1 Do [Londynu](https://turystyka.wp.pl/londyn-6047551256061057c) zbliżała się małpa. Siedziała na ławce w otwartym kokpicie żaglówki, od zawietrznej, skulona, z zamkniętymi oczami, przykryta wełnianym kocem, i mimo takiej pozycji mężczyzna naprzeciwko niej wydawał się mniejszy niż w rzeczywistości.
Mężczyzna nazywał się obecnie Bally i w jego życiu liczyły się tylko dwie rzeczy: moment, w którym przyjeżdżał do dużego miasta, i moment, w którym je opuszczał, i właśnie dlatego podniósł się, podszedł do relingu i patrzył ku miastu, popełniając tym samym pierwszy i ostatni błąd podczas tej podróży.
Jego roztargnienie udzieliło się załodze. Sternik włączył autopilota, majtek przeszedł z dziobu na rufę i obaj ruszyli do relingu. Po raz pierwszy od pięciu dni trzej mężczyźni stali bezczynnie, ze wzrokiem utkwionym w światełka przedmieść, które niczym robaczki świętojańskie tańczyły po obu stronach łodzi i znikały za rufą.
Tej nocy zaczęło wiać. Tamizę zasnuły pasemka pomarszczonej piany, łódka, z wiatrem od rufy, płynęła na pełnym grocie i dużym foku. Żeglowali na granicy ryzyka, ale Bally miał nadzieję, że dotrze do celu jeszcze pod osłoną ciemności. Teraz widział, że mu się to nie uda. Powietrze się zmieniło, na domach, niczym siwe futro, pojawiały się pierwsze promienie wiosennego poranka. Bally pomyślał o małpie i odwrócił się.
Otworzyła oczy i pochyliła się do przodu. Jej ręka leżała na desce rozdzielczej, na małym przełączniku justującym autopilota.
Bally pozwalał zwierzętom, z którymi płynął, przebywać na pokładzie, ponieważ zwiększało to prawdopodobieństwo, że nie umrą na chorobę morską, i ten sposób postępowania przynosił zawsze dobre rezultaty. Zabezpieczone liną, owinięte kocami, dwa razy dziennie otrzymywały skutecznie działający neuroleptyk, po miligramie na kilogram masy ciała.
Odbywały podróż otępiałe, nie w pełni świadome otoczenia, półdrzemiąc. Tę procedurę będzie musiał przypuszczalnie zmienić, pomyślał, jednak zbyt wolno, by zareagować.
Z opóźnieniem, ale minimalnym wobec ruchu małpiej ręki, autopilot przesunął dziób o kilka fatalnych stopni z kierunku wiatru. Łódź przetoczyła się niezdarnie po krótkiej płaskiej fali. A potem wykonała zwrot.
W tej sekundzie małpa popatrzyła na trzech mężczyzn. Wiele lat temu Bally zauważył, że życie składa się z powtórek, które za każdym razem coraz gorzej smakują, że w tej ogólnej niechęci człowiek też jest tylko powtórką, i zyskał pewność, że w świecie powszechnego mechanicznego niesmaku jego zamiłowanie do zwierząt stanowi niewątpliwy atut, zapewniający mu władzę nad automatem niższego rzędu. Przekonanie o martwocie wszechrzeczy zostało teraz zburzone.
Ruchy małpy były świadome i przemyślane, nie to jednak było najgorsze. Najgorsze, choć trwało zaledwie ułamek sekundy, ale co Bally miał zapamiętać do końca życia, było to, co zobaczył w jej oczach. Nie potrafił tego nazwać - żaden człowiek nie znalazłby odpowiednich słów. Ale w pewnym sensie było to przeciwieństwo automatyczności.
Maszt łodzi miał siedemnaście metrów, powierzchnia grotżagla wynosiła przeszło czterdzieści pięć metrów kwadratowych i dlatego ruch był zbyt szybki, by śledzić go spojrzeniem. Trzej mężczyźni zdążyli jedynie poczuć lekkie kołysanie i usłyszeli huk jak wystrzał z pistoletu, kiedy bom zerwał dwie stalowe wanty na bakburcie. Potem zmiotło ich do Tamizy.
Autopilot zjustował tryb i wyrównał kurs. Z prędkością własną dwunastu węzłów plus dwa węzły szybkości nurtu łódź o nazwie "Arka" kontynuowała rejs do Londynu, mając małpę za jedynego pasażera.
Piętnaście minut później po raz pierwszy odezwała się krótkofalówka. To wywołanie, a także dwie kolejne próby nawiązania łączności nie doczekały się odpowiedzi i sygnały umilkły.
W niskiej wieży przy Deptford Ferry Road, za panoramiczną cieniowaną szybą, oficer policji rzecznej odłożył mikrofon i podniósł lornetkę. Niespiesznie, ale skutecznie uruchomiono system obronny, żeby zidentyfikować naruszenie przepisów.
Koło Tower Bridge, na przystani przy The Pool, Królewski Jachtklub Anglii prowadzi restaurację, która serwuje śniadania. W miesiącach wiosenno-letnich podaje się je na tarasie usytuowanym między Tamizą a St. Katharine Docks, i tego ranka, mimo wczesnej pory, było już około tuzina gości.
The Poo1 to rzekomo jedyne miejsce, gdzie Tamiza jest niebieska. Tutaj kotwiczą królewskie jednostki pływające. Stąd wyruszają pracownicy londyńskich ambasad, żeby spożyć lunch na swoich narodowych statkach szkolnych. Tutaj pewnego wrześniowego dnia 1866 roku sto tysięcy ludzi oglądało finał słynnych regat herbacianych, w którym zmagały się załogi " Taepinga " i "Ariela".
Nadzieje na podobne emocje wzbudziła na tarasie jacht-klubu "Arka". Wszyscy tam zebrani rozpoznali w niej zbudowany w Poo1e "Ocean 71 ", szybki, choć klasyczny angielski kecz, a z nonszalanckiej nawigacji i desperackiego ustawienia żagli wnosili, że do kei zbliża się szyper ze starej szkoły, tradycjonalista, niekorzystający z silnika pomocniczego. Po kilku minutach, nad pozłacanymi delfinami na dziobie, mogli go zobaczyć - był w skromnym szarym płaszczu, bez kombinezonu, bez okularów przeciwsłonecznych, nawet bez żeglarskiej czapki.
Na tarasie zaległa cisza, wszyscy wiedzieli, co się wydarzy, słyszeli o wyczynach tych najlepszych: kotwica w ostatniej chwili, huk opuszczanych żagli i łódź miękko i pewnie zawinie do przystani. Kiedy "Arka" minęła otwarte śluzy, szykowano się do oklasków, niektórzy już podnieśli dłonie, po czym na wszystko było za późno.
Z apokaliptycznym łoskotem miażdżonego drewna kecz wbił się do połowy najbliższej, przycumowanej rufą łodzi, powodując efekt domina wśród mahoniowych i palisandrowych kadłubów.
Nikt z gości spożywających śniadanie nie otrząsnął się z paraliżu dostatecznie szybko, by zobaczyć, jak mężczyzna w szarym płaszczu wyskakuje z kokpitu, przemyka po tonącej łodzi i kulejąc, znika za węgłem jednego z budynków.
Zauważyły go jednak dwie inne osoby. W pomieszczeniu, w którym obsługiwano śluzę, wartownik z firmy Taylor Woodrow, będącej właścicielem i administratorem St. Katharine Docks, opuścił lornetkę i podniósł słuchawkę telefonu. A we wschodniej części doku Johnny puścił się biegiem.