Trwa ładowanie...
06-03-2015 12:22

''Kiedy widzę cel, nie dostrzegam przeszkód'' - fragment książki ''Sezon na sloneczniki''

Tekst pochodzi z książki ''Sezon na słoneczniki'' Igora T. Miecika. Jej premiera planowana jest na 12 marca. Tekst publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora.

''Kiedy widzę cel, nie dostrzegam przeszkód'' - fragment książki ''Sezon na sloneczniki''Źródło:
dzgqu6b
dzgqu6b

Tekst pochodzi z książki ''Sezon na słoneczniki'' Igora T. Miecika. Jej premiera planowana jest na 12 marca. Tekst publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora.

Niewola

Kobieta właśnie przerwała głodówkę. Jej cela jest teraz pusta. Naczelnik aresztu ma zadanie pokazać zdjęcia celi całemu światu. Aby dla świata było jasne, że osadzona ma dobre, cywilizowane warunki. Świat ma się dowiedzieć, że pomimo ośmiodniowej głodówki kobiecie nic nie dolega, jest zdrowa, czuje się dobrze, nie była torturowana ani nie stosowano wobec niej innych rodzajów przemocy.

Cela jest pusta, bo kobieta przebywa właśnie na spacerniaku. Tak przynajmniej twierdzi naczelnik.

Oto obrazek dla świata: jedna szeroka na mniej więcej 80 cm prycza, idealnie zaścielona brązowym kocem. Obok szary, długi na półtora metra stół z dwiema ławami bez oparć. Dwa okna metr na metr, a za ścianką działową – umywalka i klozet.

dzgqu6b

Całość ma około 16 m kw. Normalnie siedzą tu cztery osoby, a często, mimo że zgodnie z regulaminem na osadzonego powinny przypadać cztery metry, taką celę się zagęszcza, upychając sześć osób.

Teraz aresztantka jest tylko jedna – kobieta, o której naczelnik mówi, że jest na spacerze. W całym Areszcie Śledczym nr 3 w Woroneżu, obiekcie obliczonym na stu sześćdziesięciu osadzonych, to jedyna pojedyncza cela. Została przygotowana specjalnie dla tej kobiety.

Kobieta jest więźniem wyjątkowym. W Areszcie Śledczym nr 3 w Woroneżu teraz najważniejszym i najpilniej strzeżonym. Prawdę mówiąc, nie jest ani aresztantką, ani więźniem, tylko jeńcem wojennym. Jednak zamknięto ją pod pospolitym kryminalnym zarzutem współudziału w morderstwie. Ci, którzy uwięzili kobietę, właśnie tak chcieliby ją traktować – jak zwykłego bandytę. I tak też osądzić.

(img|550922|center)

dzgqu6b

Trzy lata temu ukraińska telewizja o kobiecie z pojedynczej celi nakręciła dwudziestominutowy reportaż. Miała być rodzimym odpowiednikiem G.I. Jane, kobiety komandosa granej przez Demi Moore, bohaterki filmu Olivera Stone’a. Więcej! Pierwszą i jedyną na Ukrainie kobietą, która lata odrzutową maszyną bojową.

We wstępie przedstawiono ją tak:

Nadieżda Wiktorowna Sawczenko.

Porucznik Sił Zbrojnych Ukrainy, nawigator śmigłowca Mi-24.

dzgqu6b

Urodzona 11 maja 1981 roku w Kijowie.

Po ukończeniu szkoły kształciła się na dekoratorkę wnętrz i dziennikarkę.

Rzuciła cywilne studia, by na ochotnika zaciągnąć się do wojska.

Służyła kolejno jako łącznościowiec w wojskach kolejowych rejonu kijowskiego, komandos Żytomierskiej Brygady Powietrzno­desantowej, strzelec transportera opancerzonego ukraińskiego kontyngentu w Iraku.

Ukończyła Charkowski Uniwersytet Sił Powietrznych im. Iwana Kożeduba. Specjalności: nawigator bombowca Su-24 i śmigłowca bojowego Mi-24.

dzgqu6b

Służy w 3. Pułku Lotniczym w Brodach.

Na koncie ma sto cztery godziny w powietrzu i dwadzieścia skoków spadochronowych.

