Trwa ładowanie...
fragment
18-02-2013 16:52

Malazańska Księga Poległych 5. Przypływy nocy

Malazańska Księga Poległych 5. Przypływy nocyŹródło: Inne
d28nx4e
d28nx4e

Steven Erikson

Przypływy nocy

(fragment)

Rozdział pierwszy

d28nx4e

Słuchajcie! Morza szepczą

i śnią o gruchotaniu prawd

między kruszonymi kamieniami

Hantallit z Górniczej Śluzy

Rok Późnego Mrozu

Jeden rok przed letheryjskim Siódmym Zamknięciem

Ascendencja Pustej Twierdzy

Oto więc jest opowieść. Pomiędzy szmerem pływów, gdy giganci uklękli i stali się górami. Gdy upadli rozproszeni na ziemię niczym balast zrzucony z nieba, ale nie potrafili się oprzeć nadejściu świtu. Pomiędzy szmerem pływów opowiemy o jednym z takich gigantów, ponieważ opowieść zawiera się w jego opowieści.

d28nx4e

I ponieważ jest ciekawa.

Słuchajcie.

Gdy zapadła ciemność, zamknął oczy. Otwierał je tylko za dnia, rozumując w ten sposób: noc opiera się wzrokowi, a jeśli niewiele można zobaczyć, po co wpatrywać się w mrok?

Ujrzyjcie też to: dotarł do skraju lądu i odkrył morze. Zafascynowała go ta tajemnicza ciecz. Owego pamiętnego dnia fascynacja przerodziła się w obsesję. Widział fale uderzające o brzeg na całej jego długości. Ich bezustanny ruch zawsze groził pochłonięciem całego lądu, lecz jakoś nigdy do tego nie dochodziło. Przyglądał się im przez całe wietrzne popołudnie, był świadkiem tego, jak tłuką wściekle o pochyłą plażę. Niekiedy rzeczywiście udawało im się dotrzeć daleko w głąb lądu, ale potem zawsze następował niechętny odwrót.

d28nx4e

Gdy nadeszła noc, zacisnął powieki i położył się spać. Postanowił, że jutro znowu popatrzy na to morze.

Gdy zapadła ciemność, zamknął oczy.

Nocą nadszedł przypływ, który zalał giganta. Zatopił go podczas snu. Zawarte w wodzie minerały wniknęły w jego ciało, upodabniając go do skały, sękatej wyniosłości górującej nad plażą. A potem, w jedną noc na tysiąclecia, przypływ nadchodził ponownie, by wypłukiwać jego postać. Kraść jego kształt.

d28nx4e

Ale nie do końca. By zobaczyć go naprawdę, nawet w dzisiejszych czasach, trzeba patrzeć nocą. Albo zmrużyć mocno oczy w jasnym blasku słońca. Spoglądać z ukosa bądź też skupić wzrok na wszystkim oprócz samego kamienia.

Ze wszystkich darów, które Ojciec Cień przekazał swym dzieciom, ten ma największą wartość. Odwróć wzrok, żeby zobaczyć. Zaufaj tej radzie, a zaprowadzi cię ona do Cienia, gdzie kryją się wszystkie prawdy.

Odwróć wzrok, żeby zobaczyć.

d28nx4e

A teraz odwróć wzrok.


Myszy rozpierzchły się, gdy na śnieg, któremu zmierzch przydał niebieskawej barwy, wpełzł głębszy cień. Uciekały w szalonej panice, ale los jednej z nich był już przesądzony. Pierzasta, zakończona szponami łapa opadła na zwierzątko, przebijając porośnięte futrem ciałko i miażdżąc maleńkie kosteczki.

Na skraju polany sowa sfrunęła bezgłośnie z gałęzi, sunąc nad ubitym śniegiem i rozsypanymi na nim nasionami. Łuk jej lotu, przerwany na chwilę atakiem na mysz, wzniósł się ku pobliskiemu drzewu. Tym razem towarzyszył temu ciężki łopot skrzydeł. Ptak wylądował na jednej nodze i po chwili rozpoczął ucztę.

d28nx4e

Ten, kto wbiegł truchtem na polanę kilkanaście uderzeń serca później, nic już nie zauważył. Myszy uciekły, nie zostawiając na twardym śniegu żadnych śladów, a sowa zamarła w bezruchu w swej dziupli między gałęziami świerka, śledząc szeroko otwartymi oczyma biegnącego przez polanę intruza. Gdy ten już się oddalił, ptak znowu zaczął jeść.

Zmierzch należał do myśliwych, a sowa nie zakończyła jeszcze łowów.

Pędzący po krętej, pokrytej szronem ścieżce Trull Sengar zatopił się w myślach i nie patrzył na otaczający go las, w nietypowy dla siebie sposób ignorując wszystkie wskazówki i szczegóły, jakie można było w nim ujrzeć. Nie zatrzymał się nawet po to, by przebłagać ofiarą Sheltathę Lore, Córkę Zmierzch, najbardziej umiłowaną z Trzech Córek Ojca Cienia, choć zamierzał wynagrodzić jej to jutro o zachodzie słońca. Ponadto wcześniej przebiegł obojętnie przez ostatnie plamy światła zalegające jeszcze na ścieżce, ryzykując, że przyciągnie uwagę kapryśnej Sukul Ankhadu, Córki Oszustwa, znanej także jako Cętka.

Na terenach godowych Calach roiło się od fok. Przybyły wcześnie, co zaskoczyło Trulla, który zbierał nefryty nad linią brzegową. Samo pojawienie się fok tylko by podekscytowało młodego Tiste Edur, ale towarzyszyły im statki, które otoczyły zatokę pierścieniem. Łowy już się rozpoczęły.

Letheryjczycy, białoskórzy mieszkańcy południa.

Potrafił sobie wyobrazić gniew, jakim zapłoną mieszkańcy wioski, do której się zbliżał, gdy tylko opowie im o swym odkryciu. On również był wściekły. To było bezczelne wtargnięcie na terytorium Edur. Kradzież fok, które były prawowitą własnością jego ludu, stanowiła aroganckie pogwałcenie dawnych umów.

Wśród Letheryjczyków nie brakowało głupców, podobnie jak wśród Edur. Trull nie potrafił sobie wyobrazić, by mogło to być coś innego niż nieusankcjonowane wtargnięcie. Od Wielkiego Spotkania dzieliły ich tylko dwa cykle księżyca. Przelew krwi nie służyłby w tej chwili żadnej ze stron. Bez względu na to, że Edur mieli prawo zaatakować i zniszczyć intruzów, letheryjskich delegatów oburzyłoby wymordowanie ich współobywateli, nawet jeśli łamali oni prawo. Szanse na zawarcie nowego traktatu stały się nagle minimalne.

Niepokoiło to Trulla Sengara. Edur dopiero co zakończyli jedną długą, zaciętą wojnę i trudno mu było pogodzić się z myślą o następnej.

