Krótka historia sekt w postradzieckiej Rosji - przeczytaj fragment "Jądra dziwności"
W kraju, który obejmuje dziewięć stref czasowych i zajmuje jedną szóstą powierzchni lądów, gdzie odcięte od świata wioski, w których ludzie wciąż czerpią wodę z drewnianych studni, współistnieją z mieniącymi się błękitnym szkłem i stalą wieżowcami nowej Moskwy, jedyną spajającą siłę stanowi telewizja. To ona jest najważniejszym narzędziem nowego typu autorytaryzmu, dużo subtelniejszego niż jego dwudziestowieczne odmiany. Bo w nowej Rosji nawet dyktatura to reality show...
Fragment książki "Jądro dziwności. Nowa Rosja" autorstwa Petera Pomerantseva (tłum. Iga Noszczyk) prezentujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne.
Róża Świata nie była pierwszą sektą, z jaką zetknąłem się w Rosji. Gdy Związek Radziecki zatonął, na powierzchnię zaczęły wypływać kolejne sekty. Bodziec dawał im Kreml, a środkiem przekazu było Ostankino. W 1989 roku w radzieckiej telewizji pojawił się nowy program. Widownia, która dotychczas oglądała głównie balety i dramaty kostiumowe, teraz dostała zbliżenie na faceta, który – z czarnymi włosami i jeszcze czarniejszymi oczami – wyglądał jak gwiazda porno z lat siedemdziesiątych. Mówił bardzo niskim głosem. Wolno, jednostajnie i w kółko powtarzał widzowi, by ten głęboko oddychał, zrelaksował się i znów głęboko oddychał.
– Zamknij oczy. Siłą swych myśli jesteś w stanie wyleczyć raka, alkoholizm i każdą inną dolegliwość – mówił.
To był Anatolij Kaszpirowski. Profesjonalny hipnoterapeuta, który pracował z radzieckimi lekkoatletami, przygotowując ich do olimpiady. Radziecka telewizja ściągnęła go po to, by zapewnił spokój w kraju. Miał sprawić, by ludzie oglądali telewizję i nie przejmowali się tym, że wszystko wokoło się rozpada.
Najbardziej znane były jego sesje, w których prosił widzów, by ustawili przed telewizorem szklankę wody. Robiły to miliony. Pod koniec programu Kaszpirowski mówił ludziom, że ta woda została poprzez telewizję „naładowana jego uzdrawiającą energią”. Miliony dały się nabrać.
Ale Kaszpirowski to był tylko początek. Później pojawił się Grabowoj, który także miał swój program. Zarzekał się, że potrafi przywrócić do życia ofiary czeczeńskich ataków terrorystycznych. Był też Bronnikow, który z kolei twierdził, że znalazł sposób na przywrócenie wzroku ślepcom, dając im dostęp do widzenia wewnętrznego. A sekta, o którą chodziło ludziom w TNT, gdy wspominali o „komunach na Syberii”, to była sekta Wissariona – byłego pracownika poczty z Krasnodaru – przekonanego o tym, iż w jego osobie na ziemię wrócił Chrystus. W latach dziewięćdziesiątych, w górach przy granicy z Mongolią, założył swą kolonię – Miasto Słońca. Osada stoi tam do dzisiaj. Widziałem ją, gdy jeszcze jako student szkoły filmowej pomagałem przy kręceniu brytyjskiego dokumentu na ten temat.
Na zdjęciu: Anatolij Kaszpirowski na konferencji w Warszawie, rok 1998
(img|586718|center)
Polecieliśmy do Abakanu, a później jechaliśmy przez góry, które wyglądały jak wielkie zamarznięte fale. Wissarion i cztery i pół tysiąca jego wyznawców zbudowali swe miasto wysoko na szczytach. By się tam dostać, przez dwie godziny trzeba piąć się w górę. Nie prowadzą tam żadne drogi. Członkowie sekty żyją w drewnianych chatach, które własnoręcznie wybudowali, wycinając okoliczne drzewa. Sami hodują rośliny, które stanowią ich pożywienie. Nie piją alkoholu ani nie jedzą mięsa i wszyscy mają krystalicznie jasne, niebieskie oczy oraz silne ramiona. Wyglądają na dziesięć lat młodszych, niż są w rzeczywistości. W pierwszym momencie wydali mi się wspaniali. A później zaczęli opowiadać o tym, że czekają tu na apokalipsę. Gdy morza zaleją całą ziemię, ocaleje tylko ich góra.
