Lena Dunham: Sceny erotyczne, nagość i publiczne obnażanie się
"Nie taka dziewczyna" Leny Dunham to jedna z najgorętszych premier tego roku. Autobiograficzne felietony autorki głośnego serialu "Dziewczyny" to odważne i prowokacyjne teksty, w których Dunham pisze między innymi o utracie cnoty, nagości, zakochiwaniu się, nieudanych randkach, samotności, dodatkowych kilogramach, szukaniu własnej drogi i prawdziwej miłości. Przygotowywana przez wydawnictwo Czarne publikacja (premiera już 2 lutego) była jedną z najchętniej komentowanych książek ubiegłego roku w Stanach Zjednoczonych. Dlatego z prawdziwą przyjemnością prezentujemy na łamach Wirtualnej Polski dwa teksty z "Nie takiej dziewczyny". Już dziś felieton "Sceny erotyczne, nagość i publiczne obnażanie się". Zaś w najbliższych dniach otwierający książkę tekst: "Odbierz mi dziewictwo (Serio, weź je)". Zapraszamy do lektury!
* "Nie taka dziewczyna" Leny Dunham to jedna z najgorętszych premier tego roku. Autobiograficzne felietony autorki głośnego serialu "Dziewczyny" to odważne i prowokacyjne teksty, w których Dunham pisze między innymi o utracie cnoty, nagości, zakochiwaniu się, nieudanych randkach, samotności i prawdziwej miłości. Przygotowywana przez wydawnictwo Czarne publikacja (premiera już 2 lutego) była jedną z najchętniej komentowanych książek ubiegłego roku w Stanach Zjednoczonych. Dlatego z przyjemnością prezentujemy na łamach Wirtualnej Polski dwa teksty z "Nie takiej dziewczyny". Już dziś felieton "Sceny erotyczne, nagość i publiczne obnażanie się". Zaś w najbliższych dniach otwierający książkę tekst: "Odbierz mi dziewictwo (Serio, weź je)". Zapraszamy do lektury!*
Selfie wynalazła moja matka.
Oczywiście wcześniej istniały już autoportrety, ale ona doprowadziła tę sztukę do perfekcji (nie wiem zresztą po co). Używała lustrzanki Nikona z samowyzwalaczem, ustawiała go i pozowała w swojej sypialni pod ścianą wytapetowaną w wisienki.
Był początek lat siedemdziesiątych. Mama przeprowadziła się do miasta uzbrojona jedynie w ów aparat i pragnienie, by tworzyć. Zostawiła za sobą chłopaka, miłego, łysiejącego stolarza z Roscoe w stanie Nowy Jork, który nosił flanelową koszulę nocną i wiedział, jak upuszczać sok spod kory drzew. Przypadkiem wiem, że jest miły, bo raz go odwiedziłyśmy i siedziałyśmy wokół jego stołu, pijąc lemoniadę. Nie wydawał się wtedy zły, że mama go zostawiła, raczej cieszył się z jej sukcesów i ogólnie, z mojego istnienia też.
Kiedy dotarła do Nowego Jorku, wprowadziła się do loftu, w którym ja później dorastałam: nieco zbyt dużego dla samotnej dziewczyny, ale zbyt małego dla rodziny. By zarobić na czynsz, przyjmowała najróżniejsze zlecenia: stylizowała jedzenie, sprzedawała bile i raz – tylko raz – zabrała pewnego japońskiego biznesmena na nocne zwiedzanie New York City. (Do wyjątkowych cech mojej matki należy to, że gdy czuje się nieswojo, wyraża najczystszy w formie i najgłębiej odczuwany gniew, podejrzewam więc, że facet nie bawił się za dobrze).
Na selfie, które robiła w lofcie, tylko czasami miała na sobie workowaty sweter albo szorty safari z paskiem. Na większości była naga. Przynajmniej częściowo. Dżinsy, brak koszulki, zgarbione blade ramiona, nieco przestraszona. Bluzka z okrągłym kołnierzem i grube wełniane skarpety, bez spodni – kiedy podciągała kolana pod brodę, odsłaniało się ciemniejsze miejsce między pośladkami.
