Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:42

Legendy Diuny 2. Diuna. Krucjata przeciwko maszynom

Legendy Diuny 2. Diuna. Krucjata przeciwko maszynomŹródło: Inne
d1dsp4k
d1dsp4k

Przyszłość, przeszłość i teraźniejszość są ze sobą splecione, a splot ten tworzy dowolny punkt w czasie.

— z Legendy o Selimie, Ujeżdżaczu Czerwi,
zensunnicka poezja ognia

Stojąc w wejściu dużej jaskini, Selim Ujeżdżacz Czerwi patrzył na kojący ocean diun Arrakis i wyglądał chwili, w której słońce wzniesie się nad horyzont. Czekał, a kiedy złote światło popłynęło niczym roztopiony metal przez pofałdowaną pustynię, czyste i nieuniknione jak jego wizje, jak jego życiowa misja, poczuł, że przyspiesza mu tętno.
Powitał dzień, wciągając haust powietrza tak suchego, że aż zatrzeszczało mu w płucach. Świt, tuż po przebudzeniu z głębokiego snu, pełnego tajemniczych marzeń i znaków, był jego ulubioną porą. Był to najlepszy czas na wykonywanie ważnych zadań.
Podszedł do niego wysoki, wychudły mężczyzna. Dżafar zawsze wiedział, gdzie o brzasku może znaleźć swojego przywódcę. Lojalny druh miał mocno zarysowaną brodę, zapadnięte policzki i błękitne w błękicie oczy po latach spożywania bogatej w przyprawę żywności. Czekał w milczeniu, wiedząc, że Selim zdaje sobie sprawę z jego obecności. W końcu przywódca banitów odwrócił wzrok od wschodzącego słońca i spojrzał na swojego najbardziej poważanego przyjaciela i zwolennika.
Dżafar podsunął mu mały talerzyk.
— Przyniosłem ci poranny melanż, Selimie, żebyś mógł lepiej zajrzeć w umysł Szej-huluda — powiedział.
— Służymy mu i naszej przyszłości, ale nikt nie zna myśli Szej-huluda. Nigdy nie przyjmuj tego założenia, Dżafarze, a dłużej pożyjesz.
— Będzie, jak mówisz, Ujeżdżaczu Czerwi.
Selim wziął jeden z wafelków sporządzonych z przyprawy zmieszanej z mąką i miodem. Głęboki błękit jego oczu również świadczył o uzależnieniu, ale święta przyprawa trzymała go przy życiu, dając energię w chwilach najcięższych prób i niedostatku. Melanż otwierał przed nim cudowne okno, z którego roztaczał się widok na wszechświat, i dawał wizje, pomagając zrozumieć los, który wybrał dla niego Buddallach. Zarówno on, jak i jego stale powiększający się oddział pustynnych banitów, podążali za przeznaczeniem ważniejszym od życia któregokolwiek z nich.
— Dziś rano będzie próba — rzekł Dżafar spokojnym, głębokim głosem. Promienie nowo narodzonego słońca ukazały tajemnicze ślady stóp, które ktoś zostawił w nocy. — Biondi chce się sprawdzić. Dzisiaj spróbuje dosiąść czerwia.
Selim zmarszczył czoło.
— Nie jest gotowy — powiedział.
— Ale się upiera.
— Zginie.
— No to zginie. — Dżafar wzruszył ramionami. — Tak już jest na pustyni.
Selim westchnął z rezygnacją.
— Każdy musi się zmierzyć ze swoim sumieniem i poddać próbie. Ostatecznego wyboru dokonuje Szej-hulud — rzekł.
Selim lubił Biondiego, mimo że wyzywająca niecierpliwość młodzieńca czyniła z niego osobę, która powinna raczej wieść życie obcoświatowca w porcie kosmicznym w Arrakis niż niezmienną egzystencję w głębi pustyni. Biondi mógł w końcu stać się cennym członkiem jego grupy, ale jeśli nie będzie żył stosownie do swoich zdolności, stanie się zagrożeniem dla pozostałych. Lepiej było odkryć taką wadę teraz, niż ryzykować życie wiernych uczniów Selima.
— Będę się przyglądał z tego miejsca — rzekł Selim.
Dżafar skinął głową i odszedł.
