Dokładnie o północy Kuki otworzył oczy i zaraz je zamknął, bo okno rozświetliła błys¬kawica. Po sekundzie zahuczał grzmot i dom zadrżał. Kuki naciągnął kołdrę na głowę, bo nienawidził burzy. Od razu sobie wyobrażał, jak dom rozlatuje się na kawałki. Albo jak się pali. Albo że wszystkich porywają upiorne dzieciojady, które przylatują w czasie burzy. Miał dużą wyobraźnię.
– Filip, śpisz...? – szepnął Kuki. – Filip!
Nikt nie odpowiedział. Chłopiec powoli wypełzł spod kołdry i spojrzał na łóżko brata.
Było puste. Filipa nie było. Kuki wyskoczył z łóżka i podbiegł do lampy. Nacisnął włącznik, ale światło się nie zapaliło.
Nie było brata i nie było światła!
Ostrożnie otworzył drzwi i wyszedł na ciemny korytarz. Cisza. Słychać tylko kapanie. Plum... Kap... Z sufitu sączyła się strużka wody.
– Co się dzieje? Tośka!
Otworzył drzwi z napisem: Kto wejdzie bez pukania, to trup, i krzyknął:
– Tosia! Obudź się!
Ale siostry także nie było. Łóżko stało puste, a kołdra leżała na podłodze.
Kuki popędził do pokoju rodziców.
– Tato!
Lecz w ciemnej sypialni nikogo nie było. Tylko potrącona drzwiami wiolonczela wydała długi jęczący dźwięk. Gdzie oni wszyscy się podziali? Był zupełnie sam, w środku burzy, nie było światła, a na zegarze wybiła północ. To naprawdę nie jest mało dla dziewięcioletniego człowieka.
– Czuję, że będą kłopoty – wyszeptał Kuki.
A woda wciąż kapała z sufitu. Plum... kap... plum... kap... Ponury rytm, który przerażał go najbardziej.
– Muszę zachować spokój. Nie mogę się denerwować. Muszę znaleźć jakieś rozwiązanie... Tato mówi, że zawsze można znaleźć rozwiązanie i...
Błyskawica znów rozjaśniła mrok mieszkania, a jej białe światło odbiło się w kałuży na podłodze. Chłopcu zdawało się, że to nie woda, tylko straszliwa trucizna. Jedna kropla wystarczy, żeby spalić jego bose stopy.
– Trzeba kogoś zawołać – wyszeptał. – Muszę znaleźć pomoc...
Ruszył do drzwi, ale był pewien, że nie może wyjść z domu bez broni. Chciał pobiec po świetl¬ny miecz, który dostał od taty, ale zrezygnował. Wiedział, że to dziecinna zabawka, która go przed niczym nie obroni.
Chwycił metalowy flet, na którym grała jego siostra. Flet był niebezpieczną bronią, bo miał sterczące klawisze i był ciężki. Kuki ruszył w stronę drzwi. Już miał nacisnąć klamkę, kiedy usłyszał cichy trzask. Po drugiej stronie drzwi ktoś włożył klucz do zamka i niezmiernie powoli go obracał.
Kuki zastygł.
– Porwali wszystkich, a teraz wrócili po mnie! – pomyślał z rozpaczą. – Chcą zabrać ostatniego z rodziny Rossów...
Zasuwka zamka zgrzytnęła i przesunęła się. Klamka powoli opadła, a potem drzwi z cichutkim trzeszczeniem zaczęły się otwierać. Kuki resztkami sił odskoczył i ukrył się za płaszczami na wieszaku. W mroku widział, jak skrada się jakaś postać w hełmie i zbliża do niego. Nie mógł czekać. Musiał zaatakować pierwszy. Wyskoczył zza płaszczy i z całych sił walnął przeciwnika metalowym fletem. Usłyszał dziki wrzask:
– Ała!
A potem:
– Kuki, ty kretynie! Co robisz?
Jego dwunastoletni brat Filip zdjął kask rowerowy i rozcierał głowę. Do mieszkania wbiegła mama w mokrej pelerynie, z latarką w ręku.
– Co się stało?
– Kuki chciał mnie ukatrupić.
Mama podbiegła do Kukiego.
– Króliczku, obudziłeś się? Mówiłam, że ktoś musi z nim zostać! – Mama przytuliła chłopca. – Nie bój się. Już wróciliśmy...
Do korytarza weszli tato i Tosia. Byli kompletnie przemoczeni. Tato niósł deski i kawałki folii. Filip zawołał do siostry:
– Tośka! Kuki rozwalił ci flet!
– Co?
Dziewczynka chwyciła flet, który był wygięty i miał pęknięty ustnik.
– Dlaczego go zepsuliście!?
