Kłys: to nie hitlerowcy zdemoralizowali Polaków (wywiad)
- Obojętność, a nawet wrogość dużej części polskiego społeczeństwa wobec Żydów podczas okupacji to kontynuacja antysemickich nastrojów z lat 30. - uważa Anna Kłys, autorka książki "Tajemnica pana Cukra", która trafi do księgarń w połowie marca.
- Obojętność, a nawet wrogość dużej części polskiego społeczeństwa wobec Żydów podczas okupacji to kontynuacja antysemickich nastrojów z lat 30. - uważa Anna Kłys, autorka książki "Tajemnica pana Cukra" , która trafi do księgarń w połowie marca.
"Tajemnica pana Cukra" to reportaż, który poprzez historię życia jednego człowieka próbuje pokazać atmosferę lat 30. w Polsce i sytuację Żydów w społeczeństwie. Historię pana Cukra uzupełniają przytoczone przez autorkę wspomnienia innych Polaków narodowości żydowskiej z lat 30.
PAP: "Tajemnica Pana Cukra" to książka - oskarżenie polskiej pamięci historycznej, bardzo mocne. Z pani opowieści wynika, że idealizujemy II RP ignorując fakt, że w latach 30. Żydzi, stanowiący ok. 10 proc. społeczeństwa, traktowani byli jako obywatele II kategorii i znacznie częściej niż zapamiętaliśmy przytrafiały się przypadki ich bezpośrednich prześladowań - rabunku i bicia.
Anna Kłys: Nie oskarżam i nie bronię, zwłaszcza na siłę. Opowiadam o niesprawiedliwości. Dla mnie obie strony konfliktu są godne współczucia. I skrajnie biedni chłopi-chrześcijanie i skołowani przez przywódców politycznych studenci i pozbawieni środków do życia Polacy narodowości żydowskiej i studenci-Żydzi, którym w wolnym, demokratycznym państwie, wbrew Konstytucji zakazuje się uczyć. I jeśli przyjmiemy tę wiedzę, jeśli przeanalizujemy, do czego prowadzi propaganda, pogarda to nie będziemy się czuli jak winni czy wiecznie rozliczani z grzechów przeszłych pokoleń. Cokolwiek się wydarzyło, niezależnie od tego, jak bardzo to było złe, nie możemy udawać, że "to nie my", bo utoniemy w tych wszystkich przemilczeniach i kłamstwach.
Pod frazą "antyżydowskie hece i zajścia", jak zapisało się to w polskiej pamięci historycznej, kryją się często regularne pogromy - jak te opisane przez panią w Przytyku, Brześciu czy Mińsku Mazowieckim w 1936 r.
* *Nie używam słowa "pogrom", ponieważ pobicia, podpalenia i zabójstwa kilku osób mają się nijak do pogromów, które wydarzyły się w Imperium Rosyjskim, w Galicji czy na Ukrainie, w których, w zależności od źródeł, zamordowano od 50 do 250 tys. ludzi. Bicie, niszczenie, okradanie, a w końcu morderstwo - to wystarczająco mocne słowa, oddające rzeczywiste wydarzenia. Pierwszym takim wypadkiem, który w latach 30. otworzył całą ich serię, było nieopisane przeze mnie "zajście" z 7 czerwca 1935 r. w Grodnie. Tak jak za każdym razem, zaczęło się od wypadku, od przypadkowego zabójstwa marynarza w trakcie bójki o dziewczynę, a skończyło się na zniszczeniu domów, sklepów, warsztatów żydowskich, kilkudziesięciu rannych i dwóch zabitych Żydach. Później podobne wydarzenia miały miejsce m.in. w Przytyku, Mińsku Mazowieckim, Częstochowie, Brześciu nad Bugiem, Bielsku. To były naprawdę przerażające zajścia, podczas których na chodnikach leżała gruba warstwa rozbitego szkła, ludzie bali się wyjść z domu nawet po chleb, byli
ranni i ofiary śmiertelne po obu stronach konfliktu.
Opisuje pani też getto ławkowe, które w drugiej połowie lat 30. zostało wprowadzone przez większość rektorów polskich uczelni. Studenci żydowscy nie tylko byli izolowani, ale też często bici przez polskich kolegów, co niestety przeczy teorii o ograniczeniu antysemityzmu w Polsce do niewykształconego chłopstwa.
* *Wroga postawa wobec Polaków narodowości żydowskiej nie miała ani ograniczeń klasowych, ani geograficznych. Właściwie można powiedzieć, że tylko lewica - robotnicy, inteligencja, artyści - nie wyrażała antysemityzmu, a nawet wręcz przeciwnie. Wrażliwość, poczucie sprawiedliwości społecznej nie ma jakiegoś koloru politycznego, ale częściej trafiała się na lewicy. Nastroje antysemickie w latach 30. doszły do głosu w całym kraju. Piszę o Poznaniu, Warszawie, Częstochowie, Lwowie, Wilnie, Krakowie, o małych miastach i miasteczkach od zachodnich kresów po wschodnie - wszędzie było podobnie. Czytając pamiętniki osób narodowości żydowskiej urodzonych przed II Wojną Światową ciągle natykałam się na informacje, że nie mogli ukończyć szkoły, studiów, że nie mieli pracy i perspektyw, że ktoś ich pobił na ulicy, że bali się chodzić chodnikiem, jeśli naprzeciw szli chłopcy z Obozu Wielkiej Polski.
(img|552458|center)
Ta atmosfera złożyła się na "wojnę polsko-żydowską", której apogeum przypadło na lata 1936-1946, jak pani pisze. Czy to znaczy, że zachowanie Polaków wobec Żydów podczas okupacji uważa pani za kontynuację tego, co się działo w latach 30., budowanej przez lata atmosfery przyzwolenia na podłe traktowanie Żydów?
* *Przyznaję, że analiza stosunków, napięć, jawnej wrogości i nienawiści pomiędzy Polakami-chrześcijanami i Polakami narodowości żydowskiej przed wojną pomogła mi zrozumieć zachowanie ludzi w czasie okupacji. Bez wiedzy, jak wyglądała codzienność lat 30. w Polsce, nie można zrozumieć, dlaczego w czasie okupacji Polacy gotowi byli do największych poświęceń w imię baleronu i rąbanki, ulotek czy broni - ale nie stać ich było na tak heroiczną odwagę w obronie ginących Żydów. Mój bohater, pan Cukier mówi: "ja rozumiem, że ludzie nie chcieli pomagać, że się bali. Sam bałbym się pomagać chrześcijanom, jeśli za to groziłoby mi więzienie lub śmierć. Ale dlaczego - DLACZEGO! - wydawali tych ludzi na śmierć? Dlaczego sami zabijali?...". Jeśli przyjmiemy, że te zachowania były kontynuacją, konsekwencją antagonizmu pomiędzy Polakami a Żydami, który miał miejsce przed wybuchem wojny, wszystko staje się łatwiejsze do zrozumienia. Trudno nam było uwierzyć w to, co zdarzyło się w 1941 r. w Jedwabnem, bo zapomnieliśmy że
już w maju 1936 r. w Otwocku spłonął żydowski dom. Jego mieszkańcy uratowali się tylko dlatego, że sąsiedzi zauważyli pożar i uwolnili ich z pułapki zadrutowanych przez podpalaczy drzwi i okien. To nie okupacja hitlerowska zdeprawowała polskie wsie, miasteczka i miasta.
Pisząc o latach 30. przywołuje pani relacje ludzi, którzy po wojnie wyjechali z Polski. Ich sytuacja psychologiczna, jak można domniemywać, była taka, że chcieli pamiętać raczej złe rzeczy ze stosunków z Polakami, mogli mieć tendencję do przejaskrawiania we wspomnieniach atmosfery w Polsce, bo to ugruntowywało ich w słuszności podjętej decyzji o wyjeździe. Czy bierze pani na to poprawkę?
* *Jedynie część wspomnień pana Cukra i opowieści z Sefer to relacje osób, które w różnym czasie wyjechały z Polski, i co zrozumiałe, ich opinie mogą być mało obiektywne. W pozostałej części opieram się na świadectwach z lat 30. tworzonych przez obie strony konfliktu.
Opisuje pani m.in. morderstwo dokonane przez gojów na małżeństwie Żydów sprzedających galanterię, jako o przykładzie mordu rasistowskiego. Dlaczego od razu tak zakładamy? Czemu nie uznać tego za rabunek? Czy Żydzi nie mają czasem swoich "legend o krwi", o okrucieństwie gojów? Czy czasem nie opisuje pani w niektórych przypadkach właśnie tego zjawiska?
* *Opis tego morderstwa to wspomnienie z dzieciństwa jednego ze świadków. Wyrwane z kontekstu każde wydarzenie - morderstwo obwoźnych kupców, skopanie kataryniarza, pobicia na ulicach, rabunki - jest tylko dowodem na wysoką przestępczość, pauperyzację lub brak wyobraźni. Jednak w swojej masie, w swojej powtarzalności takie wypadki, których ofiarami byli Żydzi, przestają być pospolitymi przestępcami, a składają się na rosnącą lawinę przemocy i nienawiści. W czasie pracy nad książką, także po to, żeby wyraźniej zobaczyć jak rosła ta fala, spisywałam wszelkie "zajścia" rok po roku, miesiąc po miesiącu. Niestety, nie mogę podzielić pani zdania, że Polacy narodowości żydowskiej popadli w samorealizujące się przepowiednie i doszukiwali się "antysemityzmu" wszędzie, chcąc dopasować go do legendy Żyda-wiecznego tułacza, który musi cierpieć swój los... Takie podejrzenia przeszły mi w okolicach analizowania wydarzeń z czerwca 1936 r.
(img|552459|center)
**W książce oddaje pani głos właściwie tylko jednej stronie konfliktu, prezentując tylko żydowską wersję wydarzeń. Na przykład pisze pani o pogromie w Bojmiu w 1920 r., po wyjściu sowietów, entuzjastycznie witanych przez Żydów, bez refleksji o tym, co to oznaczało dla Polaków. Czy nie zabrakło pewnej empatii wobec Polaków?
* *Ja jestem Polką, moi przodkowie byli Polakami, ludzie o których piszę byli Polakami narodowości żydowskiej. Jeśli tak wyraźny jest głos żydowski w książce, to dlatego, że przez ponad 70 lat nie został on wysłuchany. Budowanie własnej tożsamości na propagandzie historycznej doprowadziło nas do tego, że jesteśmy absolutnie bezradni wobec sytuacji, w której okazuje się, że jednak nie wszyscy pochodzimy z białych dworków, w których nic innego nie robiono poza nuceniem patriotycznych pieśni i doglądaniem prac polowych w pięknym, lipcowym słońcu. Fascynuje mnie to, co nazywa się dysonansem poznawczym, to, jak głęboko potrafimy ukryć wiedzę o sobie samych. Dotyczy to tak samo faktu, że w podstawówce kradliśmy śniadanie koledze, albo dręczyliśmy najsłabszego w klasie, jak tego, że nasz dziadek z kłonicą w ręku latał po rynku małego miasteczka i rozwalał żydowskie stragany. Manipulacja, jakiej ulegali ludzie w latach 20. XX wieku nie różni się niczym od tej, którą mamy teraz. Gender, homoseksualiści, Żydzi,
komuniści - zawsze ktoś jest winny, zawsze na kimś można oprzeć gniew...
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)