DWUDZIESTY DRUGI Możecie być pewni, że powtórzyłam tę rozmowę Delaunayowi. Nigdy nie opowiadałam mu o wszystkim, co działo się w czasie spotkań; wiedziałam, że pewne rzeczy należy przemilczeć. Delaunay widział znaki na moim ciele i to mu wystarczało. Nie mówiłam o ich pochodzeniu, nigdy jednak nie zaniedbałam ujawnienia najmniejszego strzępka informacji ani przytoczenia najbłahszej pogawędki, jeśli wiedziałam, że to może go zainteresować.
W tym przypadku postąpiłam słusznie. Delaunay chodził ze zmarszczonym czołem, przemyśliwując to, co mu powiedziałam.
- Baudoin sądzi, że to skaldyjski okrzyk wojenny? - zapytał. Pokiwałam głową. - Nie okazał, że słowa "Waldemar Selig" oznaczają coś więcej?
- Nie. - Z przekonaniem pokręciłam głową. - Wypowiedział je żartem, bez śladu zrozumienia. Ale słowa te miały znaczenie dla Malisandy.
- Czy Baudoin wie, że byłaś... jak ona to nazwała? Prezentem pożegnalnym?
Ponownie pokręciłam głową.
- Nie, panie. Jego zachowanie tego nie zdradzało, a Melisanda mówiła o tym tylko wtedy, kiedy byłyśmy same. - Popatrzyłam na niego i wspomniałam, jak ją przyprowadził, żeby pochwalić się swoją skrywaną przed światem anguisette. - Każdy artysta pragnie widowni, panie, a ona wybrała ciebie. Cokolwiek nastąpi, Melisanda chce, żebyś wiedział, iż ona była inspiratorką.
Delaunay obrzucił mnie jednym z tych swoich głębokich, zadumanych spojrzeń.
- Być może masz rację. Ale pytanie: "Co się wydarzy?" pozostaje bez odpowiedzi.
Niespełna tydzień później poznaliśmy odpowiedź.
Wieści przyniósł Gaspar Trevalion, oszołomiony do tego stopnia, że zapomniał o sprzeczce, która poróżniła go z Delaunayem.
Końskie kopyta zagrzmiały na brukowanym dziedzińcu i donośny głos odbił się echem od murów. Znałam hrabiego de Fourcay od pierwszych dni pobytu w domu Delaunaya; nawet w czasie kłótni nie podnosił głosu.
- Delaunay!
Gdyby ktoś sądził, że domownicy Anafiela Delaunaya nie są zdolni to szybkiej reakcji, to tego dnia musiałby zweryfikować swoją opinię. Delaunay rzucił się do drzwi, po drodze zabierając z gabinetu swój rzadko używany miecz. Guy pojawił się w mgnieniu oka, z bliźniaczymi sztyletami w rękach, popychając przed sobą dwóch służących. Alcuin i ja pędziliśmy ledwie parę kroków za nimi.
Na dziedzińcu tłoczyło się dziesięciu zbrojnych, a wśród nich Gaspar Trevalion na karym wierzchowcu, spienionym i zadyszanym, nerwowo przestępującym z nogi na nogę. Przez chwilę był jakby nieświadom naszej obecności i obnażonego miecza w dłoni Delaunaya. Wreszcie ściągnął wodze i popatrzył strasznym wzrokiem na mojego pana.
- Izydor d'Aiglemort oskarżył rodzinę Trevalion o zdradę stanu - oznajmił ponuro.
Delaunay wbił w niego zdumione oczy i opuścił miecz.
- Żartujesz.
- Nie. - Gaspar pokręcił głową, nie zmieniając wyrazu twarzy. - Ma dowód: listy Foclaidhy z Alby adresowane do Lyonetty.
- Co? - Delaunay wpatrywał się w niego z natężeniem. - Jak...?