– Nie my! On!
– Spokój – powiedział tato. – Zdejmijcie mokre rzeczy i chodźcie na ciepłą herbatę.
Wszyscy.
Mama objęła Kukiego i poszli razem do kuchni.
Na kuchennym stole paliły się świece, a mama nalewała parującą herbatę do kubków. Burza już się skończyła. Kuki siedział owinięty kołdrą i ziewał. Filip przykładał lód do sińca na głowie, a Tośka próbowała naprawić flet.
– Wichura rozbiła okno na strychu – mówił tato – i woda lała się do domu. Musieliśmy wejść na dach, żeby to zreperować. Inaczej byśmy ¬spali w akwarium.
– W dodatku prąd wysiadł! – zawołał Filip. – Było ciemno jak w trumnie.
– Dlaczego poszliście beze mnie? – oburzył się Kuki. – Ja też chciałbym wejść na dach.
– Jesteś za mały na taką akcję – powiedział Filip. – Pioruny tak waliły, że w każdej chwili mog¬liśmy być trafieni. Trzymałem tatę, żeby wichura go nie porwała. Ty byś umarł ze strachu.
– Nieprawda!
– Prawda. Było tak niebezpiecznie, że tato kazał mi włożyć kask.
– Przez twój kask mam rozwalony flet – mruknęła Tosia.
– Wolałabyś, żeby walnął mnie w głowę?
– Wolałabym, żeby cię walnął czymś innym. Po wakacjach mam egzamin. Jak ja będę ćwiczyć?
Kuki zerknął na siostrę, która smętnie oglądała zniszczony instrument. Tośka, tak jak Filip, chodziła do szkoły muzycznej. Miała jedenaście lat, ale wszyscy już mówili, że ma prawdziwy talent. Tak jak rodzice, którzy byli muzykami w orkiestrze. Filip też nieźle grał na skrzypcach, ale nie miał cierpliwości do ćwiczeń, bo interesowało go dużo innych rzeczy, na przykład piłka i gry RPG.
– Przepraszam – powiedział Kuki do siostry. – Nie chciałem go zepsuć.
– Dobra. – Tośka przytuliła brata. – Nie złoszczę się już. To nie twoja wina.
– Walnąłem go, bo myślałem, że jest dzieciojadem.
– Bo jestem – zaśmiał się upiornie Filip. – Jak zaśniesz, to odgryzę ci łapę, którą na mnie podnios¬łeś. Tylko ją umyj, bo brudojadem nie jestem.
Poszli spać dopiero o pierwszej w nocy. Mama przyszła jeszcze powiedzieć im dobranoc. Kiedy pochyliła się nad łóżkiem Kukiego, ten szepnął.
– Mamo...
– Co, króliczku?
– Wiesz, ja się obudziłem, bo miałem głupi sen.
– Nie myśl o tym.
– Ale chcę ci to powiedzieć. Śniło mi się, że ty i tato już nas nie chcecie. Że oddaliście mnie, Filipa i Tosię komuś obcemu i odeszliście.
– To głupi sen i zapomnij o nim. Ani ja, ani tato nigdy was nie zostawimy. Dobranoc.
Dwa tygodnie później w fabryce mebli Hoga zrobiono krzesło. Wykonano je z dębowego drewna i pomalowano na czerwony kolor. Był to jedyny egzemplarz, który miał jechać na targi mebli do Gdańska. Kiedy gruby kierowca, zwany Kluchą, wkładał krzesło do ciężarówki, zdawało mu się, że jest ciepłe i lekko się porusza. Wtedy sądził, że to złudzenie.
Ale to nie było złudzenie.
Gdy czerwone krzesło ruszało w podróż, Filip i Kuki wisieli na lampie. Tego dnia miała odwiedzić ich ciotka Maryla, której nikt nie lubił. W domu było wielkie sprzątanie. Mama poprosiła Filipa, żeby wkręcił żarówkę do lampy. Kuki chciał koniecznie pomóc, więc weszli na drabinę razem. I wtedy drabina się złamała. Zdążyli się jeszcze chwycić żyrandola i dyndali, mając do podłogi jakieś dwa metry.
Filip skoczył pierwszy i nic mu się nie stało. Kuki został na lampie.
– Nie utrzymam się – krzyczał.
– To skacz!
– Zabiję się. Połamię nogi! Będę miał wstrząs mózgu...
– Ty nie masz mózgu!... Skacz!
– Nie!
– To wytrzymaj jeszcze chwilę!
Filip rzucił się w stronę okrągłego stołu, na którym stało mnóstwo talerzy i filiżanek, a na środku duży tort. Przyciągnął stół pod żyrandol.
– Skacz!