Przed ponad dwudziestoma sześcioma standardowymi laty Selima oskarżono fałszywie o kradzież wody z plemiennych zapasów i w konsekwencji wygnano na pustynię. Zwiedzeni kłamstwami naczelnika Dharthy, byli przyjaciele Selima odpędzali go od swoich skalnych siedzib, obrzucając kamieniami i zniewagami, aż w końcu uciekł na zdradliwe wydmy, gdzie — jak przypuszczano — miał zostać pożarty przez „diabelskie czerwie”.
Ale Selim był niewinny i Buddallach go ocalił — w pewnym celu.
Kiedy czerw pustyni pojawił się, by go pochłonąć, Selim odkrył sekret jazdy na tym stworzeniu. Szej-hulud uniósł go daleko od zensunnickiej osady i zostawił koło opuszczonej botanicznej stacji badawczej, w której młodzieniec znalazł żywność, wodę i narzędzia. Miał tam czas zajrzeć w swoją duszę, zrozumieć swoje prawdziwe przeznaczenie.
Podczas wywołanej przez melanż wizji, niemal utonąwszy w gęstym, rdzawym proszku wyrzuconym przez wybuch przyprawy, dowiedział się, że musi powstrzymać naiba Dharthę i jego pustynne pasożyty przed zbieraniem melanżu i dostarczaniem go obcoświatowcom. W ciągu kilku lat, działając samotnie, Selim napadł na wiele obozowisk zensunnitów i zniszczył całą przyprawę, którą zebrali. Zyskał legendarną sławę i przydomek „Ujeżdżacza Czerwi”.
Niedługo potem zaczął gromadzić zwolenników.
Pierwszym z nich był Dżafar, który przed dwudziestoma laty porzucił rodzinną wioskę w pobliżu miasta Arrakis, by odszukać człowieka potrafiącego jeździć na ogromnych pustynnych bestiach. Kiedy Selim znalazł go, odwodnionego, spalonego słońcem i usychającego z głodu pod oślepiająco jasnym niebem, Dżafar był już prawie martwy. Patrząc na chudego, zahartowanego banitę, wykrztusił przez popękane usta nie prośbę o wodę, lecz pytanie: „Czy ty jesteś... Ujeżdżaczem Czerwi?”
Selim żył wówczas samotnie — zbyt samotnie — już od ponad pięciu lat, mając do wykonania święte zadanie, które przekraczało siły jednego człowieka. Zajął się więc Dżafarem, przywrócił go do zdrowia i nauczył jazdy na Szej-huludzie. W następnych latach gromadzili twardych zwolenników, mężczyzn i kobiety, którzy mieli dość surowych zasad i niesprawiedliwego prawa obowiązującego w skalnych zensunnickich koloniach. Selim prawił im o swojej misji, o położeniu kresu zbieraniu przyprawy, a oni słuchali, urzeczeni lśnieniem jego oczu.
Według powtarzających się pod wpływem melanżu wizji Selima, działalność kupców z obcych światów i zensunnickich zbieraczy zburzy spokój na pustynnej planecie. Chociaż ramy czasowe tych wydarzeń były niewyraźne i sięgały w odległą, nieokreśloną przyszłość, rozpowszechnianie przyprawy w galaktyce doprowadzić miało do zagłady wszystkich czerwi i kryzysu ludzkiej cywilizacji. Mimo iż słowa Selima budziły przerażenie, widząc go dumnie stojącego na wznoszącym się niczym góra grzbiecie ogromnego czerwia, nikt nie mógł wątpić w jego twierdzenia czy wiarę.
„Ale nawet ja nie rozumiem Szej-huluda... praszczura pustyni” — myślał.
Jako młody nicpoń wygnany przez swoje plemię Selim nigdy nie chciał być przywódcą. Jednak teraz, po kilkudziesięciu latach nabierania rozumu i podejmowania decyzji w sprawach grupy zwolenników, których przetrwanie zależało od jego przewodnictwa, Selim Ujeżdżacz Czerwi był pewnym siebie, trzeźwo myślącym wodzem i zaczynał wierzyć w mit, że jest niezniszczalnym demonem pustyni. Mimo iż poświęcił życie ochronie czerwi, nie oczekiwał, że kapryśny Szej-hulud okaże mu choćby odrobinę wdzięczności...
