiczki.
– I ty też nie wiesz? – pani Banks zamyśliła się.
– Och! Ona wie na pewno! – wtrącił Michaś odważnie, Mary zaś zmierzyła go piorunującym spojrzeniem.
– Tak czy inaczej jesteś u nas z powrotem! – podsumowała pani Banks. Poczuła szaloną ulgę, że nie będzie musiała już dawać ogłoszenia do gazety ani posyłać po pannę Duduś.
– Tak jest, proszę pani. Przepraszam – powiedziała Mary Poppins pojednawczo. I ruszyła z gracją za panią Banks.
Na poręczy schodów położyła swą dywanikową torbę, która przez chwilę sunęła spokojnie w górę, aż w końcu ze świstem wpadła do dziecinnego pokoju. Następnie dotknęła parasolki, a wtedy ta otworzyła się i również pofrunęła na górę, skrzecząc jak papuga. Na ten widok dzieci oniemiały ze zdumienia.
Spojrzały na matkę, aby zobaczyć, czy i ona to zauważyła, ale pani Banks, przejęta powrotem Mary Poppins, myślała tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się przy telefonie.
– Kominek w salonie już wyczyszczony. Mamy na obiad baranie kotlety z zielonym groszkiem. I Mary wróciła! – wyrzuciła z siebie jednym tchem w tubę aparatu.
– Nie wierzę – trzeszczał w telefonie głos pana Banksa. – Przyjdę i sam się przekonam!
Pani Banks uśmiechnęła się uszczęśliwiona i odwiesiła słuchawkę.
Mary Poppins weszła po schodach na górę do dziecinnego pokoju, a dzieci wpadły za nią.
Na półeczce kominka stała dywanikowa torba, a w kącie, jak zwykle, parasolka z rączką w kształcie papuziej główki. Obie te rzeczy, zarówno torba, jak i parasolka, wyglądały, jakby stały tam od lat, zadowolone z siebie.
Amelka, która zanosiła się od płaczu, na widok Mary uśmiechnęła się bezzębnymi ustami. Z rozpromienioną twarzyczką, niczym niewinny aniołek, zaczęła wpychać sobie nóżkę do buzi i rozkosznie gaworzyć. Mary Poppins, groźnie pociągnąwszy nosem, włożyła swój słomkowy kapelusz do papierowej torby, zdjęła płaszcz i powiesiła go na kołku za drzwiami. Po czym przejrzała się w lustrze i otworzyła dywanikową torbę. W torbie był tylko zwinięty w rolkę centymetr.
– Na co ci centymetr? – spytała Janeczka.
– Żeby was zmierzyć – odparła Mary. – Chcę zobaczyć, ileście urośli.
– Wcale nie musisz nas mierzyć – powiadomił ją Michaś. – Wszystkim nam przybyło po trzy centymetry. Tatuś nas mierzył niedawno.
– Stań prosto – Mary Poppins puściła mimo uszu tę jego uwagę. Zmierzyła go od góry do dołu i głośno pociągnęła nosem. – Tak jak przewidywałam – fuknęła. – Wyrosłeś na psotnika i zbytnika.
Michaś szeroko otworzył oczy.
– Centymetry nie pokazują słów, tylko mierzą – próbował się bronić.
– Od kiedy to? – spytała Mary tonem wyższości, podsuwając mu pod nos centymetr, na którym widniały słowa wypisane dużymi, niebieskimi literami:
PSOTNIK I ZBYTNIK
– Ojej – wyrwał się Michasiowi pełen przerażenia szept.
– Podnieś głowę do góry – tym razem Mary przyłożyła centymetr do Janeczki.
– Janeczka wyrosła na uparte, leniwe i samolubne dziecko – odczytała tryumfalnie.
W oczach Janeczki ukazały się łzy.
– Och, wcale tak nie jest, Mary! – zawołała z płaczem, ponieważ pamiętała tylko te chwile, kiedy była dobra i grzeczna.
Mary przyłożyła centymetr do Bliźniąt i Amelki, po czym przeczytała:
Awanturnicy i Rozkapryszona płaksa.
– Tak właśnie sobie myślałam – oznajmiła, pociągając nosem. – Niech tylko odwrócę się na chwilę, a od razu z dziecinnego pokoju robi się menażeria.
Kiedy wreszcie sama zmierzyła się, na jej twarzy ukazał się uśmiech zadowolenia.
– Niezrównana. Idealna. Wzór doskonałości – odczytała z dumą. I dodała z groźną miną: – A teraz marsz do łazienki! Raz-dwa!
