L.E.D. Winchester, który zgłosił się do wojska na ochotnika i pełniąc funkcję radiooperatora i strzelca, miał na koncie kilkanaście akcji, już dużo wcześniej przeszedł na tył maszyny, stąpając ostrożnie po wąskim pomoście. W jednej ręce ściskał kurczowo spadochron, a drugą podpierał się, by zachować równowagę (członkowie załóg bombowców przemieszczający się w maszynie nie siedzieli na złożonych spadochronach jak piloci w ciasnych kokpitach myśliwców). Gdy minął komorę bombową z zasobnikami rozmieszczonymi po obydwu stronach, przypiął się pasami przy stanowisku bocznych karabinów maszynowych Browninga po lewej stronie, włożył słuchawki i odłączył maskę z tlenem od przenośnego zbiornika, doczepiając ją do instalacji głównej. Następnie dał znak koledze z prawej strony, „Smilerowi” Davisowi, że wszystko jest w porządku. Obaj zaczęli wypatrywać w ciemnościach niemieckich myśliwców.
Na swoim stanowisku pod kopułą z pleksiglasu górnej wieżyczki strzeleckiej, znajdującej się między skrzydłami a dziobem, strzelec H.J. Brown obrócił podwójnego browninga kaliber 12,7 mm, rozglądając się, czy z góry nie nadlatują wrogie myśliwce. Liberator zaczął obniżać pułap i stał się jeszcze lepiej widoczny na tle rozgwieżdżonego nieba. Jak zawsze samotny za zamkniętym włazem do wieżyczki, tylny strzelec, Henry Upton, kierował lufy swojej broni raz w jedną, raz w drugą stronę, wpatrując się w mroczne niebo.
Nagle G jak George napotkał krąg świateł reflektorów. Wielka maszyna zatrzęsła się, gdy pomknęły ku niej pociski smugowe. Strzelcy zaczęli ostrzeliwać szperacze, by zniszczyć źródła światła.
- Myśliwiec na ogonie! - rozbrzmiał w interkomie ostrzegawczy krzyk Uptona. Klette odbił w lewo, wykonując gwałtowny skręt, który zmiótł przyrządy z niewielkiego stolika nawigatora. Strzelcy z środkowego pokładu niemal wypadli przez otwarte luki strzelnicze; pasy, którymi byli przypięci, wpiły im się w skórę. Gdy Liberator raptownie obniżał pułap, strzelec ogonowy ponownie otworzył ogień. Klette zaczął wyrównywać lot, gdy w interkomie znów rozbrzmiał głos Uptona:
- Sukinsyn zniknął! Oberwałem w rękę. Nie mogę się odwrócić.
- Pomóż mu, Smiler - zakomenderował Klette. - Spróbuj wyciągnąć go z wieżyczki. - Później obrócił się, by wypatrywać kościelnej wieży, której mieli szukać w pobliżu strefy zrzutu.
Davis odpiął pas i ruszył chwiejnym krokiem po kołyszącym się z boku na bok pomoście. Tymczasem Liberator schodził coraz niżej. Kadłub zawibrował, gdy strzelcy otworzyli ogień z górnej wieżyczki i ze stanowiska po lewej stronie kadłuba. Błysk na skrzydle przeszedł w oślepiający blask, przeszywając właz znajdujący się za Davisem, gdy ten otworzył klapę tylnej wieżyczki i wyciągnął stamtąd Uptona. Pocisk trafił w jeden z silników. Klette próbował utrzymać szarpiącą maszynę na kursie.
Davis pomógł Uptonowi założyć opatrunek na krwawiącą rękę, po czym powrócił na stanowisko ogniowe. Wraz z Winchesterem zaczęli ostrzeliwać miejsca, z których sunęły w ich stronę kolorowe pociski smugowe. Właściwie nie do końca zdawał sobie sprawę, że klapy komory bombowej są już otwarte. Jones wykrzykiwał pilotowi komendy przez mikrofon przy hełmie:
- Niżej! Jeszcze! Dwa stopnie w lewo!... Czekaj!... Gotowy... Teraz!
Wszyscy czekali na okrzyk „Ładunki poszły!”, gdy nagle poraził ich oślepiający błysk przy lewym silniku. Winchester poczuł piekący ból w głowie. Po chwili jego czoło i maskę tlenową zalała krew. Nie zważał na to, posyłając serię pocisków w stronę źródła światła na prawym brzegu Wisły.
