Włocławek. Dzieciństwo nad Wisłą
Chmura zawisła nad chłopcem, który urodził się późną wiosną 1920 roku we Włocławku, spokojnym miasteczku nad brzegiem Wisły. Chmura zawisła nad całą Europą – oto Armia Czerwona ruszyła na zachód. Przedarła się przez pół Polski i teraz godziła w samo jej centrum. Bolszewiccy stratedzy mieli nadzieję, że wystarczy kilka tygodni, by dotrzeć do Berlina. Najdalej zapuścił się Korpus Konny młodego dowódcy, urodzonego w Persji Ormianina, zwanego Gaj-Chanem – stał na prawym brzegu Wisły, przy moście, który prowadził do śródmieścia Włocławka. Gdyby udało się przekroczyć rzekę, kawalerzyści znaleźliby się na zachód od stolicy. Wtedy Warszawa byłaby w kotle. Wtedy Polska by zginęła.
Stawka była wysoka. Młode państwo sowieckie, samo jeszcze ogarnięte wojną domową, wysłało przeciw Polsce najlepszych dowódców. W walce między wojskami marszałka Józefa Piłsudskiego i Armią Czerwoną ofensywa coraz to zmieniała się w defensywę i odpowiednio zmieniały się w Polsce nastroje. W Warszawie co miesiąc to powstawały, to znów upadały rządy. Jeszcze w maju Piłsudski zajmował Kijów i obiecywał, że zapewni Ukraińcom „wolność” i „bezpieczeństwo”. Po czym od północy, od strony Białorusi, uderzyli czerwonoarmiści, chcąc zanieść w głąb Europy to, co oni rozumieli jako wolność: rewolucyjną pożogę. Armia konna Budionnego, która później miała zyskać literacką sławę, przedzierała się przez Galicję dosyć mozolnie. Dawała jej się boleśnie we znaki garstka amerykańskich ochotników, która, latając polskimi dwupłatowcami, otwierała ogień z pokładowych karabinów maszynowych. Więcej szczęścia mieli na północy Gaj-Chan i jego współtowarzysze. Nadciągając wzdłuż południowej granicy Prus Wschodnich, posuwali się nieraz po
czterdzieści kilometrów dziennie. Piłsudski stwierdzał natomiast na północy „stale postępujący rozkład sił moralnych [...] długi front cofał się i łamał z przyczyn często drobnych, a wojska cofały się nieraz bez boju i często w nieładzie”.
Kiedy mały Marceli miał dziesięć dni, w Moskwie Lenin przemawiał:
„...będziemy mówili o pokoju, ale nie z wami, polscy obszarnicy i polscy burżua, lecz z polskimi robotnikami i chłopami, i zobaczymy, co z tych rozmów wyniknie” . Zdążył także powołać tymczasowy rząd, który w języku sowieckich skrótowców zwał się Polrewkom (Polski Komitet Rewolucyjny). Na jego czele stanął Julian Marchlewski rodem z Włocławka, a jednym z członków gabinetu był późniejszy założyciel „czrezwyczajki”, Feliks Dzierżyński.
W drugim tygodniu sierpnia, kiedy Armia Czerwona stała już dwadzieścia kilometrów na wschód od Warszawy, zagraniczni ambasadorowie, sądząc, że to finis Poloniae, porzucali swoje stołeczne wille. Jeszcze groźniej wyglądała sytuacja we Włocławku: Korpus Konny szykował się do przejścia przez rzekę. Czerwonoarmiści ostrzelali i zdobyli trzy statki, które wiozły z Gdańska broń i prowiant; wysyłali też łodziami zwiadowców na drugi brzeg. O tym, co się działo przez następne dni, mówią fotografie, a także naoczni świadkowie:
Włocławek rozpaczliwie bronił się z okopów, przekopanych przez ulice nadbrzeżne. Bolszewicy zasypywali miasto huraganem pocisków. […] Kobiety i dzieci, przemykając od bramy do bramy, mimo kul i pocisków, donosiły amunicję, żywność, kawę – aż do samych okopów. Jedna dziewczyna straciła nogi od granatu bolszewickiego.
Kto wie, czy bitwa o Włocławek nie była pierwszym wydarzeniem historycznym, jakie zapamiętał mały Marceli – choć, rzecz jasna, trudno mówić o zapamiętaniu w sensie ścisłym. Na pewno jednak w domu rodzinnym nie raz opowiadano o tych wypadkach. On sam mówi o nich następująco:
Uciekliśmy całą rodziną do Płocka, gdzie mieszkali bliscy mojego ojca. W Płocku ojciec się urodził i dorastał. Rosjanie doszli do Włocławka, a w Płocku ich nie było. Tak to jakoś wyglądało, więcej nie wiem. Popłynęliśmy chyba parostatkiem. Z Włocławka do Płocka zawsze się płynęło Wisłą.
Cztery dni trwało oblężenie Włocławka. Kiedy 16 sierpnia oddziały Gaj-Chana spróbowały przekroczyć most na Wiśle, obrońcy pod wodzą pułkownika Józefa Gromczyńskiego wysadzili żelazną konstrukcję w powietrze. Gaj-Chan ruszył wtedy w górę rzeki. Wkroczył ni mniej, ni więcej, tylko do Płocka; w tym starym mieście z gotycko-renesansową katedrą, które głównie leży na prawym brzegu Wisły, nie było jeszcze wtedy mostu. Oddziały Gaj-Chana znacznie je spustoszyły.
