Cześć, jestem Joanna. Jestem wydawcą Wirtualnej Polski. Właśnie ukazał się zbiór moich opowiadań. Łapcie jedno. To tylko pięć minut.
Piszę, odkąd pamiętam. Podsłuchuję ludzi w tramwajach, autobusach, zbieram słowa z chodnika. Przetwarzam to potem na tekst. Na literaturę. Na fikcję, która nie jest kłamstwem.
Wiem, że macie mało czasu. Że trzeba dziecko z przedszkola odebrać, zakupy zrobić, do lekarza zadzwonić. Ale to tylko pięć minut. Taki pomysł – opowiadania do czytania między przystankiem a przystankiem, w kolejce do dentysty, w międzyczasie. Historia może rozpocząć się i zamknąć w pięciu minutach. Bo to sztuka włożyć słonia do pudełka.
Więc proszę, oto opowiadanie. Na szybko. Na raz.
Wstyd
- Buty i włosy – mówiła zawsze. - U kobiety najważniejsze są buty i włosy.
Pamiętam ją, jak myła okna. Bosa. W obszernej koszuli, chustce na głowie, z żabkami do firanek w ustach. Potem siadała na parapecie, zapalała papierosa i wyciągała przed siebie długie nogi. Chciałam być taka jak ona.
- Reszta jest bez znaczenia – robiła kółka z dymu i strzepywała popiół do doniczki z difenbachią. - Możesz mieć najtańszą sukienkę, niedobraną szminkę. Ale włosy zawsze muszą być zrobione. A buty porządne, żaden skaj, tylko skóra.
Nową parę zanosiła najpierw do szewca, żeby zrobił porządne fleki. I wkładkę. Miała wysokie podbicie stopy, musiała nosić specjalne wkładki.
*
- Widziała pani? - gruba baba okutana w wełniany szalik szturchnęła mnie łokciem, wyrywając z zamyślenia. - Jak to się ludziom na starość w głowie miesza? Ja piję codziennie tran, żeby tego alzheimera nie mieć.
Przestąpiłam z nogi na nogę. Autobus jak na złość nie przyjeżdżał. Wymalowana staruszka po drugiej stronie ulicy zamachała rękami jak kolorowe ptaszysko. Wyciągnęła przed siebie dłoń z kawałkiem bułki i otworzyła usta w uśmiechu. Jej ramię natychmiast obsiadły gołębie.
- Nie cierpię gołębi, tfu! - baba splunęła i poprawiła szalik. - Takie to brudne ptaki. Ja proszę pani uważam, że tego to się powinno zabronić, tego karmienia.
- Tak – wyszeptałam, kuląc ramiona przed zimnem. Kolorowa staruszka rozrzuciła okruszki wokół siebie i obróciła się jak baletnica.
- Ja tu ją często widuję - wtrąciła się druga kobieta w fioletowym bereciku i sznurowanych trzewikach. - Sama mieszka, nieboga, czasem w śmietniku grzebie, chociaż nie widać, żeby biedna była.
- Bo proszę pani, jak się samemu na starość zostanie, to nic już człowieka nie uratuje - odparła tęga. - Ja mam już troje wnucząt, a czwarte w drodze. Dziewczynka będzie!
Kolorowa roześmiała się nagle i pomachała nam. Z kieszeni wyjęła kasztan, położyła go sobie na dłoni. Usta miała umalowane jaskrawoczerwoną szminką, brwi pociągnięte kredką. Powieki - szafirowe, takie same jak kurtkę.
Schowałam ręce do kieszeni. Fioletowa w bereciku westchnęła.
- Ja to chyba bym już w domu starców wolała - powiedziała z boleścią w głosie. - Tam przynajmniej człowiek sobie wariować może i nikt go nie zobaczy. Koleżanki bym miała, pokój swój. Bo tak to tylko do grobu się położyć.
Staruszka po drugiej stronie zatrzymała się. Zatupała. Jej kalosze były brudne i popękane, z lewego wystawał kawałek grubej skarpetki.
- A pani? - zaatakowała mnie gruba. - Pani ma wnuki?
- Nie.
- Ale już pani na emeryturze?
- Jeszcze pracuję.
- Coś takiego - tęga wzięła się pod boki. - Ja na wcześniejszą poszłam, wnuki chować.
Skinęłam głową. Babcia w szafirowej kurtce stała teraz nieruchomo, wpatrując się w nas i żując końcówkę mysiego warkoczyka.
- O, jedzie - powiedziały jednocześnie tęga i fioletowa. Autobus przesłonił na chwilę widok na drugą stronę. - Wsiada pani?
- To nie mój - odparłam i zacisnęłam ręce w kieszeniach. - Czekam na sto jedenaście - dodałam niepotrzebnie.
Nie słyszały mnie już, gramoliły się do środka. Rozejrzałam się. Kolorowa stała nadal naprzeciw mnie, ręce skrzyżowała na piersiach. Przeszłam po pasach, z trudem powstrzymując łzy.
- Ciebie to nawet na chwilę nie można zostawić samej! - poskarżyłam się, biorąc ją pod łokieć. - Ile razy mówiłam ci, żebyś zostawiła śmietnik w spokoju?! I moją szminkę też. No ile?
Chodnikiem przechodziła para dzieciaków. Ona w obcisłych dżinsach i kurteczce przed nerki, on w wielkiej czapie. Obejrzeli się. Ściszyłam głos.
- Chodź, mamo, wracamy do domu.
_Joanna Kocik, Karolina Deling „5 minut, czyli 23 opowiadania dla zabieganych”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa MaMiko w maju 2018 roku. _
Napisz do autorki: joanna.kocik@grupawp.pl