(img|540216|center)
Z czasem jej włosy się zmieniły: z długich wyprostowanych żelazkiem na trwałą zrobioną za czyjąś kiepską radą. Potem fryzura na boba, końcówki jeszcze mokre po prysznicu. Zwykle nie goliła pach (niestety dowiedziałam się, że ojcu się to podoba). Czasami dodawała jeszcze dla kompozycji jakąś roślinę w doniczce, niczym student reżyserii tworzący prowizoryczną scenografię Wietnamu.
Zdarzało się, że zwracała obiektyw w stronę lustra, by twarz była zasłonięta sporym korpusem aparatu, a wtedy wyostrzały się spierzchnięte usta w kształcie serca i królicze zęby (mam takie same, ale mama już nałożyła sobie licówki). Najczęściej jednak uwagę przykuwała nagość. Odważnie rozstawione nogi. Oficjalnie to nie były jej dzieła sztuki, ale bardzo się angażowała.
Fakt, że robiła zdjęcia lustrzanką – nie iPhone’em, nie hipsterskim polaroidem kupionym w Urban Outfitters, którymi dzisiaj robi się selfie – nadawał pociągającą powagę fascynacji mojej matki samą sobą. Chodziło o sens danego medium: musiała przecież włożyć film do aparatu, wywołać go we własnej ciemni, powiesić zdjęcia na sznurku. Kiedy nie mogła akurat poprosić o pomoc współlokatora Jimmy’ego, bardziej doświadczonego fotografa, dzwoniła na infolinię Kodaka, którą obsługiwał zawsze ten sam zmęczony mężczyzna. („W mojej ciemni jest strasznie gorąco, więc wkładam kostki lodu do wywoływacza. Czy myśli pan, że dobrze robię?”). Zażenowana częstotliwością tych telefonów, mama udawała różne akcenty, by zmienić głos. Podejmowała ten wysiłek tylko po to, by się dowiedzieć, jak wyglądają włosy łonowe zestawione z limonkowymi kaloszami i lśniącymi okularami aviatorami. To było dużo trudniejsze niż wymachiwanie iPhone’em i ściskanie sobie piersi. To wymagało pracy.
Moja matka jest szczupła. Ma długi tułów, takież ręce i wystające jak skała obojczyki. Ale aparat uwidoczniał jej niedoskonałości: fałdę tłuszczu pod tyłkiem, wystające kolana, ogromne znamię na przedramieniu, które usunęła, robiąc sobie prezent na czterdzieste urodziny. Wyobrażam sobie, jak wywoływała te zdjęcia, maczając je w utrwalaczu i trzymając szczypcami do sałaty. Czekała, aż zrobią się szare, a potem wyostrzą, by zobaczyć, jak naprawdę wygląda.
Namówiła też do pozowania swoją młodszą siostrę. Młodsza siostra: jasnowłosa studentka medycyny o ciele stworzonym do tarzania się w mokrym piasku. Ta blond piękność, dosiadająca konia królowa, traciła rezon po zdjęciu bluzki. Robiła się nieśmiała. Aparat wyrównywał szanse.
Moja matka podświadomie rozumiała jego siłę. Widzicie te biodra, te zęby, te brwi, te pończochy, które zwijają się przy kostkach? Są warte tego, by je uwiecznić, zatrzymać na zawsze. Nigdy nie będę już tak młoda. Tak samotna. Ani tak owłosiona. Wejdź, wszyscy chodźcie na mój prywatny show.
Kiedy na scenę wszedł mój ojciec, pojawiły się także i jego zdjęcia: na przykład to, na którym siedzi w wannie, zasłaniając się patelnią jak tarczą. Choć to nieco traumatyczne oglądać własnego ojca robiącego minę, którą można opisać wyłącznie jako „kokieteryjną”, fascynują mnie zdjęcia mamy. Błysk lęku w jej oku – a może to tęsknota? Rozgorączkowana potrzeba ujawnienia, kim naprawdę jest - innym, ale także sobie.
