Trwa ładowanie...
fragment
14-02-2011 17:19

Księga Przeznaczenia 1. Następca tronu Ahina Sohulu

Księga Przeznaczenia 1. Następca tronu Ahina SohuluŹródło: Inne
dhkm7qv
dhkm7qv

Prolog
Miasto ludzi

Niebo nad miastem Ahina Nhife, nazywanym przez ludzi Ahina Sohul, płonęło. Jeszcze niedawno mury i domy lśniły białym marmurem, lecz teraz były zbroczone krwią i poszarzałe od dymów. Oddziały Pseudosa zaatakowały nocą, bo tylko pod osłoną ciemności mogły niezauważone przedostać się do miasta. Ludzie stawili im opór, teraz ich ciała leżały na ulicach.

Straszliwy widok odbijał się w pomarańczowych oczach Białego Orła. Czuł ostry zapach dymu i krwi. „Wszystko na próżno – pomyślał. – Mogli opuścić miasto i schronić się bezpiecznie w krainie Vahls. Ale mieszkańcy Ahina Sohulu, dumni i zuchwali ludzie, woleli podjąć desperacką obronę, byleby tylko pozostać w mieście…”.

Pseudos obserwował z ukrycia oddziały amorfów i goblinów, nadciągające tłumnie do stolicy krainy Nadesh. Cieszyły go rozpaczliwe krzyki kobiet i płacz dzieci.

dhkm7qv

Wiedział, że już wkrótce zostanie królem. Powiedziano mu, że podczas ataku zginęli następcy tronu królewskiego, pozostał tylko on: nikt nie domyślał się nawet, że był sprawcą ataku na miasto, wręcz przeciwnie, uważano, że odważnie stanął w jego obronie.

Na rozkaz Pseudosa zgromadził się wokół niego patrol złożony z dwudziestu ludzi. Mieli udać się do południowych dzielnic Ahina Sohulu, dowódca wiedział bowiem, że zostało tam jeszcze pięciuset goblinów, którzy mogą przygotować zasadzkę. Następnie zbliżył się do stojącego nieopodal stwora o grubej, chropowatej skórze – trolla z Królestwa Mgieł.

– Rorg, odnalazłeś ich? – zapytał Pseudos.

Stwór skinął głową. Pseudos z posępną miną ruszył schodami prowadzącymi do pałacu.

dhkm7qv

Biały Orzeł nie mógł spokojnie patrzeć na szaleństwa tego człowieka. Nie chciał oglądać zbrodni, ale nie mógł opuścić tego miejsca. Został wysłany po to, aby opowiedział swemu panu wszystko, co ujrzy.

Pseudos wszedł do sali tronowej. Spojrzał na przepiękne freski i gobeliny na ścianach.

– Trzeba zmienić tu wystrój – mruknął do siebie, przesuwając dłonią po rudawych włosach.

Dotknął palcem ściany z białego marmuru i podszedł do wspaniałego mahoniowego tronu ze złotymi intarsjami. Pieszczotliwie pogładził aksamitną purpurową poduszkę i westchnął z zadowoleniem. Roześmiał się, a echo jego śmiechu
rozległo się w pustych salach pałacu. Nagle usłyszał odgłos kroków. Śmiech zamarł mu na ustach. Ujrzał Rorga. Troll wlókł związanego mężczyznę. Zbliżywszy się, rzucił brutalnie jeńca na kolana przed Pseudosem, który przyglądał się nieznajomemu z pogardą. Był to człowiek w średnim wieku, o szlachetnych rysach twarzy, ognistorudych włosach opadających na ramiona i przystrzyżonej brodzie. Nosił złotą opaskę z dużym rubinem pośrodku.

dhkm7qv

Pseudos uśmiechnął się drwiąco.

– Galwan z krainy Nadesh, mój władca i… kuzyn! Od dawna marzyłem, aby ujrzeć cię błagającego o litość.

Król utkwił w jego twarzy przenikliwe błękitne oczy. Milczał. Zirytowało to Pseudosa, wstał i zaczął chodzić wokół więźnia.

– Mój najdroższy kuzynie, wiesz dobrze, dlaczego tu jestem, prawda? – zapytał ze zjadliwym uśmiechem, zatrzymując się przed królem.