– Masz szczęście, że przyjechałeś tu akurat na Boże Narodzenie – powiedzieli mi.
Ale przecież zarówno zachodnie, jak i prawosławne święta dawno już minęły.
– Na Boże Narodzenie? – zapytałem zdziwiony.
– Tak, Boże Narodzenie jest teraz, w urodziny Wissariona.
Wielu wyznawców Wissariona wcześniej było pomniejszymi artystami, aktorami, muzykami rockowymi czy malarzami. Kiedyś wiedli życie dobrze wykształconych i obytych, ale teraz czytają przede wszystkim dzieła swego przywódcy. Wissarion napisał Nowy Nowy Testament, w którym połączył bardzo różne religie (buddyzm, chrześcijaństwo, hinduizm, judaizm) w jedną metaopowieść. Podobnie jak Surkow, który by stworzyć swój wielki pastisz, zebrał w jednym miejscu wszystkie modele polityczne, albo jak budowniczowie Moskwy, którzy starają się w jednym budynku połączyć wszystkie style architektoniczne, Wissarion stworzył kolaż wszystkich religii. Jego wyznawcy rano studiują transcendentalną medytację, a popołudniami wirują jak derwisze. Wissarion zaopatruje ich także w podręczniki ze szczegółowymi rysunkami, które wyjaśniają wszystko, od reinkarnacji po zło (zobacz diagram).
(img|586711|center)
W dzień Bożego Narodzenia Wissarion schodzi na dół ze swego domu na samym szczycie góry, by spotkać się z wyznawcami. Ubrany jest w powłóczyste aksamitne szaty, jakby grał w amatorskiej produkcji musicalu „Jesus Christ Superstar”. Siada przed drzwiami wielkiej drewnianej chaty i odpowiada na pytania. Gdy ktoś ma problemy z żoną, Wissarion mówi mu, że powinien częściej jej słuchać. Czy próbowali, na przykład, opowiedzieć sobie nawzajem o swoich doświadczeniach z dzieciństwa?
– Czyż nie dostrzegasz jego mądrości? Czyż nie jest on spadkobiercą nowej świadomości? – pytają mnie wyznawcy.
Nie byliśmy pierwszymi ani ostatnimi, którzy przyjechali, by sfilmować Wissariona. Na górę w pobliżu Abakanu regularnie wspinają się ekipy filmowców z całego świata. Co kilka lat Wissarion obwieszcza nadejście apokalipsy. Gdy zapowiedziany koniec nie nadchodzi, mówi swym wyznawcom, że zawdzięczają to wyłącznie swoim wysiłkom i modlitwom. W Mieście Słońca nikt nie sprzeciwia się jego słowom. Radują się swą skutecznością. A przyjeżdżające tu ekipy telewizyjne tylko utwierdzają ich w poczuciu własnej ważności i wartości.
Podobne rzeczy dzieją się też bliżej Moskwy. Siergiej – „czarnoksiężnik” Grigorija – zabiera mnie na spotkanie z Borysem Zołotowem, swym guru, autorem Złotej drogi. Wyjeżdżamy wiele kilometrów poza Moskwę, do szumiącego rosyjskiego lasu. Gdy przybywamy na miejsce, jest już noc. Drogowskaz z napisem po angielsku: The Golden Way, Złota Droga – pojawia się nagle przed naszymi oczyma, wydobyty z ciemności przez światła samochodu. Strzałka wskazuje na opuszczony ośrodek wypoczynkowy dla radzieckich robotników fabrycznych; to kilka niskich budynków z prefabrykatów, ogrodzonych betonowym murem i drutem kolczastym. Kierujemy się do największego z budynków. W pomalowanym na zielono korytarzu leży wielka sterta butów: brudnych tenisówek, szpilek, śniegowców i sandałów. Zostawiamy tutaj także swoje buty. Zza podwójnych drzwi dobiegają śmiechy i krzyki.
Za drzwiami znajduje się dawna sala gimnastyczna. Jest jasno oświetlona. Większość znajdujących się tu osób leży na podłodze. Wszędzie czuje się smród brudnych stóp, bo ci ludzie przebywają tu już od kilku dni. Leżą w półokręgu wokół sceny, na której na obrotowym krześle siedzi pyzaty, siwy mężczyzna. Ubrany jest w żółty ortalionowy dres. Oto nauczyciel – Borys Zołotow. Mężczyzna mówi, a leżący wokoło ludzie powtarzają jego słowa:
Energia czasu i materii skupiła się w jądrze ziemi, tworząc w bazowej macierzy planety szlak energetyczny wiodący do stanu światła.