Niespodziewanie do wysokiej komory wrócił Dżafar, robiąc tyle hałasu, że Selim odsunął się od otworu okiennego, by sprawdzić, co robi jego przyjaciel. Zobaczył, że przyprowadził nowego przybysza. Dziewczyna wyglądała na chudą i była brudna, ale jej ciemne oczy błyszczały wyniosłym oporem. Miała krótko obcięte, zakurzone brązowe włosy. Jej policzki były pod oczami poparzone przez słońce, ale reszta wydawała się przez nie nietknięta. Młoda kobieta musiała być na tyle mądra, by owinąć się dla osłony przed jego palącymi promieniami. Nad jej lewym okiem widniała biała blizna w kształcie sierpa księżyca, egzotyczny kontrapunkt dla jej surowej urody.
— Zobacz, co znaleźliśmy na pustyni, Selimie — rzekł Dżafar ze stoickim spokojem, ale Selim zauważył iskierkę wesołości w jego ciemnoniebieskich oczach.
Młoda kobieta odsunęła się od wysokiego mężczyzny, jakby chciała pokazać, że nie potrzebuje jego ochrony.
— Mam na imię Marha — powiedziała. — Podróżowałam sama, szukając ciebie. — Na jej twarzy pojawił się wyraz lekkiej niepewności i obawy, co nadało jej niespodziewanie młody wygląd. — Jestem... zaszczycona, że cię spotkałam, Selimie Ujeżdżaczu Czerwi!
Ujął ją pod brodę i obrócił ku sobie jej twarz. Była chuda i brudna, ale miała duże oczy i zdecydowane rysy.
— Jesteś chuchrem. Przy ciężkiej pracy tutaj nie będzie z ciebie dużego pożytku. Dlaczego opuściłaś swoje plemię?
— Bo oni wszyscy są głupcami — warknęła.
— Wielu ludzi okazuje się głupcami, kiedy ich bliżej poznasz.
— Nie ja. Przybyłam, żeby się do was przyłączyć.
Rozbawiony Selim uniósł brwi.
— Zobaczymy — rzekł, po czym obrócił się do Dżafara. — Gdzie ją znaleźliście? Jak blisko podeszła?
— Schwytaliśmy ją koło Iglicy. Obozowała tam i nie wiedziała, że ją śledziliśmy.
— Zobaczyłabym was — stwierdziła z mocą.
Iglica znajdowała się bardzo blisko ich siedziby. Chociaż zrobiło to na Selimie wrażenie, nic po sobie nie pokazał.
— I sama przetrwałaś na pustyni? — zapytał. — Jak daleko stąd jest twoja sicz?
— Osiem dni drogi. Miałam jedzenie i wodę i łapałam jaszczurki.
— Chcesz powiedzieć, że ukradłaś jedzenie i wodę w swojej siczy.
— Zarobiłam na nie.
— Wątpię, by wasz naczelnik spojrzał na to w taki sam sposób, więc nie ma szans, żeby twoi ludzie przyjęli cię z powrotem.
Oczy Marhy zapłonęły.
— Nie ma — rzekła. — Uciekłam z siczy naiba Dharthy, tak jak ty wiele lat temu.
Selim zesztywniał i badawczo się jej przyjrzał.
— Nadal przewodzi plemieniu?
— Uczy, że jesteś zły, że jesteś złodziejem i wandalem.
Selim zachichotał sucho, niewesoło.
— Może powinien popatrzeć w lustro — powiedział. — Przez swoją zdradę stał się na całe życie moim wrogiem.
Marha wyglądała na zmęczoną i spragnioną, ale nie uskarżała się na to, nie prosiła o okazanie gościnności.
Poszperała przy kołnierzu sukni i wyciągnęła kółko z drutu, na którym wisiał brzęczący zbiór metalowych żetonów.
— To żetony za przyprawę od obcoświatowców — wyjaśniła. — Naczelnik Dhartha wysyłał mnie do pracy na piaskach, do zgrabiania i zbierania przyprawy dla kupców w Arrakis. Od trzech lat jestem w wieku odpowiednim do zamążpójścia, ale żadna zensunnicka kobieta — ani mężczyzna — nie może wziąć sobie partnera — czy partnerki — dopóki nie uzbiera pięćdziesięciu takich żetonów. Tak naib Dhartha mierzy naszą służbę dla plemienia.
Selim zmarszczył czoło, delikatnie dotknął żetonów koniuszkami palców, po czym z odrazą wepchnął je dziewczynie za kołnierz.
— To człowiek zaślepiony chciwością i fałszywą nadzieją na łatwe życie — rzekł.
