Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 11:04

Martyn Pig

Martyn PigŹródło: Inne
d28nx4e
d28nx4e

Blade światło zimowego słońca przebiło się w końcu przez chmury i odbijało w dachach samochodów zaparkowanych po drugiej stronie ulicy. Naleśnikowata twarz cioci Jean nasiąkała słońcem niczym bibuła.
Cofnąłem się i z nerwowym uśmiechem wpuściłem ją do środka.
— Dziękuję — powiedziała.
Jej brązowy płaszcz zaszeleścił, kiedy wchodziła do przedpokoju. Wyglądała niedorzecznie. Koścista, o szorstkiej skórze, ze sterczącymi łokciami i krzywymi nogami, jak postać z kreskówki. Szalony, stary ludzik.
Zdjęła płaszcz i oddała go mi, nie obdarzając mnie ani jednym spojrzeniem.
— Tata jest chory, ciociu — powiedziałem, wieszając jej garderobę. — Leży w łóżku.
— Chory? — prychnęła. — To on to tak teraz nazywa?
Przełożyła pasek torebki przez ramię i poprawiła sukienkę. Tę samą od zawsze, kremową, sztywną z lśniącymi, mosiężnymi guzikami. Tak sztywną, że gdyby ją postawić, nie przewróciłaby się.
— Nie, to nie to, jest naprawdę chory — powiedziałem. — Pewnie grypa, albo jakiś wirus.
Znowu prychnęła. Głęboki, mokry charkot z otchłani gardła, połączony z falowaniem nozdrzy i uniesioną górną wargą. Miała nadzwyczaj małe zęby, zupełnie jak u dziecka. Małe i równiutkie. Zawsze się zastanawiałem, czy aby nie sztuczne. Przemaszerowała do salonu, a ja podążyłem za nią, jak cielę za swoją matką.
— Fuj! — zawołała. — Co to za zapach, na litość boską?
— Kanalizacja — wykrztusiłem. — Kawałek dalej rozkopali kanalizację.
— Nic nie widziałam.
— No nie, bo oni ją rozkopali kilka dni temu. Pogotowie techniczne przekopało całą drogę. Pewnie coś spartaczyli.
— Hmm… — powiedziała.

Następnie ruszyła na obchód salonu, zaglądając w każdy kąt, szukając brudu, puszek po piwie, butelek. Stałem w miejscu, obserwując ją. Miałem nadzieję, że jest tak szalona, na jaką wygląda. Włosy na czubku jej głowy przypominały niebieski druciak, sztywny i nieruchomy. Dlaczego ona nosi tę fryzurę? Czy myśli, że to dobrze wygląda? Poza tym, jakie to jest w dotyku? Jak plastikowa szczotka? Jak jeż? — zastanawiałem się.
— Co w szkole? — zapytała.
— Co?
— Nie mówi się: co. Mówi się: słucham.
— Słucham?
— Szkoła, Martyn. Jak ci idzie w szkole?
— Okej — wzruszyłem ramionami.
— Okej? A cóżby to miało znaczyć?
Potarłem kark.
— Wszystko w porządku, ciociu. Dziękuję za troskę.
Podeszła i zatrzymała się niecały cal ode mnie, patrząc mi prosto w oczy. Pachniała cytryną i wybielaczem, i jeszcze perfumami dla starszych pań.
— A teraz, Martyn — powiedziała bardzo poważnym głosem — chciałabym, żebyś powiedział mi prawdę.

Wpatrywałem się w jej twarz, unikając oczu. Długi czarny włos wyrastał z brodawki na podbródku. Pory skóry na policzkach przypominały malutkie niebieskie gwiazdeczki.
— Jak się czujesz? — wysapała. — Tak naprawdę.
Oblizałem usta i spróbowałem przełknąć ślinę.
— Dobrze, ciociu. Naprawdę. Wszystko w porządku.
— A co z nim?
Wymówiła: nim, jakby to było najohydniejsze słowo w języku angielskim.
— Wszystko okej… bardzo się stara, serio. Wszystko jest dobrze, w domu wszystko jest super.
Spojrzała mi głębiej w oczy, starając się odczytać moje myśli, potem odwróciła się i powiedziała coś, co zabrzmiało jak podejrzliwe: hm.
— Więc gdzież on jest? — zapytała lekceważąco. — Gdzie jest nasz „pacjent”?
Kiedy wchodziliśmy po schodach, serce waliło mi jak szalone, a w żołądku miałem rój os. Nie przestawała węszyć, nic nie mówiła, tylko węszyła. Niuch, niuch, niuch... jak labrador w poszukiwaniu kości. Nie mogłem się powstrzymać, by przechodząc obok, nie spojrzeć na drzwi łazienki, wyobrażając sobie zamkniętą tam Alex, wyobrażając sobie…
Zatrzymaliśmy się przed sypialnią taty.
— Pewnie ciągle jeszcze śpi — powiedziałem. — Przez całą noc nie zasnął.
Ciocia Jean przewróciła oczyma.
— Chciałem powiedzieć, że nie mógł usnąć — tłumaczyłem. — Nie zmrużył oka, przez całą noc biegał, bo było mu niedobrze, no wie ciocia, tam i z powrotem.
Obdarzyła mnie sceptycznym spojrzeniem.
— Otworzysz wreszcie drzwi?
Czasami zdarza się w życiu, że trzeba zrobić coś, na co się kompletnie nie ma ochoty. Nie ma wyboru, trzeba to zrobić. Nie ma co marzyć, żeby było inaczej, żeby cofnąć czas, żeby otrzymać kolejną szansę, bo nic się nie zmieni, nie możesz cofnąć czasu, nie dostaniesz kolejnej szansy. I oto stałem tam, mając za chwilę zaprezentować cioci Jean jej zmarłego brata, nie tracąc nadziei, że uda mi się jej wmówić, że leży chory w łóżku, śpi. Nie umarł, lecz zasnął na wieki.