Podczas podboju pozostałych plemion nie przyniósł wstydu braciom. Na szerokim pasie miał nabity szereg dwudziestu jeden zabarwionych na czerwono nitów. Każdy z nich reprezentował honorowy czyn, a siedem, otoczonych białą farbą, znaczyło, że tym czynom towarzyszyło zabicie wroga. Spośród synów Tomada Sengara tylko starszy brat Trulla mógł się pochwalić większą liczbą trofeów. Było to zrozumiałe, jako że Fear Sengar należał do największych wojowników Hirothów.

Rzecz jasna, wojny z pozostałymi pięcioma plemionami Edur były poddane ścisłym regułom i nawet w wielkich, długotrwałych bitwach ginęła tylko garstka walczących. Mimo to podbój plemion kosztował ich wiele sił. W walce z Letheryjczykami nie było żadnych zasad hamujących wojowników Edur. Nie chodziło o honorowe czyny, a jedynie o zabijanie wrogów. Nie musieli oni przy tym mieć broni w ręku. Nawet bezbronni i niewinni poznają smak miecza. Podobna rzeź brukała zarówno zabójców, jak i ofiary.

Trull jednak doskonale wiedział, że choć może potępić przelew krwi, do którego dojdzie, uczyni to tylko w myślach, i pomaszeruje z mieczem w ręku u boku swych braci, by wymierzyć intruzom sprawiedliwość Edur. Nie mieli wyboru. Jeśli odwrócą się od tej zbrodni, nadejdą następne, niekończące się fale następnych.

Miarowy trucht doprowadził go w okolice garbarni, z ich rynnami i wyłożonymi kamieniami dołami. To był już skraj lasu. Kilku letheryjskich niewolników spojrzało w jego stronę i pośpiesznie skłoniło głowy na znak szacunku. Wreszcie ujrzał na polanie przed sobą wyniosłe cedrowe kłody otaczającej wioskę palisady. Nad osadą unosiły się długie smugi drzewnego dymu. Po obu stronach wąskiej, biegnącej nasypem ścieżki, która wiodła ku odległej jeszcze bramie, ciągnęły się żyzne, czarne pola. Zima dopiero zwalniała ziemię ze swego uścisku i minie dobrych kilka tygodni, nim zacznie się pora sadzenia. W środku lata na tych polach wyrośnie trzydzieści różnych typów roślin uprawnych, dających mieszkańcom żywność, lekarstwa, włókna i paszę dla zwierząt. Wiele z nich kwitło, przyciągając pszczoły, którym zawdzięczali miód i wosk. Żniwami zajmowali się niewolnicy, pod nadzorem kobiet z plemienia. Mężczyźni wyruszą w małych grupkach do lasu, by ścinać drzewa albo polować. Inni wsiądą na statki zwane knarri, by zbierać plony
na morzach i na płyciznach.

Tak to przynajmniej wyglądało, gdy plemiona żyły w pokoju. W ostatnich kilkunastu latach osadę najczęściej opuszczały grupy wojowników i mieszkańcy niekiedy cierpieli niedostatek. Przed wojną Edur nigdy nie groził głód i Trull Sengar gorąco pragnął, by złe czasy wreszcie się skończyły. Hannan Mosag, król-czarnoksiężnik Hirothów, był teraz władcą wszystkich plemion Edur. Utworzył ze skłóconych narodów konfederację, choć Trull zdawał sobie sprawę, że jest ona konfederacją wyłącznie z nazwy. Hannan Mosag wziął jako zakładników pierworodnych synów podbitych wodzów, utworzył z nich swą kadrę k’risnanów i sprawował dyktatorską władzę. Był to pokój zbudowany na ostrzu miecza, niemniej jednak pokój.

Przez bramę w palisadzie wyszła łatwa do rozpoznania postać. Młody Edur ruszył ku rozwidleniu ścieżki, na którym zatrzymał się jego młodszy brat.

– Witaj, Binadas – rzekł Trull.

Wojownik miał przypasaną do pleców włócznię, a przerzucony przez ramię worek z niewyprawionej skóry wspierał się o jego biodro. Po drugiej stronie miał jednosieczny miecz, skryty w drewnianej, owiniętej skórą pochwie. Binadas był o pół głowy wyższy od Trulla, a jego ogorzałe oblicze było ciemne jak noszony przez niego strój z koźlej skóry. Z trzech braci Trulla Sengara był najbardziej zamknięty w sobie i skłonny do wymijających odpowiedzi, a w związku z tym trudno było przewidzieć jego reakcje, nie mówiąc już o ich zrozumieniu. Nieczęsto pojawiał się w wiosce. Wydawało się, że woli głuszę zachodniej puszczy albo gór na południu. Rzadko towarzyszył innym w atakach na wroga, ale gdy to robił, na ogół przynosił trofea, nikt więc nie wątpił w jego odwagę.

– Zdyszałeś się, Trull – zauważył Binadas – i znowu widzę na twojej twarzy niepokój.

– U brzegów Calach kotwiczą letheryjskie statki.

Binadas zmarszczył brwi.

– W takim razie nie zatrzymuję cię.

– Długo cię nie będzie, bracie?

Młody wojownik wzruszył ramionami i ominął Trulla, skręcając w zachodnią ścieżkę.

Trull Sengar skierował się do wioski.

Nad tym zwróconym ku głębi lądu skrajem osady dominowały cztery kuźnie. Każdą z nich otaczał głęboki wykop o pochyłych brzegach, przechodzący w podziemny kanał, prowadzący na zewnątrz, daleko od wioski i ciągnących się wokół niej pól. Kuźnie już od lat pracowały niemal bez ustanku, produkując broń. Powietrze przesycał tu gęsty i ostry odór oparów, a na pobliskich drzewach osadzała się pokryta białą warstewką sadza. Teraz Trull zauważył, że czynne są tylko dwie kuźnie, a kilkunastu niewolników krząta się w nich bez szczególnego pośpiechu.

Za kuźniami ciągnęły się podłużne, podmurowane cegłami magazyny, szereg podzielonych na segmenty budynków, w których przechowywano nadwyżkę zboża, wędzonych ryb i mięsa fok, wielorybiego tranu oraz włókien roślinnych. Podobne budowle znajdowały się w lasach wokół każdej z wiosek, ale obecnie większość z nich była pusta z powodu wojen.

Gdy tylko Trull minął magazyny, ze wszystkich stron otoczyły go kamienne domostwa tkaczy, garncarzy, snycerzy, niższych rangą skrybów, płatnerzy oraz innych utalentowanych obywateli. Przywitały go głosy, na które odpowiadał tak oszczędnie, jak tylko pozwalały na to dobre obyczaje. Tego typu gesty mówiły jego znajomym, że nie ma w tej chwili czasu na rozmowę.

Wojownik Edur wbiegł na ulice dzielnicy mieszkalnej. Letheryjscy niewolnicy zwali wioski takie jak ta miastami, ale żaden z obywateli nie widział powodu, by zmieniać językowe przyzwyczajenia – osada była wioską w chwili powstania i pozostanie nią na zawsze, nawet jeśli obecnie mieszkało w niej prawie dwadzieścia tysięcy Edur i trzykrotnie więcej Letheryjczyków.