Odwrócił się i spojrzał na pustynię. Mrużąc oczy w świetle poranka, patrzył na cztery postacie, które wyłoniły się z położonych niżej jaskiń. Szli na otwartą pustynię, odziani w maskujące szaty i płaszcze, z zasłoniętymi twarzami, by nie tracić wilgoci.
Najmniejszym z tych ludzi był Biondi, który przygotowywał się do próby.
Marha spojrzała pytającym wzrokiem na Selima, a potem na drugiego mężczyznę.
— Selim Ujeżdżacz Czerwi otrzymuje przesłania od Szej-huluda — wyjaśnił Dżafar. — Bóg nakazał nam położyć kres gwałceniu pustyni, zbieraniu przyprawy, rozwojowi handlu, który grozi skierowaniem historii na fatalny kurs. To ogromne zadanie dla naszej małej grupy. Zbierając melanż, pomogłaś naszym wrogom.
Młoda kobieta potrząsnęła wyzywająco głową.
— Porzucając ich, pomogłam waszej sprawie.
Selim odwrócił się ku niej i przyglądał to bliźnie w kształcie półksiężyca, to skupionym oczom. Widział w nich determinację, ale nie był pewien, jakie są jej prawdziwe pobudki.
— Dlaczego przyszłaś tutaj wieść ciężkie życie, zamiast uciec do Arrakis i zamustrować się na statek handlowy? — zapytał.
Wydawała się zaskoczona tym pytaniem.
— A jak myślisz?
— Dlatego że obcoświatowcom nie ufasz bardziej niż swojemu przywódcy.
Podniosła brodę.
— Chcę jeździć na czerwiach — powiedziała. — Tylko ty możesz mnie tego nauczyć.
— A dlaczego miałbym to zrobić?
Zapał młodej kobiety wziął górę nad jej niepewnością.
— Myślałam, że jeśli zdołam cię odnaleźć, wyśledzić twoją kryjówkę, to mnie przyjmiesz. Selim uniósł brwi.
— To dopiero pierwsza część — powiedział.
— Ta łatwa — dodał Dżafar.
— Każdy krok w odpowiednim czasie, Marho. Na razie poszło ci dobrze. Niewielu udaje się zbliżyć do Iglicy, zanim ich zatrzymamy. Niektórych odsyłamy, dając im dość zapasów, by przetrwali i wrócili do domu. Inni gubią się i błądzą, dopóki nie padną, nie zdając sobie nawet sprawy, że ich obserwowaliśmy.
— Po prostu przyglądacie się, jak umierają?
— To pustynia. — Dżafar wzruszył ramionami. — Jeśli nie potrafią przetrwać, są bezużyteczni. — Ja nie jestem bezużyteczna. Dobrze sobie radzę w walce na noże... W pojedynkach jednego przeciwnika zabiłam, a innego zraniłam. — Dotknęła brwi. — To blizna po ranie, którą zadał mi pewien mężczyzna w porcie kosmicznym. Chciał mnie zgwałcić. Za to zrobiłam mu bliznę przez cały brzuch.
Selim wyciągnął swój mlecznobiały, krystaliczny nóż i podniósł go, by młoda kobieta mogła mu się dobrze przyjrzeć.
— Ujeżdżacz czerwi nosi taki nóż ze świętego zęba Szej-huluda.
Marha patrzyła z podziwem; jej oczy błyszczały.
— Ach, czego mogłabym dokonać tak wspaniałą bronią — westchnęła.
Dżafar się roześmiał.
— Wielu ludzi chciałoby ją mieć, ale trzeba na nią zasłużyć.
— Powiedz mi, co muszę zrobić.
Usłyszawszy dobiegający z bezmiaru pustyni równy rytm uderzeń w bęben, Selim odwrócił się do okna jaskini.
— Zanim podejmiesz taką pochopną decyzję, dziewczyno, zobacz, co cię tutaj czeka.
— Na imię mam Marha. Nie jestem już dziewczyną.
Dla młodych ludzi na całej Arrakis Selim był wspaniałą postacią, dzielnym bohaterem. Wielu starało się iść w jego ślady i ujeżdżać czerwie, chociaż zniechęcał ich do tego, ostrzegając przed niebezpieczeństwami, jakie niesie ze sobą życie renegata. Po otrzymaniu wizji od Buddallacha sam Selim nie miał w tej sprawie wyboru. Ale oni mieli.
