Zabójca.
Jakub Wędrowycz drgnął nieznacznie, gdy niewiadomo, przez kogo wystrzelona kula, urwała mu kawałek ucha i zagłębiła się w ścianie szopy. Brwi jego uniosły się lekko do góry. Rzadko się zdarzało, żeby ktoś go chciał zastrzelić, a zwłaszcza w taki piękny jesienny poranek, ale skoro ktoś właśnie usiłował to zrobić, nie było czasu do stracenia.
W następnym ułamku sekundy leżał już plackiem na ziemi, a jego własny rewolwer odbezpieczony tkwił w spracowanej dłoni. Kolejny pocisk zagłębił się w drzwi dobre pół metra od jego głowy. Jakub wydobył z kieszeni okulary i założył je na nos. Chwilę później rozbryznęła się ziemia zasypując je dużą ilością piasku. Zaklął wściekle i zaczął się czołgać. Strzelec usadowiony niewiedzieć gdzie, ale w każdym razie dość daleko umilał mu czołganie wystrzeliwując kolejne pociski.
Głucho zabrzęczało trafione wiadro. Rozprysła się szyba w oknie szopy. Zadzwoniła rynna. Egzorcysta doczołgał się do zapasowego wejścia do piwniczki i tam dopiero odetchnął z ulgą. Kimkolwiek był ten, który strzelał, z całą pewnością chciał go zabić. Jakub przeżył już tyle zamachów na swoje życie, że czuł to w kościach. Ściągnął z głowy czapkę i uniósł ją na kawałku kija przez dymnik. Nic się nie stało. Gdy jednak wysunął ją przez drzwi piwniczki niewidoczny snajper znowu dał o sobie znać. Uderzenie kuli przebiło czapkę i wyrwało staruszkowi kij z ręki. Sądząc z poszarpanego końca kija strzelec używał wrednego kalibru i paskudnie rozpryskowych pocisków. Poskrobał się lufą rewolweru za uchem. Następnie zaryglował drzwi i wydobywszy z kąta butelkę bimbru pociągnął z lubością solidny łyk.
- Jeśli naprawdę chce mnie zabić to zaraz tu będzie - wydedukował.
Pół flaszki później usłyszał skradanie. Ktoś majstrował przy drzwiach wiodących do piwniczki. Jakub czknął, poprawił tkwiący za paskiem majcher i odbezpieczywszy rewolwer podkradł się do drzwi. Ten po drugiej tronie wsadził w szczelinę ostrze ładnego, niemieckiego nożyka; długości dobrych trzydziestu centymetrów i usiłował podważyć nim zasuwę. Egzorcysta popatrzył na ostrze i poskrobał się z frasunkiem po głowie. Ten tam na zewnątrz to był lepszy fachowiec. Szkoda tylko, że zezulec.
Jakub zabezpieczył rewolwer i cofnął się z powrotem w głąb pomieszczenia. Łyknął jeszcze trochę, z dziury w ścianie wyciągnął lekko zardzewiałą pepeszę. Założył nowy talerz naboi a potem wycelował w drzwi i od niechcenia puścił serię. W drzwiach powstały liczne otwory a skrobanie nożem ucichło.
Egzorcysta opuścił karabin i pogmerał nieznacznie palcem w uchu. Kanonada ździebko go ogłuszyła. Łyknął sobie jeszcze łyk bimbru i ogłuszenie stopniowo przeszło. Coś ciekło mu za kołnierzyk. Krew. Ta z ucha. Zdezynfekował ranę resztką zawartości butelki a potem wdrapał się po schodkach i odryglowawszy drzwi otworzył je z rozmachem.
Za drzwiami nie było nikogo. Było to o tyle dziwne, że biorąc pod uwagę ilość kul, które w nie wpakował za drzwiami mogłaby leżeć połowa wioski. A tu nie było ani jednego zakichanego nieboszczyka. Jakub poskrobał się frasobliwie po głowie. Niespodziewanie przestał się drapać i przyjrzał się tkwiącemu mu za paznokciem wydrapanemu paprochowi. Paproch ruszał się. Zidentyfikowawszy go jako wesz zlazł z powrotem do piwniczki i polał głowę bimbrem z drugiej butelki. Zapiekło. Popatrzył na swój zegarek. Zegarek stał od kilku lat, ale przyzwyczajenie pozostało.