Podczas gdy Wissarion mówi prostym, niemal dziecięcym językiem (do wyznawców, których traktuje właśnie jak dzieci), Zołotow chce stworzyć nowy język, z którego zrodzi się nowa świadomość. W czasach Związku Radzieckiego zajmował się teorią fizyki, więc teraz mówi mieszanką terminów naukowych i mistycznych. Opowiada o „materializacji marzeń” i „dzieleniu rzeczywistości na fragmenty, po których można podróżować”.
Na zdjęciu: Wissarion na Syberii
(img|586721|center)
Metoda Zołotowa polega na przeprowadzaniu eksperymentów, podczas których jego wyznawcy będą mogli zbadać nowy poziom świadomości: to pełne potu orgie, podczas których starzy, brzydcy, młodzi i piękni ocierają się o siebie, całują i wzajemnie głaszczą, oddając się wspólnej rozkoszy. Przebywający tu ludzie całymi dniami porozumiewają się ze sobą za pomocą pochrząkiwań, skowytów, miauczenia i beczenia. A Zołotow przez cały czas siedzi pośrodku i kontroluje ten spocony chaos. Wielu z jego uczniów jest z nim jeszcze od początku lat dziewięćdziesiątych, gdy pod milionami Rosjan otworzyła się nagle przepaść, a oni zaczęli spadać, dekonstruując rzeczywistość aż do punktu, w którym byli w stanie dostrzec samo jądro wszechświata.
– Nowa świadomość może pojawić się tylko tutaj – mówi Zołotow – w tym kraju, który jest cmentarzem wszystkich ideologii.
Taka idea łączy wszystkie postradzieckie sekty: wszystkie cierpienia i wstrząsy, przez które przeszła Rosja, sprawiły, że stała się ona miejscem, gdzie może narodzić się nowy człowiek i nowa przyszłość. Sekty sięgają także po jeszcze głębszy i starszy mit, według którego to Rosja ma być miejscem narodzin nowej mesjanistycznej świadomości. W XV wieku, gdy Moskwa stała się stolicą tego, co później miało przerodzić się w państwo rosyjskie, miasto ogłosiło się ostatnim bastionem prawosławia, prawdziwej wiary w Chrystusa. Europa pogrążona była w herezji katolicyzmu, Bizancjum poddało się Turkom, ale Moskwa Iwana III była „trzecim, ostatnim Rzymem”, spadkobierczynią świętości Rzymu świętego Piotra i Bizancjum. Rosyjską literaturę i filozofię przepełniał mesjanizm. Bohaterowie Dostojewskiego głosili, że tylko Rosjanie „noszą w sobie Boga” i że drugie przyjście Mesjasza będzie miało miejsce właśnie w Rosji. Bierdiajew twierdził, że to w Rosji żywa jest „silna świadomość mesjańska”, z którą rywalizować może jedynie
myśl żydowska. Najbardziej ambitnym i najszerzej zakrojonym wyrazem tej idei był międzynarodowy komunizm: w myśl tej ideologii Moskwa była miastem jaśniejącym na samym szczycie socjalizmu, kuźnią nowych czasów, które miały być ostatnią, szczytową erą cywilizacji. Stalin – naśladując siedem rzymskich wzgórz – wybudował siedem wielkich wieżowców, które zdominowały i zdefiniowały sylwetkę miasta. Każda idea (niekoniecznie religijna) właśnie tu zyskiwała wymiar wynoszący ją na wyżyny ikonicznego ekstremum: rosyjscy zwolennicy supremacji białej rasy będą postrzegali Rosję jako ostatni bastion białych na świecie; rosyjscy nihiliści staną się nihilistami par excellence; a tryumfujący cyniczno-mistyczny człowiek Surkowa stanie się postradzieckim supermanem, politycznym technologiem, który patrzy na wskroś wszelkich idei, by ujrzeć „wyżyny kreacji”.
Ale jeśli to Moskwa jest miejscem, w którym objawi się powracający Mesjasz, oznacza to również, że to właśnie tutaj zjawi się diabeł, który przyjdzie go kusić. Bułhakow wyobraził sobie, jak diabeł nawiedza Moskwę Stalina i przechadza się po jej bulwarach jak po terenie, do którego ma pełne prawo. Tak jakby jedynym sposobem na to, by temu miastu nadać jakikolwiek sens, było przypisanie mu mesjańskich wartości i atrybutów. Moskwę trzeba sobie wyobrażać jako miejsce wielkiej bitwy dobra ze złem.