– Tak – odpowiedział władca.

dhkm7qv

– Przypuszczam, że wiesz także, czego szukam – dodał Pseudos i znów zaczął krążyć wokół więźnia, niczym jastrząb nad swoją ofiarą.

– Wiem – odpowiedział Galwan.

Pseudos skrzywił się niezadowolony, a jego ruchy stały się nerwowe.

– Powiedz coś wreszcie, ty psie! Gdzie ukryłeś Księgę Przeznaczenia? – wrzasnął.

Galwan wciąż milczał. Troll uderzył go w plecy. Król zgiął się boleśnie, ale na jego ustach natychmiast pojawił się uśmiech.

dhkm7qv

– Nigdy jej nie znajdziesz! – wykrzyknął.

– Mylisz się – syknął uzurpator – i to właśnie ty, Galwanie, powiesz mi, gdzie ona jest. Tylko tak ocalisz życie.

– Nawet gdybym ci powiedział – uśmiechnął się król – nie mógłbyś jej mieć.

– Co ty pleciesz? – wykrzyknął Pseudos.

– Zniszczyłem ją. Zniszczyłem Księgę Przeznaczenia, przeczytałem w niej bowiem, że wkrótce nadejdziesz. Rozsypałem strony Księgi po krainie Nadesh. Nigdy nie będziesz jej mieć!

dhkm7qv

Uzurpator zadrżał, a jego dłoń sięgnęła do rękojeści miecza. Szybko jednak się opanował i zwrócił się do trolla z pytaniem:

– Gdzie są następcy tronu?

– Jeszcze ich nie znaleźliśmy – wymamrotał stwór.

Pseudos zwrócił się do Galwana:

– Masz dwóch synów, prawda? Gdzie ich ukryłeś? I gdzie jest twoja żona?

Ale dobrze wiedział, że na te pytania także nie uzyska odpowiedzi. Król rzeczywiście nie odezwał się więcej, wpatrywał się tylko w Pseudosa z wyrazem nieufności i triumfu na twarzy. Pseudos zaklął i ruszył do wyjścia, lecz nagle odwrócił się, wyjął miecz i jednym ruchem ściął Galwanowi głowę, po czym z zadowoleniem zasiadł na tronie.

Tymczasem przez boczną bramę miasta przegalopował wierzchowiec, a pochylona nad jego szyją kobieta desperacko popędzała go do jeszcze szybszego biegu. Królowa Ahina Sohulu w jednej ręce trzymała wodze, w drugiej zaś niewielkie zawiniątko. Przed nią na siodle siedział chłopiec i z przestrachem patrzył na ziemię, błyskawicznie umykającą pod końskimi
kopytami. Nigdy przedtem nie pędził tak szybko i nigdy przedtem tak bardzo się nie bał. Odwrócił się do matki, lecz ona patrzyła przed siebie, na drogę zbroczoną krwią. Wiedziała, że musi przede wszystkim zabrać synów z tego piekła. Jeszcze silniej spięła konia ostrogami, a potem puściła luźno wodze i pozwoliła rumakowi swobodnie biec, szepcząc mu coś do ucha. Byli już daleko poza miastem. Pęd powietrza rozwiał wspaniałe, czarne włosy królowej. Nie dbała o to, znalazła się bowiem daleko od pobojowiska i było mało prawdopodobne, aby ktoś ją rozpoznał.

Biały Orzeł widział już dosyć. Rozłożył ogromne skrzydła i oddalił się, opuszczając miasto, które pochłonęły płomienie i unicestwiła stoczona bitwa.

W oddali, za niedostępnym łańcuchem gór, w surowej, kamienistej krainie, gdzie jedynymi żywymi stworzeniami były robaki wijące się na wysuszonej ziemi nagiego wzgórza, ciemna postać szła powoli kamienną doliną. Wokół sterczały ponure, szare posągi, przypominające rzeźby nagrobne. Postać zbliżyła się do kręgu kolum wokół dziwnego majestatycznego tronu, otoczonego dwudziestoma krzesłami. Tron był ogromny – zasiadały na nim trzy szare widma, skrępowane ciężkimi żelaznymi łańcuchami okalającymi ich szyje i nadgarstki.