Strzelanina z całą pewnością była słyszana we wsi i zaraz mógł się spodziewać wizyty smerfów. Podniósł z ziemi nóż i obejrzał go uważnie. Nóż miał pokrytą gumą rękojeść i był ostry jak brzytew. Jakub bez żenady przywłaszczył go sobie.
- To się przyda - powiedział w przestrzeń.
Wylazł z loszku. Zamachowca nigdzie nie było widać. Nie było też śladów krwi. Ba na ziemi nie odcisnęły się nawet ślady stóp. Z frasunkiem depnął mocniej nogą. Jego ślad był wyraźny. Niedawno padało. To było dziwne i nawet coś mu przypominało. Poczłapał do domu. Zabrał stamtąd siodło i osiodławszy swoją klaczkę pojechał do gospody w Wojsławicach. Po drodze rozglądał się uważnie, ale nie wypatrzył nic podejrzanego.
W gospodzie siedziało kilku jego kumpli od kieliszka i takich ogólnych. Było też paru takich z którymi nie siadał nigdy do kieliszka. Jakub wziął kufel piwa i przysiadł się do stołu. Akurat mówił niejaki Witkowski.
- ...No i ta skatina włazi mi z wiatrówką do kurnika i bach bach w moje kury! No to ja za orczyk, job jewo w łeb aż się nogami nakrył.
- Fajo fajn - powiedział Semen, którego też tu dzisiaj przyniosło - A słyszeliście już o tym nowym piwie? „Perła Mocna” się nazywa.
- Ja tam wolę wino - powiedział Miszczuk, miejscowy rzeźbiarz. - Wino to napój artystów.
- A mnie dzisiaj rano chcieli zabić - wtrącił Jakub niewinnie.
- A ja wam mówię, że wino jest niczego sobie, ale trzeba je tak jak denaturat przez skórkę od razowca to wtedy jest mniej szkodliwe. Bo jak czasem zajedzie siarą to aż...- nauczyciel wylany parę lat temu z pracy w szkole wtrącił swoje dwa grosze.
- Denaturat to oślepi zwolna - powiedział Bardak, który sam ledwo co widział. - Ale spirytus salicylowowy jak się przepuści przez destylarkę to nawet salicyl traci. Zostajo takie białe kryształki. Cienkie i długie.
- To co się pije? - zaciekawił się Semen.
- No jak to? Kryształki zostają z jednej strony a esencja z drugiej.
- Prawie mnie zastrzelili - powiedział Jakub.
- A to łobuzy? - zdziwił się Tomasz. - Na pohybel.
Kilka szklanek uniosło się ku sufitowi i zaraz opadło w stronę gardeł. Wielkie mecyje, że ktoś chciał sprzątnąć Jakuba. Ciągle coś mu się przytrafiało. A to gliny go ganiali a to ruscy z KGB porywali do Moskwy. Miał szerokie znajomości.
- A ja wam mówię, że ajent dostał skrzynkę „Perły Mocnej” i schował na zaplecze dla swoich kumpli.
- Schował znaczy się? Uch dawno już nikt nie podpalił mu chyba stodoły...- Obudził się drzemiący w kącie Marek z Truścianki.
- Co dla kumpli?! - Wściekł się zza baru ajent. - Trza było powiedzieć, że chcecie spróbować!
- Ja! - Wydarło się kilka gardeł.
Ustawili butelki rządkiem na stoliku po jednej dla każdego.
- Jaki toast? - Zapytał Jakub.
W tym momencie przez okno wpadła kula i roztrzaskała cały rządek flaszek.
- K*a! Co jest? - Wściekł się Bardak. - Jakub, to ciebie rano chcieli zabić? Co?
- No tak. Może nie zabić, może tak tylko dla postrachu.
- Że ciebie chcą zabić to my tracimy tyle piwa! Won mi stąd, niech cię zabiją przed sklepem.
- Uch ty, zaraz ci mordę skuję, że cię rodzona chudoba nie pozna.
- Ty do mnie? Krzesła i butelki zawirowały w powietrzu. Pospadały lampy. W oknach powstały dziury.
- Mam jeszcze jedną skrzynkę - darł się ajent, ale nikt go nie słuchał.
Kłąb splecionych ciał, na którego dnie znajdowali się Jakub i Bardak przetaczał się po pomieszczeniu łamiąc stołki i krzesła. Kolejna kula wpadła przez drzwi i roztrzaskała pięciolitrową butlę Stolnicznej, która królowała nad barem. Walczący przerwali na chwilę.
- No nie - powiedział Bardak. - Pobijemy się później. Najpierw trzeba sprawdzić, kto to. Macie broń?