Na zdjęciu: Anatolij Kaszpirowski w kościele św. Teresy w Łodzi, rok 1990
(img|586719|center)
To właśnie tę ideę dostrzegłem, oglądając w Moskiewskim Akademickim Teatrze Muzycznym imienia Stanisławskiego sceniczną adaptację powieści Surkowa „Blisko zera”. Zdobycie biletu na ten spektakl graniczyło z cudem; na czarnym rynku ceny wejściówek sięgały tysięcy dolarów. W końcu udało mi się wejść w zamian za dwie butelki szampana i złożoną jednej z głównych aktorek tego teatru obietnicę, że pozwolę jej za darmo skorzystać z londyńskiego mieszkania moich rodziców. Okazało się, że za taką cenę nie mogę dostać nawet normalnego fotela. Bileterzy wpuścili mnie na salę dopiero po wygaszeniu świateł i dali mi poduszkę, bym mógł usiąść na podłodze przy pierwszym rzędzie. Przez cały wieczór trącałem głową wyperfumowane udo jakiejś modelki, a jej łysy partner nie wyglądał na szczególnie zadowolonego z tego powodu. Widownia pełna była ludzi tego pokroju – silnych, mądrych mężczyzn, którzy rządzą tym krajem, oraz krążących wokół nich jak satelity olśniewających kobiet. Takich ludzi zazwyczaj w teatrze się nie spotyka,
ale tym razem musieli przyjść, bo tak wypadało. No bo gdyby kiedyś udało im się wpaść na Surkowa, będą mogli powiedzieć mu o tym, jak bardzo podobała im się jego fascynująca sztuka. Szybko jednak okazało się, że wersja teatralna znacznie różni się od tej powieściowej. Dodano pewne fragmenty, w których aktorzy zwracali się bezpośrednio do publiczności, oskarżając ją o to, że jest tak spokojna i zrelaksowana w tym pełnym śmierci i korupcji świecie. (Silni mężczyźni i ich towarzyszki bez mrugnięcia okiem gapili się przed siebie, jakby ta prowokacja w ogóle ich nie dotyczyła. Jednak podczas przerwy wiele osób opuściło teatr). Jegor ze sztuki w żaden sposób nie przypominał superbohatera, którym był w książce; udręczony nienawiścią do samego siebie, wraz ze swoim błyskotliwym życiem z jego codziennymi upokorzeniami prezentował się wyjątkowo mizernie. Był człowiekiem w piekle.
– Czyż nie jest oczywiste, że Moskwa to trzeci Rzym? Święte miasto? – pyta Rustam Rachmatullin.
Siedzę naprzeciw Rustama w kawiarni: w małym drewnianym budynku, z neonami reklamującymi bezalkoholowe napoje, których światło odbija się w naszych szklankach herbaty Lipton. Zamawiam rosół, ale dostaję tylko zimny bulion, więc odsuwam go na bok. Przez okna widzę rondo, na którym spotykają się dwie drogi ekspresowe; ruch jest tak duży, że nad samochodami wisi gęsty czarny dym spalin. Za kawiarenką rozciąga się osiedle bloków mieszkalnych z lat siedemdziesiątych; ich nagie betonowe ściany wyglądają tak, jakby ktoś zaczął je budować, ale w połowie się znudził. W swych grubych okularach Rustam przypomina owada. Mówi jak maszyna, jak robot.
– Gdy spojrzysz na mapę Moskwy, zobaczysz, że to miasto wygląda jak idealna pajęczyna. Obróć tę mapę, a zobaczysz, jak idealnie pasuje do mapy Jerozolimy. Weź plan Rzymu, a Moskwa będzie się w niego dokładnie wpisywać. To miasto jest wyrazem woli Boskiej.
Rustam nie jest żadnym miejscowym szaleńcem. Jest naukowcem i pisze do jednej z wpływowych gazet. Rozmawiamy o jego nowej książce zatytułowanej "Metafizyka Moskwy" – bestsellerze, który zdobył ważne nagrody literackie. Rustam wkrótce poprowadzi własny program telewizyjny. Teraz wykłada na tutejszym uniwersytecie „metafizykę miasta”. Jego książka jest jak kabała, poszukująca głębokiego sensu moskiewskich ulic, w których nic nie jest przypadkowe. Na tym samym podwórzu, gdzie w XVIII wieku pewna włościanka zabiła piętnastu spośród swych poddanych, dwieście lat później stanął dom pobożnego lekarza więziennego, który jest w stanie poświęcić wszystko, by polepszyć los więźniów, w ten sposób „zmazując” pierwotną winę związaną z tym miejscem. Tego typu historie zajmują pięćset stron książki Rustama.
