Ks. Prusak: zaufanie niezbędne dla zrozumienia
- Duchowość, jeśli ma przynosić owoce, musi być wzięta na poważnie i potraktowana jako szkoła życia, a nie zaspokajanie podniebienia: dzisiaj smakuje mi to, a jutro coś innego. Bo to nie rozwija człowieka, na dłuższą metę wręcz to męczy, bo daje poczucie przesytu – mówi ks. Jacek Prusak, jezuita, teolog, psychoterapeuta, autor książek "Poznaj siebie, spotkasz Boga" i współautor "Jan Woleński. Wierzę w to, co potrafię zrozumieć".
**Michał Płociński: Ksiądz jest baranem, prawda?
*Ks. Jacek Prusak: *Jeżeli pyta pan o znak zodiaku...
To powinien ksiądz być szczególnie czujny między 27 a 31 maja, bo opozycja Marsa z Saturnem zafunduje księdzu przeszkody, opóźnienia i frustrację. Za to w czasie opozycji Wenus z Jowiszem, w dniach 17–21 maja, nie powinien ksiądz być zbyt chciwy ani łakomy.
Aż takim baranem nie jestem, aby w to wierzyć. (śmiech)
Czytanie horoskopów to grzech?
Horoskopy żerują na ludzkiej naiwności, zatem szkoda marnować na nie czas. Natomiast nie są one jakimś wielkim zagrożeniem duchowym, co nie znaczy, że pokładanie w nich wiary nie sygnalizuje czegoś niepokojącego. Ale nie ma nic złego w tym, że przeczytamy sobie czasem horoskop w gazecie, pośmiejemy się trochę z niego, pamiętając, że to jedynie fikcja literacka. Nasz los nie jest przecież zapisany w gwiazdach.
Polacy coraz częściej chodzą do wróżek, a to oznacza, że astrologię jednak traktujemy poważnie.
Nie my jedyni. Proszę zobaczyć, że we Włoszech, również katolickim kraju, wróżki są prawie tak samo cenione jak duchowni. Jeśli wśród katolików rośnie moda na wróżbitów, to niewątpliwie jest to sygnał do alarmu. Warto postawić pytanie o kondycję naszej wiary. Na podstawie badań wiemy, że u polskich katolików najbardziej osłabia się wiara w dogmaty odnoszące się do tego, jak rozumiemy termin "życie wieczne". Często towarzyszy temu również zakwestionowanie osobowej natury Boga. Stąd nadziei poszukujemy w gwiazdach, a nie w relacji z Bogiem objawionym w Jezusie.
To może wynikać z naszej kultury, charakteru narodowego?
Raczej to pewien znak czasów. Socjolodzy wskazaliby na sekularyzację naszego kontynentu i ponowoczesność. Zapotrzebowanie na astrologię rośnie, gdyż ludzie coraz trudniej odnajdują się w tak płynnym i szybko zmieniającym się świecie. Szukają więc jakichś stałych punktów odniesienia, które im wskażą, jaki jest ich los czy powołanie.
Dlaczego Polacy nie szukają tego oparcia tradycyjnie w opatrzności Bożej, tylko uciekają w zabobony?
Wiara w opatrzność nie działa na zasadzie magii. Opatrzność nie daje nam prostych odpowiedzi na trudne pytania. Nawet jeśli wierzymy, że nasz los jest w rękach Boga, to nie znaczy to od razu, że zawsze będzie nam łatwo albo że nie spotka nas jakaś tragedia, która może nawet zachwiać naszą wiarą. Opatrzność nie daje nam takiej pewności, jakiej ludzie szukają u wróżek. Pewność wiary wynika raczej z nadziei, a nie z tego, że znamy własny los i jesteśmy wobec niego jak marionetki z rolą do odegrania. Pytanie, na ile potrafimy słuchać Boga i być cierpliwi wobec Jego planów, odnajdując szyfry Jego obecności w naszym życiu, a na ile szukamy prostych odpowiedzi, bo brakuje nam...
...poczucia kontroli?