Tajemnicza postać w czarnym płaszczu zatrzymała się przed widmami i wyciągnęła zaciśniętą pięść. A potem otworzyła dłoń i łańcuchy się rozpadły.

W tej samej chwili w sercu Królestwa Leśnych Elfów, upadła na ziemię buteleczka atramentu, przerywając ciszę panującą wśród drewnianych ścian małego pomieszczenia.

Siedzący przy stole mężczyzna patrzył z osłupieniem na swoją dłoń, a w jego oczach, jednym zielonym, drugim żółtym, błysnął strach. Oparł się ciężko na krześle i przesunął palcami po jasnych włosach.

Potem nagle wstał, przeszedł szybko długim korytarzem, otworzył drzwi sypialni i zawołał:

– Harys!

Młoda kobieta, wyrwana nagle ze snu, siadła na łóżku, kasztanowe włosy miękko opadły jej na twarz. Położyła instynktownie rękę na brzuchu. Była w ciąży.

– Co się dzieje, Ehynirze? – spytała wystraszona.

Mężczyzna usiadł na brzegu łóżka.

– Musimy natychmiast uciekać – rzekł, patrząc jej w oczy.

– Jak to uciekać?... Nie rozumiem…

– Posłuchaj, Harys, Mohrgery się przebudziły, a to oznacza, że musimy stąd natychmiast zniknąć.

Na pięknej twarzy kobiety pojawiło się przerażenie.

– Mohrgery! Na wszystkich bogów, nie, tylko nie to! – wyszeptała ze łzami w oczach.

Mężczyzna mocno ją przytulił.

– Wszystko będzie dobrze, nie odnajdą nas, obiecuję. Zabiorę ciebie i dziecko w bezpieczne miejsce.

Kobieta wstała i poszła za nim. Szlochała coraz głośniej, a jej płacz mieszał się z okrzykami elfów przerażonych wieścią o przebudzeniu straszliwych Mohrgerów.

Królowa Ahina Sohulu uciekała przez dziesięć dni i dziesięć nocy. Po tym czasie zatrzymała się w lesie, przywiązała konia za wodze do drzewa. Porozmawiała ze starszym synem, po czym poszła pieszo do pobliskiej wioski. Zajrzała do najbliższej gospody i przywołała właściciela. Bez słowa wręczyła mu zawiniątko, które przyniosła. Mężczyzna oniemiał.

– Ależ nie… królowo… – zaprotestował – nie możesz, pani…

– Rób, co każę – przerwała ostro kobieta. – Weź je i natychmiast jedź na północ do Cichych Lasów. Tam przekażesz je strażnikowi Drzewa. Powiesz, że to syn Nihniena. Ale pamiętaj – jeżeli nie wykonasz misji i coś się stanie mojemu synowi, będziesz przeklinał dzień, w którym się urodziłeś.

Odwróciła się i wyszła z gospody. Przebiegła szybko przez opustoszałe drogi i westchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy opuściła wioskę. Właściciel gospody był zaufanym człowiekiem, wiedziała, że dobrze wywiąże się z powierzonego mu zadania. Teraz mogła jechać dalej ze starszym synem na wschód.

Wędrowali powoli od kilku godzin, kiedy nagle z lasu wyłonił się oddział amorfów. Królowa wydała okrzyk, spięła konia i popędziła go w gęsty las. Potwory, widząc uciekającego jeźdźca, rzuciły się w pogoń. Królowa uciekała kilka dni, ale w końcu jej wierzchowca dosięgła strzała amorfów i koń padł martwy. Stwory zbliżyły się do kobiety i jej dziecka. Chłopczyk wyjął sztylet, by bronić matki, lecz ona krzyknęła, aby uciekał i nie zatrzymywał się ani na moment. Chłopiec pobiegł w las, ale w pogoń ruszyły szybkie gobliny, które już po kilku chwilach dogoniły chłopca i otoczyły ciasnym kręgiem. Szykowały się do zadania ofierze śmiertelnego ciosu, lecz matka wyszeptała kilka słów. Pojawiła się oślepiająca błyskawica i przed chłopcem otworzyła się droga ucieczki.