Nad dzielnicą mieszkalną dominowały świątynie Ojca i Umiłowanej Córki. Ich wysoko uniesione nad ziemię pomosty otaczały żywe święte czarnodrzewa. Powierzchnię kamiennych dysków pokrywały obrazy i znaki. Wewnątrz kręgu drzew nieustannie igrała Kurald Emurlahn, obok piktogramów tańczyły na wpół uformowane kształty, czarodziejskie emanacje obudzone przez ofiary złożone z chwilą zapadnięcia zmierzchu.

Trull Sengar wbiegł w Aleję Czarnoksiężnika, świętą drogę prowadzącą do potężnej cytadeli, która była zarówno świątynią, jak i pałacem, siedzibą króla-czarnoksiężnika, Hannana Mosaga. Wzdłuż alei posadzono cedry o czarnej korze. Tysiącletnie drzewa górowały nad całą wioską. Były pozbawione gałęzi, pomijając najwyższe piętra. Każdy słój ich czarnego jak noc drewna nasycono czarami, które wyciekały na zewnątrz, spowijając aleję całunem półmroku.

Na końcu alei wznosiła się mniejsza palisada, otaczająca cytadelę i jej podwórzec. Zbudowano ją z drewna takich samych czarnych drzew, a w każdym z pali wyryto magiczne osłony. Główna brama była tunelem uformowanym z żywych drzew, wypełnionym cieniem korytarzem, wiodącym do kładki dla pieszych przerzuconej nad kanałem, w którym cumowało dwanaście długich łodzi wojennych, zwanych k’orthanami. Za kładką zaczynał się rozległy, wyłożony płaskimi kamieniami plac, przy którym stały koszary i magazyny. Dalej można było dostrzec wzniesione z kamienia i drewna długie domy szlacheckich rodzin – połączonych więzami krwi z rodem Hannana Mosaga – z ich drewnianymi gontami oraz belkami kalenicowymi z czarnodrewna. Między owymi rezydencjami biegło przedłużenie alei, prowadzące przez kolejną kładkę do właściwej cytadeli.

Na dziedzińcu ćwiczyli wojownicy. Trull wypatrzył wysoką, barczystą postać swego starszego brata, Feara, który stał w pobliżu w towarzystwie sześciu pomocników, przyglądając się młodzieńcom. Trull poczuł dla nich nagłe współczucie. Sam również cierpiał pod krytycznym, nieubłaganym spojrzeniem brata podczas lat szkolenia.

Przywitał go czyjś głos. Trull spojrzał na drugą stronę dziedzińca i zobaczył swego najmłodszego brata, Rhulada. Towarzyszył mu Midik Buhn i wyglądało na to, że oni również toczą ćwiczebną walkę. Po chwili Trull zauważył przyczynę tej niezwykłej pilności – pojawiła się narzeczona Feara, Mayen. Podążały za nią cztery młodsze kobiety. Zapewne wybierały się na targ, jako że towarzyszyło im kilkanaście niewolnic. Rzecz jasna, poczuły się zmuszone, by się zatrzymać i obejrzeć ten nagły, z pewnością improwizowany pokaz wojennej biegłości. Wymagały tego skomplikowane zasady zalotów. Od Mayen oczekiwano, że będzie traktować wszystkich braci Feara z należnym szacunkiem.

Choć w scenie rozgrywającej się przed oczyma Trulla nie było nic niewłaściwego, przeszył go dreszcz niepokoju. Fakt, że Rhulad z taką pasją popisywał się przed kobietą, która miała zostać żoną jego starszego brata, niebezpiecznie zbliżał się do granicy tego, co dopuszczalne. Trull uważał, że Fear jest stanowczo zbyt pobłażliwy dla Rhulada.

Tak jak my wszyscy.

Rzecz jasna, mieli powody.

Sądząc po rumieńcu dumy na jego przystojnej twarzy, Rhulad zdecydowanie pokonał przyjaciela z dzieciństwa w pozorowanej walce.

– Trull! – zawołał, machając mieczem. – Przelałem już dziś krew i łaknę jej więcej. Chodź, zdrap rdzę z tego miecza, który masz u boku!

– Innym razem, bracie – odkrzyknął Trull. – Muszę bezzwłocznie porozmawiać z ojcem.

Rhulad uśmiechnął się miło, ale nawet z odległości dziesięciu kroków Trull zauważył błysk triumfu w jego oczach.

– Niech będzie innym razem.

Rhulad machnął lekceważąco mieczem i zwrócił się w stronę kobiet.

Mayen jednak skinęła na swe towarzyszki i cała grupka ruszyła w dalszą drogę.

Rhulad otworzył usta, chcąc coś powiedzieć do narzeczonej brata, ale ubiegł go Trull.

– Bracie, proszę cię, byś mi towarzyszył. Wieści, które muszę przekazać ojcu, są nadzwyczaj ważne i chcę, byś był przy tym obecny, aby twoje słowa również wplotły się w rozmowę, która potem nastąpi.

Podobne zaproszenie z reguły otrzymywali jedynie wojownicy noszący na swych pasach trofea zdobyte podczas długich lat wojny. Trull zauważył w oczach swego brata nagły błysk dumy.

– To dla mnie zaszczyt, Trull – rzekł Rhulad, chowając miecz.

Rhulad podszedł do brata i obaj ruszyli do długiego domu, w którym mieszkała ich rodzina. Midik został sam i skupił uwagę na zranionym nadgarstku.

Na ścianach budynku wisiały zdobyczne tarcze. Niektóre z nich wyblakły już z upływem stuleci. Pod okapem zawieszono wielorybie kości. Ukradzione konkurencyjnym plemionom totemy tworzyły nad drzwiami bezładny łuk. Pasy futra, ozdobione paciorkami skóry, muszelki, szpony i zęby – wszystko to wyglądało jak wydłużone ptasie gniazdo.

Weszli do środka.

Było tu chłodno, a w powietrzu unosił się lekki, gryzący zapach drzewnego dymu. We wnękach wzdłuż ścian, między gobelinami i rozłożonymi na podłodze futrami, ustawiono olejowe lampy. W palenisku, ulokowanym tradycyjnie pośrodku pomieszczenia, nadal leżały szczapy drewna. W dawnych czasach tam właśnie wszystkie rodziny przygotowywały posiłki, ale obecnie niewolnicy krzątali się w kuchniach na zapleczu, by zmniejszyć ryzyko pożaru. Meble z czarnodrewna dzieliły wnętrze na oddzielne pomieszczenia, choć nie było tu ścian. Na wbitych w poprzecznice hakach wisiały rozmaite oręża. Niektóre z nich wywodziły się jeszcze z czasów mroku, tuż po zniknięciu Ojca Cienia, gdy zapomniano sztuki odlewania żelaza. Prosto wykonane klingi z brązu były wypaczone i przeżarte korozją.