*
W telewizji się rozbieram. Często.
Zaczęło się jeszcze w college’u. Szukając aktorów ucieleśniających ducha seksualnej beznadziei, którą pragnęłam pokazać, obsadzałam samą siebie. Nieświadoma, jak sceny erotyczne realizują zawodowcy, nie stosowałam żadnych sztuczek i nie zamykałam planu na daną scenę. Po prostu zdejmowałam koszulkę i działałam.
- Chcesz, żebym naprawdę ssał twój sutek? - zapytał mnie zdezorientowany partner sceniczny Jeff.
Później, oglądając materiał w pracowni filmowej w Oberlin, nie czułam nieśmiałości. Nie byłam zachwycona tym, co widziałam, ale bynajmniej nie czułam też nienawiści. Moje ciało stało się po prostu narzędziem, za którego pomocą opowiadałam historię. Nie byłam to całkiem ja, raczej rekwizyt odziany w staromodne gatki, który rozsądnie zatrudniłam. Nie wyglądałam na elegancką, piękną ani mądrą. Ale taki właśnie seks znałam.
Ekshibicjonizm nie był dla mnie niczym nowym. Zawsze interesowałam się nagością, choć bardziej w sensie socjologicznym niż seksualnym. Kto się rozbiera i dlaczego? Pamiętam, jak latem przed piątą klasą jeździliśmy na rowerach z moim najlepszym kumplem Willym wokół jeziora w Connecticut, gdzie nasze rodziny co roku spędzały wakacje (coś jak Dirty Dancing, tyle że w okolicy było więcej znanych pedofili), i nagle uświadomiłam sobie, że ja mam na sobie koszulkę, a Willy nie. Wydało mi się to niesprawiedliwe. Przecież mama dopiero co mi mówiła, że prawnie rzecz ujmując, kobiety mogą chodzić po Manhattanie bez koszulki, nawet jeśli niewiele pań korzysta z tego przywileju. Dlaczego więc Willy mógł się cieszyć powiewem letniego wiatru na klacie? I co było złego w odsłanianiu mojej? Zatrzymałam się, zdjęłam koszulkę i w milczeniu popedałowaliśmy dalej.
*
W 2010 roku dostałam szansę nakręcenia serialu . Powiedziano mi, że ma on przedstawiać moją grupę wiekową, sprawy dotyczące moich przyjaciół i wrogów, w szczegółach – i to nie był żart. Jeśli więc miałam szczerze pisać o życiu dwudziestokilkulatków, z tematem seksu musiałam się zmierzyć otwarcie. A seks w telewizji i kinie zawsze dawał mi mylne wrażenie. Wszystko, co widziałam jako dziecko, od Beverly Hills 90210 do Co się wydarzyło w Madison County, pozwalało mi wierzyć, że seks to wstydliwe, ciepło oświetlone zdarzenie, podczas którego dwoje gładkolicych frajerów o rozmarzonych spojrzeniach osiąga wspólny orgazm, oddychając sobie w twarz. Pierwszy raz, kiedy rozebrałam się przy facecie, choć było to groteskowe, ogromnie mi ulżyło, że nie próbował wtedy wdychać mojego zapachu i nie dotykał mojej piersi przy dźwiękach jęczącego Chrisa Isaaka.
Takie obrazy seksu nie dość, że są obleśne, to jeszcze mogą być niszczące. Gdzieś między pornosami i romantycznymi komediami dociera do nas bardzo jasno, że wszystko robimy źle. Mamy złą pościel. Źle się poruszamy. Nasze ciała są nie takie.
Kiedy więc zaproponowano mi nakręcenie serialu, zrobiłam to, co robiłam od niemal pięciu lat w tak zwanych produkcjach niezależnych: rozebrałam się i poszłam na całość.