To dobry facet. Pomaga Możajewowi ratować stare domy i organizuje kampanie na rzecz walki z korupcją wśród władz miasta. Ale próbuje też uchwycić ducha czasu, narastanie tego, co skojarzeniowe, irracjonalne czy wręcz magiczne. Bo Zołotow i Wissarion to dziwacy z prowincji, ale teraz – gdy miasto bardziej niż kiedykolwiek zyskuje własny charakter – to wszystko rozwija się również w Moskwie. Moskwa patrzy na to, jak sama – dzięki napływowi nowych pieniędzy – bardzo szybko się zmienia. To wszystko jest dla niej bardzo dziwne; spogląda na swoje ciało i widzi, że nagle, na jej własnych oczach, żywe mięso zmienia się w złoto, a w centrum stolicy zaczynają kłębić się mistyczne, mesjanistyczne chmury.
*
Na zdjęciu: Aleksandr Załdostanow, przywódca Nocnych Wilków
(img|586720|center)
Do budowy siedziby Nocnych Wilków – rosyjskiego odpowiednika Aniołów Piekła – wykorzystano korbowody ze statków: zrobiono z nich trzymetrowe krzyże. Kawałki zniszczonego samolotu przymocowano do silników ciężarówek, budując z nich wielką scenę, a części zgniecionych w wypadkach motorów Harley-Davidson utworzyły bar. Z kadłubów łodzi uformowano krzesła, a z części pociągów zrobiono wielkie stoły. Wszędzie stoją i wiszą krzyże, bo Nocne Wilki to motocykliści, którzy odnaleźli rosyjskiego Boga.
– Mamy tylko kilka lat, by uratować duszę świętej Rosji – mówi Aleksiej Weitz. – Tylko kilka lat.
Weitz jest przywódcą Nocnych Wilków. Grupa ta w całym kraju liczy pięć tysięcy członków – pięć tysięcy brodatych, wyglądających jak Beowulf i jeżdżących harleyami mężczyzn w skórach. To Weitz zrobił najwięcej, by tych wyjętych spod prawa zbirów przemienić w religijnych patriotów, którzy przemieszczają się po Moskwie na motorach ozdobionych ikonami Maryi Dziewicy, Boga i Stalina.
– Skąd Stalin? – pytam. – Przecież on zabił setki tysięcy księży. – Nie wiemy, dlaczego Bóg go zesłał. Może musiał dokonać tej rzezi księży, by poddać próbie naszą wiarę. Nie nam to sądzić. Gdy wycinasz nowotwór, musisz też usunąć część zdrowej tkanki.
Podczas naszej rozmowy Weitz przebiera się z ciuchów, które nosi do pracy, w skórę. Ruch motocyklistów pojawił się w ZSRR pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku był radykalnie antysowiecki; opowiadał się za wolnością i utrzymany był w duchu "Wilka stepowego", kojarzono go z sympatią do Ameryki. Przez lata dziewięćdziesiąte był niewielką, marginalną subkulturą, mającą jednak powiązania z gangami motocyklowymi w całej Europie i poza kontynentem. Zwrot patriotyczny przyszedł dopiero później. Istnieje legenda, wedle której Aleksandr Załdostanow – przywódca Nocnych Wilków, zwany Chirurgiem – spotkał kiedyś przy drodze księdza, który powiedział mu, że musi zmienić swe życie i pomóc ocalić Świętą Ruś. Weitz – który w ciągu dnia pracuje jako lider Słusznej Sprawy, jednej z kontrolowanych przez Kreml partii politycznych – pomógł nadać temu impulsowi konkretny kształt. Nocne Wilki są silnie zhierarchizowaną organizacją: jeśli Chirurg i Weitz ogłoszą, że od teraz są prawosławni, wszyscy pójdą ich śladem.
Weitz wsypuje do czarki sześć kostek cukru i zaczyna opowiadać mi swą historię.
– Studiowałem aktorstwo. Uczono nas według metody Stanisławskiego. Mój nauczyciel mawiał często, że potrafię być komiczny i tragiczny jednocześnie. A to rzadki talent. – Na chwilę przerywa opowieść, by zacytować fragment z rosyjskiej filmowej wersji "Wiśniowego sadu", idealnie oddając ton oryginału. Po czym milknie, czekając chyba na moje oklaski. – W 1994 roku przyszło załamanie. Występowałem wtedy w "Wiśniowym sadzie", byliśmy na tournée w Londynie, gdzie zatrzymaliśmy się w hotelu Seven Sisters. Znasz go? To miła okolica, ale… ja już nie mogłem tego dłużej znieść. Odgrywałem zbyt wiele ról, było zbyt wiele „mnie”.