Mijali płonące budynki. Mieli wrażenie, jakby sunęli przez powłokę pocisków smugowych. Pociski lekkiej artylerii przeciwlotniczej grzechotały o kadłub, jak kamyki potrząsane w metalowym wiadrze. Leżąc w stanowisku bombardiera na dziobie, Jones zastanawiał się, dlaczego maszyna nie nabiera wysokości, tak jak powinna, choć musiał przecież zauważyć, że przestał działać drugi silnik. Davisowi zacięła się broń. Chwycił gaśnicę, gdy płomienie zaczęły lizać właz. Niestety, mimo jego wysiłków, ogień ogarnął cały pokład. Ziemia była coraz bliżej, jeden z silników płonął, ciągnąc za sobą smugę dymu i iskier, a śmigło drugiego obracało się powoli, jak wiatrak podczas lekkiej bryzy.
- Kurs dwa siedem sześć! - nawoływał z dziobu nawigator Jones, chcąc naprowadzić maszynę na właściwy kurs i umknąć przed ogniem artylerii przeciwlotniczej. Zarówno Klette jak i drugi pilot, Alf Faul, napierali z całych sił na stery, jednak nie zdołali poderwać maszyny. Liberator odbił w lewo i zaczął sunąć w dół nad budynkami dworca kolejowego. Po chwili zszedł do pułapu drzew. Na szczęście teren wokół nie był zabudowany.
Obaj piloci na próżno próbowali wysunąć podwozie przed awaryjnym lądowaniem na czymś, co przypominało wielkie pole.
- Tracimy wysokość! Nie mogę go podnieść! - rozległ się okrzyk w słuchawkach. Płonąca maszyna o mało nie zawadziła o dach niskiego budynku. Trawa wokół zaczęła również płonąć. Samolot z przeraźliwym hukiem uderzył o ziemię, kilkakrotnie się od niej odbił i znów uniósł się w powietrze. Z przerażającym łoskotem ponownie opadł na wilgotną ziemię i stanął w miejscu - tak nagle, że wygasił pożar wewnątrz maszyny.
Tymczasem płomienie lizały kadłub od zewnątrz. Z wewnętrznego, lewego silnika wylewało się płonące paliwo, zapalając trawę i rozświetlając panujące wokół ciemności.
- Wszyscy na zewnątrz! Wszyscy na zewnątrz! - krzyknął Klette w interkom, który jakimś cudem wciąż działał. Ściągnąwszy maskę tlenową i pas, Winchester wyskoczył na zewnątrz przez lewy luk strzelniczy. Po drugiej stronie zauważył, jak skacze Upton, a za nim Davis. Wylądowali na ziemi kilka metrów od siebie. Pozostali wyskakiwali przez luki ewakuacyjne znajdujące się bliżej dziobu samolotu.
Nie było tylko nawigatora. Jones leżał nieprzytomny w dziobie maszyny. Hełm, który z taką niechęcią włożył pierwszy raz, uchronił go przed odniesieniem poważniejszego urazu. Gdy odzyskał przytomność, usłyszał, że ktoś go woła, jednak nie mógł wydostać się z kabiny. Gdy wypluwał ziemię z ust, dobiegły go gardłowe zawodzenia Faula:
- Cholera! Davy nie żyje!
- Żyję! - wrzasnął przez metalową powłokę kadłuba. - Wyciągnijcie mnie!
- To chwytaj za siekierę! - ktoś zawołał. Jones tak zrobił i zdołał wydostać się z pułapki.
Gdy wygramolił się na zewnątrz, Klette kucnął przy wraku bombowca i spokojnie zwrócił się do załogi.
- Przykro mi, chłopcy - przeprosił. - To wszystko moja wina. Zanim któryś zdążył się odezwać, kadłub stanął w płomieniach i musieli uciekać. Strzelec z górnego pokładu, Brown, wysunął się ze swojej wieżyczki, przemknął przez kadłub i wyskoczył z wraku tuż obok Winchestera. Załoga odbiegła w ciemnościach od maszyny. Po chwili reflektory zaczęły omiatać teren, aż w końcu snopy światła zatrzymały się na wraku. Liczba przeprowadzonych nalotów i „nawożeń”, wypisana pod kokpitem, znajdowała się teraz tuż nad ziemią i zniszczonym podwoziem. Szukając najlepszego miejsca do lądowania, Klette wybrał teren głównego warszawskiego lotniska - Okęcie.