Tuż za kamieniem paleniska było widać pień żywego czarnodrzewa. Tuż powyżej wysokości głowy wysuwała się zeń skośnie ku górze górna trzecia część klingi miecza. To był prawdziwy oręż Emurlahn. Jego żelazo poddano obróbce w jakiś tajemniczy sposób, którego kowale nie odkryli jeszcze na nowo. To był miecz rodu Sengarów, symbol ich szlachetnego pochodzenia. Ten starożytny oręż przywiązywano do drzewa niedługo po jego zasadzeniu. Po stuleciach znikał w jego wnętrzu. To drzewo wyrosło jednak krzywo, odsłaniając czarno-srebrną klingę. Zdarzało się to rzadko, ale nie było czymś niesłychanym.

Obaj bracia wyciągnęli ręce, dotykając żelaza.

Ich matka, Uruth, trudziła się nad rodowym gobelinem. Po obu jej stronach siedziały niewolnice. Kończyła właśnie ostatnie sceny przedstawiające wkład Sengarów w wojnę zjednoczenia. Skupiła uwagę na pracy i nie podniosła wzroku, gdy obok przechodzili jej synowie.

Tomad Sengar siedział w towarzystwie trzech innych szlachetnie urodzonych patriarchów nad planszą do gry wykonaną z ogromnego, palczastego poroża. Pionki wyrzeźbiono z kości słoniowej i nefrytu.

Trull zatrzymał się na granicy kręgu, kładąc prawą dłoń na gałce miecza, by zasygnalizować, że wieści, które przynosi, są pilne i potencjalnie niebezpieczne. Usłyszał, że stojący za jego plecami Rhulad pośpiesznie zaczerpnął tchu.

Choć żaden z gości nie podniósł wzroku, wszyscy wstali jak jeden mąż, a gospodarz zaczął zdejmować pionki z planszy. Trzej starsi Edur wyszli bez słowa. Po chwili Tomad odstawił planszę na bok i z powrotem usiadł na podłodze.

Trull zajął miejsce naprzeciwko niego.

– Witaj, ojcze. Letheryjska flota poluje na foki na terenach godowych Calach. Stada przybyły wcześnie i intruzi je masakrują. Widziałem to na własne oczy i nie zatrzymałem się ani na chwilę w drodze powrotnej.

Tomad skinął głową.

– To znaczy, że biegłeś przez trzy dni i dwie noce.

– Tak.

– A czy Letheryjczycy złowili już wiele fok?

– Ojcze, o świcie dzisiejszego dnia Córka Menandore ujrzy pękające w szwach ładownie i wypełnione wiatrem żagle, a kilwater każdego ze statków zmieni się w karmazynową rzekę.

– A nowe statki przybędą zająć ich miejsce! – wysyczał Rhulad.

Tomad zmarszczył brwi na to niestosowne zachowanie. W następnych słowach jasno wyraził swą dezaprobatę:

– Rhulad, zanieś te wieści Hannanowi Mosagowi.

Trull wyczuł, że jego brat wzdrygnął się gwałtownie. Rhulad jednak skinął głową.

– Wedle rozkazu, ojcze.

Odwrócił się i odmaszerował.

Tomad zasępił się jeszcze bardziej.

– Zaprosiłeś na tę rozmowę wojownika, który jeszcze nie przelał krwi?

– Tak, ojcze.

– Dlaczego?

Trull nie odpowiedział na to pytanie, do czego miał prawo. Nie miał zamiaru dzielić się z nikim niepokojem, jaki budziło w nim nadmierne zainteresowanie, okazywane przez Rhulada narzeczonej Feara.

Po chwili Tomad westchnął. Wydawało się, że wpatruje się w swe wielkie, naznaczone bliznami dłonie, spoczywające na udach.

– Staliśmy się zbyt pewni siebie – mruknął.

– Ojcze, czy jest nadmierną pewnością siebie uwierzyć, że ci, z którymi pertraktujemy, wiedzą, co to honor?

– Tak, jeśli wziąć pod uwagę precedensy.

– W takim razie, dlaczego król-czarnoksiężnik zgodził się na Wielkie Spotkanie z Letheryjczykami?

Tomad uniósł wzrok, spotykając spojrzenie Trulla. Ze wszystkich jego synów tylko Fear miał takie same oczy, zarówno gdy chodzi o odcień, jak i nieugięty wyraz. Trull mimo woli poczuł, że osłabł lekko pod tym wzgardliwym spojrzeniem.

– Wycofuję to głupie pytanie – mruknął, odwracając wzrok, by ukryć trwogę.

Poddaliśmy próbie naszych wrogów. Z tego złamania traktatu, bez względu na to, jakie intencje za nim stały, nieunikniona odpowiedź Edur uczyni obosieczny miecz. Miecz, który pochwycą oba nasze ludy.

– Wojownicy, którzy jeszcze nie przelali krwi, będą zadowoleni.

– Nadejdzie dzień, gdy tacy wojownicy zasiądą w radzie, Trull.

– Czyż nie jest to nagroda, jaką daje pokój, ojcze?

Tomad nie odpowiedział na to pytanie.

– Hannan Mosag zwoła radę. Ty również będziesz musiał się na nią stawić, by zdać relację z tego, co widziałeś. Ponadto, król-czarnoksiężnik zażądał ode mnie, bym użyczył mu swych synów, którym zamierza zlecić pewne szczególne zadanie. Nie sądzę jednak, by przyniesione przez ciebie wieści zmieniły jego decyzję w tej sprawie.

Minęła krótka chwila, nim Trull zdołał zapanować nad zdziwieniem.

– Po drodze do wioski spotkałem Binadasa... – zaczął.

– Poinformowano go o tym. Wróci przed upływem księżyca.

– A czy Rhulad o tym wie?

– Nie, choć będzie wam towarzyszył. Nie przelał jeszcze krwi.

– Skoro tak mówisz, ojcze.

– Idź się przespać. Każę cię obudzić, gdy zbierze się rada.


Biała wrona zeskoczyła z pokrytego warstewką soli korzenia i zaczęła grzebać w gnojowisku. W pierwszej chwili Trull myślał, że to mewa, która siedzi jeszcze na plaży, mimo że już szybko zapadał zmrok, lecz nagle ptak zakrakał, zeskoczył ze sterty gnoju i ruszył w stronę brzegu, trzymając w jasnym dziobie muszlę małża.

Sen okazał się nieosiągalny. Rada miała się zebrać o północy. Niespokojne nerwy nie pozwalały odpocząć jego znużonym kończynom, Trull wybrał się więc na kamienistą plażę, położoną na północ od wioski, przy ujściu rzeki.

A teraz, gdy senne fale spowiła już ciemność, przekonał się, że dzieli plażę z białą wroną. Ptaszysko zaniosło swą zdobycz nad sam brzeg. Gdy nadchodziła szumiąca fala, ptak zanurzał muszlę w wodzie. Powtórzył tę czynność sześć razy.

Wybredne stworzenie, pomyślał Trull, przyglądając się wronie, która wskoczyła na pobliski kamień i zaczęła ucztę.