Tak, pewności, że albo kierujemy swoim losem, albo wiemy, w czyich jest rękach. Potrzeba poczucia kontroli wynika z samej natury człowieka. To jedna z najsilniejszych naszych potrzeb. Gdy tracimy horyzont wiary i tak ważny punkt odniesienia, jakim jest zaufanie Bogu, to wtedy tej pewności szukamy na skróty.
Może, mówiąc wprost, droga wytyczona przez Jezusa Chrystusa jest dla nas dziś zbyt trudna?
Ona zawsze była wielkim wyzwaniem, tylko że dotąd nasza kultura była silnie nasycona chrześcijaństwem, a to trochę ułatwiało nam start. Bez względu na to, czy oddychało się tym chrześcijaństwem w sposób automatyczny czy świadomy, w tak nasyconej nim kulturze miało się czas na dojrzewanie do wiary. Dziś, gdy w kulturze europejskiej na wyciągnięcie ręki mamy wiele różnych systemów nadawania życiu sensu, nie ruszamy jakby z automatu drogą Ewangelii, tylko ona musi się stać naszym świadomym wyborem. A skoro droga ta jest tak wymagająca, to jest to wybór trudny i nieoczywisty. Musimy zaufać, zanim zrozumiemy.
I dlatego Kościół katolicki tak mocno otwiera się na przeróżne potrzeby duchowe wiernych? Odnowa w Duchu Świętym i inne katolickie ruchy charyzmatyczne to właśnie odpowiedź na nowe, trudne czasy?
Od początku chrześcijaństwa w Kościele były różne charyzmaty i rozmaite ścieżki duchowości. Patrzmy na nie jako na mosty łączące człowieka z Bogiem. Odnowa Charyzmatyczna jako ruch wewnątrzreligijny nie jest katolickim wynalazkiem, zaczerpnęliśmy to z protestantyzmu. Niewątpliwie jest ona odpowiedzią na pewien typ wrażliwości i pobożności.
Będziemy teraz mówić językami, prorokować i uzdrawiać chorych, a później głośno śpiewać i spontanicznie tańczyć, jak zielonoświątkowcy?
Na to też jest miejsce w Kościele. Niektórzy wierni najlepiej odnajdują się właśnie w ruchach charyzmatycznych, bo ich wrażliwość religijna opiera się przede wszystkich na bezpośrednim i emocjonalnym doświadczaniu Boga. Jednocześnie w Kościele rozwijają się też wspólnoty bardziej tradycjonalistyczne, kładące akcent na pogłębiony intelektualnie, ascetyczny wymiar przeżywania wiary. Do każdego Bóg przemawia w indywidualny sposób, ale ponieważ wyznajemy wiarę we wspólnocie, ludzie podobnie przeżywający wiarę chcą się nawzajem odnajdywać i razem kroczyć drogą odpowiedniej dla siebie duchowości. W Kościele nigdy nie było jednej, obligatoryjnej duchowości. Wszyscy mieli te same sakramenty, ale modlili się różnie.
(img|733666|center)
Skoro Kościół odpowiada na różne potrzeby duchowe, dlaczego tak wielu ludzi nie znajduje w nim dla siebie miejsca i szuka odpowiedzi np. w duchowości Wschodu: zaczyna uprawiać jogę czy buddyjską medytację?
Bo w Kościele nikt nie nauczył ich pogłębionej modlitwy, kiedy jej szukali. Znam wiele osób, które próbują zaspokajać potrzeby tej modlitwy właśnie w duchowości Wschodu. One postrzegają Kościół jako instytucję, która głównie naucza, jak należy żyć: co wolno a czego nie wolno; która odwołuje się do chwalebnej przeszłości; która proponuje jedynie tradycyjne formy pobożności, jak litania, procesja czy oaza. A oni potrzebowali czegoś innego niż ta konwencjonalna pobożność, oparta na pójściu w dni świąteczne do kościoła, odmówieniu różańca czy koronki. I tę głębszą formę modlitwy, kontaktu z czymś, co ich przekracza, odnaleźli w religiach Wschodu. Ciekawe, że wielu katolików, którzy zaangażowali się w różne formy wschodniej duchowości, wcale nie odeszło z Kościoła. I oni często twierdzą, że dzięki kontaktowi ze Wschodem odkryli także mistyczny wymiar chrześcijaństwa, a nawet zaczęli swoją wiarę pogłębiać poprzez lekturę chrześcijańskich mistyków. Można więc powiedzieć, że dzięki spotkaniu ze Wschodem teraz lepiej
rozumieją własne korzenie.
