Śluby Henryka Sluby monarchów na początku szesnastego stulecia, jak zresztą i dzisiaj, były szczególną okazją do wystawnych ceremonii publicznych. Żaden zaś nie był wspanialszy od pierwszego, jaki się odbył w tym wieku, 14 listopada 1501 roku w katedrze Św. Pawła. Przygotowania trwały całe tygodnie. Od zachodnich drzwi do stopni prezbiterium zbudowano wielki, długi na prawie sto osiemdziesiąt metrów pomost. Konstrukcja była drewniana, miała wysokość dorosłego człowieka, a całość pokryto czerwonym suknem i ozdobiono pozłacanymi ćwiekami. Pośrodku nawy rozszerzała się do rozmiarów sceny, znów podwyższonej o kilka stopni. Same zaślubiny odbywały się na najwyższym balkonie, reszta biorącego udział w ceremonii duchowieństwa zajęła miejsca na niższych, aby nie zasłaniać widoku.
Trzymając się za ręce (co zostało wcześniej ustalone), młoda para przeszła potem pomostem dalej, pod główny ołtarz, aby wysłuchać mszy. Muzykanci, dla zwielokrotnienia efektu usadowieni wysoko pod sklepieniem, zagrali znowu, publiczność wznowiła wiwaty, które rozbrzmiały jeszcze głośniej, kiedy młodzi tuż przed wejściem do prezbiterium odwrócili się przodem do nawy, "aby zgromadzone wielkie tłumy mogły ujrzeć ich osoby". Czy pomachali też poddanym? Pocałowali się?
Była to uroczystość jakby skrojona na miarę dla Henryka. Młodociany książę był przystojny, wysoki jak na SWĆ)j wiek i miał już tę nieokreśloną charyzmę gwiazdora (dwa lata wcześniej Erazm z Rotterdamu, który go właśnie poznał, zauważył w jego postawie "pewne cechy królewskie"). Aż się prosiło, żeby Henryk się wysforował na pierwszy plan, co też skwapliwie uczynił. Wszystkie oczy były zwrócone na niego, gdy prowadził pomostem pannę młodą do czekającego oblubieńca. Nie inaczej było na weselu, kiedy odrzucił swą złotą szatę - i dumę - "i tańczył w samym kaftanie", co się zresztą spotkało z aplauzem jego królewskich rodziców.
Było to pierwsze wesele Henryka, ale nie jego własne, lecz jego starszego brata, księcia Altura. Jego kolej nadeszła osiem lat później. Artur, ich matka, królowa Elżbieta, i ojciec, Henryk VII, już nie żyli, a on, mając zaledwie siedemnaście lat i dziesięć miesięcy, został królem Henrykiem VIII. Jego pierwszym suwerennym aktem była decyzja ożenku, a wybranką ta sama księżniczka, którą wówczas prowadził po nie kończącym się pomoście u św. Pawła: Katarzyna Aragońska, wdowa po jego bracie. Na tym się jednak kończą wszelkie podobieństwa do wspaniałej ceremonii sprzed ośmiu lat. Nie było katedry , nie wykorzystano nawet kaplicy królewskiej; ślub się odbył "w gabinecie królowej w Greenwich" 11 czerwca 1509 roku.
W Greenwich, podobnie jak w pozostałych ważniejszych pałacach Henryka, królowa miała nawet dwa "gabinety", czyli właściwie kapliczki, znane odpowiednio pod nazwami gabinetu osobistego i odświętnego. Gabinet osobisty stanowił część apartamentu królowej i znajdował się przy wąskim korytarzu pomiędzy jej "komnatą obecności " (salą tronową) i "komnatą osobistą " (czymś w rodzaju prywatnego salonu). Gabinet osobisty był przedzielony parawanem. Każdy dzień królowa zaczynała, klęcząc po jego jednej stronie i słuchając mszy odprawianej przez jej kapelana po drugiej stronie. (Niezależnie od swych preferencji religijnych żony Henryka miały być pobożne, zapewne więc robiły to w należytym skupieniu; on sam traktował to bardziej po męsku i wykorzystywał ten czas jak dzisiejszy biznesmen śniadanie: na przeglądanie porannej poczty.)
Gabinet odświętny, naturalnie, był wykorzystywany przy ważnych okazjach i świętach. Miał formę zamkniętego balkonu na piętrze, podobnego do loży teatralnej, w zachodnim końcu kaplicy królewskiej. On również był przedzielony; jedna część należała do króla, druga do królowej. Wejście do głównej nawy – dla zwykłych wiernych - znajdowało się na parterze, członkowie rodziny monarszej wchodzili do kaplicy oczywiście przez prywatną galeryjkę, bezpośrednio ze swych komnat. Mogli więc uczestniczyć we mszach, które często ciągnęły się godzinami, w komfortowych i intymnych warunkach: przed chłodem chronił ich kominek, przed wścibskimi oczami ozdobna krata. Czasami, w najważniejszych momentach, obecność ich królewskich mości przy ołtarzu była niezbędna; po obu stronach gabinetu znajdowały się więc kręcone schody, po których król i królowa schodzili do prezbiterium, odprawiali swoją część modłów, po czym tą samą drogą wracali na górę.