- Ptaki pocztowe. - Kary rumak zatańczył i Gaspar znów musiał go poskromić. - Korespondowali od czasu wizyty cruarchy. Delaunay, przyjacielu, co mam zrobić? Jestem niewinny, ale muszę myśleć o domu i rodzinie w Fourcay. Król pchnął najszybszych jeźdźców do hrabiego de Sommerville, przykazując mu zebrać wojska królewskie.
Niemal widziałam myśli za oczami Delaunaya.
- Przysięgasz, że nic o tym nie wiedziałeś?
Gaspar wyprężył się w siodle.
- Przyjacielu, znasz mnie - rzekł cicho. - Podobnie jak ty, jestem wierny rodowi Courcel.
- Będzie proces. Musi być proces. - Delaunay wsparł się na mieczu. - Wyślij swoich trzech najlepszych ludzi do Fourcay - powiedział stanowczo. - Niech obejmą straż i nie wpuszczają nikogo, kto nie okaże rozkazów podpisanych ręką króla. Skreślę list do Percy'ego de Sommerville. Otrzyma go, zanim przekroczy granicę Azzalle. On cię zna, nie zajmie Fourcay bez rozkazów króla. To Lyonetta kryje się za zdradą, nie rodzina Trevalion. Król nie będzie prześladować całego twojego rodu.
Gaspar trochę się odprężył, ale jego twarz wciąż zdradzała przerażenie.
- Baudoin jest zamieszany.
Gwałtownie wciągnęłam oddech, a Alcuin zacisnął rękę na moim łokciu. Spojrzałam na niego. Pokręcił głową, nakazując milczenie. Delaunay, pogrążony w zadumie, chyba nie zwrócił uwagi na moją reakcję.
- Wejdź, powiesz mi, co ci wiadomo - poprosił Gaspara. - Pchnij swoich ludzi do Fourcay. Wspólnie obmyślimy list do de Sommerville'a, a ty napiszesz do króla prośbę o posłuchanie. Ganelon de la Courcel nie jest głupi. Przyjmie cię.
Po chwili Gaspar skinął głową i wydał rozkazy swoim ludziom, rzucając im kiesę na drogę. Słyszeliśmy, jak tętent kopyt cichnie na ulicach Miasta. Z dali dobiegały krzyki, gdy wieści o zdradzie zataczały coraz szersze kręgi.
- Wejdź - powtórzył Delaunay, wyciągając rękę. Gaspar Trevalion chwycił ją bez słowa i zsiadł z wierzchowca.
W domu Delaunay polecił podać jedzenie i wino. Pomyślałam, że odjęło mu rozum, by robić to w takiej chwili, ale po zjedzeniu kawałka chleba z serem i wypiciu długiego łyka wina Gaspar westchnął i trochę się uspokoił. Od tej pory przyklaskuję twierdzeniu, że jedzenie podnosi na duchu nawet w chwili największego strapienia. Alcuin i ja krążyliśmy w tle, starając się sprawiać wrażenie albo użytecznych, albo niewidzialnych. Delaunay jednak ani myślał nas odprawić.
- Co się stało? - zapytał cicho.
W ciągu następnej godziny Gaspar opowiedział nam wszystko, co wiedział. Usłyszał tę historię od przyjaciela, który był dworzaninem, co gwarantowało jej wiarygodność. Przyjechał prosto do Delaunaya, nie wiedząc, do kogo innego mógłby zwrócić się po radę. Wierzył, że dworzanin powiedział mu prawdę, mając na względzie wyłącznie jego dobro.