Janeczka i Michaś szybko wykonali jej rozkaz. Teraz bowiem, gdy Mary Poppins wróciła, wszystko odbywało się w błyskawicznym tempie. Nikt nie marudził przy kolacji, nikt nie uronił ani okruszyny, ani jednej kropelki nie wylał na stół. Krzesła zostały porządnie przysunięte do stołu, serwetki starannie złożone. Dzieci rozebrały się i wykąpały w mgnieniu oka. Nie wiedząc nawet kiedy i jak, znalazły się w łóżkach.
Mary krążyła po pokoju, opatulając dzieci kołderkami, a one z lubością wdychały dobrze im znany zapach grzanek i sztywno nakrochmalonego fartucha. Wpatrywały się w ukochaną postać, tak bliską im i drogą, w milczeniu i z uwielbieniem wodząc za nią oczyma.
Gdy Mary Poppins minęła łóżko Michasia, chłopiec zajrzał pod nie. Nie było tam nic prócz kurzu i pary rannych pantofli. Potem zajrzał pod łóżko Janeczki. I tam również nic nie było,
– Na czym ty będziesz spała, Mary? – spytał ciekawie.
Gdy tylko to powiedział, Mary Poppins dotknęła drzwi szafy z ubraniami. Szafa otworzyła się z hałasem i wyskoczyło z niej jak na sprężynie jej stare łóżko polowe, już przygotowane do spania. Znajdowały się na nim, ułożone w równiutki stos, rzeczy Mary: mydło glicerynowe, szpilki do włosów, flakonik perfum, składane krzesełko, szczotka do zębów i pastylki od kaszlu. Koszule nocne, flanelowe i płócienne, piętrzyły się na poduszce, jedne na drugich, a obok nich leżały botki, domino, czepki kąpielowe i album na pocztówki.
Dzieci z szeroko otwartymi oczyma usiadły na łóżkach.
– Nie rozumiem, skąd się to wszystko wzięło? – zdumiał się Michaś. – Jeszcze dziś rano nic w szafie nie było. Wiem na pewno, bo schowałem się tam przed Helenką.
Nie miał odwagi pytać o nic więcej, ponieważ spoczęło na nim tak piorunujące spojrzenie, że słowa uwięzły mu w gardle. Mary, pociągnąwszy nosem, odwróciła się tyłem do niego i rozłożyła na kołdrze swą flanelową nocną koszulę.
Dzieci spojrzały po sobie. Ich oczy powiedziały to, czego nie mogły usta: że nie ma co czekać, by Mary cokolwiek wyjaśniła. Janeczka i Michaś obserwowali jej ruchy, zabawne niczym stracha na wróble, gdy rozbierała się pod nocną koszulą. Cyk-cyk – wyskakiwały z dziurek guziki. Szur-szur – opadła spódniczka. Ogarnęło je rozkoszne uczucie ulgi i spokój. Wiedziały, że sprawiła to Mary. Wniebowzięte i rozmarzone myślały o tym, jak po raz pierwszy zjawiła się w domu, przywiana wiatrem ze Wschodu. I jak odfrunęła pewnego dnia na parasolce, gdy powiał wiatr zachodni. Przypomniały sobie, jak wróciła do nich, w dniu, kiedy puszczały w parku latawca, i jak opuściła je ponownie i zostawiła same, a one tęskniły za jej kojącą obecnością.
– A teraz – westchnęły uszczęśliwione – Mary wróciła znowu i znowu w taki sam dziwny sposób jak zawsze. Była z nimi w dziecinnym pokoju, jak gdyby nigdy ich nie opuściła. Myśli, które chodziły Michasiowi po głowie, zjawiały się nagle i zanim zdążył je pochwycić i zatrzymać, pękały w okamgnieniu jak pęcherzyki w wodzie sodowej i już było po nich.
– Ach, Mary – zawołał żarliwie – gdybyś wiedziała, jak nam okropnie było bez ciebie!
Usta Mary Poppins zadrżały ledwo dostrzegalnie. Zdawało się, że lada chwila zjawi się na nich coś w rodzaju uśmiechu, lecz nagle zmieniły zamiar i stało się inaczej.
– Sami byliście okropni, to wam powiem. Ten dom to istny zwierzyniec. Dziwię się, że ktoś tu może z wami wytrzymać.
– Ale ty wytrzymasz, Mary, prawda? – dopytywał się Michaś przymilnie. – Będziemy grzeczni jak aniołki, bylebyś tylko została! – obiecywała Janeczka solennie.
