Kubryńska: samotność samotnej matki jest wielopoziomowa i bardzo dotkliwa
Mało kto pomaga, wszyscy mają wielkie oczekiwania - Sylwia Kubryńska, która w swoich książkach dotyka różnych aspektów kobiecości, wydała właśnie powieść o macierzyństwie.
Maciej Kowalski: Czy pomysł na „Mamę”, książkę o macierzyństwie, był dla ciebie naturalnym kolejnym krokiem po kilku twoich poprzednich powieściach, w których pisałaś o różnych odcieniach kobiecości? Czy to raczej był trudny, odkładany temat, z którym długo nie wiedziałaś, co zrobić?
Sylwia Kubryńska: Nie wiem, czy „odkładanie” to najwłaściwsze określenie, ale rzeczywiście coś jest na rzeczy. Powiedziałabym raczej, że ten temat we mnie dojrzewał. Zaczęło się od tego, że jeśli chodzi o moje własne macierzyństwo zawsze miałam poczucie, że coś poszło nie tak, że jestem czemuś winna, że coś zepsułam, coś zrobiłam źle. Wszystko sprowadzało się do poczucia, że nie jestem taką matką, jak trzeba. Nie mogłam zaakceptować samej siebie w tej roli.
Skąd się brała taka ocena samej siebie?
Powiedziałabym, że w zasadzie zewsząd. Cały świat, całe otoczenie, cała kultura, w której żyjemy buduje ogromne oczekiwania wobec matki. Wszyscy oczekują, że ona doskonale wie, jak sobie radzić z dzieckiem, jak się z nim porozumiewać, jak rozwiązywać jego problemy i odpowiadać na jego potrzeby. A nie ma przecież żadnej instrukcji obsługi, żadnego podręcznika mówiącego jednoznacznie co i jak trzeba robić. Wiele kobiet działa zupełnie po omacku, intuicyjnie. A każdy błąd jest przecież natychmiast piętnowany: „co to za matka, co z niej za matka?”. Bardzo ciężko jest sprostać tej presji, co jest najprostszą drogą do potężnej frustracji i poczucia winy. Kiedy rozmawiałam z moimi bliskimi i dalszymi znajomymi, które są matkami, dotarło do mnie, że to bardzo powszechne doświadczenie, że to masowe zjawisko. Stąd wzięła się ta książka, chciałam opisać coś, czego doświadcza mnóstwo kobiet, ale rzadko mówi się o tym otwarcie. Chciałam pokazać cały ten proces, od samego początku, od momentu, kiedy widzi się na teście ciążowym informację, że się w nią zaszło.
Osadzasz swoją książkę w bardzo konkretnych miejscach, a postać twojej bohaterki ma bardzo jednoznacznie zaznaczone tło społeczne: to niezbyt zasobna dziewczyna z prowincji. Dlaczego zdecydowałaś się na taką postać?
Mam wrażenie, że na takim tle ten problem widać jeszcze wyraźniej. Dziś, choć sama pochodzę z małego Kętrzyna, mam kontakt przede wszystkim z dziewczynami mieszkającymi w dużym mieście, co najmniej w miarę ustawionymi życiowo, uprzywilejowanymi na wiele sposobów. Skoro nawet one mają problem z doskoczeniem do wysokiego poziomu oczekiwań wobec matki, jak ciężko musi być, kiedy mieszka się na prowincji, zarabia się mniej i nie ma żadnego wsparcia. Tam żyje mnóstwo osób, które są jak moja bohaterka: próbują walczyć, coś osiągnąć, wybić się, ale nie mają żadnego wsparcia: od rodziny, od państwa, od nikogo. Nie musiałam robić żadnych specjalnych badań przed napisaniem tej książki, znam mnóstwo takich opowieści, zasłyszanych od znajomych czy rodziny. Ech, jak o tym dziś myślę, to moja historia była w jakimś sensie bardzo podobna. Sama byłam lekko zahukaną dziewczyną, niespecjalnie uświadomioną na poziomie seksualnym i każdym innym, która trafiła do wielkiego miasta i musiała sobie radzić sama nawet w najtrudniejszych sytuacjach.
Wspomniałaś, że państwo nie pomaga matkom, że cały system nie pomaga. Czy nadal tak jest, mimo różnych zmian?