Z jego opowieści wynikało, że Izydor d'Aiglemort dowiedział się o zdradzie od jednego z Poszukiwaczy Chwały, którzy pili bez umiaru po bezowocnej wyprawie na granice Camlachu. D'Aiglemort przeprowadził śledztwo i po uzyskaniu dowodów popędził co koń wyskoczy do króla, jadąc we dnie i w nocy. Z typową camaelińską obcesowością nawet nie poprosił o prywatne posłuchanie, tylko poszedł na publiczną audiencję i rzucił oskarżenie: Lyonetta de Trevallion spiskowała z Foclaidhą z Alby i jej synem, nowym cruarchą. Po uzyskaniu wsparcia armii piktyjskiej zamierzała przejąć władzę w Terre d'Ange i posadzić na tronie Baudoina. W zamian obiecywała wysłać siły Azzalle do dyspozycji Foclaidhy i jej syna, żeby oboje mogli wystąpić przeciwko prawowitemu następcy tronu i jego sprzymierzeńców wśród Dalriadów. W tym celu flota azzalleska miała wyruszyć przeciwko Panu Cieśniny. Istniały wprawdzie nikłe szanse na zwycięstwo, ale akt ten zaprzątnąłby jego uwagę na czas wystarczający do przerzucenia armii piktyjskiej przez cieśninę
w najwęższym miejscu. Po zagarnięciu tronu spiskowcy mieliby do dyspozycji całą flotę królewską, żeby zapewnić sobie powrót.
- Sprytny plan - podsumował Gaspar. Wytarł czoło aksamitnym rękawem i podsunął kieliszek do napełnienia. - Niebezpiecznie sprytny. Gdyby d'Aiglemort nie okazał się lojalny... Przecież Baudoin był jego przyjacielem. Mógł poprzeć go z myślą o przyszłych zyskach.
Wspomniałam uśmiech Melisandy Shahrizai i błysk ciemnych oczu d'Aiglemorta pod maską jaguarondi. Nie byłam taka pewna, czy diuk nie liczy na przyszłe zyski.
- A co z Markiem? - zapytał Delaunay. Gaspar i Lyonetta nie darzyli się miłością, ale Marc de Trevalion był jego kuzynem i przyjacielem.
Trevalion ponuro pokręcił głową, patrząc pochmurnym wzrokiem.
- Przyjacielu, gdybym znał prawdę, to bym ją wyjawił. Chciałbym powiedzieć, że Marc nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś takiego, a jednak... Nie zgadza się z królem w kwestii floty Kwintyliusza i w grę wchodzi jego urażona duma. Od dawna nie pochwala tego, że Ganelon nie wydaje wnuczki za mąż, przez co los królestwa pozostaje niepewny. Jeśli Lyonetta wyłożyła mu swój plan... nie wiem.
- Rozumiem - powiedział Delaunay i dociekał dalej: - Jak d'Aiglemort zdobył listy?
Gaspar odpowiedział bez namysłu; był przygotowany na takie pytanie... a my znaliśmy odpowiedź.
- Malisanda Shahrizai.
Otworzyłam usta, żeby zabrać głos. Delaunay rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. Nie chciał, żebym wyznała, co wiemy o jej udziale, mnie jednak zaciekawiło coś innego.
- Baudoin jadł jej z ręki. Dlaczego miałaby go zdradzać, kiedy mógł zdobyć koronę?
- Chciałbym powiedzieć, że z powodu lojalności rodu Shahrizai - odparł Gaspar i zaśmiał się urwanie. Przeciągnął ręką po szpakowatych włosach, wciąż zmierzwionych po szaleńczej jeździe. - Ale to mało prawdopodobne. Melisanda doskonale wiedziała, że Lyonetta nie zgodzi się na jej ślub z Baudoinem. Lwica z Azzalle chce mieć uległą synową, najlepiej taką, która wniesie w posagu potężne przymierze. Skoro Baudoin dotąd nie przeciwstawił się matce, z pewnością nie zrobiłby tego po objęciu tronu. Melisanda Shahrizai jest potężna, nie może jednak równać się z Lwicą z Azzalle.
Pierwsza część zdania brzmiała dość prawdziwie, ale co do drugiej... Mogłabym uwierzyć, gdybym nie była jej pożegnalnym prezentem dla Baudoina de Trevalion. Melisanda Shahrizai wiedziała o zdradzie na długie tygodnie przed tym, nim Izydor d'Aiglemort rzekomo zdobył "dowód". Nie wątpiłam w prawdziwość zdrady i jej dowodów, ale też nie miałam wątpliwości, że plany zdemaskowania były bardziej przebiegłe i misterne niż sam spisek. Nie mogliśmy nic zrobić; zrodzone przez ambicję słowa, powiedziane do sługi Naamah, niczego nie dowodziły. Tylko my wiedzieliśmy, co rozumiała przez nie Melisanda - Delaunay, Alcuin i ja. Nie, będziemy musieli zachować milczenie, pomyślałam, a Melisanda Shahrizai dostanie pochwałę.