Ale o czym nam to mówi? Może cały ten chrześcijański mistycyzm w Kościele jest tak głęboko ukryty, że poszukującym bardzo trudno jest go w ogóle dostrzec. Jak powiedział niemiecki teolog Karl Rahner, Kościół XXI w. albo będzie mistyczny, albo nie będzie go wcale. Dowody na to widać gołym okiem w Europie.
Tylko pamiętajmy, że od końca XVII w. do połowy XX w. mistyka w Kościele katolickim traktowana była bardzo podejrzliwie. Nawet w zakonach trzeba było mieć specjalne pozwolenie przełożonego, by móc czytać mistyków. Bano się, że taka indywidualizacja wiary doprowadzi do osłabienia wśród wiernych więzi z urzędem Kościoła albo rozwoju różnych sekt w obrębie katolicyzmu. Jeszcze w XVI w. wewnątrz Kościoła przecież rodziły się rozmaite ruchy, które kładły nacisk na bezpośredni kontakt z Bogiem, często bez pośrednictwa kapłana i sakramentów. Mistykę schowano zatem do lamusa dziedzictwa Kościoła. To była odpowiedź na reformację, ale też na oświecenie, które postrzegało emocjonalne przeżywanie wiary jako dowód na irracjonalizm chrześcijaństwa. Z perspektywy czasu widzimy, że wylano dziecko z kąpielą. Chrześcijańskie Kościoły wschodnie swoją żywą duchowość zachowały i dobrze na tym wyszły, a my za tę marginalizację mistycyzmu płacimy dziś wysoką cenę.
A konkretnie, jaka jest to cena?
Popatrzmy na naszych zachodnich sąsiadów. W Niemczech lawinowo zamykane są kościoły i rozwiązywane parafie. Imponująca infrastruktura kościelna jest wspomnieniem żywotności wiary, ale dzisiaj bardziej przypomina muzeum chrześcijaństwa niż żywą tkankę Kościoła. Młody Niemiec może nie wiedzieć, co symbolizuje krucyfiks, ale wie, co to joga i medytacja. Bardzo kurczą się tradycyjne Kościoły, a przybywa osób uważających się za uduchowione, ale niereligijne.
Ale czego to skutek?
Ludzie nie mają dziś zaufania do Kościoła powszechnego, bo nie mają poczucia, że daje on odpowiedzi na najważniejsze pytania życia. Tradycja chrześcijańska stała się w Europie tradycją mniejszościową i coraz mniej zrozumiałą. Na to Kościół nie był gotowy. Z jednej strony dane demograficzne pokazują postępującą sekularyzację, a z drugiej widać, że odżywają te wspólnoty religijne, które są najbardziej charyzmatyczne, ale teologicznie najbardziej problematyczne.
Być może ludzie potrzebują dziś bliższej obecności Boga, ale Boga przekazywanego im inaczej niż przez pryzmat katechizmu.
Bez pogłębionej duchowości Kościół powszechny nie będzie dziś zbyt czytelny, zrozumiały i atrakcyjny. Ludzie będą po prostu szukali duchowości gdzieś poza nim, nie potrafiąc nawet nazwać owego "głodu" czy pragnienia.
Tradycjonaliści uważają, że to nie brak mistycyzmu może okazać się dla Kościoła tragiczny, ale właśnie odejście od racjonalizmu i wyrazistości.
Mają rację, jeśli twierdzą, że wiary nie można sprowadzić do emocji i zawieszenia rozumu. Z drugiej strony Ewangelia nie jest wyłącznie prawdami wiary rozumianymi na zasadzie aksjomatów jako katechizm do wyuczenia się na pamięć. Swego czasu teologia katolicka została sprowadzona właśnie do umiejętności opanowywania tez, które traktowano podobnie jak prawa matematyczne.