Nie wiadomo, który z gabinetów został wybrany do ceremonii ślubnej w 1509 roku. Najprawdopodobniej był to właśnie odświętny, który Henryk VII zbudował dla królowej Elżbiety , choć nie zdążyła ona już z niego skorzystać. Nie ma to jednak większego znaczenia. Istotne jest, że choć przeznaczony na ważne okazje państwowe i inne, był tak samo niedostępny jak służący na co dzień gabinet osobisty. W tym cała rzecz - kiedy Katarzyna wychodziła za Artura, ślub był publicznym, pełnym splendoru wydarzeniem w centrum Londynu; Henryka zaś poślubiła podczas prywatnej, żeby nie powiedzieć: potajemnej ceremonii w głębi podmiejskiego pałacu o pięć mil od stolicy.
Znamy nazwiska tylko dwóch świadków: Jerzego Talbota, earla Shrewsbury, oraz Williama Thomasa. Shrewsbury jako lord steward był kimś w rodzaju marszałka dworu, Thomas zaś, pełniący funkcję szambelana komnat osobistych, należał do wybranej grupy przybocznych sług królewskich, którzy jako jedyni mieli stały dostęp do prywatnych części pałacu, w tym do obu gabinetów-kaplic. Znamy też tekst specjalnych ślubów, jakie oprócz normalnej przysięgi małżeńskiej złożyli Henryk i Katarzyna. Były one niezbędne z uwagi na szczególne okoliczności o charakterze dyplomatycznym i prawnym, jakie się pojawiły w związku z tym, że król żenił się z własną bratową. Poza tymi faktami cała ceremonia jest spowita woalem niejasności. Nie wiadomo nawet, który ksiądz czy biskup udzielał im ślubu! To zaś, że w ogóle cokolwiek wiemy na ten temat, zawdzięczamy tylko... rozpadowi tego małżeństwa w dwadzieścia lat później i zeznaniom obu wyżej wymienionych dostojników, pieczołowicie spisanym podczas dobrze udokumentowanego postępowania
rozwodowego.
Znane powiedzenie mówi, że wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, a każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój własny sposób. Nigdzie nie znajduje ono dobitniejszego potwierdzenia, jak w historii małżeństw Henryka VIII, który u schyłku życia zwykł gorzko przyrzekać na "rozliczne kłopoty duszy, jakie mu [one] przyniosły". Trzeba jednak przyznać, że przynajmniej pod jednym względem wszystkie jego kolejne śluby były podobne do pierwszego. Każdy był prywatną ceremonią naśladującą precedens z 1509 roku. Odbyły się w takich samych miejscach (jeśli nie liczyć jedynego przypadku w Dover, gdzie Henryk po raz pierwszy zawarł nieformalny związek z Anną Boleyn). Ślub (drugi) z tą damą był celebrowany w "górnej komnacie nad bramą Holbein w Whitehall, przed świtem", z Joanną Seymour też w Whitehall, "w gabinecie królowej", z Anną Kliwijską w tym samym gabinecie w Greenwich, w którym trzydzieści lat wcześniej panną młodą była Katarzyna Aragońska, z Katarzyną Parr w "osobistym gabinecie królowej w
Hampton Court". We wszystkich ceremoniach brali udział z reguły ci sami ludzie, w większości damy i dworzanie ze świty króla i przyszłej królowej, zaliczający się do "personelu" ich komnat osobistych. Również przedstawiciele duchowieństwa (tam, gdzie to jest udokumentowane) wywodzili się z zaufanego kręgu. Roland Lee, późniejszy biskup Coventry i Lichfieldu, prawdopodobnie udzielał ślubu Annie Boleyn; Tomasz Cranmer, arcybiskup Canterbury, Annie Kliwijskiej; Stefan Gardiner zaś Katarzynie Parr. Wszyscy trzej byli doradcami króla. Nie było zatem tłumów poddanych, nie było trębaczy ani chórów. Jedyną muzyką weselną tego przecież najbardziej muzykalnego z królów były same tylko poważne łacińskie pieśni mszalne.
Ale nawet w Starym Kościele, którego liturgię Henryk utrzymywał do końca swego panowania, słowa przysięgi małżeńskiej wypowiadane były po angielsku. Każde z oblubieńców na pytanie, czy chcą zawrzeć związek małżeński, odpowiadało Yea. Potem kolejno składali ślubowanie. Król przemawiał pierwszy:
Ja, Henryk, biorę ciebie za żonę, i będę odtąd z tobą na dobre i na złe, w pomyślności i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie, dopóki nas śmierć nie rozłączy i na to ci daję moje słowo. Następnie przyszłe królowe odpowiadały: "Biorę ciebie, Henryku, za męża" i dalej tymi samymi słowami, z dodatkowym, kobiecym zapewnieniem, że będą "miłe i hoże w łożnicy i u stołu". Na koniec król wkładał na palec oblubienicy obrączkę. Na obrączce Anny Kliwijskiej wygrawerowane były słowa: "Boże, daj mi szczęście na zawsze". Mało która modlitwa została tak brutalnie i szybko odrzucona. Siedem miesięcy po ślubie była już rozwódką i - po ostatniej wspólnej kolacji - zwróciła królowi obrączkę, "życząc sobie, aby została przetopiona jako coś, co nie miało mocy ani wartości".