Leonardo da Vinci
Rok wydania | 1997-01-01 |
Wydawnictwo |
"Tuż obok kościoła Or San Michele we Florencji znajdowały się ogromne składy cechu farbiarskiego. Niezgrabne przybudówki na ciężkich podporach przypierały do domów, dachami stykały się tak blisko, że niebo przebłyskiwało tylko gdzieniegdzie jak wąska wstążka. Nawet w południe było ciemno na tej ulicy. Przy drzwiach magazynów chwiały się na poprzeczkach próbki zagranicznej wełny, farbowanej we Florencji. Kanał płynący środkiem ulicy miał wodę zabarwioną najrozmaitszymi kolorami od ścieków farbiarni. Nad główną bramą składów przybito godło korporacji: na purpurowym polu złoty orzeł stojący na zwałach białej wełny. W jednej z izb, służących za biuro, siedział wśród stosów ksiąg rachunkowych messer Cipriano Buonaccorsi, najbogatszy kupiec florencki i starszy korporacji. Był zimny dzień marcowy. Staruszek, cały przesiąknięty wilgocią, ziejącą z piwnic, trząsł się w swej starej, wytartej na łokciach szubie, podbitej bielistkami. Z gęsim piórem za uchem, przebiegał swymi krótkowzrocznymi, a mimo to wszystko
widzącymi oczami pergaminowe karty wielkiej księgi, która na każdej prawej stronie miała napis W i n i e n, a na lewej M a. Czynił to na pozór niedbale, w rzeczywistości zaś z największą uwagą. Księgi zapełnione były równym, okrągłym pismem bez wielkich liter, bez znaków pisarskich, cyfry zaś w nich były rzymskie, gdyż arabskie uważano wtedy za dziecinną innowację, 11iegodną wprowadzenia do poważnych ksiąg kupieckich! Na pierwszej stronicy widniał ogromnymi literami skreślony napis: " W Imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa i Najświętszej Panny Marii, ta książka rachunkowa zaczyna się w tysiącznym czterechsetnym dziewięćdziesiątym czwartym roku po narodzeniu Chrystusa". Skończywszy sprawdzanie rachunków i poprawiwszy omyłkę w spisie towarów oddanych na skład, znużony messer Cipriano oparł się o poręcz fotela, przymknął oczy i począł rozmyślać o ułożeniu listu do swego głównego agenta w sprawie jarmarku wełnianego, który się właśnie odbywał w Montpellier we Francji. Ktoś wszedł. Starzec otworzył oczy i
zobaczył, że to Grillo, rolnik, któremu wydzierżawił łąki i winnice, leżące przy jego willi w San Gervasio. Grillo ukłonił się, trzymając w obu rękach koszyk pełen jajek, poprzekładanych starannie sia- nem. U pasa wisiały mu dwa koguty, przywiązane za nogi, głowami do ziemi..."
Oprawa | 6 |
Liczba stron | 453 |
Podziel się opinią
Komentarze