Biały Orzeł bardzo długo przyglądał się z wysokości Księciu ludzi, który z trudem torował sobie drogę przez gęsty las, potykając się nieustannie, lecz nie przerywając wędrówki, zgodnie z poleceniem matki.

Tylko Biały Orzeł to widział. Tylko on wiedział. Tylko on zapamiętał.

1.

Zima w Batilanie

Bedwyr zbierał chrust na opał. Drżał z zimna, lecz mimo mrozu lubił zimę. Zdawał sobie sprawę, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą: został adoptowany tuż po urodzeniu przez zamożną rodzinę kupców, która zapewniła mu wygodne życie, podczas gdy wiele osób w tym czasie umierało z głodu. Dalia, przybrana matka, dbała o niego i kochała jak rodzonego syna, on zaś odwzajemniał jej miłość.

Zatrzymał się i wsłuchał w ciszę panującą w lesie, odgarniając kosmyk niesfornych włosów z czoła. Rysy jego twarzy różniły się od rysów innych mieszkańców zachodniej krainy: nos był mniejszy, karnacja jaśniejsza, a ciemne brwi nadawały przenikliwy wyraz jego dużym, szarym oczom. Wyglądał zupełnie inaczej niż ludzie z Batilanu.

Batilan był jednym z czterech głównych miast królestwa Taredu, najbardziej urodzajnych i bogatych obszarów krainy Nadesh, i drugim co do wielkości miastem po Buchodzie, które przynosiło królestwu największe zyski. Było bardzo piękne i zadbane, na okolicznych polach uprawiano żyto i pszenicę, a zamożni gospodarze trudnili się sadownictwem i hodowlą
bydła. Miasto słynęło z wielkiego rynku, a sklepy z wyrobami skórzanymi znano w całej krainie. Batilan był otoczony gęstymi lasami, dzięki czemu znakomicie rozwijał się tam przemysł drzewny.

W królestwie Taredu były jeszcze trzy wielkie miasta: Balbe, w którym miała siedzibę akademia wojskowa, Betse, gdzie znajdowała się rezydencja króla, oraz portowe miasto Buchod.

Tared zajmował bardzo ważne miejsce w krainie Nadesh. W przeszłości toczyły się tam liczne wojny ze straszliwymi amorfami, a także z okolicznymi ludami. Dlatego powstała federacja czterech królestw: Taredu, Vahls, Radenu i najważniejszego z nich, Nemis, gdzie leżało Ahina Sohul. Władca Nemis sprawował władzę nad wszystkimi czterema królestwami. Od piętnastu lat na tronie zasiadał król Pseudos z rodu Raela.

Kiedy Bedwyr uzbierał wystarczająco dużo chrustu, zarzucił sobie wiązkę na ramię i ruszył do domu. W ciszy słyszał odgłos własnych kroków i pomyślał, że to nie był dobry pomysł – w razie potrzeby nie udałoby mu się ukryć. Zdecydowanie potrzebował dobrego opiekuna, który nauczyłby go cichego poruszania się. Na szczęście jego opiekun miał się zjawić już niedługo!

Opiekunami byli najlepsi wojownicy, biegli w sztuce wojennej. Każdego roku przybywali do miast po szesnastoletnich chłopców, którzy pragnęli zostać wojownikami, i poddawali ich
wieloletnim ćwiczeniom, trwającym do chwili, kiedy uznawano, że chłopcy osiągnęli dorosłość. Dopiero wtedy, podczas uroczystej ceremonii, mogli wybrać swoją dalszą drogę jako najemni żołnierze lub wędrowni rycerze.

Las, przez który szedł Bedwyr, stawał się coraz rzadszy i chłopiec stanął przed murami okalającymi Batilan. Potężnych, podniszczonych bram strzegli dwaj strażnicy, którzy w tej chwili drzemali oparci o mur. Chłopiec pozdrowił ich wesoło. Jeden, Nooth, był ojcem jego najlepszego przyjaciela, Rootha, szesnastoletniego wysokiego chłopaka o jasnych włosach. Mimo potężnej, budzącej postrach postury, Rooth był spokojnym chłopcem i używał swej siły tylko wtedy, kiedy ktoś naprawdę wyprowadził go z równowagi.

Miasto powitało Bedwyra znajomym gwarem przechodniów i okrzykami sprzedawców. Torował sobie drogę wśród tłumu, wdychając apetyczne zapachy posiłków z okolicznych domów.

Wiedział, że urodził się gdzie indziej, ale bardzo kochał to miasto pełne radości i życia, kochał jego kolory i zapachy, cieszył go panujący tu harmider. Było to miejsce, gdzie nawet żebrakom wiodło się dobrze, ponieważ mieszkańcy Batilanu mieli dobre serca – zawsze chętnie oferowali głodnym ciepłą strawę, a podróżnikom miejsce do spania.

Bedwyr minął główną ulicę i dotarł do placu, gdzie na ubitej ziemi zazwyczaj stały stragany kupców. Tego dnia plac był pusty, tylko jedną część otoczono kamieniami, a wewnątrz leżało mnóstwo wiązek chrustu. Chłopiec dołożył swoje naręcze drewna do innych i usiadł zmęczony. Wykonał naprawdę dobrą robotę: to była jego dziesiąta wiązka tego dnia i ostatnia. Drewno gromadzono na ognisko, przygotowywane na święto pożegnania chłopców, którzy mieli wkrótce opuścić miasto i wyruszyć na ćwiczenia ze swymi opiekunami. Tradycja nakazywała, aby chłopcy sami o wszystko zadbali.

Bedwyr przymknął oczy, wdychając ostre powietrze pachnące śniegiem, lecz otworzył je natychmiast, gdy usłyszał znajome, ciężkie kroki. Rooth niósł trzy wiązki drewna.

– Jak zwykle jesteś lepszy ode mnie – uśmiechnął się Bedwyr.

– Po prostu jestem bardziej wytrwały – odpowiedział przyjaciel. – Poza tym jem o wiele więcej niż ty!

– Racja. Dlaczego jeszcze jesteś tutaj, zamiast w domu na kolacji? Zresztą ja też muszę już iść, bo inaczej Dalia wyśle straże, żeby mnie szukały.

Rooth pożegnał przyjaciela, machając kawałkiem drewna. Bedwyr ruszył szybkim krokiem do domu. Pomyślał, że w tym roku zima nadeszła wyjątkowo wcześnie. A po nastaniu chłodów amorfy rozpoczęły masowe wędrówki na zachód, w kierunku Żelaznych Gór. Wieści o atakach goblinów docierały do najdalszych zakątków na zachodzie, Radenu i Vahls, krążyły także pogłoski o zniszczeniu całego miasta w rejonie Nemis u stóp górskiego łańcucha Śnieżnych Skał.

Bedwyr niepokoił się o swego ojca Urdira, który wiele dni temu wyruszył w interesach aż do Yared, stolicy królestwa Radenu.

Kiedy zobaczył z daleka swój dom, zdał sobie nagle sprawę, że było to jedno z niewielu miejsc, gdzie czuł się naprawdę bezpiecznie. Zapukał dwa razy do drzwi. Usłyszał stłumiony głos:

– To ty, Bedwyr?

– Nie, bandyta – odpowiedział poważnie. – Udaję tylko Bedwyra, a tak naprawdę chcę napaść na dom.

Drzwi uchyliły się, aby mógł wejść. Nelia, córka Dalii i Urdira, spojrzała na niego z dezaprobatą.

– Głupek – mruknęła. – Następnym razem cię nie wpuszczę i zostaniesz za drzwiami!

Bedwyr roześmiał się i pocałował dziewczynę w policzek. Ruszył do kuchni.

– Witaj, książątko! – Siedzący przy stole młodzieniec usiłował zapanować nad rachunkami. Był to Genod, pierworodny syn Dalii i Urdira. Miał prawie dwadzieścia pięć lat, typową dla Radenu oliwkową karnację i zaczesane do tyłu kasztanowe włosy.

– A gdzie Dalia? – Bedwyr opadł ciężko na krzesło.

– Jest w mieście, szuka materiału, żeby uszyć ci ciepły kubrak, zmarzlaku.

Bedwyr skinął z roztargnieniem głową i zwrócił się do Nelii hałasującej garnkami.

– Co dobrego gotujesz? – wyciągnął szyję, żeby zerknąć do garnków.

– Nie będzie jedzenia, dopóki mama nie wróci z miasta – odpowiedziała dziewczyna.

Bedwyr jęknął rozczarowany.

– A może byśmy wpadli do gospody czegoś się napić? – zaproponował bratu.

– Nie tracisz czasu, co? Dopiero trzy dni temu skończyłeś szesnaście lat i już masz ochotę szaleć?

Mrucząc pod nosem, Bedwyr zaplótł ręce na karku, a stopy oparł o krzesło. Nagle poczuł lekkie klepnięcie w tył głowy i zerwał się na równe nogi. To Dalia wróciła do domu, podeszła po cichu i patrzyła gniewnie na syna, biorąc się pod boki.

– Co ty sobie wyobrażasz? Że jesteś w knajpie? Gdybym wiedziała, że kuzyn przyniósł mi do domu takiego niewydarzonego chłopaka, na pewno bym cię nie wzięła!

Piętnaście lat temu brat Urdira przyniósł malutkiego Bedwyra do domu Dalii, twierdząc, że on sam nie może zająć się niemowlakiem.

– Dalia, proszę cię, nie denerwuj się! Przecież zawsze powtarzasz, że jestem twoim skarbem! – roześmiał się Bedwyr. – Poza tym, według teorii naszego kochanego króla, jesteśmy rodziną idealną.

– Jak to? – spytała Dalia.

– Pseudos uważa, że rodzina jest przydatna dla kraju wtedy, kiedy jeden syn podtrzymuje tradycje – i u nas to jest Genod, drugi syn zaś przynosi rodzinie zaszczyt jako żołnierz, a ja przecież od małego chciałem zostać wybitnym dowódcą. I oczywiście potrzebna jest córka, która zapewni rodzinie ciągłość pokoleniową, i w naszym przypadku to jest Nelia.

– A właśnie – rzekła Dalia – widziano wojownika niedaleko naszego miasta. Zobaczysz, Bedwyr, jeszcze przed pełnią księżyca zaczną przybywać opiekunowie.

Chłopiec skrzywił się z powątpiewaniem.

– Nocne czuwanie jest dopiero za dwa tygodnie, a oni przybywają zazwyczaj w ostatniej chwili.

Natychmiast po kolacji Bedwyr wstał, zostawił talerz w drewnianym cebrzyku i szybko uciekł do swego pokoju, zanim Dalia poprosiła go o umycie naczyń. Zauważył, że w oknie domu naprzeciwko pali się jeszcze światło. Wiedział, że mieszka tam rodzina myśliwego, ale nie znał jej dobrze. Wychylił się przez okno, wdychając nocne powietrze, dopóki nie poczuł, jak przenikliwy chłód ogarnia całe jego ciało. Zamknął okno i rzucił się na łóżko.

Nie wiedział, że jest obserwowany.

W domu obok mieszkała rzeczywiście rodzina myśliwego: małżeństwo i czwórka dzieci – dwóch synów i dwie córki. Trzecia córka, Rebeka, wyszła za mąż i przeniosła się do Balbe. Wkrótce także kolejna córka, Jada, miała wyjść za mąż i opuścić dom rodzinny.

Najmłodsza córka myśliwego, wsłuchując się w spokojny oddech śpiącej siostry, myślała o tym, co ją samą czeka. Siedziała w koszuli nocnej na łóżku, obejmując rękami kolana, niesforny kosmyk kasztanowych włosów opadał jej na twarz. Przyglądała się chłopakowi, który wychylał się z okna w domu naprzeciw. Dziewczynka była drobna i nosiła imię niezwykłe w tej okolicy: Ejnis.

„Coś dziwnego jest w tym chłopaku – rozmyślała. – Widać, że nie jest z Taredu, ma taką bladą cerę. Wszyscy w mieście wiedzą, że przyniósł go tutaj brat kupca, ale nic nie wiadomo o jego pochodzeniu. Mogłabym odkryć, kim jest naprawdę. Mam wrażenie, że jest inny…”.

Ejnis potrząsnęła głową i przetarła oczy, zanim opadła na poduszkę.

Na oparciu łóżka, w miejscu, gdzie oparła dłoń, rozkwitły malutkie żółte kwiaty.



dhkm7qv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dhkm7qv