Przed wrocławskim sądem dobiegł w czwartek końca proces wytoczony przez znanego językoznawcę prof. Jana Miodka publicyście Grzegorzowi Braunowi za zarzucenie mu współpracy z SB. Wyrok w tej sprawie zapadnie 3 lipca.
Miodek pozwał Brauna w związku z wypowiedzią publicysty na antenie Polskiego Radia we Wrocławiu 20 kwietnia 2007 r. Dziennikarz zarzucił w niej Miodkowi współpracę z tajnymi służbami, kwestionując jednocześnie jego legitymację do wypowiadania się przeciw lustracji pracowników szkół wyższych.
Profesor domagał się publicznych przeprosin oraz wpłaty przez pozwanego 50 tys. zł na cel społeczny. Braun wnosił o oddalenie powództwa w całości.
Podczas ostatniego słowa Braun, zapytawszy wcześniej sąd czy może zwrócić się bezpośrednio do prof. Miodka , powiedział: „sedno sprawy jest takie, że zawsze można powiedzieć prawdę panie profesorze, że nigdy nie jest za późno, że można nie kręcić”.
- Ja pana do tego wzywam, żeby pan nie przyczyniał się do zamętu w życiu publicznym, budując kolejne piętro nieprawd i przekłamań, jakie zostały w tej sprawie już spiętrzone - zaapelował Braun.
Zaznaczył, że wszystko co powiedział na temat Miodka , nigdy nie miało charakteru osobistej zemsty, bowiem wcześniej miał dobre kontakty z Miodkiem. Przypomniał, że profesor udzielał mu korepetycji z języka polskiego przed olimpiadą, zaś na studiach polonistycznych profesor postawił bardzo dobrą ocenę studentowi Braunowi. Publicysta wyjaśnił, że chodzi mu tylko i wyłącznie o to, aby społeczeństwo polskie znało prawdę, aby wiedziało, kto nimi rządzi.
Sam Miodek nie zabrał głosu, nie ustosunkował się do apelu publicysty. Natomiast reprezentujący językoznawcę mec. Henryk Rossa mówił, że to na pozwanym ciążył obowiązek udowodnienia tezy, jaką postawił na antenie Polskiego Radia Wrocław, że powód był tajnym współpracownikiem policji politycznej w PRL.
- Ostatecznie jednak tezy tej nie udowodnił. Nie ma na to żadnych dowodów - mówił Rossa.
Adwokat powołał się nawet na zeznania świadków w tej sprawie, m.in. szefa wrocławskiego oddziału IPN prof. Włodzimierza Suleję, który powiedział, że na podstawie zgromadzonego materiału nie zaryzykowałby stwierdzenia, iż Miodek był TW Jam.
- Czy mój klient mógł być zarejestrowany jako tajny współpracownik? Tam mógł być. To się wiąże z tym, że profesor w ramach kilkuletniej współpracy z innymi uczelniami wyjechał zagranicę i rzeczywiście przed wyjazdem miał krótkie spotkanie, bo przecież starał się o uzyskanie paszportu - mówił Rossa.
Dodał, że po powrocie też musiał się spotkać z tajnymi służbami, ale na nikogo nie donosił.
Wcześniej Miodek przyznał przed sądem, że pięć razy miał kontakty z PRL-owską Służbą Bezpieczeństwa, ale dotyczyły one tylko i wyłącznie wyjazdu na stypendium zagraniczne.
Po publikacji Brauna na Uniwersytecie Wrocławskim powołano Komisję Historyczną, która zajęła się zbadaniem akt Miodka , znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej. W komunikacie z maja 2007 r. komisja opisała dokumenty IPN, stwierdzając, że mają one charakter wewnętrzny i wytworzone zostały bez wiedzy zainteresowanego, a zgromadzony materiał nie pozwala na wyciąganie jednoznacznych wniosków.
*Procesowi przyglądał się obserwator Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, mec. Mikołaj Pietrzak. * - Nie zajmujemy się tym, czy prof. Miodek współpracował, czy nie. Fundacja chce skontrolować, na ile państwo polskie zapewnia osobie pomawianej o współpracę mechanizmy, które chronią przed dziką lustracją - mówił Pietrzak.