1
motyl na dnie
morza
Mówi się, że jak w Pekinie motyl trzepoce skrzydłami, to w Nowym Jorku będzie padać deszcz.
Może tak właśnie było również i tym razem, ale trudno powiedzieć. Tak to jest: wszyscy widzą, że pada, ale nikt nie potrafi wskazać odpowiedzialnego za to motyla...
We wtorek, 21 grudnia, o godzinie 14.36 statek KNT-17 zarzucił kotwicę na środku Morza Japońskiego i oficer zameldował bazie naziemnej:
– Zajęliśmy pozycję.
W bazie nasłuchiwała Yukiko Itou, ładna, dwudziestotrzyletnia Japonka. Yukiko spokojnie skontrolowała zza biurka otaczające ją monitory, przysunęła sobie mikrofon do ust i powiedziała:
– Tu baza, wszystko okej. Spuszczajcie Rovvy'ego, kiedy wam będzie pasowało.
KNT-17 to statek, który kontrolował kable telekomunikacyjne łączące Japonię ze Stanami Zjednoczonymi. Był tylko jeden problem: kable znajdowały się na głębokości ponad tysiąca metrów pod poziomem morza. I dlatego do akcji wkraczał Rovvy.
Mimo śmiesznego przezwiska był to bardzo wyspecjalizowany robot. ROV: Remotely Operated Vehicle. Jedyny, który był w stanie spokojnie pracować pod ogromnym ciśnieniem, jakie panuje w głębi oceanu.
Yukiko miała na swoim monitorze dwa obrazy. Widziała robota ミ coś w stylu wielkiej żł葉ej puszki, kt羊a właśnie była spuszczana na fale za pomocą żurawia, a obok miała obraz oficera pokładowego znajdującego się na statku.
– Jak się masz, kotku? – zaskrzeczał jego głos w radioodbiorniku.
– Do mnie mówisz? – parsknęła śmiechem Yukiko.
– No coś ty! Rozmawiałem z Rovvym.
Kolejny wybuch śmiechu.
– Weź się do roboty albo cała Japonia zostanie bez Internetu!
Awaria podmorskiego kabla telefonicznego trwała już od sześciu godzin. Sytuacja robiła się niepokojąca. Przez ten kabel przechodziła większość rozmów telefonicznych i e-maili, które Japończycy wysyłali do Ameryki i odwrotnie. Trzeba było działać szybko i precyzyjnie.
Dzięki napędowi śrubowemu o dużej mocy Rovvy płynął pod wodą jak strzała. Dotarł do długiego, czarnego kabla, który leżał na piaszczystym dnie. Ocean był cichy i ciemny. Na tej głębokości nie było nawet ryb. Gdyby ciemności nie rozjaśniała podwodna kamera robota, wydawałoby się, że monitor Yukiko jest wyłączony.
Minęło kilka minut. Ciszę w słuchawkach przerwał głos oficera pokładowego.
– Myślę, że znalazłem usterkę. To chyba nic poważnego.
Z wewnętrznej przegrody Rovvy'ego wysunęło się mechaniczne ramię, które wydłużyło się i dotknęło powierzchni kabla.
W tej samej chwili urządzenia elektroniczne wokół Yukiko zaczęły wariować.
– Stop! – zawołała instynktownie.
– Co jest?
– Miałam tu... coś podobnego do skoku napięcia. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale... wyglądało, jakby się kabel na moment zakorkował...
– Yukiko? Mogłabyś powtórzyć?
– Jak tylko ruszyłeś ten kabel, światło na moment w ogóle przestało płynąć.
– Ale ja go ledwo dotknąłem! Poza tym to niemożliwe, żeby coś takiego się stało z kablem światłowodowym!
Dziewczyna zignorowała tę uwagę i spojrzała szybko na monitor.
– W każdym razie chyba już wszystko w porządku. Znowu jest łączność.
– Chcesz, żebyśmy jednak dalej naprawiali?
– Nie, nie, nie ma sensu. Misja zawieszona. Wciągnij Rovvy'ego i wracaj do domu.
– Świetnie, to spotkamy się dziś wieczorem.
Yukiko uśmiechnęła się i założyła sobie kosmyk włosów za ucho.
– Czemu nie?
W czasie gdy w Japonii zaczynał znowu działać Internet, we Francji, w stołówce szkoły Kadic, trzynastoletnia dziewczynka jadła śniadanie. Nazywała się Aelita Stones, ale w ciągu swojego krótkiego życia nosiła już wiele różnych imion. Jak na swój wiek była niewysoka, miała mały, zadarty nosek, wielkie oczy i rude włosy przycięte na pazia. Nosiła wygodne ogrodniczki i w odróżnieniu od pozostałych uczniów, którzy śmiali się i gadali jak najęci, miała raczej poważne spojrzenie.
W stołówce szkoły Kadic czuło się świąteczną atmosferę. Był przedostatni dzień zajęć przed przerwą bożonarodzeniową i lekcje miały się znowu zacząć dopiero w styczniu, prawie dwadzieścia dni później.
Dużo wolnego czasu, który można fajnie spędzić w domu z mamą i tatą.
Aelita jednak miała inne plany, nie tak przyjemne. Jej rodzice już nie żyli. Dziewczynka miała wrażenie, jakby minęły wieki, odkąd została sama na świecie. Od tego strasznego dnia, w którym jej ojciec...
– Wszystko dobrze? – aż podskoczyła, gdy niespodziewanie zagadnął ją Jeremy.
Jeremy Belpois miał trzynaście lat, tyle co ona, przydługie jasne włosy i okrągłe okulary na nosie. Jeremy był dla niej ważną osobą, ponieważ tego strasznego dnia, w którym jej ojciec...
– Aelita?
Dziewczynka zatrzymała rękę z rogalikiem w połowie drogi. Miała rozchylone usta i spojrzenie zagubione w pustce.
– Poraziły ją emocje – zauważył trzeci kumpel. Był to Odd Della Robbia, jak zawsze uśmiechnięty, z rozwichrzonymi włosami i wyglądem rockmana. – Jeremy, nasz szatański plan jest gotów? – zapytał, zwracając się do przyjaciela.
– Zapięty na ostatni guzik – przytaknął Jeremy. – Aelita i ja jedziemy do moich starych na ferie. Moja mama już się cieszy, że będzie miała dziewczynkę, którą będzie mogła rozpieszczać.
– A ty się nie cieszysz?
– Odwal się, Odd.
– Nasz zakochany informatyk.
Jeremy zaczerwienił się, ale rozmawiał dalej jakby nigdy nic, ze wzrokiem utkwionym w talerzu.
– Wrócimy do szkoły w niedzielę, dziewiątego. Dzień przed rozpoczęciem lekcji.
– Świetnie! Co powiedziałeś swoim starym?
– Że będę nocował u Ulricha.
– Ja też! I tak nigdy nie sprawdzają. A inni? Słyszałeś, co mówili?
– Nie, ale omówiliśmy już wszystko. Nie powinno być problemów.
– Hej, Aelita, jesteś tu z nami? – zapytał Odd, widząc, że przez cały ten czas rudowłosej nie drgnął ani jeden mięsień. Rogalik tkwił nadal nieruchomo przed jej buzią.
– Aelita, jeśli to zgryw, to wcale nie jest śmieszny – powiedział Jeremy z niepokojem.
Dziewczynka patrzyła na niego niewidzącym wzrokiem, prawie nie mrugając.
– Ty się nazywasz Jeremy, prawda?
Z niedowierzaniem wbił w nią wzrok, a potem zaśmiał się, speszony. Odd udał, że bierze udział w zabawie:
– Tak, on jest Jeremy, a ja jestem Odd. Jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółmi. Pamiętasz?
Miał to być żart, ale Aelita się nie zaśmiała.
– Nie – odpowiedziała.