Mary Poppins spokojnie przenosiła wzrok z jednego na drugie; zaglądając im do serduszek, zdawała się wszystko rozumieć.
– Zostanę – rzekła po krótkiej chwili milczenia. – Zostanę tak długo, póki się drzwi nie otworzą.
Kiedy wymówiła te słowa, spojrzała w zamyśleniu na drzwi dziecinnego pokoju.
Janeczka wydała okrzyk trwogi.
– Ach, nie mów tak, Mary! – zawołała z płaczem. – Te drzwi wciąż się otwierają. Mary Poppins spojrzała na nią przenikliwie.
– Nie o tych drzwiach mówię. Mam na myśli Inne Drzwi – wyjaśniła, zapinając nocną koszulę.
– Co ona miała na myśli? – szepnęła Janeczka do Michasia.
– Ja wiem, co miała na myśli – wyjaśnił Michaś z chytrą miną. – Tu przecież nie ma żadnych innych drzwi. A drzwi, których nie ma, nie mogą się otworzyć. Więc Mary zostanie u nas na zawsze!
I aż oczy mu zabłysły na tę myśl. Jednakże Janeczka nie podzielała jego pewności. „Ciekawa jestem” – zastanawiała się – „co też to może znaczyć?” Michaś zaś wesolutko paplał dalej:
– To dobrze, że podałem dziś rękę Kominiarzowi, to przynosi szczęście. Może ten Kominiarz przyjdzie do dziecinnego pokoju i tobie też poda rękę, Mary!
– Phi! – odpowiedziała Mary Poppins lekceważąco. – Ja nie potrzebuję szukać szczęścia, już ty się o to nie troszcz!
– No pewnie – zgodził się Michaś w zamyśleniu – ktoś, kto wyskakuje z rakiety, jak ty dzisiaj wieczorem, na pewno urodził się pod jakąś szczęśliwą gwiazdą. To znaczy… chciałem powiedzieć, że… Och, tylko nie patrz tak na mnie! – zawołał błagalnie,
ponieważ Mary Poppins spojrzała na niego w taki sposób, że aż zadrżał cały. Wyglądała, jak gdyby usiłowała zamrozić go w jego przytulnym, cieplutkim łóżeczku.
– Chciałabym wiedzieć, czy aby dobrze usłyszałam? – upewniła się lodowatym tonem. – Mówiłeś coś o mnie w związku z jakąś rakietą?
Słowo „rakieta” wymówiła w taki sposób, jakby było kompromitujące.
Michaś, przerażony, rozejrzał się dokoła, ale pomoc od reszty rodzeństwa nie nadchodziła. Zrozumiał, że jest zdany tylko na siebie.
– Ale tak przecież było, Mary – bronił się odważnie. – Rakieta wybuchnęła i ty z niej wyskoczyłaś i zeszłaś z nieba!
Mary Poppins zdawała się coraz większa, w miarę jak zbliżała się do niego.
– Wybuchnęła? – pytała z furią. – Ja wyskoczyłam z rakiety?
Michaś skurczył się w sobie i przylgnął do poduszki.
– Tak przecież… wyglądało… no, powiedz… Janeczko, czy nie?
– Psst! – szepnęła Janeczka, potrząsając głową.
Wiedziała, że nie trzeba się Mary sprzeciwiać.
– Ale przecież myśmy cię widzieli – upierał się Michaś prawie ze łzami w oczach. – I jeśli nie ty wyskoczyłaś z rakiety, to co z niej wyskoczyło i spadło? Przecież na niebie nie było gwiazd…
– Wyskoczyło z rakiety? – powtórzyła Mary. – I spadło? Często obrażałeś mnie, mój drogi, ale tym razem to już szczyt wszystkiego. I jeśli usłyszę jeszcze raz o jakichś rakietach…
Mary Poppins nie powiedziała Michasiowi, co wtedy nastąpi, ale on wiedział, że będzie to coś strasznego.
– Tiju-tiju-tiju! – rozległ się nagle czyjś cieniutki głosik z parapetu okiennego. Do dziecinnego pokoju wpadł stary Szpak, z przejęciem trzepocąc skrzydłami.
Mary podeszła do okna.
– Pójdziesz precz, ptaszydło? – rzuciła ze złością.
A gdy Szpak odfrunął, zgasiła światło i położyła się do łóżka. Dzieci słyszały, jak mruczała do siebie: „Wybuchnęła! Wybuchnęła!”