W Londynie i Paryżu zapanował wielki niepokój. Francuski generał Weygand, a także młody doradca polskiego Sztabu Generalnego w Warszawie, Charles de Gaulle, błagali marszałka Focha, żeby „bez wszelkiej mitręgi administracyjnej załadować na krążownik tyle, ile zdoła zabrać karabinów, naboi i najniezbędniejszych rzeczy (buty), o jakie proszono, i niech pełną parą płynie do Gdańska” . Ale kiedy rząd polski w skrajnej opresji prosił Weyganda o przejęcie naczelnego dowództwa, on się wzdragał. Wolał pozostać doradcą: „ja wiem o wiele za mało, by wziąć w ręce ster. [...] Jeśli uda mi się zrobić choćby trochę, będzie to dużo w tym kraju marzeń, mgieł i kaprysów”.
Józef Piłsudski poradził sobie o własnych siłach – albo z walną pomocą nieba, jak chcieli marszałkowi niechętni, na przykład pewien dziennikarz, któremu zawdzięczamy określenie „cud nad Wisłą”. Armię Czerwoną odparto spod bram Warszawy, śmiały kontratak na północ od Wieprza ugodził jej odsłonięte skrzydło, i uciekła równie szybko, jak nadeszła. Ostatnia w dziejach wielka ofensywa jazdy dobiegła końca. Pozostawiła po sobie bez mała dwieście tysięcy sowieckich jeńców, dziesiątki tysięcy poległych po obu stronach. Trzydzieści tysięcy czerwonoarmistów, między innymi korpus Gaj-Chana, w popłochu przekroczyło granicę Prus Wschodnich, gdzie skwapliwie przystało na internowanie.
Mieszkańcy Włocławka odetchnęli z ulgą, wśród nich rodzina Reichów. Wcześniej ojciec napatrzył się wojen i obcych armii. Miasto od czasu kongresu wiedeńskiego należało do carskiej Rosji. W lecie i jesienią 1914 roku toczyły się o nie długotrwałe walki. Dopiero w listopadzie oddziały cesarza Wilhelma zdołały w decydującej bitwie pod Włocławkiem zepchnąć żołnierzy Mikołaja II na wschód. Późniejsza czteroletnia okupacja była dla miasta katastrofą: przedsiębiorstwa straciły dostęp do rynku rosyjskiego, a w dodatku Niemcy wyniszczali je rabunkową gospodarką wojenną. Poważne kłopoty nie ominęły Dawida Reicha, dowodem na to jest opasła teczka w miejscowym archiwum. Widnieje na niej napis po niemiecku: „Sprawa procesowa magistrat miasta Włocławka contra Dawid Reich”. Sumę, której dochodził, podano jednak w rublach i kopiejkach: 5473,03.
Ojciec rodziny, która od jakiegoś czasu mieszkała przy ulicy Wspólnej, toczył więc spór o nie małą kwotę. Już w roku 1907 z bratem Markiem i dwoma jeszcze wspólnikami przejął firmę zapewniającą oświetlenie miejskich ulic, miała ona pod opieką pięćdziesiąt latarni naftowych typu „Lira”. Kiedy w trakcie wojny światowej Rosjanie się wycofali, a wkroczyli Niemcy, nikt nie zamierzał za to światło płacić, Reich procesował się więc z powołanym przez Niemców zarządem miasta.
Pracownicy Reicha, przeważnie katolicy albo protestanci, zaświadczyli przed sądem, że firma zatrudnia ich od lat, a oświetlenie działało nawet podczas działań zbrojnych, latarnie są w dobrym stanie i tylko jedną rozwalił jakiś Kozak, a kilka innych żołnierze niemieccy. W końcu miasto dało za wygraną i Dawid Reich dostał należne mu pieniądze.
Dla Włocławka zaczynał się okres pokoju w granicach niepodległej Polski. Rodzinne miasto Marcelego Reicha wielkiego znaczenia raczej nie miało, choć szczyciło się długą historią. Zaświadczała o niej gotycka katedra, w której można podziwiać sarkofag dłuta Wita Stwosza. We Włocławku uczył się niegdyś Mikołaj Kopernik, później – w latach dwudziestych minionego wieku – do tutejszego seminarium uczęszczał Stefan Wyszyński.
Wśród niecałych czterdziestu tysięcy mieszkańców było – w czasie, kiedy Marceli przyszedł na świat – dziewięć tysięcy Żydów i ośmiuset Niemców. Wpływy rosyjskie szybko zanikały. Do swoich pierwszych wspomnień z dzieciństwa zalicza zburzenie wielkiej, nie tak dawno wzniesionej cerkwi na głównym placu. Rodzina Reichów nie była rodem z Włocławka. Matka, Helena z domu Auerbach, której wszyscy przodkowie po ojcu „byli od stuleci rabinami”, pochodziła z pogranicza Śląska i Wielkopolski. Dawid zaś, który ją poślubił w 1906 roku, wychował się w rodzinie płockiego kupca. Wierny był tradycji żydowskiej, chodził do synagogi, „władał kilkoma językami, polskim, rosyjskim, jidysz i, jak niemal każdy wykształcony Żyd w Polsce, naturalnie niemieckim” – wspomina syn. Matka posługiwała się „nienaganną, szczególnie piękną niemczyzną, natomiast jej polski, choć w kraju tym mieszkała dziesiątki lat, roił się od błędów i był raczej skąpy. Jidysz nie znała...” Pani Helena nie poczuwała się do żydostwa ani tym bardziej polskości,
ale raczej, jak sugeruje Marceli, do związków z kulturą niemiecką.
W swojej autobiografii Reich-Ranicki pominął kwestię, który język był jego rodzimym i którym na co dzień rozmawiano w domu. Na moje pytanie odparł:
To trudno powiedzieć. Języki codziennego użytku były dwa: niemiecki i polski. Rodzice mówili między sobą po niemiecku, kiedy nie chcieli, żeby dzieci rozumiały. Wtedy znaliśmy polski lepiej niż niemiecki.