Mieli wszyscy. Potłuczone butelki, łańcuchy od krów, siekiery, noże. Uzbrojona po zęby gromada wysypała się przed gospodę. Dziesięć par ponurych oczu potoczyło ołowianym spojrzeniem najpierw w prawo potem w lewo. Na ulicy panował spokój. Kimkolwiek był tajemniczy strzelec zniknął bez śladu.
- Tam jest - krzyknął Semen pokazując jakiegoś typka w szarym garniturze który znikał w perspektywie ulicy.
Typek niósł futerał na skrzypce, a ostatecznie od czasu do czasu oglądało się różne filmidła. Dziesięć gardeł zawyło ponuro i wataha puściła się w ślad za nim. Człowiek w garniturze odwrócił się lekko zdziwiony i na moment zamarł z przerażenia. A potem rzucił się do ucieczki. Pobiegł prosto, przeciął główny trakt miasta i wypadł na placyk koło zrujnowanej synagogi. Tam obejrzał się. Dzika banda zawyła ponownie. Nieznajomy znowu rzucił się do ucieczki. Za synagogą stało kilka zrujnowanych pożydowskich chałup. I właśnie do jednej z nich wbiegł. Zaryglował nawet za sobą drzwi. Kumple Jakuba wybili wszystkie okna i nimi to właśnie wdarli się do środka. Nieznajomy ze zdumiewającą, biorąc pod uwagę jego mizerną postać, energią, wdrapał się tymczasem na strych i wciągnął za sobą drabinę.
- No i co dalej? -Zdenerwował się Jakub.
- Wykurzymy drania - zawył któryś podpalając zapalniczką tapetę.
- Ja bym raczej podszedł po gliny - powiedział egzorcysta ale nikt go nie słuchał. Paliło się już wszystko. Podłoga i ściany a uwięziony na strychu wzywał rozpaczliwie pomocy. Podpalacze opuścili lokal dopiero w chwili, gdy zapaliły się na nich ubrania. Przed płonącą chałupą stały już oba wojsławickie radiowozy, a wóz straży pożarnej właśnie przeciskał się od strony łąk pomiędzy drzewami. Coniebądź uwędzony snajper, który zlazł po dachu właśnie wylewał swoje żale.
- Ja to pół biedy, choć mało nie zaczadziałem. Ale moje skrzypce - otworzył futerał. - Tak wysoka temperatura mogła je zniszczyć... O tam są ci bandyci!
Podpalacze rzucili się do ucieczki. Gliniarze nawet za nimi nie pobiegli. Ostatecznie musieli pomóc przy gaszeniu i spisać protokół. Wataha tubylców zatrzymała się dopiero na Zamczysku.
- Cholera, to nie był ten - stwierdził Jakub. - Czy ktoś ma jeszcze jakieś pomysły?
W tej chwili nadleciała kolejna kula. Otarła się o kawał muru pozostałego z ruin stajni dworskiej i zagłębiła się w nogę Tomasza. Tomasz zawył.
- Cholera Jakub, może ty sobie już idź, bo jeszcze nas skasuje przez pomyłkę zamiast ciebie! - zdenerwował się Bardak.
- A pewnie, że pójdę. Nie potraficie mi pomóc to się obędę.
Ruszył w stronę miasteczka. Tylko Semen poszedł za nim. Reszta została. Trzeba było przecież opatrzyć rannego. Postrzał został zdezynfekowany sporą ilością spirytusu. To znaczy na ranę poszło w sumie niewiele, ale przecież wiadomo, że każda kula zostawia także w ciele trochę różnego brudu i dlatego niezbędne jest odkażenie wewnętrzne.
- Nu i co teraz, ha? -zapytał Semen.
- E, wracam do chałupy. Nie wyszła nam dzisiaj balanga.
- Może pojadę z tobą?
- Sam sobie poradzę.
Po drodze zaopatrzył się w jeszcze jedną butelkę wódki, dzięki czemu nie poczuł zmęczenia, a nawet, jeśli się zmachał, włażąc na swoją górę, to i tak tego później nie pamiętał. Dotarłszy uwalił się do swojego barłogu i zapadł w sen. A koń sam wrócił do domu.
Obudził się dość wcześnie rano. Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych, bowiem jakiś łobuz wykorzystując jego mocny sen związał do starannie. Łobuz siedział sobie na stole i ostrzył długi nóż o kawałek skórzanego pasa.