A młody diuk d'Aiglemort, już będący bohaterem wojennym, niespodziewanie osiągnie jeszcze wyższą pozycję. Ktoś powiedział, że wszyscy potomkowie Camaela myślą mieczami. Prawda ta nie odnosiła się do niego.
W następnych dniach sprawy potoczyły się zgodnie z przewidywaniami Delaunaya. Parlament zebrał się i zarządał procesu przed Sądu Najwyższym. Podczas gdy armia królewska pod komendą hrabiego de Sommerville maszerowała przez Azzalle w kierunku Trevalionu, król przychylił się do prośby Gaspara i obiecał, że nie zajmie włości Fourcay pod warunkiem, iż do czasu zakończenia procesu Gaspar będzie przebywać pod strażą.
Nic nie podróżuje szybciej od plotki. Na dzień przed przybyciem posłańca od de Sommerville'a dowiedzieliśmy się, że Trevalion poddał się po krótkim, zaciekłym oporze. Obroną dowodził Baudoin, ale to jego ojciec, Marc de Trevalion, nakazał kapitulację. Percy de Sommerville przyjął jego miecz, zostawił garnizon w Trevalionie i wyruszył do Miasta z Lyonettą, Markiem, Baudoinem, jego siostrą Bernadettą oraz ich orszakiem.
Kiedy przybyli do pałacu, zaczął się proces.
Ponieważ Delaunay miał świadczyć na korzyść Gaspara Trevaliona - jego lojalność wciąż pozostawała pod znakiem zapytania - oboje z Alcuinem mogliśmy być obecni, ubrani w ponure barwy naszego pana. W sali audiencyjnej nie przewidziano miejsc siedzących dla świty arystokratów, ale znaleźliśmy miejsca stojące pod ścianą. W drugim końcu sali widzieliśmy wielki stół, przy którym wśród dwudziestu siedmiu parów obojga płci zasiadał król z wnuczką Ysandrą. Pod ścianami stali gwardziści, a za królem tkwiło dwóch nieruchomych braci cassylitów - wyglądali jak szare cienie w tle i tylko błyski stali w rękach zdradzały ich obecność.
Nie brakowało takich, którzy delektowali się widowiskiem i upadkiem wysoko postawionych. Nie zaliczałam się do nich, choć nie żałuję, że mogłam śledzić przebieg rozprawy. Lyonetta de la Courcel de Trevalion była pierwszą oskarżoną i pierwsza została przesłuchana. Widziałam ją tylko raz, z balkonu Cecylii, ale przez całe życie słyszałam opowieści o Lwicy z Azzalle. Wkroczyła do sali audiencyjnej we wspaniałych błękitno-srebrnych brokatach, jakby ktokolwiek mógł zapomnieć, że jest siostrą króla, i... w kajdanach. Byłam zdziwiona, że Ganelon de la Courcel kazał zakuć siostrę w łańcuchy. Później dowiedziałam się, że ten dramatyczny akcent był jej pomysłem, nie miał jednak żadnego wpływu na przebieg procesu.
Nie można powiedzieć, że Lwicy z Azzalle brakowało dumy. Nie wyparła się swojego udziału w spisku. Gdy przedstawiono dowód, podniosła brodę, patrząc wyzywająco na brata. Dzieliła ich znaczna różnica wieku - Ganelon był starszy od niej o dwadzieścia lat - i było widać, że nie darzą się takim uczuciem, jakie powinno łączyć rodzeństwo.