Biel rzecz jasna oznaczała zło. Wszyscy o tym wiedzieli. Barwa kości, nienawistny blask brzasku Menandore. Żagle Letheryjczyków również były białe, co nie stanowiło niespodzianki. A przejrzyste wody Zatoki Calach pozwolą ujrzeć na jej dnie białe kości tysięcy zabitych fok.

Nadchodzący rok miał przynieść sześciu plemionom zwrot nadwyżek żywności, początek uzupełniania wyczerpanych zapasów, chroniących ich przed klęską głodu. Te myśli pozwoliły mu spojrzeć na nielegalne łowy w nieco inny sposób. Ów gest uczyniono w bezbłędnie wybranym momencie, by osłabić konfederację, utrudnić zadanie Edur podczas Wielkiego Spotkania.

Argument nieuchronności. Ten sam, który rzucili nam w twarz, gdy chodziło o osiedla na Rubieży. Królestwo Letheru rośnie, potrzebuje nowych terenów. Wy mieliście na Rubieży tylko tymczasowe obozy, które podczas wojny niemal całkowicie opustoszały.

To było nieuniknione, że coraz więcej niezależnych statków będzie się zapuszczać na żyzne wody północnego wybrzeża. Nie sposób było śledzić je wszystkie. Edur powinni po prostu przyjrzeć się innym plemionom, które ongiś mieszkały poza granicami Letheru, rozważyć wielkie zyski, jakie dało im złożenie hołdu królowi Ezgarze Diskanarowi.

Ale my nie jesteśmy podobni do innych plemion.

Wrona zakrakała na swym kamiennym tronie, odrzucając muszlę na bok gwałtownym ruchem głowy. Potem rozpostarła upiorne skrzydła i odleciała w noc. Z mroku dobiegł jeszcze jej pożegnalny zew. Trull wykonał gest chroniący przed złem.

Usłyszał za swymi plecami odgłos chrzęszczących pod stopami kamieni. Odwrócił się i ujrzał starszego brata.

– Witaj, Trull – rzekł Fear cichym głosem. – Słowa, które przyniosłeś, podekscytowały wojowników.

– A król-czarnoksiężnik?

– Nic nie powiedział.

Trull powrócił do obserwacji mrocznych fal, uderzających z szumem o brzeg.

– Oni widzą tylko te statki – stwierdził.

– Hannan Mosag potrafi odwrócić wzrok, bracie.

– Poprosił o synów Tomada Sengara. Co ci o tym wiadomo?

Fear zatrzymał się u jego boku i Trull wyczuł, że brat wzruszył ramionami.

– Królem-czarnoksiężnikiem już od dzieciństwa kierują wizje – odparł po chwili Fear. – Ma we krwi wspomnienia sięgające czasów mroku. Ojciec Cień kładzie się przed nim przy każdym jego kroku.

Myśl o wizjach niepokoiła Trulla. Nie dlatego, że wątpił w ich moc – w gruncie rzeczy było wprost przeciwnie. Czasy mroku przyniosły rozłam wśród Tiste Edur, wojny z użyciem czarów, starcia z niezwykłymi armiami i zniknięcie samego Ojca Cienia. I choć plemiona nadal posługiwały się magią Kurald Emurlahn, utraciły samą grotę. Została roztrzaskana, a jej fragmentami władali fałszywi królowie i bogowie. Trull podejrzewał, że ambicje Hannana Mosaga sięgają znacznie dalej niż zwykłe zjednoczenie sześciu plemion.

– Wyczuwam w tobie niechęć, Trull. Dobrze ją ukrywasz, ale ja potrafię sięgnąć wzrokiem głębiej niż inni. Jesteś wojownikiem, który wolałby uniknąć walki.

– To nie jest zbrodnia – mruknął Trull. – Ze wszystkich Sengarów tylko ty i ojciec nosicie więcej trofeów ode mnie – dodał.

– Nie kwestionowałem twojej odwagi, bracie. Ale odwaga jest najmniej ważnym elementem tego, co łączy nas w jedność. Jesteśmy Edur. Byliśmy ongiś władcami Ogarów. Do nas należał tron Kurald Emurlahn. I należałby nadal, gdyby nie dwie zdrady, najpierw kuzynów Scabandariego Krwawookiego, a potem Tiste Andii, którzy przybyli z nami do tego świata. Jesteśmy oblężonym ludem, Trull. Letheryjczycy to tylko jedni wrogowie spośród wielu. Król-czarnoksiężnik rozumie tę prawdę.

Trull zerknął na światło gwiazd odbijające się w spokojnej tafli zatoki.

– Nie zawaham się przed walką z tymi, którzy chcą być naszymi wrogami, Fear.

– Cieszę się, bracie. To wystarczy, żeby zamknąć usta Rhuladowi.

Trull zesztywniał.

– Oskarża mnie? Ten niedoświadczony... szczeniak?

– Widzi słabość i...

– To, co on widzi, i to, co jest prawdą, to dwie różne sprawy – odparł Trull.

– Więc udowodnij mu to – poradził Fear cichym, spokojnym głosem.

Trull umilkł. Zawsze otwarcie gardził Rhuladem, jego nieustannymi wyzwaniami i popisami. Miał do tego prawo, gdyż jego młodszy brat nie przelał jeszcze krwi. Co jednak ważniejsze, motywy Trulla otaczały ochronnym murem dziewczynę, którą miał poślubić Fear. Rzecz jasna, nie byłoby stosowne powiedzieć coś takiego na głos. Podobne szepty sugerowałyby zawiść i złą wolę. W końcu Mayen była narzeczoną Feara, nie Trulla, i to Fear miał obowiązek ją chronić.

Pomyślał z żalem, że sytuacja byłaby prostsza, gdyby potrafił przeniknąć samą Mayen. Dziewczyna nie zachęcała Rhulada, ale nie odwracała się też do niego plecami. Kroczyła po wąskiej granicy tego, co dopuszczalne. Była pewna siebie, jak byłaby na jej miejscu każda młoda kobieta – i słusznie – którą miał spotkać zaszczyt zostania żoną głównego instruktora Hirothów. Powtarzał sobie, że to nie jego interes.

– Nie potrafię pokazać Rhuladowi tego, co już powinien zobaczyć – warknął. – Nie uczynił nic, co zasługiwałoby na dar mojej uwagi.

– Rhuladowi brak subtelności potrzebnej, by dostrzec w twej powściągliwości coś innego niż słabość...

– To jego wina, nie moja!

– Chcesz, żeby ślepy starzec przeszedł po kamieniach przez strumień bez niczyjej pomocy, Trull? Nie, musisz stać się dla niego przewodnikiem, aż wreszcie oczy jego umysłu dojrzą to, co wszyscy inni widzą.

– Jeśli wszyscy inni to widzą – skontrował Trull – to jego oskarżenia nie znajdą posłuchu i mam rację, że je ignoruję.

– Bracie, Rhulad nie jest jedynym, któremu brak subtelności.

– Czy więc pragniesz, Fear, by synowie Tomada Sengara stali się sobie wrogami?