Ulubiony film: „Skazani na Shawshank”.

Ulubiona książka: „Iluzje” Richarda Bacha.

Hobby: rękodzieło.

Życiowe kredo: „Kiedy widzę cel, nie dostrzegam przeszkód”.

(img|550924|center)

Najdroższa córeczko, wiem, że oni, którzy cię porwali i uwięzili, nigdy nie przekażą ci listu ode mnie. Wyobrażam sobie, co chciałabym, co powinnam napisać, gdybym mogła przesłać ci choć gryps, kilka linijek, maleńką karteczkę, skrawek papieru, kawałek serwetki, strzęp wyrwany z twojego uczniowskiego zeszytu.

dzgqu6b

Pamiętasz, jak czytałam ci do poduszki wiersze Łesi Ukrainki? Lubiłaś „Pieśń lasu”. Rysowałaś do niej ilustracje. To, co usłyszałaś wieczorem, następnego dnia było już w twoich zeszytach: rusałki, wodniki, skrzaty, mafki i wszystkie te bajkowe istoty zamieszkujące nasze lasy, pola, uroczyska, bagna i rzeki. Pamiętasz, jak powtarzałam ci: „Nadiu, a wiesz, co rysujesz? To są obrazy z serduszka twojego. To nasza ojczyzna, nasza Ukraina. Zaczarowany, magiczny, najpiękniejszy na świecie kraj”.

Kiedy się uparłaś, żeby na ochotnika jechać na wschód, na wojnę z separatystami, błagałam: „Nie idź!”. Przekonywałam: „Przecież nawet twoja jednostka nie godzi się, żebyś jechała”. Mówiłam: „Nie musisz. To męska sprawa”.

Odpowiedziałaś: „Mamo, od dwunastu lat zajmuję się męskimi sprawami. Od dwunastu lat jestem ukraińskim żołnierzem, dyplomowanym oficerem. Wychowałaś mnie na ukraińską patriotkę. Jak mam się teraz zachować, kiedy nasz kraj potrzebuje obrońców?”.

dzgqu6b

Takie było nasze pożegnanie. Córeczko, wiem, że nie żałujesz życia, które dla siebie wybrałaś. Nie żal ci wyborów, których dokonałaś. Ja też nie żałuję tego, jak cię wychowałam. Jestem dumna z tego, kim jesteś. Wiem, że dasz radę, że wrócisz szczęśliwie do domu. Gdybym więc mogła przesłać ci tylko tę małą karteczkę, ten skrawek papieru, tych kilka linijek, napisałabym słowami Łesi Ukrainki: „Zwalisty kamień dźwigać będę na górę wielką i stromą. A ciężar ten poniosę z pieśnią wolną, wesołą”.

Mama

Linia frontu. Okolice miasteczka Mietalist. Ostrzyżona na zapałkę kobieta w panterce bez dystynkcji ma spieczone usta i zmęczone, leniwe, jakby nieobecne spojrzenie.

Jest przykuta kajdankami do trenażera dla kulturystów. Okno za jej plecami daje niewiele światła. To jakaś suterena. Nagrywają ją na kamerę, błyskają w twarz fleszami amatorskich fotoaparatów. Kobieta jest jeńcem. Trwa przesłuchanie.

Przed nią do tego samego trenażera przykuci byli mężczyźni. Ich spojrzenia były inne, aktywne, rozbiegane. To był strach. W oczach kobiety nie ma strachu. Ta dziwna powolność w jej ruchach, oszczędność mimiki to musi być pogarda. Pogarda i duma.

Kobieta odpowiada na pytania zupełnie inaczej niż mężczyźni. Oni się tłumaczą. Mówią, że zaciągnęli się dla żołdu, bo bieda, albo że ich tu przygnali rozkazem, a oni wojować nie chcą.

Kobieta mówi: „Złożyłam przysięgę, że będę walczyć o niepodległość i integralność terytorialną Ukrainy. Jestem tu, bo bronię ojczyzny przed rosyjską agresją”.

Przesłuchujący pytają o siły rządowe: ile czołgów, transporterów, dział, innej techniki. Krótko mówiąc, kto stoi przeciw nim. Kobieta odpowiada: „Nie liczyłam dokładnie, ale myślę, że cała Ukraina”.