- Co masz na swoją obronę? - zapytał ją, gdy parowie zaznajomili się ze sprawą. Starał się mówić surowo, lecz nic nie mogło zamaskować drżenia jego głosu ani ręki, choć przyciskał ją do boku.
Lyonetta roześmiała się, potrząsając siwiejącą głową.
- Ty śmiesz mnie pytać, bracie? Pozwól mi oskarżyć ciebie, a zobaczymy, co powiesz w swojej obronie! Osłabiłeś królestwo swoim brakiem zdecydowania, z uporem doszukując się ducha zmarłego syna w córce tej morderczyni, i nawet nie pomyślałeś o wzmocnieniu królestwa poprzez jej małżeństwo. - Oczy jej rozbłysły, ciemnoniebieskie jak oczy króla. - I ty śmiesz kwestionować moją lojalność? Przyznaję, zrobiłam to, co uznałam za słuszne, żeby zabezpieczyć tron w imię przyszłości D'Angelinów!
Rozległy się pomruki; w tłumie byli tacy, którzy popierali jej stanowisko, choć nie śmieli jawnie wyrazić aprobaty. Oblicze króla oraz twarze członków parlamentu pozostały surowe. Udało mi się dostrzec Delaunaya. Patrzył na Lyonettę de Trevalion i oczy mu płonęły, lecz nie umiałam powiedzieć, dlaczego.
- Zatem przyznajesz się do winy - rzekł cicho Ganelon de la Courcel. - Jaką rolę odegrał twój mąż i wasze dzieci?
- Nic nie wiedzieli - odparła Lyonetta z pogardą. - Nic! To było moje dzieło, tylko i wyłącznie moje.
- Zobaczymy. - Król popatrzył na parów. Na jego twarzy malowało się zmęczenie i smutek. - Jak brzmi wyrok?
Cichym odpowiedziom towarzyszył stary tyberyjski gest. Członkowie parlamentu kolejno podnosili ręce i obracali kciuki w dół. - Śmierć - brzmiała odpowiedź.
Ysandra de la Courcel oddała głos ostatnia. Chłodna i blada, patrzyła na siostrę swojego dziadka, która na oczach arystokracji królestwa nazwała ją córką morderczyni. Z rozmyślną powolnością podniosła rękę i skierowała kciuk w dół.
- Śmierć.
- Niechaj tak będzie. - Głos króla szeleścił jak wiatr w jesiennych liściach. - Masz trzy dni na dokonanie wyboru, Lyonetto. - Skinął głową i straż pałacowa wyprowadziła ją z sali w towarzystwie kapłana Elui.
Nie stawiała oporu i wyszła z podniesioną głową. Przed sąd został wezwany jej małżonek, Marc de Trevalion.
Diuk de Trevalion przypominał swojego krewniaka Gaspara. Był starszy, nieco wyższy i szczuplejszy, ale miał te same kruczoczarne włosy z pasemkami siwizny. Jego twarz żłobiły głębokie bruzdy wieku i smutku. Zanim odczytano oskarżenie, spojrzał w oczy króla i podniósł ręce zakute w kajdany.
- Według pism Yeshuitów Azza zgrzeszył pychą - powiedział cicho. - My jednak jesteśmy D'Angelinami i grzech aniołów przynosi chwałę naszemu ludowi. Grzechem Błogosławionego Elui było to, że bardzo umiłował ziemskie rzeczy. Ja zgrzeszyłem tak jak oni, bracie, z dumy i miłości.
Ganelon de la Courcel zapytał drżącym głosem:
- Mówisz zatem, bracie, że pomogłeś mojej siostrze i spiskowałeś przeciwko tronowi?
- Mówię, że kochałem ją zbyt mocno. - Spojrzenie Marka de Trevalion ani razu się nie zachwiało. - Podobnie jak syna, w którym płynie twoja krew. Wiedziałem. Nie odwołałem rozkazów, jakie Lyonetta wydała admirałowi mojej floty i kapitanowi mojej straży. Wiedziałem.