Nagle rozbłysło więcej reflektorów. Snopy światła przesuwały się szybko tuż nad ziemią. Wartownicy Luftwaffe obsługujący karabiny maszynowe obrócili lufy MG34 w stronę płyty lotniska i otworzyli ogień. Żołnierze AK zajmujący pozycje po przeciwnej stronie odpowiedzieli im gwałtownym ostrzałem, zasypując pociskami kadłub wraku. Członkowie załogi padli na ziemię. Nie poruszyli się, dopóki nie pogasły światła. Później pognali pędem na skraj lotniska, nie wiedząc, w którą stronę się kierują i co mogą napotkać w mroku.
Gdy z boku znów rozbłysły światła szperaczy, Brown i Winchester padli na ziemię.
- Lepiej nie wstawać - wysapał Winchester, gdy snop światła po raz kolejny przesunął się po płycie lotniska. Tymczasem Brown już przysiadł, by znów rzucić się do ucieczki. Namierzyła go cienka wiązka światła. Zagrzechotał karabin maszynowy. Brown padł, trafiony w plecy. Winchester, lgnąc do ziemi, czuł, jak seria ze spandaua szarpie pasy jego spadochronu. Później światło znowu zgasło, więc ruszył w stronę czegoś, co wyglądało jak schronienie. Był to tylko zbiornik na paliwo, jednak rozpaczliwie wtulił się w ziemię za nim. Wtedy rozbłysły światła ciężarówek.
Niemcy ruszyli kręgiem w stronę wraku, wystrzeliwując race, by oświetlić teren. Nie było szans na ucieczkę, więc członkowie załogi wstawali jeden po drugim z rękami uniesionymi do góry. Jedynie Jones, wieczny optymista, próbował wyczołgać się z tego oblężenia. Tragikomiczny przypadek sprawił, że jego kamizelka ratownicza, zwana powszechnie maewestką (od imienia i nazwiska popularnej wtedy gwiazdy filmowej; po wypełnieniu nadawała figurze użytkownika obfite, kobiece kształty - przyp. red.), zaplątała się w trawie i napełniła powietrzem. Uniosła go do góry, jakby to los zadecydował, że jego też wszyscy powinni zobaczyć. Niemcy byli już blisko, więc nie miał wyjścia - musiał się poddać.
Błagający o wodę, ciężko ranny Brown, nie mógł się ruszyć. Niemcy szybko zorganizowali dla niego nosze. Ułożyli go na nich zadziwiająco delikatnie i zanieśli do budynku przy płycie lotniska. Mimo jego próśb nie podali mu nic do picia. Pozostałych poprowadzono do dużego bunkra, gdzie był już Winchester i trzech innych członków załogi. Wszystkich wepchnięto do wojskowej ciężarówki i wywieziono.
Dla 205 Grupy nocna akcja została zakończona. Można było jedynie mieć nadzieję, że zaginione załogi przeżyły i wkrótce powrócą. Jednak nie stało się tak w przypadku Klette’a i jego ludzi. Gdy 31 Dywizjon przygotowywał się do kolejnej operacji, wywieziono ich do domu na wsi pod Warszawą. Znaleźli się tam wszyscy oprócz Browna. Pozostali przypuszczali, że zabrano go do szpitala. Traktowano ich przyzwoicie, jednak Browna już nie zobaczyli. Wszelkie próby jego odnalezienia spełzły na niczym.
Rannymi zajął się mężczyzna, który był prawdopodobnie lekarzem Luftwaffe. Gdy Winchester, pomny doniesień o nieludzkich „eksperymentach” nazistów, odmówił przyjęcia szczepionki po tym, jak oczyszczono i opatrzono mu ranną głowę, Sanitatsoffizier był bardzo urażony. Jeńców ponownie wyprowadzono do ciężarówek i przewieziono do obiektu przypominającego stare więzienie. Pozamykano ich tam na noc w obskurnych, osobnych celach. Nazajutrz rozpoczęli swoją ciężką podróż od jazdy tramwajem na dworzec. Później przewieziono ich pociągiem przez Łódź w głąb Niemiec, gdzie zostali poddani intensywnym przesłuchaniom, pozostając w zamknięciu we wzbudzających strach izolatkach. W końcu przewieziono ich z powrotem na wschód do obozu jenieckiego pod Wrocławiem. Niemal widzieli stamtąd lądowisko myśliwców w Oleśnicy, z którego startowały Messerschmitty Bf 110 i Junkersy Ju 88 z dwóch jednostek atakujących bombowce niosące pomoc powietrzną dla Warszawy.