Ostatnie pytanie: co zrobi, jeśli odzyska wolność? Wróci tu, na front?

Kobieta spokojnie: „Myślę, że nie wyjdę już na wolność. Rosjanie mnie rozstrzelają”.

(img|550925|center)

Film i zachowanie kobiety w czasie przesłuchania uczyniły z niej narodową bohaterkę Ukrainy. Niecały miesiąc później okazało się, że jest po rosyjskiej stronie granicy. W specjalnie dla niej przygotowanej pojedynczej celi Aresztu Śledczego nr 3 w Woroneżu.

Zdarzenie, które najcelniej charakteryzuje Nadieżdę? Młodsza siostra Wiera nie zastanawia się ani chwili. – Kiedy w swoje urodziny rzuciła się z mostu – mówi. – Taki wymyśliła sobie prezent. Był 11 maja 1993 roku. W samo południe poszłyśmy na kijowski most Parkowy na Dnieprze. Zatrzymałyśmy się mniej więcej na środku, gdzie rzeka teoretycznie powinna być najgłębsza, ale i most jest najwyższy, wisi dwadzieścia sześć metrów nad lustrem wody. Nadia zdjęła pantofle, podała mi torebkę i tak jak stała – skoczyła. Na główkę! Udało się jej na szczęście zrobić obrót i weszła do wody nogami. Z pobliskiej plaży rzuciło się na pomoc kilku mężczyzn. Myśleli, że skacze samobójczyni. No tak to wyglądało – dziewczyna w sukience leci z mostu na łeb, na szyję. I nie wypływa! Zdawało mi się, że trwa to wieczność. Nagle patrzę – jest! Krzyczy, śmieje się, ręką macha.

Później wiele razy, kiedy już była w jednostce komandosów, mówiła, że skoki ze spadochronu to pestka. Dokładnie wiesz, co się wydarzy. Ale z mostu to co innego. Prawdziwa adrenalina. Nie wiadomo, co czeka tam, pod wodą, ile jest tej wody, czy są kamienie albo, jak to w mieście, pręt jakiś czy inne draństwo.

Wiera mówi, że są z siostrą do siebie podobne – wyemancypowane, wręcz zakochane w wolności, twarde i zdecydowane. O różnicach zaś: – Jestem trochę od Nadii słabsza, bardziej niepoukładana i chaotyczna. Nie potrafię aż tak jak ona przeć do celu, a może nie umiem tak precyzyjnie tych celów sobie wyznaczać.

Na front pod miasteczko Mietalist pojechały obie. Wcześniej po cywilnemu zrobiły rundę po miastach, gdzie stanęły barykady separatystów. Ukraina właśnie traciła Krym. Dziewczyny chciały na własne oczy przekonać się, co się dzieje. Obie były na kijowskim Majdanie, w ich rodzinnym domu, u matki, pomieszkiwali działacze z prowincji, później kurowali się pobici przez Berkut ranni. Samochód Wiery od pierwszych dni protestu to z jedną, to z drugą z sióstr Sawczenko za kierownicą ganiał po mieście w szeregach Automajdanu.

W połowie czerwca siostry, już w panterkach, pojechały tym wozem w rejon walk pod Mietalistem. Właśnie koncentrował się tam ochotniczy Batalion Obrony Terytorialnej „Ajdar”. Zbieranina uzbrojonych naprędce entuzjastów rewolucji, patriotów,

działaczy ruchów prawicowych, byłych członków samoobrony z Majdanu i – tak jak Nadia – nielicznych zawodowych żołnierzy, którzy się zwolnili albo byli urlopowani ze swoich bezradnych wobec rebelii na wschodzie regularnych jednostek wojskowych.

Ministerstwo Obrony dało karabiny i kilka opancerzonych transporterów, resztę – od bielizny, butów, przez mundury, hełmy, kamizelki kuloodporne, po amunicję – ochotnicy kupowali za swoje pieniądze albo za to, co zebrały dla nich najróżniejsze społeczne komitety.

Kilka dni później „Ajdar” niemal przestał istnieć. Dostał się w zasadzkę separatystów trzymających Słowiańsk, świetnie uzbrojonych i dowodzonych przez zawodowych oficerów rosyjskich. Nadia i Wiera swoim cywilnym rewolucyjnym samochodem z Automajdanu wyszarpywały rannych z okrążenia. O jeden kurs za dużo. O kilkaset metrów za daleko. Wiera miała szczęście. Nadia utknęła. Nie zdążyła.

O czym może myśleć głodująca kobieta w pojedynczej celi? Oficer, z której chcą zrobić zbrodniarza? Może rzeczywiście rozstrzelają? Nie ma żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Żadnych wizyt, listów, telefonów. Półgodzinne posiedzenie rosyjskiego sądu, który przedłużył areszt do jesieni. Ale i to przez kamery i monitory. W oczy spojrzeć nie można. Dlatego głoduje. Żąda adwokata! Wizyty konsula! Kogokolwiek! W pojedynczej celi człowiek ma tylko siebie, tylko ze sobą może rozmawiać. Tylko u samego siebie szukać pomocy.

O kobietę upomina się cała Ukraina, media, rząd, prezydent. Ale ona o tym nie wie. Minie dziesięć dni, zanim Rosjanie się zgodzą, by reprezentował ją znany adwokat Mark Fejgin, obrońca dziewczyn z Pussy Riot, miną kolejne, kiedy ugną się przed głodowym strajkiem i wpuszczą do Aresztu Śledczego nr 3 ukraińskiego konsula.

(img|550926|center)

Na razie kobieta może liczyć tylko na to, co ma ze sobą. Na przekonanie o tym, że wybór był słuszny. Na wspomnienia, rodzinne opowieści matki. Matka zawsze mówiła, że ona, jej bracia, rodzice, wszyscy musieli być i byli twardzi. Powtarzała: „Córki, wy też musicie być twarde, bo nie będziecie miały w życiu z górki”. Matka, Maria Fiodorowna Sawczenko. Skąd ona to mogła wiedzieć?

Z trzech braci matka dwóch straciła na wojnie. Jednego pod Leningradem, drugiego zmobilizowanego w rodzinnej wsi, gdy Armia Czerwona wracała w pochodzie na zachód. Ledwie szesnaście lat skończył. Wcielili go do „wron” – pośpiesznie formowanych oddziałów, którym nawet mundurów nie wydawano, tylko karabin i jedną łódkę nabojów. „Wronami” nazywali ich od szarych cywilnych łachów. Do forsowania Dniepru potrzeba było tysięcy „wron”.

A głód? Pierwszy – ten wielki. Hołodomor z 1933 roku.

Jak matka przeżyła? Była oseskiem. Dziadków dopiero co w 1929 roku brutalnie rozkuła czyli bolszewicy. Zabrali wszystko. Matka, choć pamiętać tego nie może, do dziś potrafi wyliczyć co do sztuki skradziony inwentarz: dwie krowy, dwa konie, osiem świń, piętnaście owiec i cztery dziesięciny ziemi. Dom wziął sobie sąsiad, leń i pijak w jednych gaciach, dlatego bardzo aktywny przy rozkułaczaniu. Babcia chciała się rzucić do rzeki. Dwanaście lat rodzina tułała się po obcych chałupach. Matka od szóstego roku życia pracowała w polu, by zarobić na chochlę gorącej wody zaprawionej mąką, którą kołchoz wydawał z kotłów ustawionych na polu.

Drugi głód przyszedł w 1947 roku. Dziadek, jak tysiące osób ze wschodu, jeździł za chlebem na zachód Ukrainy. Pociągi przeładowane, ludzie uczepieni przez kilka dni wagonowych schodków, przyklejeni na dachach. W końcu dziadek wpadł prosto pod koła. Rozcięło go na trzy części.

Do matki szczęście uśmiechnęło się późno. Wyszła za mąż grubo po trzydziestce. Ale za dobrego człowieka, inżyniera. Dlatego one, Nadieżda i Wiera, są późnymi dziećmi i ojca Wiktora Sawczenkę, o dziesięć lat starszego od matki, wcześnie straciły. Umarł ponad dziesięć lat temu – 3 marca 2003 roku. Ledwo córki odchował.

Taka to rodzinna historia. Same śmierci, nieszczęścia. Ale w tym wszystkim dwóch rzeczy, dwóch wartości się rodzice trzymali i tych samych dwóch kazali się obu córkom trzymać. Pierwsza to rzetelna nauka i uczciwa praca. Maria Fiodorowna, mimo że kułacza córka, dała radę wykształcić się na agrotechnika, ojciec był inżynierem. Druga wartość to marzenie raczej, sen ulotny – kraj ojczysty, Ukraina niczym z poematów Łarysy Kosacz-Kwitki, czyli Łesi Ukrainki. To wszystko, co mała Nadia Sawczenko rysowała w swoich zeszytach. To wszystko, za co trafiła do tej pojedynczej moskalskiej celi. To, co nie czyni ni samotności, ni nawet głodówki strasznymi. To, co tu, w obcym kraju, nie pozwala się poddać, co pozostać sobą nakazuje.

Nadia w kolejnych odsłonach. Studentka szkoły lotniczej z wizytą w talk-show, reportaż o dziewczynie komandosie, rozmowa z dziewczyną nawigatorem śmigłowca, fragment newsa o kobiecie z ukraińskiego kontyngentu w Iraku. Wszędzie Nadia bryluje przed kamerą. Swobodna, uśmiechnięta, szczęśliwa sławi wojenne rzemiosło, mówi, że chcieć to móc, że kobieta potrafi, po prostu personifikacja spełnionego wielkiego marzenia.

(img|550927|center)

To stare materiały telewizyjne, które pojawiły się na YouTubie, gdy do sieci trafił zapis przesłuchania Sawczenki. Tam w suterenie ze starym trenażerem, w okolicach miasteczka Mietalist.

Ostatni króciutki wywiad zarejestrowany dwa tygodnie przed niewolą jest inny.

Nadia stoi na tle umocnień z worków z piaskiem, nie uśmiecha się. Jest rozgoryczona, zła. Mówi: „Do jesieni jestem jeszcze oficerem czynnej służby Sił Zbrojnych Ukrainy. Aktualnie przebywam na urlopie. A urlop spędzę na wschodzie. Przez dwadzieścia trzy lata ciągłego rozwalania armii przez wszystkich urzędujących prezydentów, przez wszystkich ministrów obrony doprowadzono do tego, że walczyć musi naród. Armii brakuje dziś sił, sprzętu, umiejętności i przede wszystkim patriotyzmu. Dowództwo sztucznie przedłuża operację antyterrorystyczną, prowadzi ją nieumiejętnie, dbając wyłącznie o swoje przywileje, szarże i stanowiska. Skandalem jest to, że podczas gdy chłopcy i dziewczęta, cywile, którzy nie biorąc grosza od narodu, wypełniają swój patriotyczny obowiązek i z bronią w ręku idą walczyć w obronie ojczyzny, armia siedzi bezczynnie w koszarach. Dlatego złożyłam podanie o zwolnienie z wojska. Nie chcę dalej być żołnierzem Sił Zbrojnych Ukrainy. Póki nie zmienimy systemu, nie dokonamy gruntownych reform, nie
przeprowadzimy lustracji, ludziom, którzy wstępują tak jak ja do ochotniczych jednostek, taka armia, jaką mamy teraz, do niczego nie jest potrzebna. Tu są ludzie, którzy myślą kategoriami: ojczyzna, patriotyzm, naród, jedność, obowiązek. W wojsku zaś wyznawane są takie wartości, jak: pieniądze, wygoda, komfort, awans. Dlatego ochotnicy nie podporządkują się obecnemu dowództwu armii. Takie dowództwo, powtarzam, nie jest nam potrzebne”.

Gorzkie słowa. A przecież to słowa zawodowego oficera. Starszego lejtnanta, dziewczyny, która całe życie poświęciła ukraińskiej armii, o tej armii marzyła od dziecka i tę armię musiała sobie od brzuchatych facetów, postsowieckich oficerów strojnych w czapki wielkie jak patelnie pazurami wyszarpać. Tak komentuje to major Swietłana Krawczuk, przyjaciółka Nadieżdy z jednostki, także nawigator śmigłowca w 3. Pułku Lotniczym w Brodach:

Pierwszy raz odmówili jej przyjęcia do szkoły lotniczej, gdy miała dwadzieścia dwa lata, zaraz po tym, gdy skakała z mostu. Powiedzieli: „Zgłoś się, dziewczyno, na żołnierza kontraktowego. Odsłużysz jak mężczyzna rok, dwa – zobaczymy”. Przydzielono ją do łączności wojsk kolejowych. Po pół roku stwierdziła, że to nie jest prawdziwe wojsko, że do lotnictwa może ją przybliżyć tylko jednostka powietrznodesantowa. Trafiła na ćwiczenia. Dowódca płk Iwan Czumarenko postawił warunek: „Przyjmę, jak przebiegniesz z chłopakami 15 km z wyposażeniem desantowca – piętnastokilogramowym plecakiem”. Niektórzy faceci słaniali się na nogach, ona wyprostowana zameldowała wykonanie zadania.

Kiedy w 2004 roku formował się ukraiński kontyngent do Iraku, zgłosiła się natychmiast. Tłumaczyła wtedy swoją decyzję: „Żeby latać, muszę zostać oficerem. Oficer powinien kształtować się i uczyć na pierwszej linii, w ogniu walki, nie w koszarach”.

(img|550928|center)

Odsłużyła na pustyni pół roku. Irak wspominała tak: „Pokochałam pewne uczucie. Jadę transporterem w upale takim, że na pancerzu jajko można smażyć. Siedzę w tej skorupie, która zaraz może wylecieć na minie. Jestem brudna, z piaskiem w zębach, lepka i śmierdząca od potu lejącego się pod kamizelką po plecach, z rozgrzanym automatem, który parzy dłonie, wszystko się trzęsie, ja poobijana cała. I nagle to uczucie: patrzę wokoło, a tu takie same transportery w kolumnie, z takimi samymi brudnymi, zmęczonymi chłopakami. I pojawia się świadomość: oni czują to samo, cierpią te same niewygody. Wtedy właśnie zaczynam rozumieć, jak ich wszystkich kocham. Nie wiem dokładnie, za co, ale tak bardzo, bezwarunkowo. Może to miłość do tej sytuacji konkretnej, może miłość do tej atmosfery, może do tej pracy, a może po prostu miłość do armii, do miejsca na ziemi, które się udało odnaleźć. Do którego udało się trafić”.

Pod koniec zmiany w jej jednostce przy rozbrajaniu starego irackiego składu amunicji artyleryjskiej w powietrze wyleciało siedmiu kolegów. Sawczenko bez rozkazu rzuciła się na pomoc, tzn. do identyfikacji szczątków i pakowania, a raczej zbierania ich do worków. Szukała znaków szczególnych, pamiątek, dokumentów i mówiła: to był Iwan, ta część to na pewno część Fiodora itp. Jej szefowie stwierdzili, że jest nienormalna. Jak ze stali. Nie ma ludzkich uczuć.

Po powrocie do domu znów złożyła papiery do szkoły lotniczej. Teraz powiedzieli, że jest za stara. Ma dwadzieścia pięć lat, a przyjmują do dwudziestu czterech, w dodatku mężczyzn. Interweniowała u ministra obrony. Dostała zgodę.

O pierwszym locie starym szkolnym Jakiem-52: „Jakbym trafiła do raju. To uczucie takiego szczęścia, jakby każda komórka mojego ciała samodzielnie czuła to szczęście. Zrozumiałam, że ja mogę latać, kiedy tylko można, w nocy, o świcie, wieczorem, na każdy rozkaz”.

Uczyła się na nawigatora bombowca pola walki Su-24. Nie udało się. Sztab jednak ją zablokował. Okazało się, że jest przepis, a może zła wola, może czyjeś uprzedzenia, bo przepisy można wszak zmienić, że kobiety na Ukrainie na odrzutowcach wojskowych nie latają i latać nie będą. W każdym razie jeszcze nie ona. Kurs nawigatora ukończyła z dyplomem pilota szturmowo-transportowego śmigłowca Mi-24.

Kiedy trafiła z wyczekanym przez lata dyplomem do 3. Pułku Lotniczego w Brodach, zaraz przyszło rozczarowanie. Śmigłowce, a więc i piloci, i nawigatorzy nie latają. Nie ma pieniędzy na paliwo, nie ma części zamiennych, nic nie ma. Lata się raz w miesiącu.

Zgłasza się na misję do Afryki. Tam latają co dzień, a ona przecież może o każdej porze, dniem i nocą, na każdy rozkaz.

(img|550929|center)

Denerwuje kolegów, zbyt gorliwa, za ambitna. Czego jeszcze brakuje tej babie? Krytykuje, pyskuje. Dostaje ksywkę „Pulia”, czyli kula, pocisk. Kiedy trafia do niewoli separatystów, na jednym z forów internetowych żołnierz, który przedstawia się jako jej kolega pilot z Brodów, komentuje: „Ja ją bardzo dobrze znam, to »Pulia«, w sumie dobra baba, ale pierdolnięta”.

Wierze Sawczenko czasem się zdaje, że potrafi przez ściany celi Aresztu Śledczego nr 3 w Woroneżu przeniknąć. Mimo murów i wieżyczek strzelniczych, do których nie wolno podejść bliżej niż na 50 m. Są chwile, że zdaje się jej, jakby czuła, co siostra tam myśli w celi, z czym się zmaga. Może to przez podobieństwo charakterów.

Kiedy dziewczyny stają się kobietami, to dziewięćdziesiąt procent z nich chce wyjść za mąż, najlepiej dobrze, i urodzić dzieci. To czysta biologia automatycznie wybiera kobiecie taki cel w życiu, nie ma się co buntować. Są jednak takie, które rodzić nie chcą. Same sobie wybierają cel, nie przyroda. Nadia na przykład zawsze powtarzała, nawet raz w telewizji: „Ja nie chcę być tą, co daje życie, ja będę tą, co życiem rozporządza”. Wiera ma podobnie. Chociaż mówi, że czasem wolałaby być w tych dziewięćdziesięciu procentach, którymi dysponuje biologia. Tak chyba łatwiej.

Bo czasem trudno się tym życiem rozporządza Nadii, kiedy nie można latać. Śmigłowce stoją z braku pieniędzy, benzyny i części. Pozostaje zabijanie czasu: rękodzieło, modelarstwo, robótka na drutach, szycie, stolarka, witraże – co wpadnie w ręce. Czekanie na start. Muzyka, robótka i czekanie. Tak robi Nadia.

Wiera ma łatwiej, bo jest architektem. Deskom kreślarskim nie brakuje paliwa ani części zamiennych, więc ona wciąż pracuje. Kocha kreślarską deskę, ale chyba nie tak jak Nadia latanie i mundur.

Nadieżda kiedyś powiedziała: „Wydaje mi się, że największym szczęściem dla człowieka jest umrzeć w chwili, gdy robi to, co kocha, kiedy osiąga w tym niezdobyte szczyty. Surfer niech więc utonie pod falą życia, spadochroniarz rozbije się w czasie skoku ze stratosfery, kosmonauta niech ginie wśród gwiazd, kierowca – w pełnym pędzie, na zakręcie, akrobata – robiąc salto. Ja na to jestem gotowa. Jeśli powiedzieliby mi, że przede mną start do lotu życia, ale gwarancji lądowania brak, startowałabym natychmiast i bez namysłu. Jestem gotowa, by nie lądować”.

Autor "Sezonu na słoneczniki" podąża przez Ukrainę z dziecięcych wspomnień, ale przede wszystkim przez kraj pogrążający się w wojnie. Spotyka syna ostatniego komendanta UPA i lwowskich nacjonalistów rekrutujących ochotnicze bataliony, obserwuje ich przysięgę, szkolenie i drogę na front, tkwi z separatystami w oblężonym Słowiańsku, jest na linii demarkacyjnej przy wymianie jeńców. Ale to nie jest książka tylko o wojnie. Opowiada o życiu w zwykłych ukraińskich miasteczkach, o górnikach z Donbasu, bandytach z Krymu, korupcji w Kijowie, oligarchach, a nawet o fabryce czekolady prezydenta Poroszenki. W swojej reporterskiej książce Igor T. Miecik pokazuje wszystkie oblicza Ukrainy po zwycięstwie Majdanu.

*Premiera * "Sezonu na słoneczniki"planowana jest na 12 marca. Tekst publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora.**

dzgqu6b
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dzgqu6b