– Rhulad nie jest wrogiem ani twoim, ani żadnego spośród Edur. Jest młody i żądny krwi. Ty również kroczyłeś kiedyś tą ścieżką. Proszę cię, byś przypomniał sobie owe czasy. To nie jest odpowiednia chwila, by zadawać rany, po których z pewnością zostaną blizny. A dla wojownika, który jeszcze nie przelał krwi, wzgarda jest najcięższą z ran.

Trull skrzywił się.

– Dostrzegam prawdę w twych słowach, Fear. Spróbuję pohamować swą obojętność.

Jego brat zignorował sarkazm ukryty w tych słowach.

– Rada spotyka się w cytadeli, bracie. Czy wejdziesz u mego boku do królewskiej komnaty?

– To dla mnie zaszczyt, Fear – odparł udobruchany Trull.

Odwrócili się od czarnych wód i nie zauważyli jasnoskrzydłej sylwetki, która przemknęła nad leniwymi falami nieopodal brzegu.


Przed trzynastu laty Udinaas był młodym marynarzem, już trzeci rok odpracowującym dług swej rodziny u kupca Intarosa z Trate, które leżało najdalej na północy ze wszystkich miast Letheru. Był na pokładzie wielorybniczego statku Impet, który wracał właśnie z wód Benedów. Zakradli się tam pod osłoną nocy, zabili trzy samice i holowali ich ciała na neutralne Rowy położone na zachód od Zatoki Calach, gdy nagle dostrzegli pięć ścigających ich k’orthanów Hirothów.

Do zguby przywiodła ich chciwość kapitana, który nie chciał porzucić zdobyczy.

Udinaas świetnie pamiętał przerażenie na twarzach oficerów, w tym również kapitana, w chwili gdy zostali przywiązani do jednego z wielorybów, by oddać ich rekinom i dhenrabim. Następnie sprowadzono ze statku prostych marynarzy. Zabrano z niego również wszystko, co było zrobione z żelaza i co przyciągnęło spojrzenie Edur. Na koniec na Impet poszczuto widma cienia, które pożarły i rozerwały na strzępy martwe drewno letheryjskiego statku. Gdy już było po wszystkim, pięć wykonanych z czarnodrewna k’orthanów oddaliło się, ciągnąc za sobą dwa martwe wieloryby. Trzeciego zostawiły zabójcom z głębin.

Nawet wówczas Udinaas z obojętnością przyjął makabryczny los, który spotkał kapitana i oficerów. Urodził się z długiem, podobnie jak jego ojciec, i jego ojciec przed nim. Dług i niewolnictwo były synonimami. Życie niewolnika wśród Hirothów nie było przy tym szczególnie ciężkie. Nagrodą za posłuszeństwo była ochrona, ubranie i dach nad głową, zapewniający osłonę przed deszczem i śniegiem, a do niedawna także dostatek żywności.

Do licznych zadań Udinaasa w domu Sengarów należała między innymi naprawa sieci rybackich z czterech knarri – łodzi będących własnością tego szlachetnego rodu. Ponieważ był kiedyś marynarzem, nie pozwalano mu opuszczać lądu. Wiązanie sieci oraz mocowanie balastu na plaży na południe od ujścia rzeki były jedynymi czynnościami, które dawały mu szansę zbliżenia się do otwartego morza. Co prawda i tak nie pragnął uciec od Edur. W wiosce przebywało mnóstwo niewolników i wszyscy oni rzecz jasna byli Letheryjczykami, nie brakowało mu więc towarzystwa ziomków, nawet jeśli nie byli zbyt zadowoleni ze swego życia. Przyjemności letheryjskiej cywilizacji nie były wabikiem wystarczającym, by skłonić go do podjęcia próby ucieczki – która zresztą i tak była niemal niemożliwa – ponieważ pamiętał, że oglądał takie przyjemności, ale nigdy nie miał okazji z nich korzystać. Na koniec, Udinaas nienawidził morza z pasją, która wcale nie osłabła od czasów, gdy był marynarzem.

W dogasającym świetle dnia zauważył dwóch najstarszych synów Tomada Sengara, którzy stali na plaży po drugiej stronie ujścia rzeki. Nie zdziwiła go treść ich cichej, ledwie słyszalnej rozmowy. Letheryjskie statki uderzyły znowu. Te wieści rozeszły się wśród niewolników, nim jeszcze młody Rhulad zdążył dojść do cytadeli. Jak należało się spodziewać, zwołano radę. Udinaas był przekonany, że niedługo dojdzie do rzezi, przerażającego połączenia zbrojnej w żelazo wojowniczości i czarów, którym charakteryzowało się każde starcie z Letheryjczykami na południu. Prawdę mówiąc, życzył swym panom szczęśliwych łowów. Foki ukradzione przez Letheryjczyków oznaczały dla Edur groźbę głodu, a gdy nadchodził głód, pierwsi zawsze cierpieli niewolnicy.

Udinaas świetnie rozumiał swoich rodaków. Dla Letheryjczyków liczyło się wyłącznie złoto. Złoto i posiadanie go definiowało w ich oczach cały świat. Władza, status, poczucie własnej wartości i szacunek innych – wszystko to można było nabyć za pieniądze. W gruncie rzeczy to więzy długu łączyły królestwo w całość. To na nich opierały się stosunki między obywatelami. Ich cień padał na każdy uczynek, każdą decyzję. Te podstępne łowy na foki były pierwszym ruchem w planie, którego Letheryjczycy używali już kto wie jak wiele razy, przeciwko każdemu plemieniu mieszkającemu za granicami ich państwa. Byli przekonani, że Edur niczym się nie różnią od ich poprzednich ofiar.

Ale oni są inni, wy głupcy.

Tak czy inaczej, do następnego ruchu dojdzie na Wielkim Spotkaniu. Udinaas podejrzewał, że król-czarnoksiężnik i jego doradcy, choć nie brakowało im sprytu, wpadną w tę pułapkę jak ślepi starcy. Niepokoiła go myśl o tym, co wydarzy się później.

Jak niesione falą pisklęta, mieszkańcy obu królestw zmierzali prosto na głębokie, niebezpieczne wody.

Minęło go truchtem trzech niewolników rodziny Buhnów, niosących na ramionach wiązki wodorostów.

– Piórkowa Wiedźma będzie dziś rzucać, Udinaas! – zawołał jeden z nich. – Gdy tylko zbierze się rada.

Udinaas zaczął układać sieć na suszarce.

– Przyjdę, Hulad.

Trzech mężczyzn opuściło plażę i Udinaas znowu został sam. Spojrzał na północ i zobaczył, że Fear i Trull wchodzą na skarpę, kierując się ku tylnej bramie w palisadzie.

Uporał się z siecią, schował narzędzia do koszyka i zamknął pokrywę.

Nagle usłyszał za plecami łopot skrzydeł i wyprostował się, zaskoczony tym, że jakiś ptak lata tak długo po zachodzie słońca. Nad linią brzegu przemknął jasny kształt, który zaraz zniknął w ciemności.

