Pojazd opancerzony Quentina Butlera sunął z chrzęstem przez ruiny głównego miasta maszyn, wioząc zwycięskiego dowódcę. Primero oglądał otoczenie, zasmucony zniszczeniem pięknej planety. Krajobraz, który kiedyś tworzyły pola uprawne, usiany był fabrykami i liniami produkcyjnymi.
Po ulicach biegali oszołomieni ludzie, szukając schronienia, wydostając się z zagród dla niewolników i porzucając zakłady przemysłowe, w których tkwiły nieruchomo, sparaliżowane bombami pulsacyjnymi, roboty wartownicze.
Przypomniało to Quentinowi wyzwolenie Parmentiera w początkach jego kariery. Ludzie na Parmentierze nie mogli uwierzyć, że myślące maszyny zostały wreszcie pokonane. Teraz, w okresie prosperity, który trwał, odkąd przekazał urząd tymczasowego gubernatora Rikovowi, ludność wynosiła pod niebiosa Quentina i Braci Butlerów jako wybawców.
Ale ocalali mieszkańcy Honru nie krzyczeli ani nie wiwatowali, jak się spodziewał. Wydawali się tak zaskoczeni, że nie wiedzieli, jak zareagować...
W miejsca, gdzie wrzała jeszcze bitwa, spieszyli bystroocy najemnicy i mistrzowie miecza. Zbyt niezależni, by można z nich było stworzyć dobrze zorganizowaną jednostkę, w pojedynkę byli bardzo skuteczni. Wyszukiwali wszelkie funkcjonujące wciąż roboty.
Nieosłonięte maszyny robocze i wartownicze, które wszechumysł gotów był poświęcić, zostały zniszczone podczas pierwszego bombardowania pulsacyjnego, ale teraz z ukrycia wyłoniły się meki bojowe, nadal walcząc, chociaż było wyraźnie widać, że są uszkodzone i zdezorientowane. Eliminowali je, jeden po drugim, szybcy i śmiertelnie groźni najemnicy z mieczami pulsacyjnymi.
Z trzęsącego się pojazdu Quentin widział cytadelę, przez którą Omnius łączył się z miastem. Aby zdobyć ten najważniejszy punkt, najemnicy z Ginaza parli naprzód jak trąby powietrzne, nie zważając na swoje bezpieczeństwo.
Quentin ciężko westchnął. Gdyby piętnaście lat temu, podczas drugiej obrony Ixa, miał więcej takich ludzi, nie straciłby tylu żołnierzy i cywilów. Przysiągłszy, że Omnius nie odbije żadnej planety wyzwolonej przez Armię Dżihadu, odparł inwazję maszyn ogromnym, ale niezbędnym kosztem. Sam został wówczas uwięziony w podziemnym pomieszczeniu i niemal pogrzebany żywcem... Tamta bitwa umocniła jego reputację bohatera. Dostał tyle dowodów uznania, że nie wiedział, co z nimi począć.
Kiedy najemnicy przeczesywali Honru, pojawiła się grupa odzianych w łachmany ludzi, której widok go zaskoczył. Nieśli transparenty wykonane pospiesznie ze szmat, farby i innych materiałów, które udało im się znaleźć w mieście. Śpiewali, wiwatowali i skandowali imię zamęczonej przez maszyny Sereny Butler. Chociaż mieli niewiele broni, którą można było skutecznie użyć przeciw robotom, rzucili się w wir walki.
Quentin przyglądał im się ze swojego pojazdu. Już wcześniej zetknął się z martyrystami.
Najwyraźniej nawet na uciskanym Honru ludzie rozmawiali po cichu o Kapłance Dżihadu, jej zamordowanym dziecku i pierwszym Wielkim Patriarsze. Prawdopodobnie wieści o nich przywieźli nowi jeńcy ze świeżo podbitych światów Ligi. Modlili się w tajemnicy do Trójcy Męczenników, mając nadzieję, że ich dusze zstąpią z nieba i zgładzą Omniusa. Ludzie na Niezrzeszonych Planetach, wolnych światach Ligi, a nawet tutaj, pod panowaniem Omniusa, przysięgali, że — tak jak Serena, Manion Niewinny i Iblis Ginjo — złożą swoje życie w ofierze, walcząc za wielką sprawę ludzkości.
Zelektryzowani martyryści parli naprzód. Rzucali się na pozostałe jeszcze maszyny, rozbijając unieruchomione roboty wytwórcze i osaczając meki bojowe. Według szacunków Quentina na każdego robota, którego udało się zdezaktywować, przypadało pięciu poległych fanatyków, ale to ich nie odstraszało. Jedynym sposobem, w jaki primero mógł ocalić tych ludzi, było szybkie zakończenie walk, a to oznaczało unicestwienie Omniusa w cytadeli.
Gdyby zawiodło wszystko inne, Quentin mógł zrzucić na miasto pulsacyjne pociski jądrowe. Głowice w jednej chwili zamieniłyby Omniusa w parę i wyrwały Honru spod panowania maszyn... ale zabiłby też wszystkich tych ludzi. Nie chciał zwycięstwa za taką cenę. Przynajmniej dopóki miał inne możliwości.
Po zakończonej akcji handżarów Rikov i Faykan odnaleźli wóz dowodzenia i złożyli ojcu meldunki. Zobaczywszy martyrystów, obaj doszli do tego samego wniosku.
— Musi nastąpić atak sił specjalnych, ojcze — rzekł Rikov. — I to zaraz.
— Na polu bitwy jestem primero, nie twoim ojcem — upomniał go Quentin. — I tak masz się do mnie zwracać.
— Tak jest!
— Ale on ma rację — rzekł Faykan. — Pozwól mi poprowadzić grupę najemników wprost na cytadelę. Umieścimy tam materiały wybuchowe i zniszczymy wszechumysł.
— Nie, Faykanie. Jesteś oficerem dowodzącym, a nie nieokiełznanym szeregowcem. Takie wypady są dla innych.
— Więc pozwól mnie ich poprowadzić, primero — odezwał się znowu Rikov. — Zniszczymy Omniusa w ciągu godziny.
Quentin ponownie pokręcił głową.
— Najemnicy znają już swoje zadanie — odparł.
Zaledwie to powiedział, odległymi kwartałami miasta wstrząsnął potężny wybuch. Cytadela Omniusa zmieniła się w oślepiający błysk, a rozszerzająca się fala uderzeniowa zmiotła budynki w sporym promieniu. Kiedy błysk przygasł, wydawało się, że ogromna siła wtłacza do epicentrum kurz wzniesiony przez eksplozję. Nie pozostał ani skrawek fortecy wszechumysłu.
Parę minut później do pojazdu dowodzenia podeszli najemnicy z Ginaza.
— Już po problemie, primero — rzekł jeden z nich.
— Widzę. — Quentin uśmiechnął się szeroko, ujął ręce Faykana i Rikova i uniósł je w triumfalnym geście. — Dobra robota. I kolejne doniosłe zwycięstwo nad Omniusem.