500+? No tak, to jest pewnie ważna sprawa. Ale nie zapominajmy o tym, że z tego modelu z założenia wypada spora część osób, zwłaszcza tych najbardziej potrzebujących, np. samotne matki z jednym dzieckiem. To część problemu, który sprawia, że słowo „samotna” nabiera w tym przypadku bardzo wielopoziomowego znaczenia: samotne matki są samotne na bardzo wiele sposobów. Ale wracając do braku pomocy systemowej, wyraża się on nie tylko w kwestiach formalnych, ale też na poziomie relacji międzyludzkich: już w samym prostym geście oddania dziecka do przedszkola potrafi się zogniskować poczucie porażki i poddania się wobec wysokich oczekiwań: sama sobie nie radzę, muszę się zwrócić o pomoc, oddać swoje dziecko komuś obcemu, żeby się nim zajął. Inny ważny problem to kwestia alimentów: istnieje bardzo wyraźne przyzwolenie na ich nie płacenie, mężczyźni nie są poddawani społecznej presji dotyczącej wspierania własnych dzieci. To nie jest żaden wstyd. I to kolejny powód, za sprawą którego samotność samotnej matki staje się tak bardzo dotkliwa.
W swojej książce opisujesz doświadczenie macierzyństwa w sposób niezwykle naturalistyczny. Nie wahasz się podawać szczegółów fizjologicznych, pokazując prawdziwe oblicze tej sprawy. Dlaczego zdecydowałaś się na tak daleki estetyczny radykalizm i ekshibicjonizm?
Nie chcę pisać w taki sposób, żeby tworzyć i konserwować mity. Wręcz przeciwnie: moim celem jest je obnażać i pokazywać prawdę. Tak było w przypadku moich poprzednich książek, tym razem nie mogło być inaczej. Rozumiem, że wyestetyzowany mit macierzyństwa jest społecznie potrzebny, ale trzeba pokazywać też drugą stronę tego zjawiska. Tym bardziej, że dla wielu kobiet to ogromny problem: w ich ciałach błyskawicznie zachodzą ogromne zmiany, które one odbierają jako bardzo niekorzystne, a jednocześnie kultura każe im myśleć, że to wszystko jest piękne: nieładnie rosnący brzuch, boleśnie nabrzmiałe piersi i wiele innych spraw. Chciałam pokazać to wszystko bez upiększeń, tak jak to wygląda w rzeczywistości, a nie w reklamach. Wydaje mi się, że to ważne - pokazać dziewczynom, często przygniecionym kompleksami z powodu tego, jak ciąża zmienia ich ciało i życie, że nie są same, że to powszechne doświadczenie, że każda z nas to przechodzi. Kiedy teraz, już po napisaniu książki, myślę o tym wszystkim, dochodzę do wniosku, że jej podstawowy sens jest bardzo prosty i można go sprowadzić do jednej sprawy: owszem, robiłaś wiele błędów, zaniedbałaś wiele spraw, pewnie coś straciłaś, zgubiłaś po drodze, ale to nic. Najważniejsze, że dałaś nowe życie, że to dziecko jest na świecie i - w większości przypadków - ma się dobrze. To uzasadnia wszystko co zrobiłaś dobrze i w pełni usprawiedliwia wszystko, co zrobiłaś źle.
To, że „Mama” trafi przede wszystkim do matek, to oczywiste. Kto jeszcze powinien, twoim zdaniem, przeczytać te książkę: mężczyźni, decydenci, a może te wszystkie stereotypowe ciotki, babcie czy teściowe?
Zacznę od tych ostatnich - bardzo dobrze, że pojawiają się w tej rozmowie. To niezwykle ważna, nie do końca zauważana, grupa wpływu na kobiety w ciąży i te wychowujące dzieci. Wpływu bardzo ambiwalentnego. Z jednej strony te kobiety często bardzo pomagają, ale z drugiej potrafią też tworzyć gigantyczną presję i bardzo wysoko ustawiać poprzeczkę oczekiwań. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, jakby była w nich jakaś potrzeba zemsty: skoro ja przez to wszystko przeszłam i było mi tak ciężko, to niech im teraz też będzie. Skoro ja rodziłam bez dostępu do środków znieczulających, czemu one mają z nich korzystać? Chciałabym, żeby moja książka wywołała wśród nich zrozumienie i empatię. Z mężczyznami to inna historia. Większość z nich nie ma zielonego pojęcia, jak wyglada prawda o ciąży, rodzeniu, wychowaniu dzieci. Kobiety niechętnie o tym mówią, zwłaszcza im, takie tematy nie przebija się za bardzo do kultury masowej. To dla mężczyzn wielkie odkrycie, zupełna nowość. Mój redaktor po pierwszej lekturze zwierzył mi się, że czuł się jakby czytał raport z innej planety. Póki co większość osób, które czytały książkę to mężczyźni i ich reakcje są bardzo pozytywne i życzliwe. Bardzo mnie to cieszy. I to jest kolejny, może trochę zaskakujący, sens powstania tej książki.