– Chodzi ci o to, że dostawałeś zbyt wiele ról w teatrze?
– Nie, nie o to; z tym było zupełnie OK. Jestem profesjonalistą. Chodziło o coś innego. Od jakiegoś czasu miałem wizje, wizje religijne. Widziałem anioły i demony, które siedziały ludziom na ramionach. Widziałem węże, które owijały się wokół ludzi, gdy oni coś do mnie mówili; to były ich prawdziwe dusze. Widziałem rzeczy, których inni nie byli w stanie dostrzec. Ludzkie aury, otaczające ludzi kolory… Patrzysz na mnie, jakbym był wariatem. Po prostu mam taki dar. Szukałem swojej drogi do prawdziwej wiary. Nie mogłem być jednocześnie aktorem i człowiekiem Boga.
Po powrocie z Londynu Weitz rzucił aktorstwo. Bardziej oddał się wierze. Ale potrzebował przecież pracy, więc przyjaciel znalazł mu wolne stanowisko w nowej firmie zajmującej się doradztwem politycznym. Wykorzystując metodę Stanisławskiego, Weitz szkolił polityków w „manipulacji świadomością publiczną” oraz „werbalnych i niewerbalnych sposobach wpływania na ludzi”.
– Stosowałem zasady, którymi kierują się aktorzy. Najpierw trzeba określić cel. To, czego się chce… A ty, do czego dążysz, Peter? – pyta nagle.
Nie umiem powiedzieć.
Na zdjęciu: Anatolij Kaszpirowski
(img|586717|center)
– Dążysz do śmierci. Wszyscy do niej dążymy. To pierwsza rzecz, jaką musiałem im uświadomić… musiałem to uświadomić moim motocyklistom. My na co dzień żyjemy ze śmiercią. Nasz kult to kult śmierci. Wiemy, dokąd zmierzamy. Rosja jest ostatnim bastionem prawdziwej religii – mówił dalej. – Stanisławski mawiał: „Albo to ty istniejesz dla sztuki, albo sztuka istnieje dla ciebie”. Na tym polega różnica między Rosją a Zachodem. Wy jesteście imperialistami, myślicie, że sztuka istnieje dla was, my natomiast uważamy, że to my istniejemy dla sztuki. My dajemy, wy bierzecie. Dlatego potrafimy łączyć Boga ze Stalinem. Jesteśmy w stanie zmieścić w sobie wszystko: Ukraińców i Gruzinów, Niemców, Estończyków i Litwinów. Zachód ściera małe narody na proch, a w Rosji one rozkwitają. Wy chcecie, żeby wszystko wokół was było takie, jak wy. To Zachód zaraził nas korupcją. Rosjanin, który idzie na szkolenie do zachodniej firmy, zaczyna myśleć inaczej, bo jądrem zachodniego racjonalizmu jest egoizm. Ale to nie nasza droga.
Zarażacie nas kulturą konsumpcjonizmu. Odpowiedzialnością za to nie obarczam Waszyngtonu czy Londynu. Nimi rządzi szatan. Musicie nauczyć się dostrzegać, że pod powierzchnią codzienności wrze święta wojna. Demokracja to stan upadku. Wyznaczenie „prawicy” i „lewicy” to wprowadzenie podziału. W królestwie Bożym istnieje tylko to, co ponad i to, co poniżej. Wszystko jest jednym. To dlatego rosyjska dusza jest święta. Potrafi w sobie wszystko połączyć. Tak jak w ikonie. Stalina i Boga. Tak jak tutaj, wśród Nocnych Wilków: bierzemy części zepsutych maszyn i łączymy je ze sobą.
Urywa na chwilę. Musiałem dziwnie na niego patrzeć; moja czarka z herbatą zawisła w połowie drogi między ustami a stołem. Przejście od Stanisławskiego do królestwa Bożego nastąpiło tak szybko, że nie zdążyłem zmienić wyrazu twarzy.
– Albo przynajmniej to ja staram się scalić to wszystko – dodaje nieco ciszej Weitz. – To dzieło w toku. Może nie uda nam się doprowadzić go do końca.