– Nigdy! – wrzasnął Kuki. I wtedy żyrandol urwał się, a Kuki spadł na stół. Na szczęście tort osłabił upadek. Krem prysnął na ściany, filiżanki pofrunęły, a dzbanek z sokiem pękł na sto kawałków. Żyrandol zatrzymał się na przewodzie i kołysał centymetr nad głową Kukiego.
Wpadła Tosia, a za nią rodzice.
– Co wyście zrobili, kretyni!? – krzyknęła Tosia.
– Chcieliśmy wkręcić żarówkę.
– Przynieś wiadro i mop. Szybko!
Mama i tato podbiegli do Kukiego.
– Nic ci się nie stało?
– Chyba nie.
– Porusz rękoma. Nie boli cię nic?
– Boli mnie tyłek.
– Dobrze ci tak... Idź się przebrać.
Kuki pobiegł do korytarza, zostawiając za sobą kremowe ślady. Mama usiadła na kanapie. Bezradnie patrzyła na potłuczone naczynia i tort rozpaćkany na dywanie.
– Nie mam już siły. Tak się starałam, żeby ten dom wyglądał jak normalny dom. I oczywiście nie wygląda! Ona znowu powie, że niczego nie potrafię.
– Mówiłem, żeby nie zapraszać tej piranii – powiedział tato, zbierając z podłogi potłuczone filiżanki.
– To jest moja siostra! Nie była u nas od pięciu lat.
– Bo się bała, że będzie musiała kupić dzieciom jakiś prezent. Na przykład trzy cukierki.
– Przestań. Ona wcale nie jest taka zła.
– To czemu na widok cioci więdną kwiatki? – zapytał Filip.
– Co? Kto to wymyślił?
– Tato.
– Słuchajcie. Nie pozwalam tak mówić o Maryli! Poza tym zapomnieliście, że chcemy ją prosić o pożyczkę? Musimy spłacić długi. I kupić flet Tośce. Tylko od niej możemy pożyczyć pieniądze...
– Ciocia nie pożyczy. Jest skąpa jak Szkot – powiedział Filip.
– Jak będziecie dla niej tacy okropni, to na pewno nam nie pomoże...
W tej chwili zegar wybił godzinę czwartą. Mama zerwała się.
– Boże! Za godzinę tu będzie... Ona nigdy się nie spóźnia! Tośka! Idziecie kupić nowy tort.
I jakieś ciastka. Maryla uwielbia słodycze... Tu macie pieniądze. I pożyczcie od pani Szmit kilka filiżanek. Szybko!
Ciężarówka firmy Hoga zatrzymała się na moście. Droga była zakorkowana. Sznur aut ciągnął się aż do zakrętu. Klucha wychylił się z szoferki.
– Co się stało?
– Wypadek – krzyknął policjant kierujący ruchem. – Rozbiła się cysterna z klejem. Masa samochodów się przykleiła i kilku ludzi. Właśnie próbują ich odkleić.
– Szlag by to trafił.
Klucha wyciągnął telefon, żeby zadzwonić do szefa, kiedy usłyszał dziwny dźwięk. Coś stukało w jego samochodzie. Obrócił się i nadsłuchiwał.
I znów – łomot, jakby w ciężarówce zamiast mebli jechał tygrys.
– Co tam się dzieje?
Klucha wysiadł i podbiegł do tylnych drzwi samochodu. We wnętrzu coś drapało i stukało w drzwi.
– Ej, kto tam jest?
Kierowca niepewnie wyciągnął rękę w stronę klamki. Lecz zanim jej dotknął... TRZASK! Drzwi otworzyły się z hukiem, odrzucając Kluchę, który poleciał na trawnik. Oszołomiony, powoli wstał i spojrzał na samochód. W otwartych drzwiach stało czerwone krzesło. Mebel się poruszał! Obracał się powoli, jakby chciał się rozejrzeć. Potem krzesło zaczęło się pochylać.
– Co jest...?
ŚWIST!!! Krzesło skoczyło jak tygrys, przelatując nad kierowcą, który wrzasnął i zamknął oczy. Minęła dłuższa chwila, zanim odważył się je otworzyć. Czerwone krzesło stało teraz na chodniku nieruchomo jak każdy normalny mebel. Klucha niepewnie wyciągnął rękę, żeby złapać je za nogę. Krzesło wymierzyło mu kopniaka i wskoczyło na barierę mostu. Zatańczyło na niej, przeskakując z nogi na nogę. Kierowca patrzył na nie obłędnym wzrokiem. Nagle rzucił się naprzód, żeby je pochwycić. Wtedy krzesło skoczyło do rzeki. Chlusnęła woda i przedmiot zatonął. Ale po chwili czerwone krzesło wynurzyło się i popłynęło, niesione prądem.