Ale to właśnie za to po części płacimy dziś cenę.
Ewangelia taka nie jest, bo bycie chrześcijaninem oznacza bycie uczniem Jezusa, a więc wejście z Nim w relację, która prowadzi do przemiany życia i poznawania Boga. Katolickość znaczy powszechność, a Kościół jest jednością w różnorodności. By zachował swoją żywotność, musi czerpać z różnych swoich bogactw. Natomiast jeśli w wyraźny sposób opowie się za jedną duchowością przeciwko drugiej, za jednym, konkretnym stylem przeżywania chrześcijaństwa, to przestanie być Kościołem powszechnym, a stanie się sektą. Notabene, tę jedność w różnorodności widać było już od samych początków Kościoła.
(img|733667|center)
Na przykład?
Spójrzmy choćby na klucz, według którego Jezus dobierał swoich uczniów. To byli ludzie nie tylko różni charakterologicznie, ale i osoby o różnych koncepcjach teologicznych dotyczących Mesjasza, przyszłości Izraela, później misji Jezusa i Kościoła. Wszystko to mamy na kartach Nowego Testamentu.
Ale Kościół ma być solą, która nadaje smak, czy takim multi-kulti?
Multi-kulti to etykietka stosowana przez osoby, które uważają, że Kościół będzie radykalny, jak będzie konserwatywny i monolityczny. A Kościół raczej będzie radykalny i będzie solą ziemi wtedy, gdy będzie żył Ewangelią i będzie stale się reformował, jak przypomniał ostatni sobór. Żadnej grupie w Kościele, która identyfikuje się z takimi czy innymi wartościami społecznymi, nie uda się zmonopolizować Ewangelii. Ona po prostu nie mieści się w żadnym z takich systemów wartości, ona każdy z nich przekracza.
Ksiądz uciekł od pytania o multi-kulti, a przecież wie ksiądz, o co chodzi. Szwedzki stół, dla każdego coś dobrego – taki ma być Kościół?
Duchowość, jeśli ma przynosić owoce, musi być wzięta na poważnie i potraktowana jako szkoła życia, a nie zaspokajanie podniebienia: dzisiaj smakuje mi to, a jutro coś innego. Bo to nie rozwija człowieka, na dłuższą metę wręcz męczy, bo daje poczucie przesytu. Człowiek dalej jest gnuśny, niespokojny i – paradoksalnie – smutny, bo szuka siebie, a nie pozwala działać Bogu. Natomiast Jezus nie zostawił nam żadnej określonej szkoły modlitwy. Poza formułą "Ojcze nasz" nie nauczył swoich uczniów żadnej innej "techniki" modlitwy. Uczył ich relacji z Bogiem jako modlitwy. Oni modlili się tak, jak każdy pobożny Żyd modlił się w ich czasach.
Ale św. Paweł poganom wcale nie narzucał później duchowości żydowskiej jako formy przeżywania katolickości.
Dlatego chrześcijańska duchowość jest dziś tak mocno zróżnicowana, bo od początku opiera się na formule "i..., i...", a nie "albo..., albo...". To wypływa z działania samego Ducha Świętego i jest bogactwem Kościoła. Natomiast, oczywiście, chodzi o to, by ta duchowość prowadziła do przeżywania wiary we wspólnocie, która wymaga, prowadzi do nawrócenia i zbawienia. To są kryteria tego, czy mamy do czynienia z autentyczną duchowością czy z takim synkretycznym, religijnym multi-kulti, gdzie na stole leży szereg technik i strategii rozwoju duchowego i każdy sobie różne te elementy dobiera według uznania – rozwija swoje ego. Nie na tym polega duchowość.
Ks. Jacek Prusak jest duchownym katolickim, jezuitą, teologiem, psychoterapeutą i publicystą. Jest doktorem psychologii i prorektorem Akademii Ignatianum w Krakowie