Jednak to połączenie polityki i religii, jakie uprawiają Nocne Wilki, ma też swoją bardzo praktyczną stronę. Zauważono, że na początku trzeciego tysiąclecia międzynarodowe gangi motocyklowe zapragnęły większych wpływów w Rosji. Najbardziej znaczący z nich okazał się gang Bandidos – kiedyś amerykański, teraz o zasięgu globalnym – który chciał uczynić z Nocnych Wilków swój lokalny oddział. Jednak Wilki wolały same sobą rządzić, a żeby utrzymać kontrolę nad motocyklistami, potrzebowały własnej wiary. Tak więc ich przywódcy zaczęli pracować nad wytworzeniem u Wilków silnej nacjonalistycznej mentalności oblężonej twierdzy. Insygnia zmienili na rdzennie rosyjskie i rozpuścili plotki, jakoby Bandidos chcieli zalać Rosję narkotykami. Trudno jest sobie wyobrazić, jak wielki strach wśród Nocnych Wilków budzi to, co obce, co nierosyjskie. Wilków są w Rosji tysiące, a Bandidos zaledwie kilkudziesięciu. Ale gdy Weitz mówi o swych chłopakach, odnosi się wrażenie, jakby byli otoczeni przez wrogów.
Gdy o Nocnych Wilkach dowiaduje się Surkow, jest wniebowzięty. Bo kraj potrzebuje nowych patriotycznych gwiazd; wielki reality show Kremla jest otwarty na nowych bohaterów, a Nocne Wilki są właśnie taką atrakcją, jakiej trzeba. To oni pomogą Kremlowi zmienić narrację protestujących: teraz zamiast politycznej niesprawiedliwości i korupcji skupi się ona na walce pomiędzy Świętą Rosją a Diabelskim Obcym, odsuwając na bok spadek gospodarczy i to, że biurokratyczne stawki łapówek wzrosły z piętnastu do pięćdziesięciu procent. Kreml wesprze ich w organizacji dorocznej imprezy motocyklowej i rockowego koncertu na Krymie. Kiedyś był to największy klejnot w koronie carskiego imperium, w czasach radzieckich stał się częścią Ukrainy, a teraz – dzięki pomocy Nocnych Wilków i ich wielkich imprez – znów pojawi się idea odebrania półwyspu Ukraińcom i przywrócenia tej ziemi Rosji. Kreml zachęca Wilki, by pozowali do zdjęć z prezydentem – ubranym w skórę i ray-bany, prowadzącym trzykołowego harleya (bo z dwukołowym nie
potrafi sobie poradzić). Pomaga im też organizować koncerty dla dwustu pięćdziesięciu tysięcy ludzi, na których świętuje się zwycięstwo pod Stalingradem podczas drugiej wojny światowej i głosi, że wieczna Święta Rosja spełnia swe przeznaczenie, którym jest walka z Zachodem. Podczas tych imprez popisy akrobatów dorównują tym z Cirque du Soleil, a rekonstrukcje walk robione są z rozmachem godnym Spielberga. Są tu religijne ikony i święte ekstazy, pośród których rozbrzmiewają przemowy Stalina, odczytywane głośno tym dwustu pięćdziesięciu tysiącom ludzi i głoszące świętość radzieckiego wojownika. A później pojawia się całe mnóstwo tańczących dziewczyn oraz hymn Nocnych Wilków – Niebo Słowian:
Zostaliśmy ujarzmieni brzemieniem niewiernych,
Ale w naszych żyłach wrze niebo Słowian…
Rosyjska mowa w uszach obcego zgrzyta niczym kolczuga,
A biały władca rośnie z ziemi wprost ku gwiazdom.
Podczas pracy nad filmem o modelkach i Róży Świata dostrzegłem, że ten nowy mistycyzm zaczyna przesączać się do każdego zakątka telewizji.
Na zdjęciu: archimandryta Tichon
(img|586722|center)
Na kanałach Ostankino, ubrany w długą czarną sutannę archimandryta Tichon – osobisty spowiednik prezydenta – w najlepszym czasie antenowym przechadza się po Stambule, opowiadając historię o upadku Bizancjum i o tym, jak wielkie Imperium Bizantyjskie (którego sukcesorem jest Rosja) zostało zniszczone przez oligarchów i Zachód. Profesjonalni historycy wyją w proteście przeciwko takiemu przekłamywaniu historii, ale Kreml zaczyna używać tego, co religijne i nadprzyrodzone, do własnych celów. Bizancjum i Wielkie Księstwo Moskiewskie mogły rozkwitać tylko pod władzą jednego wielkiego autokraty, wielkiego archimandryty. To dlatego nasz prezydent musi być jak car.