Ludzi zawsze zżera ciekawość, opowiem wam więc, jak to jest leżeć w łóżku w pomieszczeniu pełnym gapiów i symulować stosunek seksualny z kimś, kogo się zna albo nie zna.
Zawodowi aktorzy zawsze odpowiadają pokrętnie: „To tylko praca, czysto techniczna sprawa” albo „Był taki zabawny, jak mój brat”, ale jako że nikt nigdy nie posądził mnie ani o bycie profesjonalistką, ani aktorką – będę po prostu szczera.
To coś cholernie dziwnego. Tak, niby tylko praca, ale w większości zawodów nie musisz walić cipką o sflaczałego, zapakowanego w gumkę penisa należącego do faceta wysmarowanego toną podkładu mającego zakryć trądzik łonowy. Cierpiałam męki upokorzenia, kiedy walnęłam mojego partnera kolanem w jądra, bo w świetle jasnych reflektorów dostrzegłam, że z sutka wyrasta mi gruby czarny włos, albo kiedy siedem godzin po powrocie z planu do domu znalazłam między pośladkami nawilżony kondom-rekwizyt.
Trudno sobie wyobrazić, że coś, co robisz w pokoju pełnym lamp, starych Włochów i kiepskich kanapek z tuńczykiem, później zostanie obejrzane w telewizji przez miliony osób, więc naprawdę nie myślę w trakcie kręcenia scen erotycznych o ewentualnych widzach. Są dni, kiedy łatwiej się rozebrać. (Dobre: kiedy jesteś lekko opalona. Złe: kiedy masz biegunkę). Robię to jednak, bo szef każe. A szefem jestem ja sama. Nago dobrze mieć kontrolę nad sytuacją.
Moja matka zawsze o tym wiedziała, dlatego wysoko podnosiła swojego nikona i kierowała go prosto w lustro. Wyczuwała, że dokumentując własne ciało, zachowuje swoją historię. Piękną. Nagą. Niedoskonałą. Jej prywatny eksperyment utorował drogę mojemu – publicznemu.
(img|540218|center)
Często słyszę również pytanie, jak znajduję w sobie dość odwagi, by pokazać swoje ciało na ekranie. W podtekście: jak znajduję odwagę, by pokazać moje niedoskonałe ciało, wątpię bowiem, że o to samo pyta się na przykład Blake Lively. Zmuszona więc jestem wdawać się w rozmowy o ciele z obcymi ludźmi, na przykład z pijanym studencikiem na McDougal Street, który wrzasnął: „Masz cycki jak moja siostra!”. Odpowiadam więc: nie jest odwagą robić coś, co cię nie przeraża. Odwagą jest na przykład skoczyć ze spadochronem. Odwiedzić kolonię trędowatych. Występować w sprawie przed Sądem Najwyższym albo iść do siłowni CrossFit. Gra w scenach erotycznych, które sama reżyseruję, odsłanianie kawałka mojego dziwnego napuchniętego sutka – te kwestie nie znajdują się w mojej strefie zagrożenia.
Kilka lat temu po pierwszym pokazie "Mebelków" przed kinem w Austin podszedł do mnie jakiś nastolatek. Drobny. Naprawdę drobniutki. Tak drobny, że dla nastolatka musiało to być koszmarem. Wyglądał jak myszka-zabawka dla kota.
- Przepraszam - odezwał się nieśmiało. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że wiele dla mnie znaczy to, w jaki sposób pokazujesz swoje ciało. Dzięki tobie poczułem się lepiej z własnym.
Słysząc te słowa, najpierw wyobraziłam go sobie nago, co mocno mnie zestresowało. Potem poczułam ogromną wdzięczność: że zdecydował się na szczerość i że mogę mieć jakikolwiek wpływ na to, jak ten najwyraźniej fajny i otwarty młody chłopak postrzega swoje ciało (w końcu obejrzał właśnie offowy babski film, choć następnego dnia szedł do szkoły).
- Bardzo ci dziękuję - uradowałam się. - Jesteś naprawdę super.
Wirtualna Polska patronuje książce "Nie taka dziewczyna"