Letheryjczyk zamrugał, wytężając wzrok. Starał się przekonać samego siebie, że nie widział tego, co mu się zdawało, że widzi. To nie było to. Wszystko, tylko nie to. Przeszedł na obszar nagiego piasku po lewej stronie, przykucnął i pośpiesznie nakreślił przywołujący znak małym palcem lewej dłoni. Prawą uniósł do twarzy, zaciskając na krótką chwilę powieki drugim i trzecim palcem, by wyszeptać modlitwę.

– Kłykcie zostały rzucone. Zbawco czuwaj nade mną dziś w nocy. Zbłąkany, czuwaj nad nami wszystkimi!

Opuścił prawą dłoń i spojrzał na narysowany przez siebie znak.

– Wrono, a kysz!

Szum wiatru, szept fal. A potem dobiegające z oddali krakanie.

Udinaas wyprostował się z drżeniem, złapał koszyk i pobiegł ku bramie.


Królewska Sala Spotkań była wielką, okrągłą komnatą. Pnie czarnodrzew tworzące jej sufit sięgały wysoko w górę, ku położonemu pośrodku szczytowi, przesłanianemu przez kłęby dymu. Szlachetnie urodzeni wojownicy, którzy nie przelali jeszcze krwi, stali pod ścianami, tworząc zewnętrzny krąg tych, którzy zebrali się tu na radę. Bliżej środka, na ławach z oparciami, zasiadały matrony – mężatki i wdowy. Trzeci krąg tworzyły panny i narzeczone, siedzące ze skrzyżowanymi nogami na niewyprawionych skórach. Krok przed nimi podłoga opadała na długość ramienia. W centralnym zagłębieniu z klepiskiem z ubitej ziemi zajęli miejsca wojownicy. W samym środku znajdowało się podwyższenie o średnicy piętnastu kroków. Stał na nim Hannan Mosag, król-czarnoksiężnik. Pięciu książąt, których wziął jako zakładników, siedziało wokół niego, zwracając twarze na zewnątrz.

Trull zszedł w towarzystwie Feara do zagłębienia, by zająć miejsce wśród wojowników. Spojrzał w górę, na swego króla. Hannan Mosag był przeciętnego wzrostu i budowy. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał zbyt imponująco. Twarz miał gładką, odrobinę bledszą niż większość Edur, a szeroko rozstawione oczy sprawiały, że wydawał się wiecznie czymś zdziwiony. Moc Hannana nie miała charakteru fizycznego. Tkwiła wyłącznie w jego głosie, który był niski i dźwięczny. Król-czarnoksiężnik przykuwał uwagę słuchaczy, nawet gdy przemawiał cicho.

Kiedy milczał, tak jak teraz, wydawało się, że jest królem tylko z przypadku, jakby zabłądził mimo woli na środek tej wielkiej komnaty i rozglądał się teraz wokół siebie z lekkim zdziwieniem na twarzy. Ubierał się tak samo jak inni wojownicy, pomijając brak trofeów. W końcu jego trofea – pierworodni synowie pięciu pokonanych wodzów – siedzieli wokół niego na podwyższeniu.

Dokładniejsza obserwacja pozwalała dostrzec u króla-czarnoksiężnika również inną oznakę władzy. Za jego plecami stał cień. Ogromny i groźny. W obu zakutych w stalowe rękawice dłoniach ściskał miecze, długie i niewyraźne, lecz śmiercionośne. Na głowie miał hełm, a płytowa zbroja nadawała jego ramionom kanciasty kształt. Widmo cienia, które było osobistym strażnikiem Hannana Mosaga, nigdy nie spało. Trull pomyślał, że w postawie widma nie ma śladu niepewności.

Tylko niewielu czarnoksiężników potrafiło wyczarować podobne istoty, czerpiąc z siły życiowej własnego cienia. W tym milczącym, zawsze czujnym strażniku płynęła potężna, surowa moc Kurald Emurlahn.

Trull zatrzymał spojrzenie na tych zakładnikach, którzy spoglądali w jego stronę. K’risnani. Nie tylko reprezentowali tu swych ojców, lecz również byli uczniami Hannana Mosaga, poznającymi sztukę czarów. Odebrano im dawne imiona. Ich mistrz potajemnie nadał im nowe, które następnie związał zaklęciami. Pewnego dnia wrócą do swych plemion jako wodzowie i ich lojalność wobec króla będzie niezachwiana.

Na wprost Trulla siedział zakładnik z plemienia Merudów. Było to najliczniejsze z sześciu plemion i skapitulowało jako ostatnie. Merudowie zawsze utrzymywali, że ponieważ jest ich blisko sto tysięcy, z czego prawie czterdzieści to wojownicy, którzy już przelali krew albo wkrótce ją przeleją, im właśnie należy się pierwszeństwo pośród Edur. Mieli najwięcej wojowników i okrętów, a ich wódz nosił u pasa więcej trofeów niż ktokolwiek od wielu pokoleń. Dominacja powinna należeć do Merudów.

Tak też zapewne by się stało, gdyby Hannan Mosag nie zapanował z nadzwyczajną biegłością nad tymi fragmentami Kurald Emurlahn, z których nadal można było czerpać moc. Wódz Hanradi Khalag znacznie lepiej radził sobie z włócznią niż z rzucaniem zaklęć.

Nikt oprócz Hannana Mosaga i Hanradiego Khalaga nie znał szczegółów ostatecznej kapitulacji. Do jej chwili Merudowie twardo bronili się przed siłami Hirothów oraz towarzyszącymi im kontyngentami wojowników z plemion Arapayów, Sollantów, Den-Rathów i Benedów. Rytualne ograniczenia w prowadzeniu wojny szybko się kruszyły, ustępując miejsca przerażającej brutalności zrodzonej z desperacji. Starożytne prawa znalazły się na krawędzi załamania.

Aż wreszcie, pewnej nocy, Hannan Mosag przedostał się, niezauważony przez nikogo, do wioski wodza, a potem do jego długiego domu. I z pierwszym światłem okrutnego brzasku Menandore Hanradi Khalag skapitulował z całym swym ludem.

Trull nie wiedział, co sądzić o uporczywie powtarzanych opowieściach, jakoby Hanradi nie rzucał już cienia. Nigdy nie widział na oczy wodza Merudów.

A jego pierworodny syn siedział teraz przed nim. Ogolono mu głowę, na znak przecięcia więzów łączących go z rodem, mozaika szerokich, głębokich blizn naznaczyła jego twarz cieniami, a pozbawione emocji oczy były nieustannie czujne, jakby obawiał się zamachu na króla-czarnoksiężnika tutaj, w jego komnacie.

Wszystkie olejowe lampy wiszące u wysokiego sufitu zamigotały jednocześnie. Zebrani znieruchomieli, wbijając wzrok w Hannana Mosaga.

Choć król-czarnoksiężnik nie podnosił głosu, jego głęboki tembr wypełnił całą, ogromną komnatę. Nikt nie musiał wytężać słuchu, żeby zrozumieć słowa.

