— Szybciej! — zawołał Arthur Penhaligon. — Musimy dotrzeć do Drzwi Frontowych, zanim zjawi się Pierwsza Dama i zacznie mnie przekonywać, żebym nie wracał do domu.
— Już dobrze, dobrze — burknęła Liść. — Przystanęłam tylko po to, żeby podziwiać widoki.
— Nie ma czasu — uciął Arthur. Nadal wdrapywał się na Wzgórze Uchylonych Wrót, najszybciej jak potrafił z nogą w krabim pancerzu. Złamana kość jeszcze nie zdążyła się zrosnąć.
Liść ruszyła za nim, znów zerkając przez ramię. Wybiegli prosto z windy, która przetransportowała ich w dół… albo w poprzek… albo w bok… od Portu Środy na zalanych wybrzeżach Morza Granicznego. Liść nie miała czasu na obejrzenie czegokolwiek w Niższym Domu.
— Oto Drzwi Frontowe! — Arthur wyciągnął rękę przed siebie, wskazując potężne, wolno stojące Drzwi, usytuowane na grzbiecie wzgórza i wspierane przez dwa białe, kamienne słupy, odległe od siebie mniej więcej o dziesięć metrów i wysokie na trzynaście metrów.
— To są Drzwi? — zdziwiła się Liść. — Na pewno trudno je otworzyć.
— Ich się nie otwiera — wyjaśnił jej Arthur. — Po pro-stu wchodzisz do środka. Ale nie przyglądaj im się zbyt długo.
— Dlaczego?
— Bo stracisz rozum — oznajmił. — Albo nie będziesz mogła oderwać od nich wzroku.
— Dobrze wiesz, że teraz będę musiała spojrzeć — westchnęła Liść. — Gdybyś nic nie powiedział, pewnie nawet bym nie zauważyła tych ozdób.
Arthur pokręcił głową.
— Nic na to nie poradzisz. Po prostu nie przyglądaj się zbyt długo.
— W którą stronę pójdziemy? — spytała Liść, gdy od Drzwi dzieliło ich zaledwie kilka metrów.
— Powinniśmy zapukać?
— Strony nie mają tam znaczenia — odparł Arthur. Usiłował oderwać wzrok od wykonanych w kutym żelazie, misternych ornamentów na Drzwiach, lecz nie był w stanie tego zrobić. Po sekundzie kształty zadrżały i zaczęły się zmieniać. Każdy obraz utrwalał się w głowie chłopca i dopiero potem przeobrażał w następny.
Arthur zacisnął powieki i na ślepo wyciągnął rękę w stronę dziewczynki, aby pociągnąć ją za łokieć albo za koszulę na plecach. Liść znajdowała się jednak znacznie bliżej, niż zakładał, i trafił ją palcami prosto w twarz.
— Au! Ehem… Dziękuję.
Odwrócił głowę od Drzwi i otworzył oczy.
— Chyba przez moment dałam się złapać — mruknęła Liść, rozcierając nos. Celowo nie patrzyła na Drzwi, tylko na kopułę sklepienia ze srebrzystego metalu, której najwyższy punkt znajdował się na wysokości kilkuset metrów, bezpośrednio nad nimi. W Niższym Domu panowała noc, a jedynego światła dostarczały osobliwe, jaśniejące chmury w kolorze fioletowym lub pomarańczowym, dryfujące po srebrnej powierzchni.
Gdy Liść patrzyła w górę, ze sklepienia wystrzelił słup światła, wyznaczając drogę windzie z innej części Domu. Wkrótce pojawiły się jeszcze dwa snopy, które spłynęły z góry.
— Więc jak, pukamy? — ponowiła pytanie Liść.
— Jeszcze nie — odparł Arthur. Przesunął spojrzeniem po blednącym szlaku promienia windy, wyraźnie czując, że zapewne przybyła nią Pierwsza Dama i jej orszak. Oczywiście, miała zamiar dać mu nauczkę. W gruncie rzeczy spodziewał się, że Dama przybędzie na miejsce pierwsza, gdyż miała do dyspozycji Podróżny Talerz. — Najpierw musimy zaczekać na Strażnika Porucznika Drzwi Frontowych.
Pierwsza Dama chciałaby, żeby Arthur pozostał, a przynajmniej przekazał jej Trzeci Klucz, który podobno był potrzebny do utrzymania Morza Granicznego w ryzach. Chłopiec nie zamierzał jednak rozstawać się z jedyną dostępną sobie bronią. W końcu pogodził się z myślą, że musi wystąpić przeciwko Potomnym Dniom, unikanie odpowiedzialności nie wchodziło w grę. Banda Księcia Czwartka, Pani Piątek, Dostojnej Soboty i Lorda Niedzieli nie zamierzała zostawić go w spokoju. Planowali ze zgubnym skutkiem ingerować w sprawy jego świata i każdego innego. Byli gotowi, jeżeli tylko by zechcieli, ranić i zabijać wszystkich. Zamierzali robić to, na co im przyszła ochota, aby tylko zatrzymać Klucze, a wraz z nimi władzę nad Domem. Jedynym sposobem na powstrzymanie Potomnych Dni było ich pokonanie.
Arthur miał świadomość, że przyjdzie mu walczyć, ale chciał to robić na własnych warunkach. Teraz zamierzał sprawdzić, co słychać u rodziny i upewnić się, że w jego świecie jest po staremu. Potem planował powrócić do Domu i zrobić wszystko, co w jego mocy, aby uwolnić Czwartą Część Woli z rąk Księcia Czwartka oraz przejąć Czwarty Klucz.
Przez kilka minut czekali przed Drzwiami i spoglądali na wieżyczki, wieże i dachy miasta w dole. Gdy Arthur ujrzał je po raz pierwszy, było spowite mgłą, lecz teraz znikła i dawało się dostrzec sylwetki kilku Rezydentów na ulicach. W pewnej chwili z jednego z pobliskich budynków wyłoniła się spora grupa, która przez kilka sekund kręciła się w miejscu, a następnie ruszyła prosto ku świeżo skoszonym trawnikom na zboczach Wzgórza Uchylonych Wrót.
— Chyba jednak powinniśmy zapukać — zadecydował. — Nadciąga Pierwsza Dama razem z całą ekipą.
Zrobił krok do Drzwi i nadal odwracając wzrok, energicznie załomotał w ich dziwaczną powierzchnię. W dotyku nie przypominała drewna ani żelaza, ani też innego ciała stałego. Pięść chłopca zanurzała się w Drzwiach jak w galarecie. Jednocześnie czuł w kostkach palców mrowienie, które wędrowało przez dłoń do nadgarstka i dalej do łokcia.
Mimo tej osobliwej struktury Drzwi, łomotaniu towarzyszył normalny odgłos pukania — pusty, długi stukot, odbijający się zza nich wyraźnym, choć opóźnionym o kilka sekund echem, zupełnie jakby dźwięk pokonywał długą drogę, a dopiero potem wracał.
Po chwili rozległ się dobrze znany Arthurowi dźwięk. Strażnik Porucznik mówił powoli i wyraźnie, lecz jego niski głos wydawał się zaskakująco odległy.
— Zaraz, moment. Na skrzyżowaniu są utrudnienia.
Arthur widział, że Pierwsza Dama kroczy na czele gromady Rezydentów i już dociera do podnóża wzniesienia. Trudno jej było nie zauważyć — miała ze dwa metry trzydzieści centymetrów wzrostu i nosiła połyskliwą, bladozieloną, fluorescencyjną suknię z gigantycznym trenem. Wraz z Pierwszą Damą szedł Poniedziałkowy Południk (niegdyś Zmierzchnik) oraz odziany w czerń Rezydent, którego Arthur nie od razu rozpoznał, a który okazał się Poniedziałkowym Zmierzchnikiem (niegdyś Południkiem). Z tyłu podążali najrozmaitsi urzędnicy, Komisarze Sierżanci, Nocni Przybysze i inni Rezydenci.
— Arthurze! — krzyknęła Pierwsza Dama, uniosła suknię i zaczęła się wspinać na górę. — Czekaj! Musisz o czymś wiedzieć!
— Szybciej, szybciej…. — mamrotał Arthur do Drzwi. Zupełnie nie miał ochoty na dyskusję z Pierwszą Damą.
— Sądziłam, że oni są po twojej stronie — zauważyła Liść. — Kim jest ta wysoka kobieta w odlotowym ubraniu?
— Oni naprawdę są po mojej stronie — zapewnił Arthur przyjaciółkę. — To Pierwsza Dama. Jest Wolą, w każdym razie jej pierwszymi dwoma fragmentami. Teraz pewnie nawet trzema, bo Karp prawdopodobnie już do niej dołączył. Moim zdaniem to tłumaczy zielony kolor sukni. Poza tym jest wyraźnie wyższa, a jej oczy stały się trochę wyłupiaste…
— Arthurze! Nie powinieneś tutaj przebywać!
Arthur się odwrócił i ujrzał Strażnika Porucznika, który wyszedł zza Drzwi Frontowych. Nie wydawał się tak spokojny i opanowany jak zazwyczaj. Jego długie, białe włosy były rozczochrane, na niebieskim palcie widniały plamy błota oraz ciemnoniebieskiej substancji, być może krwi Rezydenta. Zamiast lśniących oficerek nosił przemoczone buciory o cholewach sięgających ud. W dłoni ściskał nagi miecz. Głownia połyskiwała lodowym, jasnobłękitnym światłem, które raziło Arthura. Liść musiała odwrócić głowę i osłonić twarz.