Znów przeprowadzono głosowanie, znów kciuki obróciły się w dół i znów Ysandra de la Courcel oddała głos ostatnia. Patrzyłam na nią; jej twarz wyrażała tyle samo emocji, co profil na kamei, gdy zwróciła się w stronę dziadka.
- Niech uda się na wygnanie - oznajmiła głosem chłodnym jak źródlana woda.
Wychowałam się w Domu Cereusa; umiem dostrzec stal w kruchym kwiecie. Po raz pierwszy dostrzegłam ją w Ysandrze de la Courcel. I nie po raz ostatni.
- Co powiecie? - król zwrócił się do parlamentu. Odpowiedziały mu tylko skinienia i rozłożone ręce. Król przemówił mocniejszym głosem: - Marku de Trevalion, za swoje zbrodnie przeciwko tronowi zostaniesz wypędzony z Terre d'Ange, a twoje ziemie ulegną konfiskacie. Masz trzy dni na przekroczenie granicy i wiedz, że jeśli samowolnie powrócisz, za twoją głowę zostanie wyznaczona nagroda w wysokości dziesięciu tysięcy dukatów. Czy przyjmujesz te warunki?
Były diuk de Trevalion patrzył nie na króla, lecz na jego córkę, delfinę.
- Żartujesz - wyjąkał drżącym głosem.
Nie odpowiedziała. Król zmarszczył brwi.
- Ja nie żartuję! - Jego głos odbił się od powały. - Czy przyjmujesz warunki?
- Tak, panie - mruknął Marc de Trevalion, zginając plecy w ukłonie. Otoczyła go straż pałacowa. - Panie... moja córka nic nie wiedziała! Jest niewinna!
- Zobaczymy - powtórzył król, znów zmęczony. Machnął ręką, nie podnosząc wzroku. - Zabrać go.
Przy stole odbyła się cicha narada. Wiedziałam, że następny miał zostać wezwany Baudoin; Delaunay dowiedział się o tym od znajomego, który sporządzał listę. Ale parowie zmienili zdanie i wezwali księżniczkę Bernadettę de Trevalion.
Poznałabym, że jest siostrę Baudoina, bo łączyło ich silne podobieństwo, ale podczas gdy jego cechowała duża pewność siebie, ona wyglądała na zastraszoną. Niełatwo być dzieckiem Lwicy z Azzalle, pomyślałam, jeśli nie jest się ulubionym szczenięciem. Po paru minutach przesłuchania stało się jasne, że Bernadetta wiedziała tyle, co jej ojciec, i że zrobiła równie niewiele. Tym razem przyglądałam się uważnie i zobaczyłam, że sędziwy król popatrzył na wnuczkę, a ona nieznacznie skinęła głową. Wynik głosowania był taki sam: banicja. Ojciec i córka mieli przeżyć, choć na zawsze odcięci od ziemi, która nas karmiła, której piękno płynęło razem z krwią w naszych żyłach. Pomyślałam o poemacie Thelesis de Mornay i zapłakałam. Alcuin objął mnie i uspokoił.
Wezwano Baudoina de Trevalion.
Jak matka, starał się wykorzystać łańcuchy i dzwonił nimi głośno, gdy szedł przez salę. Wyglądał pięknie, jak ucieleśnienie niewinności, i westchnienie poniosło się po sali.
- Książę Baudoinie de Trevalion - rzekł król głośno - zostałeś oskarżony o zdradę stanu. Co masz na swoją obronę?
Baudoin poderwał głowę.
- Jestem niewinny!
Ganelon de la Courcel skinął na kogoś, kogo nie mogłam zobaczyć. Przed stołem sędziowskkim stanął Izydor, diuk d'Aiglemort.
Jego twarz przypominała maskę, gdy skinął głową Baudoinowi, ukłonił się się przed królem i przystąpił do składania zeznań przed Sądem Najwyższym. Tylko oczy mu błyszczały, ciemne i nieprzeniknione. Usłyszeliśmy tę samą historię, którą opowiedział Gaspar: pijackie przechwałki żołnierza, potem śledztwo lojalnego diuka. Baudoin zarumienił się i spojrzał na niego z nienawiścią. Pamiętałam, że byli przyjaciółmi. Po wyjściu Izydora d'Aiglemort wezwano Melisandę Shahrizai.