– Rhulad, syn Tomada Sengara, wojownik, który jeszcze nie przelał krwi, przyniósł mi wieści od swego brata, Trulla Sengara. Ów wojownik wybrał się na brzegi Zatoki Calach w poszukiwaniu nefrytu i stał się tam świadkiem złowrogiego wydarzenia. Biegł do nas bez chwili odpoczynku przez trzy dni i dwie noce. – Hannan Mosag zatrzymał spojrzenie na Trullu. – Stań u mego boku, Trullu Sengar, i przekaż nam swą opowieść.

Wojownicy rozstąpili się przed Trullem, który ruszył utworzoną w ten sposób ścieżką i wskoczył na podwyższenie, starając się ukryć fakt, że nogi uginają się pod nim ze zmęczenia. Wyprostował się, przeszedł między dwoma k’risnanami i stanął na prawo od króla-czarnoksiężnika. Potem spojrzał na morze zwróconych ku górze twarzy i zrozumiał, że większość obecnych wie już o tym, o czym miał ich zawiadomić. Ich twarze pomroczniały z gniewu i żądzy zemsty. Tylko na niektórych było widać niepokój albo trwogę.

– Oto słowa, które przynoszę radzie. Długozębe foki przybyły przedwcześnie na tereny godowe. Za płyciznami widziałem nieprzeliczone stada rekinów, a między nimi dziewiętnaście letheryjskich statków...

– Dziewiętnaście! – zakrzyknęło chórem pół setki osób. Podobne naruszenie etykiety było czymś niezwykłym, niemniej jednak zrozumiałym. Trull odczekał chwilę, po czym zaczął mówić dalej.

– Ich ładownie musiały być prawie pełne, gdyż zanurzały się głęboko, a woda wokół nich zrobiła się czerwona od krwi i wnętrzności. Łodzie łowieckie stały u burt wielkich statków. Zatrzymałem się tam tylko na pięćdziesiąt uderzeń serca, a widziałem setki martwych fok unoszonych na hakach ku wyciągającym się po nie rękom. Na płyciznach czekało dwadzieścia dalszych łodzi, a na plaży, wśród fok, chodziło siedemdziesięciu ludzi...

– Czy cię zauważyli? – zapytał jeden z wojowników.

Wyglądało na to, że Hannan Mosag jest gotowy ignorować zasady – przynajmniej na razie.

– Zauważyli i przerwali rzeź... na chwilę. Widziałem, że poruszali ustami, ale nie słyszałem ich słów, bo zagłuszył je ryk fok, i widziałem też, że się śmiali...

Zebrani eksplodowali gniewem. Wojownicy zerwali się na nogi.

Hannan Mosag uniósł rękę.

Natychmiast zapanowała cisza.

– Trull Sengar jeszcze nie skończył swej opowieści.

Trull odchrząknął i skinął głową.

– Widzicie mnie przed sobą, wojownicy, a ci z was, którzy mnie znają, wiedzą, że moją ulubioną bronią jest włócznia. Czy kiedykolwiek widzieliście mnie bez mej żelaznotrzonkowej zabójczyni wrogów? Niestety, zostawiłem ją... w piersi tego, który roześmiał się pierwszy.

Zebrani odpowiedzieli rykiem.

Hannan Mosag położył dłoń na ramieniu Trulla. Młody wojownik usunął się na bok. Król-czarnoksiężnik przez chwilę przyglądał się twarzom zebranych, po czym zaczął mówić:

– Trull Sengar postąpił tak, jak na jego miejscu postąpiłby każdy wojownik Edur. Jego czyn pokrzepił mnie na sercu. Ale teraz stoi przed nami bez broni.

Trull zesztywniał pod naciskiem dłoni swego władcy.

– Dlatego, gdy rozważam tę kwestię, tak jak przystoi królowi – ciągnął Hannan Mosag – dochodzę do wniosku, że muszę zapomnieć o dumie i spojrzeć głębiej, dostrzec, co to oznacza. Ciśnięta włócznia. Zabity Letheryjczyk. Bezbronny Edur. W twarzach moich umiłowanych wojowników ujrzałem tysiąc ciśniętych włóczni, tysiąc zabitych Letheryjczyków i tysiąc bezbronnych Edur.

Nikt się nie odezwał. Nikt nie wygłosił narzucającej się riposty: mamy dużo włóczni.

– Widzę w was głód zemsty. Letheryjscy rabusie muszą zginąć. Będzie to wstępem do Wielkiego Spotkania, gdyż Letheryjczycy pragnęli ich śmierci. Przewidzieli naszą reakcję. Tak właśnie wyglądają toczone przez nich gry. Czy uczynimy to, czego od nas chcą? Oczywiście. Na ich zbrodnię może być tylko jedna odpowiedź. I tak właśnie, przez naszą przewidywalność, przysłużymy się ich niezgłębionym planom, które z pewnością poznamy na Wielkim Spotkaniu.

Wszyscy zasępili się głęboko, nie kryjąc zmieszania. Hannan Mosag poprowadził ich na nieznajome obszary komplikacji. Przywiódł ich do początku nieznanej ścieżki, a teraz, ostrożnie, krok po kroku, chciał pójść z nimi dalej.

– Rabusie zginą – podjął król-czarnoksiężnik – ale żaden z was nie przeleje ich krwi. Zrobimy to, czego się spodziewają, ale na sposób, jakiego sobie nie wyobrażają. Nadejdzie jeszcze czas rzezi Letheryjczyków, tyle że nie dzisiaj. Obiecuję wam krew, moi wojownicy, ale jeszcze nie w tej chwili. Rabusie nie zasługują na zaszczyt śmierci z waszych rąk. Ich los przypieczętuje się wewnątrz Kurald Emurlahn.

Trull Sengar zadrżał mimo woli.

W sali znowu zapadła cisza.

– To będzie pełne odsłonięcie – ciągnął basem Hannan Mosag – i dokonają go moi k’risnani. Letheryjczyków nie uratuje żadna broń ani zbroja. Ich magowie oślepną i stracą orientację. Nie będą w stanie przeciwstawić się temu, co po nich przybędzie. Rabusie zginą, a ich śmierć będzie pełna bólu i przerażenia. Narobią w portki ze strachu i będą płakali jak dzieci, a los ten wypisze się na ich twarzach, by mogli go stamtąd wyczytać ci, którzy ich odnajdą.

Serce Trulla waliło jak szalone, a w ustach miał sucho jak na pustyni. Pełne odsłonięcie. Jaką to dawno zapomnianą moc udało się odkryć Hannanowi Mosagowi? Ostatniego pełnego odsłonięcia Kurald Emurlahn dokonał Scabandari Krwawooki, sam Ojciec Cień, nim jeszcze grota została rozbita. A tego rozbicia do dziś nie uleczono. Trull podejrzewał, że nigdy się to nie stanie. Niemniej jednak niektóre fragmenty były większe i potężniejsze od innych. Czyżby król-czarnoksiężnik znalazł gdzieś nowy?

d28nx4e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28nx4e

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj