Od czasu mojej śmierci, po raz drugi zobaczyłaś czarnego motyla jesiennego, listopadowego poranka. Przez długie pięćdziesiąt osiem lat pogubiłaś większość przesądów, ale wiara w motyle ci została. Nie rusza cię ani piątek trzynastego, ani przechodzenie pod drabiną, ani rozsypana sól. Nawet stłuczenie lustra nie robi na tobie wrażenia. Natomiast motyle zostały. Dziecięcy omen z jakiejś książeczki. Ale i tak pamiętasz.
I nie możesz się tego pozbyć. Liczy się pierwszy motyl widziany wiosną. Żółty to zapowiedź szczęśliwego lata, biały lata spokojnego i bezbarwnego, a ciemny, na przykład admirał, czy pokrzywnik, to smutne, nieudane miesiące. Dziecinne przepowiednie, dotyczące tego, co najważniejsze – czy wakacje będą udane. W sumie nic specjalnie mrocznego.
Co innego czarne motyle. W naszym klimacie takie owady nie występują. Istnieją tylko w starym, alpinistycznym przesądzie, o którym ci kiedyś powiedziałem. Kiedy zobaczysz czarnego motyla, gdzieś w górach umiera człowiek. Zostało ci to w głowie, bo się o mnie bałaś. Wyszłaś za alpinistę.
I tamtego dnia, skądeś z dna piekła wyleciał niemożliwy, nieistniejący mutant, o skrzydłach jak płatki sadzy i usiadł ci na sztalugach. Rozłożył przed twoimi zdumionymi oczami czarne jak grafit skrzydełka bez najmniejszej plamki innej barwy i siedział tak, a w tym czasie ja właśnie przecinałem powietrze jak pocisk, w uszach huczał mi huragan, widziałem rozmazaną od pędu skalną ścianę, i kamienny piarg mknący mi na spotkanie, a tuż obok mnie dzwonił, odbijając się od kamieni przeklęty, tandetny, pęknięty karabińczyk.
Byłem oburzony.
Nie mogłem w to uwierzyć.
Nawet nie zdążyłem zacząć krzyczeć.
Ale ty już wiedziałaś. To był początek lat osiemdziesiątych i nie można było zadzwonić na zapadłą wieś, stojąc na stoku góry. Trzeba było zamawiać międzymiastowe, spędzać długie godziny na poczcie, szukać działających automatów. Wykręcać dziesiątki razy numer i słuchać monotonnego „rozmowa kontrolowana...”
Dlatego wysłali ci telegram. Ale i tak wiedziałaś. Czułaś że to głupie, dać się omamić błahemu zbiegowi okoliczności, przestraszyć widoku motyla. Ale nie spałaś całą noc, nie mogłaś malować, tylko leżałaś walcząc z mdlącym przeczuciem nieszczęścia, leżącym na żołądku jak sterta kamieni. Wszystko było mroczne i przerażające. Tak działa omen – na tym polega sadystyczny wpływ przewidywania przyszłości. Zapowiedź tragedii tak cię znękała, że gdy zobaczyłaś listonosza opierającego rower o naszą furtkę, poczułaś ulgę. Spadek napięcia. Już i tak wiedziałaś. Na widok jego wyszmelcowanej granatowej czapeczki po prostu pożegnałaś się z nadzieją. Została już tylko paskudna, jak ropiejąca rana, beznadziejna żałoba.
Ja już wtedy nie żyłem, ale zaczęło się od czarnego motyla. Miałaś wtedy trzydzieści osiem lat.
Za mało, żeby zostać wdową.
A dzisiaj rano, zobaczyłaś tego motyla po raz drugi.