Ten dzień dobrze zapisał mi się w pamięci. Nie jestem pewna, ile wiedzieli jej krewni - nigdy się tego nie dowiedziałam - ale stawili się tłumnie, wzbudzając sensację w sali audiencyjnej. Jak to często bywa w przypadku starożytnych rodów, nosili piętno wspólnego dziedzictwa. Wszyscy mieli granatowo-czarne włosy i byli ubrani w długie płaszcze z czarno-złotego brokatu. Wszyscy mieli te same oczy, błyszczące jak szafiry w bladych twarzach. W żadnych płomień Kushiela nie płonął tak dziko jak u Melisandy, ale płonął we wszystkich i byłam rada, że mogę wesprzeć się na ramieniu Alcuina.
Nie sądzę, by Melisandę Shahrizai kiedykolwiek potrafiła wiarygodnie zaprezentować choćby pozory skromności, ale tego dnia była bliska ideału. Stojąc ze spuszczonymi rzęsami, odpowiadała na pytania parlamentu. Opowiedziała o ambitnym księciu zniewolonym przez żądną władzy matkę, o planowanych przymierzach i zdobyciu korony. Listy, oświadczyła, pokazał jej z próżności, aby poprzeć swoje twierdzenia.
Niezależnie od tego, jak wyglądała prawda, nie powiedziała nic, czemu mógłby zaprzeczyć. Nienawiść, z jaką Baudoin patrzył na diuka d'Aiglemort, była niczym w porównaniu z gniewem, jaki bił z niego w czasie zeznania Melisandy. Wreszcie litania oskarżeń dobiegła końca. W surowym skupieniu członkowie parlamentu oddali swoje głosy. Baudoin patrzył z niedowierzaniem, jak kciuki jeden po drugim obracają się w dół.
Śmierć.
Nadeszła kolei na Ysandrę. Patrzyła na Baudoina, nieporuszona jak góra lodowa.
- Powiedz, kuzynie, kazałbyś mi poślubić cudzoziemskiego wielmożę czy zabiłbyś mnie od ręki?
Baudoin nie odpowiedział - i była to wystarczająca odpowiedź. Jej ręka podniosła się, kciuk skierował się w dół. Baudoin nie mógł liczyć na łaskę.
Obciążało go zbyt wiele dowodów. Tylko król westchnął ze smutkiem.
- Niechaj tak będzie - powiedział i nikt nie wątpił, że uczynił to z żalem. - Baudoinie de Trevalion, zostałeś skazany na karę śmierci. Masz trzy dni na dokonanie wyboru.
Pod względem wyjścia Baudoin nie dorównał matce. Szedł niepewnym krokiem, potykając się, z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Taki los spotkał syna bezwzględnej rodzicielki, której ambicje wyszły ponad prawo. Może wcale nie tak łatwo, pomyślałam, być ulubionym szczenięciem Lwicy.
Sprawa Gaspara Trevaliona potoczyła się gładko. Nie istniały żadne dowody współwiny i tylko więzy krwi łączyły go z oskarżonymi. Przyglądałam się, gdy Delaunay składał zeznanie. Oznajmił, że Gaspar nic nie wiedział o spisku, a gdy się dowiedział, przyjechał prosto do niego po radę i zgodnie z nią wyznał prawdę królowi. Byłam dumna, że należę do jego domu. W końcu Gaspar został oczyszczony z wszelkich zarzutów, a król publicznie potwierdził jego prawo do tytułu i majątku.
Delaunay odzyskał panowanie nad sobą; jego twarz niczego nie zdradzała. Zauważyłam, że przez cały czas Ysandra de la Courcel pilnie przysłuchiwała się jego przemowie, a jej oczach widniał głód czegoś, czego nie potrafiłam nazwać.