Nie miałem wyboru, rozumiecie? Nie miałem żadnego wyboru. W takiej sytuacji pozostaje jedynie powiedzieć sobie: raz kozie śmierć! A potem po prostu zrobić to.
Otworzyłem drzwi i weszliśmy.
— Uhhh! Znowu ten smród. Mój Boże!
Zignorowałem ją i podszedłem na palcach w kierunku zaciemnionego i cuchnącego łóżka.
— Tato? — szepnąłem. — Tato? Ciocia Jean przyszła.
— Dlaczego tu jest tak ciemno? — jęknęła. — Nic nie widzę.
— Światło go razi — wytłumaczyłem, pospiesznie usuwając monety z powiek taty. Całkowicie o nich zapomniałem. Na szczęście jego oczy pozostały zamknięte. Sięgnąłem pod kołdrę i włączyłem dyktafon. Spod pościeli wydobył się przytłumiony ciężki charkot oddechu, chrapanie. Zbyt głośno, więc po omacku znalazłem pokrętło i ściszyłem nagranie.
Ciocia Jean stała na środku pokoju, cmokając z niezadowoleniem. — Mój Boże, co za odrażające miejsce.
Drżąc, wsunąłem rękę pod głowę taty, zupełnie zimną, bez życia.
— Śpi jak zabity, ciociu — odpowiedziałem.
— Doprawdy?
Zbliżyła się do łóżka z wyraźną obawą. Chrapanie wypełniało pokój. Czy aby nie przesadziliśmy? Poruszałem głową taty w rytm oddechu.

d28nx4e

Ciocia Jean zatrzymała się kilka stóp od łóżka z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
— Hm — mruknęła.
Pochyliła się, usiłując coś zobaczyć. Wstrzymałem oddech.
— Jest trochę… blady.
— Ostatnio prawie nie je — powiedziałem.
— A co mu się stało w głowę?
— W nocy wszedł na drzwi i ohydnie ją sobie rozciął.
Przysunęła się jeszcze bardziej, pociągając nosem.
— I znów ten zapach.
— Ma… hm, kłopoty żołądkowe.
Zaczynałem się niepokoić, czy nagraliśmy dosyć chrapania. Co zrobię, jak taśma się skończy?
Moje serce zaczęło walić, kiedy ciocia Jean podeszła jeszcze bliżej.
— Łyliam? Łyliam? — wyciągnęła rękę.
— Lepiej nie, ciociu — powiedziałem. — To może być zaraźliwe.
Szybko cofnęła się.
Na jej twarzy widać było wyraźną konsternację.
— Wygląda trochę... Nie, Martyn, on z całą pewnością nie wygląda dobrze. Czy rozmawiałeś już z lekarzem?
Prawie się roześmiałem.
— Jutro — powiedziałem. — Lekarz przyjdzie jutro.
— Spójrz na jego oczy. Dziwnie wyglądają — powiedziała, wpatrując się w półmrok. — Chyba powinnam wezwać lekarza już zaraz.
— Nie, naprawdę, to nie ma sensu. Telefonowałem już wcześniej i powiedzieli, że to najprawdopodobniej ten wirus, który atakuje teraz wszystkich. Najwidoczniej robi też coś z oczyma.
— Hmmmm — powiedziała.
Dyktafon zaczął zwalniać — pewnie baterie słabły. Chrapnięcia stawały się coraz wolniejsze, a mechanizm zaczynał zawodzić.
— A to co za dźwięki?
— Rury — odpowiedziałem — coś jest nie tak z tą kanalizacją.
— Rury, kanalizacja, czy jest coś, co w tym domu funkcjonuje poprawnie?
Taśma zaczęła naprawdę zawodzić, a wydobywające się z niej dźwięki przypominały jęki umierającego potwora morskiego.
— Myślę, że powinniśmy już sobie pójść — zaproponowałem. — Dajmy mu pospać.
Kiedy odsuwając się od łóżka, wyciągnąłem rękę spod szyi taty, jego głowa kiwnęła się do tyłu i stuknęła o wezgłowie.
— Co to było? — zapytała ciocia Jean.
— Nic. Chodźmy — pogoniłem ją. — Zrobię herbatę.
— Ręce brzydko ci pachną — skomentowała, gdy ciągnąłem ją w kierunku wyjścia.
— Vaporub — wyjaśniłem, oddychając z ulgą, gdy zamykałem za sobą drzwi do sypialni.

d28nx4e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28nx4e

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj