Rozdział 1
Cofnęła się o krok, żeby ocenić rezultat, obeszła swoje dzieło dookoła w poszukiwaniu skaz. Klienci „Przysiąg” oczekiwali ideału i to właśnie zamierzała im dać. Usatysfakcjonowana skinęła głową i wypiła łyk wody z butelki, jednocześnie prostując plecy.
– Dwa za mną, dwa przede mną.
Zerknęła na tablicę, do której przypięła różne próbki starej koronki i ostateczny szkic tortu, zaakceptowany przez piątkową pannę młodą.
Miała jeszcze do wykończenia trzy inne torty: dwa na sobotę i jeden na niedzielę – ale to nie była żadna nowość. Czerwiec w „Przysięgach”, agencji ślubnej, którą prowadziły we cztery, był najgorętszym miesiącem roku.
W ciągu kilku lat zamieniły dziecięcą zabawę w kwitnące przedsiębiorstwo. Czasem odrobinę zbyt kwitnące, pomyślała Laurel, i dlatego o pierwszej w nocy robiła koronkę.
I bardzo dobrze, uznała. Uwielbiała tę pracę.
Każda z nich miała swoją pasję. Emma kwiaty, Mac fotografię, Parker szczegóły organizacyjne. A ona torty. I ciastka, i czekoladki. Ale torty były jak perła w koronie.
Wróciła do pracy i zaczęła kłaść następną warstwę masy. Jak zwykle upięła słonecznoblond włosy do góry, żeby jej nie przeszkadzały. Fartuch, który włożyła na bawełniane spodnie i koszulkę, był obsypany mąką kukurydzianą, a kuchenne klapki zapewniały stopom maksimum wygody po długich godzinach stania. Jej dłonie, silne po latach zagniatania, zwijania i dźwigania, były sprawne i szybkie. Trójkątna twarz o ostrych rysach przybrała poważny wyraz, gdy Laurel zaczęła tworzyć kolejny wzór.
W jej sztuce perfekcja była nie tylko celem, lecz stanowiła konieczność. Przy torcie ślubnym chodziło o coś więcej niż tylko pieczenie i dekoracje z lukru, ciasto i smak masy. Tak jak zdjęcia, które robiła Mac, były czymś więcej niż tylko fotografiami, aranżacje i bukiety tworzone przez Emmę czymś więcej niż tylko kwiatami. Szczegóły, plany i marzenia, które Parker łączyła w całość, okazywały się ważniejsze niż wszystkie trzy sfery działania pozostałych wspólniczek.
Te połączone elementy składały się na ów jedyny dzień w życiu, mający uczcić rozpoczęcie podróży, którą dwoje ludzi postanowiło odbyć razem.
Romantyczne, na pewno, a Laurel wierzyła w romantyzm. Teoretycznie w każdym razie. Co więcej, wierzyła w symbole i celebrację. I w naprawdę fantastyczny weselny tort.
Rysy Laurel zmiękły, kiedy kończyła trzecią warstwę, a jej głębokie, błękitne oczy ociepliły się na widok Parker stojącej w drzwiach.
– Dlaczego nie śpisz?
– Szczegóły. – Parker zatoczyła palcem koło nad głową. – Nie mogłam zasnąć. Długo nad tym siedzisz?
– Trochę. Muszę skończyć, żeby zastygł przez noc. Poza tym jutro muszę wykończyć i udekorować dwa torty na sobotę.
– Masz ochotę na towarzystwo?
Znały się na tyle dobrze, że gdyby odpowiedź brzmiała „nie”, Parker nie poczułaby się urażona. I często, kiedy Laurel była pogrążona w pracy, odpowiedź brzmiała „nie”.
– Pewnie.
– Świetny projekt. – Tak jak wcześniej Laurel, Parker obeszła tort dookoła. – Delikatność bieli na bieli, interesujące zróżnicowanie wysokości pięter i każde z nich takie skomplikowane. Naprawdę wyglądają jak różne warstwy koronki. Staroświecko, wytwornie, z klasą, to temat przewodni naszej panny młodej. Trafiłaś w samo sedno.
– Podstawę otoczymy bladoniebieską wstążką – powiedziała Laurel, zaczynając kolejną warstwę. – A Emma rozsypie na niej płatki białych róż. To będzie arcydzieło.
– Dobrze się współpracuje z tą panną młodą.
Parker w wygodnej piżamie, z długimi, brązowymi włosami rozpuszczonymi – zamiast spiętymi jak zawsze w pracy w lśniący ogon albo gładki kok – nastawiła wodę na herbatę. Jedną z zalet pracy w tym samym domu były takie późnonocne wizyty.
– Wie, czego chce – zauważyła Laurel, wybierając ostrze do przycięcia brzegów masy cukrowej. – Ale jest też otwarta na sugestie i dotąd nie zachowywała się jak wariatka. Jeśli wytrwa w tym stanie przez następne dwadzieścia cztery godziny, na pewno zasłuży na tytuł „Optymalnej Panny Młodej Przysiąg”.
– Dzisiaj na próbie oboje wyglądali na szczęśliwych i rozluźnionych, a to dobry znak.
– Mhm-mhm. – Laurel układała wzór, precyzyjnie rozmieszczając oczka i kropki. – A zatem jeszcze raz, dlaczego nie śpisz?
Parker westchnęła i postawiła mały imbryk na gazie.
– Chyba przeżyłam jedną z tych chwil. Odpoczywałam z kieliszkiem wina na balkonie. Widziałam domy Mac i Emmy. W obu paliły się światła, w ogrodzie pachniały kwiaty. Było tak cicho i pięknie. Potem zgasły lampy – najpierw u Emmy, a chwilę potem u Mac – i pomyślałam, że planujemy ślub Mac, a Emma niedawno się zaręczyła. Przypomniałam sobie, jak tyle razy w dzieciństwie bawiłyśmy się w ślub. Teraz to się dzieje naprawdę. Siedziałam tam cicho w ciemności i nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo bym chciała, żeby moi rodzice tu byli i mogli to wszystko zobaczyć. Zobaczyć to, czego dokonałyśmy i kim teraz jesteśmy. Balansowałam – przerwała, żeby odmierzyć herbatę – między uczuciem smutku, że odeszli, a szczęścia, ponieważ wiem, że byliby ze mnie dumni. Z nas.
– Dużo o nich myślę. Wszystkie myślimy. – Laurel nie przerywała pracy. – Stanowili tak istotną część naszego życia i pozostało tu po nich tyle wspomnień. Dlatego wiem, co masz na myśli.
– Cieszyliby się z Mac i Cartera, z Emmy i Jacka, prawda?
– Tak, na pewno. A to, czego tu dokonałyśmy, Parker? Jest na medal. Z tego też by się cieszyli.
– Mam szczęście, że jeszcze pracujesz. – Parker nalała wrzątku do imbryka. – Uspokoiłaś mnie.
– Zawsze do usług. Powiem ci, kto jeszcze ma szczęście: piątkowa panna młoda. Widzisz ten tort? – Zdmuchnęła sprzed oczu kosmyk i z dumą pokiwała głową. – Absolutny wymiatacz. A kiedy skończę koronę, anioły zaczną szlochać z radości.
Parker odstawiła imbryk, żeby herbata się zaparzyła.
– Naprawdę, Laurel, powinnaś być bardziej dumna ze swojej pracy.
Laurel uśmiechnęła się szeroko.
– Do diabła z herbatą. Już prawie skończyłam. Nalej mi kieliszek wina.
Rano, po solidnych sześciu godzinach snu, Laurel odbyła krótki trening na siłowni, po czym ubrała się do pracy. Większość dnia miała spędzić w kuchni, ale najpierw czekało ją spotkanie na szczycie, które poprzedzało każdą imprezę.
Zbiegła ze swojego mieszkania na trzecim piętrze na parter i poszła do rodzinnej kuchni, w której pani G. układała na półmisku owoce.
– Dzień dobry, pani G.
Pani Grady uniosła brew.
– Rześko wyglądasz.
– Czuję się rześko. I spełniłam poranny obowiązek. – Zacisnęła dłonie w pięści, naprężyła mięśnie. – Chcę kawy. Dużo.
– Parker już zaniosła kawę. Ty możesz wziąć owoce i ciastka. I zjedz choć trochę owoców. Nie powinno się zaczynać dnia od słodyczy.
– Tak jest, proszę pani. Jest już ktoś jeszcze?
– Jeszcze nie, ale chwilę temu widziałam, jak odjeżdżał Jack, i spodziewam się, że lada chwila przyjdzie tu Carter i będzie na mnie patrzeć oczami szczeniaka w nadziei na przyzwoite śniadanie.
– Nie będę przeszkadzać. – Laurel złapała półmiski z wprawą kelnerki, którą była dawno temu.
Zaniosła jedzenie do biblioteki, która teraz służyła „Przysięgom” za salę konferencyjną. Parker siedziała przy dużym stole, z palmtopem – jak zawsze – w zasięgu ręki. Włosy miała związane w gładki ogon, a jej biała, wykrochmalona koszula emanowała profesjonalizmem, kiedy przyjaciółka popijała kawę i przeglądała dane na komputerze granatowymi oczami, którym – jak wiedziała Laurel – nic nie mogło umknąć.
– Prowiant – ogłosiła Laurel. Postawiła półmiski, zatknęła za ucho kosmyk włosów i zgodnie z rozkazem pani Grady nałożyła sobie małą miseczkę jagód.
– Brakowało mi ciebie dziś rano na siłowni. O której wstałaś?
– O szóstej, co okazało się szczęśliwym zbiegiem okoliczności, ponieważ sobotnia panna młoda zadzwoniła kilka minut po siódmej. Jej ojciec przewrócił się o kota i chyba złamał nos.
– Uch-och.
– Martwi się o niego prawie tak samo jak o to, jak będzie wyglądał na ślubie i na zdjęciach. Zadzwonię do makijażystki, zapytam, co jej zdaniem da się z tym zrobić.
– Przykro mi z powodu kłopotów ojca sobotniej panny młodej, ale jeśli to największy problem weekendu, to mamy szczęście.
Parker wyciągnęła palec.
– Nie zapeszaj.
Weszła Mac, wysoka i szczupła w dżinsach i czarnej koszulce.
– Witajcie, moje przyjaciółki.
Laurel skrzywiła się na widok jej rozleniwionego uśmiechu i rozmarzonych zielonych oczu.
– Uprawiałaś rano seks.
– Uprawiałam rano nieziemski seks, dziękuję. – Mac nalała sobie kawy i wzięła mufinkę. – A ty?
– Suka.
Mac opadła ze śmiechem na fotel, wyciągnęła nogi.
– Wolę mój poranny trening niż twój rowerek i hantle.
– Podła, złośliwa jędza – orzekła Laurel i wrzuciła jagodę do ust.
– Uwielbiam lato, kiedy miłość mojego życia nie musi zrywać się o świcie, żeby oświecać młode umysły. – Mac otworzyła laptopa. – Teraz jestem gotowa do pracy, pod każdym możliwym względem.