Na takie manipulacje nie są odporne nawet programy uważane za naukowe. Jest na przykład cała masa nadawanych w czasie wysokiej oglądalności dokumentów na temat „broni psychologicznych”. Jeden z nich nosi tytuł "Wezwanie z próżni". Występują w nim faceci z tajnych służb, którzy opowiadają widzom o broni psychologicznej, jaką stworzyli. Rosyjskie wojsko zatrudnia „spaczy” – media, które potrafią wprowadzić się w trans i wejść do zbiorowej podświadomości obywateli całego świata, do ich najgłębszej duszy, a stamtąd przenikać umysły mężów stanu obcych krajów, odkrywając ich nikczemne plany. Jeden ze „spaczy” dostał się do umysłu prezydenta Stanów Zjednoczonych, a później przeprowadził rekonfigurację umysłu jednego z jego doradców w taki sposób, że teraz każdy plan uknuty przez Amerykę spali na panewce. Przesłanie jest jasne: jeśli tajne służby potrafią dostać się do umysłu prezydenta USA, na pewno mogą też wejść do twojej głowy. Państwo jest wszędzie i widzi każdą twoją myśl. Najbardziej kosztowny dokument, jaki
kiedykolwiek wyemitowano w rosyjskiej telewizji, nosi tytuł "Plesień", czyli "Pleśń". Dowodzi się w nim, że pleśń przejmuje władzę nad światem i że dzieje się to już od czasów Mojżesza. Pleśń jest narzędziem szatana, o czym wspominają już starożytne teksty mistyczne. Jest niewidzialnym, ale wszechobecnym wrogiem, a zarodniki zła atakują nas w codziennym życiu, powodując choroby i śmierć. Gdy film się kończy, całe masy przerażonych ludzi biegną do sklepów, by kupić „urządzenia zwalczające pleśń”, które reklamowano w filmie. Urządzenia te produkuje się w fabrykach należących do producentów filmu. Publiczność – oblegana przez psychoszpiegów i powietrzno-desantowe grzyby – utrzymywana jest w stanie nieustannej paniki i niemal średniowiecznej ekstazy. Im rzadziej telewizja posługuje się racjonalnym i krytycznym językiem, tym mniej krytycznych – wobec teraźniejszości i przeszłości – filmów się produkuje i tym częściej sięga się po narracje oparte na irracjonalizmie i mistycyzmie.
– Kryzys finansowy jest dla Kremla problemem – mówi mi Anna, moja znajoma, gdy spotykamy się na drinka w barze Courvoisier. Anna pracowała kiedyś dla TNT, a teraz robi programy rozrywkowe dla Ostankino. – Te wszystkie rzeczy o duchowości zawsze się sprawdzają, bo odciągają uwagę ludzi. I oglądalność jest dobra, bo nasi rodacy chętnie popadają w mistycyzm, gdy wokoło źle się dzieje. Przypomnij sobie lata dziewięćdziesiąte.
W końcu nawet Kaszpirowski wrócił do telewizji. Stał się gwiazdą jedenastoodcinkowego dokumentu poświęconego zagadnieniom nieśmiertelności, duchów i „zagięcia czasu”. I gdy jeszcze siedzę nad materiałem o Róży Świata, dowiaduję się, że w Rosji ruch Lifespring wciąż rośnie w siłę. A największy z kanałów Ostankino przygotował już pilota programu z kolejnym „trenerem rozwoju osobistego” (odnoszącym o wiele większe sukcesy i znacznie atrakcyjniejszym niż ten, który prowadzi szkolenia w Róży), w którym pokazuje się na ekranie wszystkie upokorzenia i przemiany, jakich doświadczają adepci. Szefowi Ostankino bardzo spodobał się ten nowy format. Bo z łez i konfliktów powstaje świetna telewizja.
"W kraju, który obejmuje dziewięć stref czasowych i zajmuje jedną szóstą powierzchni lądów, gdzie odcięte od świata wioski, w których ludzie wciąż czerpią wodę z drewnianych studni, współistnieją z mieniącymi się błękitnym szkłem i stalą wieżowcami nowej Moskwy, jedyną spajającą siłę stanowi telewizja. To ona jest najważniejszym narzędziem nowego typu autorytaryzmu, dużo subtelniejszego niż jego dwudziestowieczne odmiany. Bo w nowej Rosji nawet dyktatura to reality show..." *Fragment książki "Jądro dziwności. Nowa Rosja" autorstwa Petera Pomerantseva (tłum. Iga Noszczyk) prezentujemy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne.*