Pomimo tych ostrzeżeń chodzący z głową w chmurach kandydaci na ujeżdżaczy czerwi rzadko go słuchali. Wyruszali, pełni wielkich marzeń i nadmiernej wiary w siebie, co zazwyczaj kończyło się ich upadkiem. Ale ci, którzy przeżyli, otrzymywali najważniejszą lekcję w życiu.
W oddali, na diunach, rozbrzmiewał bęben. Prawie wszyscy obserwatorzy zeszli z piasku, wracając pod osłonę skalistych urwisk. Na grzbiecie wydmy, w miejscu, które wybrał na próbę, siedział samotny Biondi. Powinien mieć przy sobie wszystko, co potrzebne. Zapewne odziany był w jeden z nowych strojów filtracyjnych, opracowanych przez Selima i jego ludzi dla ochrony i przeżycia na otwartej przestrzeni. Miał też laski i haki oraz linę między kolanami. Bił w pojedynczy bęben, wysyłając głośne, natarczywe wezwania.
Marha podeszła i stanęła obok Selima, jakby nie mogła uwierzyć, że znalazła się w pobliżu mężczyzny, którego wyczyny stały się kanwą tak wielu pustynnych mitów.
— Czerw się zjawi? On na nim pojedzie? — pytała gorączkowo.
— Zobaczymy, czy mu się uda — odparł Selim. — Ale Szej-hulud przybędzie. Zawsze przybywa.
Selim pierwszy dostrzegł oznaki zbliżania się czerwia i wskazał je młodej kobiecie. Po ponad ćwierćwieczu nie był w stanie zliczyć, ile razy wzywał czerwia i wspinał się po jego porowatych pierścieniach, by skierować go tam, dokąd chciał się udać.
Biondi już dwukrotnie jechał na czerwiu, za każdym razem w towarzystwie doświadczonego jeźdźca, który wykonywał za niego całą robotę. Chłopak dobrze się spisywał, ale musiał się jeszcze wiele nauczyć. Kolejny miesiąc szkolenia bardzo dużo by mu dał.
Selim miał nadzieję, że nie straci następnego zwolennika... ale, tak czy inaczej, los Biondiego spoczywał teraz w jego rękach.
Nowicjusz bił w bęben dużo dłużej, niż to było konieczne. Nie zdawał sobie sprawy ze zbliżania się czerwia, dopóki nie spojrzał na wschód i nie zobaczył drgających fal przesuwających się przez piaski. Wtedy chwycił swój sprzęt i poderwał się na nogi; przypadkiem potrącił przy tym bęben, który potoczył się, podskakując, po zboczu diuny.
U podstawy piaszczystego tworu bęben uderzył w głaz i wydał jeszcze jeden rozchodzący się szeroko dźwięk. Nadciągający czerw nieco zmienił kierunek i Biondi w ostatniej chwili zatoczył się, by dostosować do niego swoją pozycję. Niespodziewanie czerw się wynurzył, wzbijając tumany kurzu i rozpłaszczając wydmy.
Selim zachwycał się tym majestatycznym widokiem.
— Szej-hulud — wyszeptał z czcią.
Biondi, drobna postać naprzeciw pędzącego potwora, trzymał haki i laskę i napinał mięśnie.
Zdjęta instynktownym strachem Marha wzdrygnęła się, ale Selim ścisnął jej ramię, zmuszając ją do patrzenia.
W ostatniej chwili Biondiego opuściła odwaga. Zamiast stać nieruchomo, trzymając laskę rozwierającą i hak, odwrócił się i rzucił do ucieczki. Ale na pustyni żaden człowiek nie potrafił uciec przed Szej-huludem.
Czerw zagarnął swoją ofiarę razem z ogromnym haustem piasku i pyłu. Selim ledwie widział malutką ludzką postać znikającą w nieskończenie długim przełyku.
Marha stała jak sparaliżowana. Dżafar potrząsnął głową, opuszczając brodę ze smutkiem i rozczarowaniem.
Selim pokiwał głową jak wiekowy mędrzec.
— Szej-hulud stwierdził, że temu kandydatowi wiele brakowało. — Obrócił się ku kobiecie. — Widziałaś niebezpieczeństwo. Nie byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś wróciła do swojej siczy i błagała naiba Dharthę o przebaczenie?
— Przeciwnie. Wydaje mi się, że masz teraz miejsce dla jeszcze jednej zwolenniczki. — Patrzyła z wściekłością na piaski. — Nadal chcę jeździć na czerwiach.

d1dsp4k
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1dsp4k

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj